Oczy Leosia. "Portret chłopca (fragment)" Stanisław Ignacy Witkiewicz "Z cyklu: Formy czarno-białe" Maria Jarema "Adoracja" Władysław Hasior "Teatr lalek: po przedstawieniu (fragment)" Kazimierz Mikulski Plakat "Cyrk" Wiktor Górka "Dialog B" Natalia Lach-Lachowicz "Claire de Lune" Henryk Waniek "Kaleka" Andrzej Wróblewski "Apokalipsa św. Jana (fragment)" Erwin Sówka Tadeusz Kantor dla niewidomych "Zagubione" Erna Rosenstein "Droga wiejska" Motyw z Kazimierza nad Wisłą. Józef Pankiewicz "W ogrodzie" Władysław Podkowiński "Nasz Czarny Śląsk" Józef Rockstroh, linoryt "Staw" Edward Gawlik "KWK "Katowice" lub "Na Górnym Śląsku" Józef Rockstroh, linoryt "IV - poziomy" Józef Rockstroh, linoryt "Kamieniołomy" Rafał Malczewski "Wiatraki" Jan Stanisławski
0 Comments
Sprezentowany mi przez znajomego album poświęcony Salvadorowi Dali podziałał jak emocjonalny tryger, przywołując w pamięci wszystkie osobiste spotkania z artystą na przestrzeni ostatnich 15 lat. Był taki pokój o zasłoniętych oknach, a w tym pokoju dwie kobiety. Jedna leżała, druga wisiała na ścianie. Któregoś dnia ta kobieta, która leżała, uświadomiła sobie ku swojemu zdziwieniu, że na ścianie wisi kobieta w oknie i, że to jedno okno pozostawało odsłonięte przez ten cały czas, dopóki nie odsłoniła w końcu zasłoniętych okien. To była "Kobieta w oknie" Salvadora Dali. Była taka droga, a wzdłuż niej pozostałości bardzo starego i rozpadającego się drewnianego płotu. W swoim pofalowym przez czas fragmentarycznym charakterze idealnie wkomponowałby się w jeden z obrazów Salvadora Dali. Któż by tam jeszcze pamiętał, kto go postawił i, co od drogi odgradzał... "Trwałość pamięci" Salvador Dali. Była taka wioska, a w tej wiosce pewnego jesiennego dnia z domu wyszła dziewczyna i już nigdy nie wróciła. W tym samym czasie we wiosce pojawiła się inna dziewczyna, a wraz z nią nastała zima. Mówiono, że była bardzo podobna do tej, która wyszła. Codziennie stawała na skraju podwórka, jakby nad czymś rozmyślała, czegoś wypatrywała w oddali. W końcu pożegnała się i wyjechała. Drzeworyt "Dante Alighieri. Boska Komedia. Piekło. Pieśń 13: Las samobójców" Salvador Dali. "W pogoni za marzeniami / In Praise of Dreams", projekt pod obraz olejny, fotoszkic, Victoria Tucholka.
