Pruszków wielu Polakom kojarzy się niestety jednoznacznie ze stolicą polskiej mafii i na nic wydaje się być zachwalanie innych walorów i atrakcji miasta. Ta jak by nie patrzeć czarna karta w historii miasta kładzie się cieniem na wszelkich próbach pisania historii miasta od nowa. Czysty umysł doceni jednak urok wielu zakątków. Zwłaszcza wiosną. Oto jeden z nich.
Serducho dla Ukrainy! Burzliwe mamy to przedwiośnie. Dopiero co tydzień temu była zawierucha i w żółtozielonym TIR-rze zmalowanym przez jednego z uczestników upatrywaliśmy po prostu mocno rozpędzonej wiosny, a tymczasem na Ukrainie wybuchła wojna. Nie udało się nam odpukać, więc pokładamy nadzieję w tym, że być może udało się nam chociaż nie zapeszyć. Do widzenia za miesiąc! - tak żegnaliśmy naszego bardzo sympatycznego sąsiada z Lwowa! Pozdrowienia dla Lwowa! Po fakcie skarciliśmy się w myślach, że przecież mieliśmy z nikim nie flirtować, a tu wojna! Mamy nadzieję, że za trzy tygodnie znowu się spotkamy a ta wojna będzie dawno historią. Tego życzymy Ukrainie i wszystkim Ukraińcom. Przy okazji pozdrawiamy pełną entuzjazmu Danusię z Grodna, która podeszła do nas dzisiaj podczas postoju w drodze do Berlina. Danusia powiedziała, że chce w tym roku trochę popodróżować w nadziei na to, że po powrocie sytuacja na Białorusi się unormuje, bo póki co wcale nie jest kolorowo. Szczęścia! #ukraina #wojna #serce #chodźnamaluj #niebieski #żółty #barwynarodowe #chodznamaluj #SolidarnizUkrainą
P.S. Jak zapewne się zorientowaliście, w nowym roku zmieniliśmy koncepcję Chodź, namaluj. Każdej odsłonie nadal towarzyszy informacja o lokalizacji, ale nie zmieniamy tablicy malarskiej dopóki jej nie wypełnicie po brzegi. A heart for Ukraine! We have a stormy early spring this year. It was only a week ago that there was a windstorm and in the yellow-green truck painted by one of the participants we saw rushing spring. Meanwhile the war broke out in Ukraine. We did not manage to knock on, so we hope that perhaps we managed to knock it off at least. Goodbye in a month! - this is how we said goodbye to our very nice neighbor from Lviv! Greetings to Lviv! After the fact, we mentally scolded ourselves that we were not supposed to flirt with anyone, and here it comes: the war! We hope to meet again in three weeks and this war to be long history by then. We wish peace to Ukraine and all Ukrainians. By the way, we greet enthusiastic Danusia from Grodno. We had a nice chat today during a stopover on her way to Berlin. Danusia said that she plans to travel a lot this year in hope that after her return the situation in Belarus would normalize, because so far it is not colorful at all. Good luck! #ukraine #peace #goodluck #war #conlict #comepaint #blue #yellow #colorsofukraine #colorsofukraine #solidaritywithUkraine P.S. As you might have noticed, the concept of Come, paint has changed. It still does not miss information about the localization, but it is secondary to the very painting. We paint until we fill the entire canvas. Luty prawie jak marzec, bo jak w garncu. A to słońce, a to deszcz, a to zawierucha. Kaprysy pogody udzielają się również uczestnikom Chodź, namaluj. Dzisiaj doszła piękna niebieska łąka? (to taka chyba moja pobożna interpretacja, dość już mam tej szarówki) z czerwonymi i żółtymi akcentami. Chyba rośnie nam zdolna kolorystka. Potem kolejny uczestnik zmalował ciemne chmury nad tą kolorową łąką jakby przewidział deszcz, który niedługo potem nastąpił. Ja zdążyłam jedynie domalować dziewczynkę z parasolką porwaną przez wiatr i się zaczęło. Lało jak z cebra. Co z tego wyniknie dalej, zobaczymy za tydzień. Ach, byłabym zapomniała o żółtozielonym TIR-ze zmalowanym przez uczestnika w ubiegły dla odmiany słoneczny weekend. To chyba wiosna pędzi do nas na czterech kółkach. Przy okazji pozdrawiamy serdecznie