Veni, vidi, vici. Raz się żyje. Nigdy nie wiadomo, czy nie byłoby, jak w tej piosence: "Drugi raz nie zaproszą nas wcale". Katowice oficjalnie po raz czwarty! Prawdziwe szaleństwo! Co więcej to moja czwarta wizyta w Katowicach o charakterze artystycznym w tym roku. Bardzo mi się podoba taki sposób na podróżowanie, choć nie ukrywam, chciałabym mieć więcej czasu i swobody, by naprawdę nacieszyć się pobytem na miejscu. Z całą pewnością było warto! Piękna wystawa, wspaniała uroczystość, nowe ciekawe znajomości, spotkania ze znajomymi twarzami. Polubiłam Katowice, Śląsk, Ślązaków, Śląskich twórców i ich niewątpliwie zjawiskową twórczość. Nie spodziewałam się, że spotkam się z tak ciepłym przyjęciem jako twórca spoza regionu. Z całą pewnością będę tutaj wracać. Z moim obrazem "To nie ptak / Ain't no bird", który powstał na moim pierwszym plenerze malarskim na ArtJarmarku w Nikiszowcu w ramach tegorocznego XII Festiwalu Sztuki Naiwnej w Galerii Szyb WIlson w Katowicach, która również gościła mnie w tym roku z aż 6 obrazami mojego autorstwa. Serdecznie dziękuję wszystkim Śląskim galeriom i instytucjom za możliwość prezentacji mojej twórczości szerszej publiczności! Fot. Jerzy Granowski Z moim ulubionym śląskim malarzem Edwardem Czechem z grupy "Barwy Śląska". Tutaj więcej o grupie i jej pozostałych członkach, w których towarzystwie miałam okazję spędzić wernisaż dzięki znajomości z Edwardem: http://www.barwy-slaska.pl/wspolpraca/ Dziękuję za miłe towarzystwo! Malowanie malowaniem, obrazy obrazami, ale nic dla ludzi bez ludzi. Takie znajomości jak ta z Edwardem są dla mnie cenniejsze niż wszelkie wyróżnienia i nagrody. To właśnie dla takich spotkań jestem gotowa przejechać pół Polski! Ma się to szczęście albo tego cela... z poetą, dziennikarzem, grafikiem i rzeźbiarzem Jerzym Granowskim poznałam się, szukając kogoś, kto zrobiłby mi pamiątkowe zdjęcie na tle mojego obrazu. Dziękuję! Kolejna ciekawa znajomość. Więcej o działalności Pana Granowskiego tutaj: http://granowski.cba.pl/ i tutaj: http://poetycka-strefa.5v.pl/ Pani Karolina Kulak, kierownik Filii nr 1 MDK "Szopienice-Giszowiec", kulturoznawca, sekretarz jury. W tle nagrodzone i wyróżnione prace. Obok stoją Pani Bożena Donnerstag, starszy kustosz, kierownik Działu Etnologii Miasta Muzeum Historii Katowic oraz Pani Sonia Wilk, kustosz Muzeum Śląskiego, kierownik Działu Plastyki Nieprofesjonalnej, przewodnicząca jury I Nagroda: Czesław Ziętek "Anioły. Zakład Sztuki Kościelnej". Nie przepadam za realizmem, ale ten jest magiczny. Anioły, okna i czarne koty... Pani Sonia Wilk, kustosz Muzeum Śląskiego , kierownik Działu Plastyki Nieprofesjonalnej, przewodnicząca jury o tym, jak ważne jest to, że są jeszcze ludzie, którzy mają ambicje na więcej. Wręczenie nagrody publiczności Anioł autorstwa Ewy Pilarz z grupy "Barwy Śląska" Z autorką anioła Ewą Pilarz. Więcej o artystce tutaj: https://www.facebook.com/Ewapilarzmoje-malowaniepl-1680490452029843/?ref=profile_intro_card Urzekły mnie impresjonistyczne pejzaże Agnieszki Zalewskiej "Czułość" Janina Matysiewicz. Niby banał, a jak nam tego wszystkim potrzeba. Lubię motyw par w obrazach. Lubię ciepłe kolory. To ważne, aby obraz był zawsze nośnikiem jakiejś emocji. "Koń trojański". Zielony koń od razu zwrócił moją uwagę. "Dali-kot". Koty o żewnej męskiej fizjonomi to chyba kolejny rozpoznawalny element twórczości tego artysty. Nie było dla mnie zdzwieniem, że autorem obrazów jest znajomy malarz Edward Czech z grupy "Barwy Śląska". Edward jest dla mnie taką szczególną postacią. To człowiek, który miał wszystko i stracił wszystko. Siła wyższa. Jak rozmawiamy o tych pięknych czasach, to wyczuwam w moim towarzyszu wciąz żywy ból po stracie. Na szczęście jedna ręka wciąż sprawna, więc niezwykły talent ma ujście. Miło jest znajdować w drugim człowieku potwierdzenie słuszności swojej postawy: dzisiaj jest tylko dzisiaj. Carpe diem. Edward wie o tym najlepiej. "O koniu, który miał dosyć" Piotr Madejski. Lubię jak obrazy opowiadają jakąś historię. Coś za mną te konie na wernisażu chodziły... chyba żyłam już sobotnim hubertusem. Obraz "The Offering" autorstwa mojego australijskiego przyjaciela Berniego Walkera, który zakochał się w Katowicach i aktualnie spędza w Katowicach połowę życia, drugą tę chłodniejszą polską połowę roku z kolei w rodzimej Australii.