Tyle wrażeń, że w pewnym momencie zaczęłam odczuwać przesyt formy nad treścią, a może na odwrót. Czas działał na moją niekorzyść, więc relacja z tego pobytu w Katowicach, jakkolwiek pod wieloma względami szczególnego, będzie tym razem mniej literacka, a bardziej wrażeniowa. Moja sierpniowa wizyta w Katowicach podyktowana była przede wszystkim zamknięciem pewnego rozdziału w mojej twórczej drodze, a mianowice udziałem w finisażu wystawy największego festiwalu sztuki naiwnej w Europie XII Art Naif Festivalu w Galerii Szyb Wilson w Katowicach, gdzie miałam zaszczyt zaprezentować aż 6 obrazów mojego autorstwa. To jak dotąd największe wydarzenie artystyczne, w którym brałam udział. Najbardziej cieszę się z kontaktów, które nawiązałam w trakcie wydarzeń towarzyszących festiwalowi, jak również z faktu udziału w moim pierwszym plenerze malarskim w życiu i na Nikiszowcu, w ramach którego powstało skończone dzieło "To nie ptak / Ain't no Bird". Tym razem sprawiedliwości musiało stać się za dość i w końcu trafił mi się niezawodny przewodnik, który pokazał mi kilka miejsc w Katowicach i okolicy, jak również wskazał, co warto jeszcze zobaczyć. Dzięki temu zwiedziłam wreszcie trochę miasto, nadrobiłam nieco zaległości kulturalne i zrobiłam małe résumé z historii sztuki, przed którą po 10 latach edukacji państwowej broniłam się rękoma i nogami, unikając wszelkeigo rodzaju muzeów, wystaw, bankietów i, o ironio losu! wernisaży. Poniższa relacja nie będzie kompletna ani wyczerpująca w żadnym względzie, nie będzie to z całą pewnością przewodnik po Katowicach, ale mam nadzieję, że uwidoczni najważniejsze dla mnie akcenty mojej kolejnej wycieczki osobistej. Fot. Anna Wiewiórowska Z zawsze uśmiechniętą lokalną malarką Lidią Wiewiórowską na tle cyklu jej trzech obrazów, będących syntezą inspiracji z Kolumbii (motyw / kraj przewodni tegorocznego festiwalu) i Nikiszowca. Jestem pod nieustającym wrażeniem odwagi w doborze palety barw przez śląskich artystów. Gdy Pani Lidia opowiadała mi o idei, jaka przyświecała jej w tworzeniu obrazów, miałam poczucie, że mam do czynienia z bardzo przemyślaną i konsekwentną koncepcją czerpiącą zarówno z estetyki, jak i tradycji łączących nasze dwa kraje. Różowy kolor kościoła na obrazie poniżej nawiązuje do różowego odcienia kolumbijskich kamieniczek, a ukwiecone stroje pary z obrazu są elementem wspólnym dla kolumbijskiego święta kwiatów i naszej rodzimej zielnej. Fot. Robert Syrek Sr. Z Varsha Rajput z Indii i Berniem Walkerem z Australii. W tle obrazy Varshy. W Indiach podobnie jak w wielu innych krajach, np. Turcji, nadaje się dzieciom imiona, które odnoszą się bardzo często do nazw zjawisk, roślin lub innych elementów przyrody ożywionej. Bardzo poetyckie. Varsha po hindusku znaczy "deszcz". To chyba dobry omen. W obrazach Varshy dominują ciepłe szafranowe kolory. Tego wieczoru przyciągała uwagę również piękną wzorzystą sukienką w podobnych odcieniach. Autor zdjęcia światowej sławy artysta z Australii Bernard Walker skomentował: "światowej sławy artystka z Polski… Victoria… wow, czy to możliwe, że trzyma w dłoniach oryginalnego Berniego…" W istocie trzymam w dłoniach 100% oryginalnego Berniego. Wow, czy to czasami nie dzieła światowej sławy Johnny'ego Jagoda wiszą nad moją głową? Jak przekora, to przekora. Drifting. Bernie NY. 69 (sygnatura na odwrocie). Bernard Walker 15. Pastel olejna na tekturze. Wymiary 28 cm x 16 cm. Numer telefonu do artysty - priv Bernard Walker. Artysta z Australii. Mimowolnie stał się moim medium, łącznikiem z lokalnymi artystami naiwnymi ze Śląska i wieloma innymi osobami, których nigdy nie miałabym okazji poznać. W