wszystkich kierowców TIR-ów, życząc przede wszystkim spokojnej drogi w te wietrzne dni. Podziękowania dla wszystkich uczestników lutowych odsłoń Chodź, namaluj, którzy nie boją się zimy! Jesteście szalenie kreatywni i inspirujący. #grodziskmazowiecki #chodźnamaluj #cociwduszygra #comepaint #victoriatucholka #tir #wiosna #zawierucha #zawieja #wichura #deszcz #słońce #księżyc #gwiazdy #koniczyna #parasolka #dziewczynka #łąka #chodznamaluj #gołąbki #luty #marzec #jakwgarncu #pogoda Takie arcydzieła razem malujemy! Projekt Chodź, namaluj. Luty 2022 #grodziskmazowiecki #chodźnamaluj #cociwduszygra #comepaint #victoriatucholka #tir #wiosna #zawierucha #zawieja #wichura #deszcz #słońce #księżyc #gwiazdy #koniczyna #parasolka #dziewczynka #łąka #chodznamaluj #gołąbki #luty #marzec #jakwgarncu #pogoda
Spontaniczny pomysł z podgrzewaniem garnka z krupnikiem na żeliwnym trójnogu (dlatego właśnie nie mogłabym handlować starociami, wszystkie mają dla mnie potencjał jak najbardziej użytkowy) rozwiał mój żal do samej siebie o uprzednie wahania w kwestii zakupu nowej kuchenki turystycznej. Otóż da się jak najbardziej zupę na świecy podgrzać i to bez wyrzutów sumienia, jak to jest w przypadku użycia gazu, co więcej opalanie płomieniem świecy powoduje osadzanie sadzy na spodzie garnka, z jednej strony przekleństwo zmywaka, z drugiej zbawienie "artysty" (okropne słowo). Sadza ma moim skromnym zdaniem nawet większe walory artystyczne od węgla. Rembrandt, de la Tour, van Honthorst - malarze przełomu wieków XVI i XVII. Autorzy wybitnych dzieł, których palety kolorów, kontrastów i tonów nie powstydziłby się niejeden współczesny portrecista czy malarz scen rodzajowych. Tajemnica tkwi chyba w zupełnie innym sposobie postrzegania niedostępnym nam współczesnym nie wyobrażającym sobie życia bez światłości monitorów i żarówek. Większość dzieł tych twórców sprawia bowiem wrażenie jakby malowane były o zmierzchu lub nocą już przy blasku płomienia świecy lub ognia. Tyczy się to nawet pejzaży. To nie maniera, to nie styl, to niemalże cecha anatomiczna. Nie sposób oprzeć się wrazeniu, że ciągłe wystawienie siatkówki oka na ciepły blask ognia rzutował na całokształt postrzegania. Był niczym filtr. Osiągnięcie podobnego stylu obrazowania wymagałoby dosłownego cofnięcia w czasie, swoistego eksperymentu, wyrzeczenia się całej tej współczesnej otoczki, która paradoksalnie wbrew temu, co próbują nam wmawiać, zdecydowanie bardziej nas od siebie oddala, spłaszcza kontakt, skraca dystans i czas naszych relacji. Wszystko pędzi, a my tym bardziej nie wiemy, co właściwie robimy. Wszystko dzieje się poza nami, nie dany nam czas na rozważania i refleksje. W sumie czy ja wiem, czy takie niemożliwe cofnąć się do mojej ulubionej epoki kamienia łupanego? Chętnie ku temu dążę, chętnie wzbraniam się przed kolejnymi współczesnymi gadżetami. Przyznam, że jeden dzień odcięcia od mediów, utwierdził mnie w przekonaniu, jak bardzo elastyczna jestem w dostosowywaniu do nowych warunków przy właściwie kompletnym braku przygotowania na mówiąc górnolotnie ekstremalne okoliczności. Brak światła, mediów i wszelkich innych udogodnień płynących z wynalazku elektryczności. Przyznam, że żałuję, że trwało to tak krótko, bo miało zadziwiająco z jednej strony kojący, a z drugiej pobudzający wpływ na moją kreatywność, a przede wszystkim sprawczość. Migotliwy, ciepły i ograniczony blask świecy sprzyjał bowiem ku mojemu zaskoczeniu pracy twórczej. Jak dla mnie czas mógłby się zatrzymać, bo kolejne grafiki (i nie tylko, zawsze podkreślam, że dusze artystyczne to przede wszystkim ludzie czynu i ich działania wykraczają dalece poza ramy podobrazia) dosłownie płynęły mi przez ręce. Mogłabym już tak zostać na zawsze w tym półmroku i zniknąć wraz z przygaśnięciem płomienia w tej wiecznej ciszy i skupieniu. Taka