0 Comments
Ot zwykły krajobraz jesienny. Ściernisko po wyciętych w pień nieużytkach. Królestwo wron. Przemierzam tę jałową krainę zniszczenia niczym Styks ledwo rysującym się pomostem ścieżki ku mieniącemu się złotem rajskiemu gościńcowi brzeziny. Zapewne Pan Bóg nie miałby problemu dojrzeć mnie w mojej czerwonej szacie z wysokości nieba, gdyby tylko chciał. Pewnie dawno już jednak zwątpił w ludzkie skruchy, modlitwy, pielgrzymki, wszystkie te drogi krzyżowe i pretensjonalne pelegrynacje w poszukiwaniu kamienia filozoficznego i nie wzruszają go takie martyrologiczne akcenty. I ja jakby zwątpiłam w to, że cokolwiek mogłoby mnie o tej porze roku zdziwić. Przełamać klasyczny schemat dogorywającej polskiej złotej jesieni. A jednak, już prawie dotarłam na drugi brzeg, gdy wtem cała ta ptasia zgraja wzbiła się w niebo wszelkimi możliwami figurami geometrycznymi. Przypominało to setki czarnych ptaków origami we wszelkich możliwych fazach ruchu o kobaltowych skrzydłach odbijających światło lub nim emanujących niczym unoszone falą ciepła z ogniska strzępy spalonego papieru. Równie dobrze to mogłyby być uniesione przez wiatr setki zmiętych czarnych kartek lub plastikowych worków porzuconych na skraju pobliskiej drogi przez jakiegoś kierowcę. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby wtem połączyły się w jedną całość, bryłę, "Czarną wyspę" Aleksandry Wasilkowskiej, ze-spalonych-wstałe ptaki Władysława Hasiora, kosmiczny spodek lub jedną z tych zabawek dla chłopców, co z samochodu przekształca się w człekokształtnego kolosa i zawisły nade mną złowrogo jak burzowa chmura. Jednak nie, jednak to geometryczniekształtne stado zdefragmentowało się na powrót, przyjmując właściwą ludzkiej logice, jakaż szkoda! postać stada nieufnych wiekami burzliwych relacji z człowiekiem wron obsiadającego koronę pierwszej z brzegu złocistej brzozy. Przystanęłam i mierzyłam wzrokiem podejrzliwie przyglądającą mi się zgraję. Jakbym czytała w ich myślach. Z kakofonii wzajemnie przekrzykujących się mądrości słyszała: żaden przewoźnik, żadna dusza umierająca czy konająca, żaden upiór, żaden znachor, po prostu intruz. Koncert życzeń. Listopadowy plener na życzenie Pana Andrzeja z Łodzi Gdyby Pan Andrzej nie rzucił mi miesiąc wcześniej wyzwania, to nie wiem, kiedy znalazłabym motywację, aby usiąść na spokojnie i znowu chwycić za pędzel. Już zapomniałam, jakie to fantastyczne uczucie malować na ulicy pod gołym niebem. Jakby mi ktoś powiedział pół roku temu, że będę to robić w listopadzie, to bym go wyśmiała. Pomysł zrodził się zaledwie tydzień wcześniej podczas spaceru do lasu i jest chyba konsekwencją mojego ostatniego romansu ze sztuką nowoczesną. Tym razem nie traciłam czasu na przenoszenie szkicu na płótno i przeszłam od razu do dzieła. With the birds I'll share this lonely viewin'... Ściernisko. Rekwizyty. Moi mroczni towarzysze podróży z wyrokiem śmierci. Rano był tylko jeden, wieczorem już trzy. Jutro będzie ich jeszcze więcej. Wszystkie zginą wkrótce rozbite na kawałki na nieboskłonu szmacie. Niszczyć własne dzieło, toż to akt prawdziwej odwagi!
|
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|