jego pracach, poza żywą kolorystyką, zachwyca mnie w szczególności ich kolażowość i przestrzenność. Fot. Robert Syrek Sr. Z lokalnym artystą koloru par excellence z Siemianowic Śląskich Edwardem Czechem. W tle obrazy malarza. Uwielbiam pejzaże Edwarda i to, w jaki sposób operuje kolorem, uchwycając magię krajobrazu, której nie jest w stanie oddać oko obiektywu. Ujęły mnie też przewijające się przez jego obrazy pary. Poniżej jeden z obrazów prezentowanych w tym roku na wystawie sztuki naiwnej w Galerii Szyb Wilson w ramach XII Art Naif Festival. Korzystając z zaproszenia, odwiedziłam malarza w jego pracowni w Siemianowicach Śląskich. Przy okazji rzuciło mi się w oko kilka magicznych zakątków w mieście. Z całą pewnością jest po co żyć i wracać. Mostek, olej na płótnie. Wymiary 30 cm x 25 cm. Edward Czech. Tel. 608 200 373 Gdy zobaczyłam ten obraz, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Chciałam płynąć łódką, ale ktoś mnie ubiegł. Na szczęście znalazłam mostek, by przebyć tę wodę. Dziękuję Ci Edward za ten most! Co ja bym bez niego zrobiła... Chciałam kupić obraz, no i kupiłam. Bardzo się cieszę, że jest to obraz śląskiego artysty. Będzie mi się zawsze pozytywnie kojarzył z Katowicami. Zbiegiem okoliczności wcześniej tego roku, robiąc research na temat artystów naiwnych, trafiłam na inny obraz z mężczyzną na białym koniu przechodzącym przez most, dotąd nie mogę zidentyfikować artysty, a tego dnia miałam okazję odbyć wycieczkę nad Kanał Gliwicki i zobaczyć most kolejowy. Ciekawe, co znajduje się po drugiej stronie... Leopold Staff Most Nie wierzyłem Stojąc nad brzegiem rzeki, Która była szeroka i rwista, Że przejdę ten most, Spleciony z cienkiej, kruchej trzciny Powiązanej łykiem. Szedłem lekko jak motyl I ciężko jak słoń, Szedłem pewnie jak tancerz I chwiejnie jak ślepiec. Nie wierzyłem, że przejdę ten most, I gdy stoję już na drugim brzegu, Nie wierzę, że go przeszedłem. Oko Cyklonu / The Eye of the Cyclone. Olej na płótnie, 50 cm x 70 cm. Victoria Tucholka 2018 Już po finisażu. Moje obrazy spakowane. Jeszcze ostatnie formalności. Wtedy pojawia się Ewa i zaczyna rozmowę. W pamięci zapadł jej jeden z moich obrazów. Oko Cyklonu. Rozmawiałyśmy krótko, bo czas naglił. Chciała poznać historię obrazu, a ja jak zwykle nieudolnie próbowałam tłumaczyć niepewna tego, czy w ogóle ktokolwiek na tym świecie byłby w stanie zrozumieć, że kot może być czasami najlepszym przyjacielem człowieka i, że można tak przeżywać jego śmierć. W szerszym ujęciu Oko Cyklonu to studium wychodzenia z rozpaczy i żałoby, to studium powrotu z morza łez do bezpiecznej przystani. Wymieniłyśmy się z Ewą numerami. Zdziwiło mnie, gdy jeszcze tego samego wieczoru otrzymałam wiadomość o następującej treści: "Dzień dobry tu Ewa. Przed chwilą rozmawiałyśmy o Pani obrazie. [..] Właściwie tylko taka myśl - że jest coś, co pochodzi od Boga w tym obrazie. Tam jest tak - jakby wierny Bóg wraca do wiernego człowieka, który go szuka." Bardzo cenię sobie, gdy ludzie dzielą się ze mną swoimi osobistymi refleksjami na temat moich obrazów. Rzucają nieraz nowe światło na wizje, którymi próbowałam wyrazić nieraz bardzo trudne emocje, z którymi sobie nie radziłam, a które były inspiracją do ich powstania. O tym więcej tutaj: http://viktoriatucholka.weebly.com/…/sketchbook-oko-cyklonu… i tutaj: http://viktoriatucholka.weebly.com/pr…/z-odzysku-oko-cyklonu W kontekście refleksji Ewy zaczęłam rozumieć, dlaczego nie namalowałam steru, przecież łódka ma ster, przecież żeglarz powinien go mocno trzymać na sztromowym morzu, przecież wiem o tym doskonale, przecież przeżyłam to, trzymałam ten ster, a jednak