- Była Pani tam kiedyś?
Kiwam przecząco głową. Ja, która byłam swojego czasu pupilką Pani Profesor Michaliny od języka francuskiego. Gdy pomyślę, że kiedyś władałam językiem francuskim lepiej niż angielskim, aż trudno mi się samej nadziwić, że nie zjechałam Francji wszerz i wzdłuż.
- Malarze malują tam na żywo. Dokładnie jak Pani.
Nie ma to jak powiew Paryża w Pruszkowie. Ot, powiew Europy. Wobec moich artystycznych wybryków fenomen autostrady wolności blednie w oczach, stając się jedynie kolejnym przykładem błędnie pojętego kapitalizmu. Przynajmniej pod względem serwowania polskiej rzeczywistości regularnego policzka w twarz nie można mi odmówić profesjonalizmu. Być może gdybym nie była pod tak fatalnym urokiem matki, wybrałabym jednak wieczorową romanistykę i dzisiaj malowała właśnie na Montparnasse, a nie na pruszkowskim targowisku. Lepsza ulica we Francji niż w Polsce niestety. Nic się pod tym względem nie zmieniło na przestrzeni ostatnich 10 lat. Jest nawet gorzej niż było. Wszystko i wszyscy wokół zrobili się tacy wymuszenie poprawni. Na szczęście blask promieni słońca na chwilę przeniósł mnie do Francji.
- Proszę Pana, ależ właśnie się Pan myli. Gdybym została w domu, nie spotkalibyśmy się. Nie pokazałby mi Pan swoich prac. Być może utknęłabym w przekonaniu, że jestem sama, że tylko ja się takimi rzeczami zajmuje, że po co to właściwie, że jaki to ma sens, być może ledwo wzięłabym pędzel do ręki, dzień by się skończył i nic by mi z tego malowania nie wyszło, tak bywa, a tymczasem spotkaliśmy się, i ja i Pan, i jeszcze kilka innych osób, które dzisiaj do mnie podeszło, wróci dzisiaj do domu utwierdzonych w przekonaniu, że nie są osamotnieni w swoich pasjach czy innych poczuciach i to bez konieczności uczestniczenia w żadnej manifestacji. Wszyscy przecież dzisiaj po to wyszliśmy z czterech ścian tutaj do ludzi, aby uciec przed tym poczuciem osamotnienia i wyobcowania. Aby szukać, znaleźć i wnieść coś nowego do swojego życia. Być może jakąś drogocenną na nasz osobliwy sposób staroć, może rozmowę, a może doświadczenie lub przeżycie. Moja dusza artystyczna się raduje, bo tak postrzega sedno tego swojego materializowania się jak tęcza na niebie w deszczowy dzień na pruszkowskim targowisku. Inspirować, uwrażliwiać na piękno, zachęcać do wychodzenia i dzielenia się swoimi pasjami, a raczej samym sobą z innymi. Oto misja każdej duszy artystycznej. Nie trzeba długo czekać, aby samemu utwierdzić się w przekonaniu, że obrało się słuszny kierunek, skoro znajduje się pocieszenie w innych ludziach, z którymi nagle zaczyna człowieka tak wiele łączyć, choć zaledwie wczoraj wydawało mu się, że nie łączy go nic i sam zdawał się sobie samemu sugerować: "Może zostać w domu i..." Odpowiedź jest tylko jedna: wszystko jedno gdzie, byle nie "w domu". Cóżkolwiek to znaczy. Ostatnio staram się otrzeźwić ze złudnego przekonania, że mam w ogóle coś takiego, jak dom. Ja nie mam domu. Nie posiadam niczego oprócz tego domu na czterech kółkach. Czy droga może być domem? Jak nomad zataczam nieregularne koła we wszystkich kierunkach świata. Niby bez sensu, a jednak ostatecznie wyłania się z tego osobliwa jak egzotyczny kwiat mapa mojego osobistego wiecznie ewoluującego świata.