wieczność odpowiadałaby mi po stokroć bardziej niż ta wieczność trwania, która jest marzeniem większości. Tym bardziej utwierdziłam się w swoim marzeniu o odcięciu kiedyś od świata w jakimś lesie w jakiejś pożal się boże chałupinie odciętej od cywilizacji, z dala od ludzi, z dala od świata. Pustelnia - to zdecydowanie to, czego mi, zatwardziałemu samotnikowi, trzeba. Właściwie to marzy mi wóz, naczepa, przyczepa rodem z cygańskich taborów, wozów, którymi pionierzy zmierzali na podbój dzikiego zachodu. Taki z wrotami dla odmiany otwierającymi się na boki i prowizorycznymi schodkami, drabinką, która umożliwiałaby wejście do środka, do mojej prywatnej galerii, po wewnętrznej części wrót również wisiałyby obrazy. Byłoby idealnie. Być w ciągłej drodze jak najdalej stąd. Tak daleko, aby czasu nie starczyło, by wrócić. Madelaine au mirroir. Autorstwa Georges de la Tour - musée lorrain, Nancy, Domena publiczna, Żródło: https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=17819056
- Jak na Montparnasse... - skomentował za moimi plecami przechodzień. - Była Pani tam kiedyś? Kiwam przecząco głową. Ja, która byłam swojego czasu pupilką Pani Profesor Michaliny od języka francuskiego. Gdy pomyślę, że kiedyś władałam językiem francuskim lepiej niż angielskim, aż trudno mi się samej nadziwić, że nie zjechałam Francji wszerz i wzdłuż. - Malarze malują tam na żywo. Dokładnie jak Pani. Nie ma to jak powiew Paryża w Pruszkowie. Ot, powiew Europy. Wobec moich artystycznych wybryków fenomen autostrady wolności blednie w oczach, stając się jedynie kolejnym przykładem błędnie pojętego kapitalizmu. Przynajmniej pod względem serwowania polskiej rzeczywistości regularnego policzka w twarz nie można mi odmówić profesjonalizmu. Być może gdybym nie była pod tak fatalnym urokiem matki, wybrałabym jednak wieczorową romanistykę i dzisiaj malowała właśnie na Montparnasse, a nie na pruszkowskim targowisku. Lepsza ulica we Francji niż w Polsce niestety. Nic się pod tym względem nie zmieniło na przestrzeni ostatnich 10 lat. Jest nawet gorzej niż było. Wszystko i wszyscy wokół zrobili się tacy wymuszenie poprawni. Na szczęście blask promieni słońca na chwilę przeniósł mnie do Francji. Być może to właśnie dzisiejsze słońce spowodowało, że zamalowałam wcześniejsze realistyczne ujęcie całującej się pary, nie znoszę realizmu, i w ich miejsce namalowałam Pana Słońce i Panią Księżyc rodem z litewskiej bajki (patrz niżej, uwielbiam tę bajkę). Dzisiaj bowiem to ja musiałam znowu zacząć malować, zanim udało mi się zachęcić pierwszą osobę do udziału w Chodź, namaluj - projekcie angażującym przypadkowe osoby na ulicy do wspólnego malowania jednego obrazu. Dzisiaj hasło brzmiało: Chodź, namaluj WALENTYNKI. Poranek był jednak chłodny, więc większość ludzi na widok tego, że maluję, wzdrygała się dreszczem. Niektórzy chwalili, że widać rękę "artysty" (okropne słowo), a ja im odpowiadałam, że mnie właściwie najbardziej zachwycają i inspirują pełne ekspresji malunki innych uczestników. Uświadamiają mi, że niestety nie udało mi się wyzbyć maniery perfekcjonisty i z niejaką zazdrością podziwiam rozmach innych ludzi. To dla mnie chyba jedna z najcenniejszych lekcji płynących z projektu, zaraz obok tego, że sztuka jest kompletnie ponad wszelkimi podziałami, jest jak woda, nie sposób odróżnić tego, co młode od tego, co stare, tego, co niskie od tego, co wysokie, tego, co piękne od tego, co brzydkie, kto próbuje tworzyć podziały, nie ma pojęcia o sztuce, sztuka jest rdzeniem, który łączy nas wszystkich w potrzebie swobodnej ekspresji i tworzenia. To jest istota sztuki. - A widzi Pani, mogła Pani zostać w domu i malować - moje wewnętrzne rozważania łamane przez łapanie rękodzieła latającego jak motyle na wietrze przerywa Pan, który wcześniej pochwalił się całkiem udaną reprodukcją martwej