z jakiś powodów nie namalowałam go. Żeglarka z obrazu trzyma jedynie szot głównego żagla. Kto trzyma więc ster? Ster, który jest poza kadrem? Być może ostatecznie Bóg jest nawet łaskawy, nawet jeśli gubimy się, odwracamy do niego plecami, wątpimy. Dziękuję Ewa! Poza kadrem. I to by było na tyle. Cała reszta jest tajemnicą. Fragment obrazu Alejandro Pinzona prezentowanego na wystawie XII Art Naif Festival Wyjście awaryjne / Emergency Exit. Fragment rzeźby w Galerii Szyb Wilson Tacy byliśmy "Pamiętajcie o ogrodach Przecież stamtąd przyszliście W żar epoki użyczą wam chłodu Tylko drzewa, tylko liście Pamiętajcie o ogrodach Czy tak trudno być poetą W żar epoki nie użyczy wam chłodu Żaden schron, żaden beton" "Pamiętajcie o ogrodach (fragment)" Jonasz Kofta Poranna kawa w najpiękniejszym kubku świata z różowej porcelany na starym dobrym Campingu 215 przy Trzech Stawach i niespodziewana propozycja wycieczki po Katowicach i okolicy z przewodnikiem. Dziękuję przewodniku! Grafitti na ścianie jednego z budynków Fabryki Porcelany Bogucice w Katowicach. Grafitti nawiązuje do emblematycznych dla producenta porcelanowych figurek kotów produkowanch w latach powojennych. Targowisko miejskie w Zabrzu, a gdzieś tam ponad dachami... Fragment jednego z obrazów prezentowanych na wystawie XII Art Naif Festival Kanał Gliwicki Most kolejowy nad Kanałem Gliwickim Hotel Silesia w Katowicach Oczy Leosia. "Portret chłopca (fragment)" Stanisław Ignacy Witkiewicz Muzeum Śląskie w Katowicach Ptasia awantura na Rondzie Sztuki w Katowicach. Wióry lecą! Jeden z obrazów, które można oglądać na wystawie na Rondzie Sztuki Fragment instalacji Honoraty Martin "Wyjście w Polskę", 2013. Praca z Kolekcji Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Projekt składa się z dwóch części: osobistego doświadczenia artystki oraz filmowej, rysunkowej i tekstowej dokumentacji tego doświadczenia prezentowanej w formie instalacji. W ramach tego projektu artystka wyszła w Polskę, porzucając wszystko, co określało i gwarantowało jej status społeczny. Zabrała ze sobą tylko odzież na zmianę, śpiwór i psa. Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach. W samym centrum Katowic czekała na mnie zielona ławeczka. Podobno warto usiąść na chwilę zanim wyruszy się w dalszą drogę. Silnik już uruchomiony, gdy nagle zauważam słoneczniki wyrastające na betonowej pustyni. Jakby je ktoś rzucił z niebios w ten beton jak włócznie czy strzały jakieś na potępienie gołębia. Czym zawiniłeś zdrajco przestworzy? JAKI PIĘKNY OGRÓD. Ars moriendi. Killing sunflowers. Moim ostatnim przystankiem na Śląsku była pracownia Edwarda Czecha w Siemianowicach Śląskich. Edward oprowadził mnie po swojej pracowni, pokazywał obrazy i o nich opowiadał. Byłam pod ogromnym wrażeniem jego pejzaży. W całym tym bogactwie znalazłam coś dla siebie, być może to nie najpiękniejszy z pejzaży Edwarda, ale dla mnie w niewytłuamczalny sposób szczególny. Gdy tylko zobaczyłam ten most, wiedziałam, że musze go mieć. Tak oto wróciłam z Berniem i Czechem. Jeden obraz to dar losu. Drugi spontaniczny wybór. Wejść w posiadanie jednego - można mówić o przypadku, ale dwa zakrawają już o kolekcję. Może powinnam pójść raczej w kupowanie dzieł sztuki niż ich tworzenie. Bardzo mi się to podoba. Dziękuję również ślicznie żonie Edwarda za przepyszne ciasto ze śliwkami! Osładzało mi drogę powrotną! Na odchodnym wieczorne niebo przypomniało mi słowa Edwarda broniące przed oczywistymi niebieskościami niebios. Gdyby to było możliwe, chętnie bym się z nim tym niebem wówczas podzieliła. Myślę, że oddałby je na kolejnym obrazie w jeszcze bardziej zjawiskowy sposób.
Łyna. Oil on canvas / olej na płótnie. 18 cm x 18 cm COPYRIGHT Victoria Tucholka Taki obrazek. Jeden z pierwszych widoków, które zachwyciły mnie, gdy wysiadłam z samochodu w bazie letniej Stowarzyszenia Jeździeckiego "Szarża" w Łynie. Ten widok budził mnie co rano. Lubiłam siadać na tym ogrodzeniu i patrzeć, jak konie przekomarzają się ze sobą lub przerzucają odstającą belkę ogrodzenia jak piłkę z jednego padoku na drugi. Czasami pobrzdąkałam im coś na mojej lutni, choć nade wszystko ceniły sobie przede wszystkim świst powietrza z pompki rowerowej.
Virtual Act / Akt wirtualny 40 cm x 30 cm, oil on canvas / olej na płótnie Work in progress Work in progress Czasami bywam nawet spontaniczna. Nigdy nie wiem, czy i kiedy zacznę malować. Czy w ogóle zacznę? Zazwyczaj nie zaczynam po Bożemu, ale wbrew wszelkim swoim przyzwyczajeniom i nawykom rozwalam nudną rutynę dnia przyzwoitego. To akt gwałtu na rzeczywistości, gdy zwala mi się na głowę zbyt wiele emocji. Siła słabych charakterów. Nigdy nie drażnij psa, bo nie wiesz, czy nie wybuchnie wściekłą agresją. Czy starczy jej, by mnie napędzić do końca? Czy pozwolę doprowadzić się do ostateczności? Bywa, że na przekór samej sobie na złość sumieniu nie kończę i rzucam wszystko w kąt po to, by uciec na drugi koniec mojego ograniczonego świata i robić coś, co nie ma kompletnie związku z jakąkolwiek sztuką. Może jak mnie dogoni mój osobisty policjant, posypię głowę popiołem, wrócę i łaskawie Cię dokończę, Wizjo, a może nigdy już więcej nawet o Tobie nie pomyślę... Dobrze wiesz, że jestem do tego zdolna, choćbym miała za to siedzieć i zamilknąć na wieki... Przy tym wszystkim jesteś chyba moją jedyną formą ekspresji wszystkiego tego, czego bałam się powiedzieć i okazać wprost. Jedyną szlachetną formą dialogu z drugim człowiekiem. AKT Temat, jak się okazało po szybkim przeglądzie cmentarzyska mojej twórczości, ku mojemu własnemu zaskoczeniu wcale nie tak rzadko przeze mnie poruszany. Jego najnowsza odsłona będzie swoistą syntezą najmocniejszych akcentów w moich dotychczasowych pracach. Co dla mnie odkrywcze, z abstrakcyjnej formy mimowolnie wyłoniły się mniej oczywiste motywy o głębszej symbolice. Będzie to obraz w mniejszym stopniu o seksie, bardziej o jego wirtualnym aspekcie - patrzeniu we wszelkich tego słowa znaczeniach. Krótko mówiąc, postrzeganie zmysłowe - synestezja. Rolę przewodnika będzie odgrywał jak zwykle kolor.