natury, a przede wszystkim rzeźbiarskimi arcydziełami własnego autorstwa. Zawsze podziwiałam rzeźbiarzy. Trzeba mieć wyobraźnię. Inną niż ta moja. Jakby wgłąb. Jakby przestrzenną. No i przede wszystkim smykałkę do ostrych narzędzi, której mi zdecydowanie brakuje. Ostre rzeczy po prostu mnie nie lubią. I bez prób zmiany tego stanu rzeczy zawsze je do siebie przyciągam i zawsze wychodzę z potyczek poharatana i pocięta. Większość ludzi również cechuje się podobnymi właściwości. Szczerze powiedziawszy, nie lubię ludzi. Tylko przy takich okazjach zdobywam się na 100% otwartości, choć z obiektywnego punktu widzenia nie jest to wcale tego warte. Dla większości ludzi pozostaję dziwaczką, która chyba jest jakaś "nie ten teges", naiwną marzycielką, z której można drwić bez żadnych konsekwencji. Osobiście mam tych wszystkich ludzi, którzy tak myślą, w głębokim poważaniu. Zwykle uśmiecham się pobłażliwie wobec co bardziej ewidentnie fałszywych niby dobrych słów, które trącą zawiścią, że ja, młoda, samotna kobieta bez grosza w ogóle śmiem nie bać się wyjść poza cztery ściany, realizować swoje pasje, uśmiechać się, żyć przez tych kilka marnych godzin w tygodniu, a broń Cię, jeśli jeszcze się ładnie ubiorę, zrobię makijaż, pewnie mam sponsora, bo ta opalenizna na twarzy, to pewnie po Malediwach, o samochodzie, nieważne, że 26-letnim starym Niemcu, nie wspominając. Skąd ja na to wszystko mam! Pewnie jakaś bogata. No cóż, wszystko ma swoją cenę i jest kwestią nieraz trudnych wyborów i rezygnacji nawet nie z luksusów, co udogodnień. De facto im mniej cenisz życie, paradoksalnie żyjesz pełniej. Na komentarz o pozostaniu w domu odpowiadam więc zdecydowanie przecząco:
- Proszę Pana, ależ właśnie się Pan myli. Gdybym została w domu, nie spotkalibyśmy się. Nie pokazałby mi Pan swoich prac. Być może utknęłabym w przekonaniu, że jestem sama, że tylko ja się takimi rzeczami zajmuje, że po co to właściwie, że jaki to ma sens, być może ledwo wzięłabym pędzel do ręki, dzień by się skończył i nic by mi z tego malowania nie wyszło, tak bywa, a tymczasem spotkaliśmy się, i ja i Pan, i jeszcze kilka innych osób, które dzisiaj do mnie podeszło, wróci dzisiaj do domu utwierdzonych w przekonaniu, że nie są osamotnieni w swoich pasjach czy innych poczuciach i to bez konieczności uczestniczenia w żadnej manifestacji. Wszyscy przecież dzisiaj po to wyszliśmy z czterech ścian tutaj do ludzi, aby uciec przed tym poczuciem osamotnienia i wyobcowania. Aby szukać, znaleźć i wnieść coś nowego do swojego życia. Być może jakąś drogocenną na nasz osobliwy sposób staroć, może rozmowę, a może doświadczenie lub przeżycie. Moja dusza artystyczna się raduje, bo tak postrzega sedno tego swojego materializowania się jak tęcza na niebie w deszczowy dzień na pruszkowskim targowisku. Inspirować, uwrażliwiać na piękno, zachęcać do wychodzenia i dzielenia się swoimi pasjami, a raczej samym sobą z innymi. Oto misja każdej duszy artystycznej. Nie trzeba długo czekać, aby samemu utwierdzić się w przekonaniu, że obrało się słuszny kierunek, skoro znajduje się pocieszenie w innych ludziach, z którymi nagle zaczyna człowieka tak wiele łączyć, choć zaledwie wczoraj wydawało mu się, że nie łączy go nic i sam zdawał się sobie samemu sugerować: "Może zostać w domu i..." Odpowiedź jest tylko jedna: wszystko jedno gdzie, byle nie "w domu". Cóżkolwiek to znaczy. Ostatnio staram się otrzeźwić ze złudnego przekonania, że mam w ogóle coś takiego, jak dom. Ja nie mam domu. Nie posiadam niczego oprócz tego domu na czterech kółkach. Czy droga może być domem? Jak nomad zataczam nieregularne koła we wszystkich kierunkach świata. Niby bez sensu, a jednak ostatecznie wyłania się z tego osobliwa jak egzotyczny kwiat mapa mojego osobistego wiecznie ewoluującego świata. |
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|