Tablica upamiętniająca lubelskiego grafika Andrzeja K. na jednej z kamienic na rynku w Lublinie udekorowanej kocimi motywami najbardziej charakterystycznymi dla twórczości artysty. Podczas nieplanowanej wyprawy do Lublina wpadłam na kamienicę poświęconą Andrzejowi K. Być może zwróciła moją uwagę podczas mojej ostatniej podróży do Lublina trzy lata temu, ale nie pamiętam. W każdym razie gdy teraz ją zobaczyłam, nie miałam wątpliwości, o kogo chodzi i wcale nie miałam na myśli Andrzeja K., lecz bardziej jego brata Zbyszka. Przypomniało mi to o zaproszeniu, które X wystosował do mnie, gdy spotkaliśmy się we wrześniu. A oto krótka historia tego, jak się poznaliśmy... 9/25/18 ZWYKLI NIEZWYKLI Bohaterem mojego ostatniego wyjazdu był brat nieżyjącego już słynnego polskiego grafika z Lublina - Andrzeja K. Więcej o grafiku tutaj. Nie o Andrzeju Kocie będzie tutaj jednak mowa, ale o żyjącym w cieniu jego sławy bracie. Ma się to szczęście do zwykłych niezwykłych ludzi. Oto przy moim stoisku przystaje starszy mężczyzna o łagodnej fizjonomii niczym nie wyróżniający się spośród innych szarych tubylców. Prowadzi rower. W koszyku nad tylnym kołem umocowana jest duża butla z gazem. Okazuje się, że akurat wybrał się po gaz na stację benzynową i przypadkiem zorientował się, że na lokalnym targowisku ma miejsce jakaś huczna impreza. Postanowił zajrzeć. X ukończył grafikę, ale nie miał tyle szczęścia co brat. Swoim artystycznym ambicjom postanowił ostatecznie dać upust w ogrodzie. Jakże mi to znajome. Ja również w momentach kryzysów twórczych, a przeszłam ich wiele, uciekałam w plener, do ogrodu, sublimując swoje artystyczne zapędy w kreowaniu zielonej przestrzeni, która jest dla mnie zresztą nieustającym źródłem inspiracji, a przy bardziej finansowo (? no właśnie zawsze się zastanawiam, czy chodzi tylko o pieniądze, czy może raczej po prostu o docenienie, dowartościowanie samego siebie) sprzyjających okolicznościach na drugi koniec Polski. To drugie przynosi mi zazwyczaj ogromną ulgę, między innymi w postaci jakże upragnionej inspiracji do kolejnych szkiców, a w przyszłości może kolejnych obrazów. Gdy X opowiadał mi o swoim ogrodzie, malował mi się on jak żywy oczyma wyobraźni. Ciekawe, czy ta moja wizja ogrodu X z nim śpiącym w noc świętojańską pod starą rozłożystą lipą pośród kęp ziela wszelakiego odbiegałaby daleko od rzeczywistości. Być może rzucę ją w wolnej chwili na papier, a na wiosnę zgodnie z zaproszeniem odwiedzę X, by zobaczyć jego arcydzieło. Być może odkryję wybitny talent na tej samej zasadzie, na jakiej kiedyś ktoś odkrył go w jego bracie, a być może ktoś w przyszłości odkryje go we mnie. W istocie niewiele trzeba by kogoś podbudować, równie niewiele by zniszczyć. Dlatego tym ostatnim również zawsze życzę miłego dnia. Cytat z: http://viktoriatucholka.weebly.com/project-in-progress/ma-sie-to-szczescie-andrzej-kot Po powrocie z Lublina mimowolnie zrodziła się we mnie spontaniczna, choć jakże niespodziewana myśl, aby właśnie dzisiaj skorzystać z zaproszenia i udać się pod wskazany przez Pana Zbyszka adres z niezapowiedzianą wizytą. MAGICZNY OGRÓD X Jest takie miejsce na obrzeżach pewnego miasta, a w nim za Rubinowymi Górami niepozorny ogrodnik pielęgnujący kwiaty, drzewa, z których każde ma swojego patrona, i alejki, po których snują się dyskretna żmija i dobre duchy. Wśród nich wyniesiony po śmierci na ołtarze słynny lubelski grafik Andrzej K. i jego koty psoty. Kot Psot i ta kaligrafia - po prostu Andrzej K. par excellence Furtką co najwyżej po drabinie do nieba. Dłuższą chwilę błądziłam niepocieszona wzdłuż ogrodzenia w nadziei, że wypatrzę kogoś w ogrodzie. Zapukałam nawet do sąsiadów. Bez skutku. Już skończyłam pisać notkę do X i miałam odjeżdżać, gdy zobaczyłam, jak ktoś pojawia się na ścieżce prowadzącej wgłąb posesji. Poczułam ulgę. Okazało się, że Andrzej K. rysował nie tylko koty, ale też ptaszki. Bardzo spodobało mi się w ich wykonaniu nawiązanie do dębowych liści. Grota skalna zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wyglądała bardzo przytulnie i taką się też okazała. W magicznym ogrodzie X zdarzyła się rzecz niespodziewana - w skalnej grocie nad oczkiem wodnym dosłownie odpłynęłam, mimo że prowadziliśmy z moim gospodarzem bardzo ożywioną rozmowę na temat ogrodów, sztuki i życia. Spłynęło ze mnie całe napięcie, niepokój i emocje, które jeszcze wczoraj sięgały zenitu do tego stopnia, że myślałam, że po prostu wybuchnę i nic ze mnie nie zostanie. Nie wiem, jak udało mi się utrzymać w ryzach te wszystkie emocje, a nie potrafiłam pozwolić sobie na to, aby odpuścić. Bałam się, że jeżeli się zatrzymam, po prostu się posypię. Musiałam iść w ludzi. Nie było już odwrotu, choć w myślach zawracałam do Rozalina niezliczoną ilość razy. Połowa mnie została po prostu niepocieszona w tyle i zapewne wróci na piechotę. Druga połowa poza wewnętrznym rozdarciem i dyskomfortem odczuwała z kolei silny przymus działania. Co najmniej jak bym tylko w działaniu dostrzegała jedyną nadzieję na odbicie się od pustki, którą zgotowałam sobie na własne życzenie. Ten tok myślenia okazał się złudnym pocieszeniem i nie ukoił poczucia straty, które towarzyszyło mi do końca dnia. Nie sądziłam, że ta niedziela przyniesie jednak spokój ducha, że wyhamuje lawinę gorzkich refleksji, że wyciszy, choć jednocześnie uświadomi skalę emocji i napięcia, jakie towarzyszyły mi w ostatnim czasie. Nagle po prostu opadłam z sił, siedząc w wygodnym fotelu w prowizorycznej skalnej grocie z widokiem na rajski ogród w towarzystwie człowieka, który spadł mi z nieba niczym anioł stróż. Nie sądziłam, że znajdę po tym wszystkim ulgę w towarzystwie kogokolwiek. X okazał się chodzącą krainą łagodności. Bardzo mi było tego teraz trzeba. Choć moglibyśmy rozmawiać w nieskończoność, byliśmy jednomyślni, że jeżeli nie ruszymy dalej w ogród, po prostu zaśniemy. Widok z Gór Rubinowych. Wokół oczka X usypał góry z kamienia, które zasłaniają widok ogrodu z ulicy, choć jednocześnie niezwykle intrygują potencjalnego przechodnia. Można się po nich spokojnie wspinać i poczuć przez chwilę jak w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Kwiaty. Można chyba tutaj znaleźć wszystkie gatunki roślin. Żałuję, że nie odwiedziłam Pana Zbyszka wiosną. Musiało być pięknie! Pod lipką. Nieco inaczej ją sobie wyobrażałam, gdy opowiadał mi o niej na jesieni X. Ostatecznie dzieło natury przerosło nawet moją bujną wyobraźnię. Zielna tuż tuż. Przypomniał mi o niej X. Wróciłam z pięknym bukietem, naręczem ziół i zadziwiającym spokojem.
Cały czas zaskakuję siebie samą. Myślałam, że żadna siła mnie już nie napędzi, że znowu się w sobie zamknę. Być może nie ma nic dziwnego w tym, że organizm, by przetrwać, mimowolnie sam szuka sposobu na ujście zbyt silnym emocjom. Dzisiaj ukoiłam nerwy, wątpliwości i niepokoje. Któż by pomyślał, że na obrzeżach jednego z mało ciekawych mazowieckich miast odkryję kolejną małą arkadię. Swoiste przedłużenie klimatu Rozalina i Kazimierza Dolnego nad Wisłą. Jakby ten na górze starał się mnie uspokoić, że to jeszcze nie koniec. Cały czas zastanawiam się nad tym, co tu się w tym moim życiu dzieje, dokąd mnie prowadzi boska opatrzność, jakby niewzruszona towarzyszącymi mi skrajnymi emocjami, napędza mnie w kierunku, którego nie jestem w stanie określić. W całym tym chaosie dostrzegam jednak niezgłębiony sens. Co najmniej jakby ten na górze starał się pomóc mi nadgonić stracony czas, sprawiedliwości uczynić zadość, oświecić skrępowany umysł, uskrzydlić pokutującą duszę, zaspokoić potrzeby ciała. Moja droga naszpikowana jest tak wieloma znakami, drogowskazami, wskazówkami, przewodnikami. Prowadzi mnie mimowolnie do celu tajemna siła. ROZALIN FOREVER Nie muszę być Matejko, żeby malować to, co najważniejsze. Rodzina - dom - więzi - matka - ojciec - dzieci - arkadia W tym artystycznym entourage'u Rozalina stworzonym i uporządkowanym przez moją gospodynię Panią Lucynę z chaosu zbiorów syna pięknych rzeczy z duszą przyszło mi przelać na płótno spontaniczną wizję Rozalina w zaledwie dwa dni. To wyjątek od reguły. Czego nie robi się dla ludzi? Nie rzucajcie mi wyzwań na wiatr, bo złapię je choćbym miała skończyć jak ten Ikar. Zwykle malowanie obrazu przy sprzyjających wiatrach zajmuje mi co najmniej tydzień. Bywa, że nie kończę swoich obrazów. Ba! nie przelewam nawet wizji na papier, choć puste zagruntowane specjalnie dla nich blejtramy straszą pustką. Uciekam w prozę życia lub bujanie w obłokach. Ze skrajności w skrajność. What else is there? Muszę żyć i przeżywać, aby móc tworzyć. Zatrzymać znaczy zabić. Ile można wytrzymać na cmentarzysku własnej twórczości? Ty jesteś przeszłością, tam jest przyszłość. Krosno może być wszystkim, wszystko może być krosnem. Obręcz od starego krzesła uwolniona ze swoich społeczno-kulturowych ograniczeń. Niech żyje wolność! W oparach rozpuszczalnika... jakoś trzeba było otumanić sumienie. W końcu Pan Profesor wykładowca PWSFTviT montażysta Zbigniew Kostrzewiński grzmiał na studentów żebrzących o przerwę na papierosa: Dobry artysta to głodny artysta! Tą rozpustą musiałam jednak podzielić się dodatkowo z Rozalią, która ostatecznie okazała się jednak kocurem. Rozaliusz? W sumie bywa, że mężczyźni noszą żeńskie imiona. Ot, taki Maria. Dziękuję za wszystkie śniadania, których nie umiałam docenić. Malowanie pozwala zatrzymać to, z czym nie można pogodzić się, że nie da się tego zatrzymać... Chwilo trwasz! Zatrzymałam Cię, zabiłam Cię. Będziesz odtąd wisieć milcząca i wieczna jak trofeum na ścianie. Wizjo wracać będziesz jak bumerang i zbijać umysły lotne dotąd nieposkromione z pantałyków wiecznie nienasyconej pychy i namiętności. Olej na płótnie. Idealny okrąg 37 cm x 37 cm
|
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|