Spontaniczny pomysł z podgrzewaniem garnka z krupnikiem na żeliwnym trójnogu (dlatego właśnie nie mogłabym handlować starociami, wszystkie mają dla mnie potencjał jak najbardziej użytkowy) rozwiał mój żal do samej siebie o uprzednie wahania w kwestii zakupu nowej kuchenki turystycznej. Otóż da się jak najbardziej zupę na świecy podgrzać i to bez wyrzutów sumienia, jak to jest w przypadku użycia gazu, co więcej opalanie płomieniem świecy powoduje osadzanie sadzy na spodzie garnka, z jednej strony przekleństwo zmywaka, z drugiej zbawienie "artysty" (okropne słowo). Sadza ma moim skromnym zdaniem nawet większe walory artystyczne od węgla. Rembrandt, de la Tour, van Honthorst - malarze przełomu wieków XVI i XVII. Autorzy wybitnych dzieł, których palety kolorów, kontrastów i tonów nie powstydziłby się niejeden współczesny portrecista czy malarz scen rodzajowych. Tajemnica tkwi chyba w zupełnie innym sposobie postrzegania niedostępnym nam współczesnym nie wyobrażającym sobie życia bez światłości monitorów i żarówek. Większość dzieł tych twórców sprawia bowiem wrażenie jakby malowane były o zmierzchu lub nocą już przy blasku płomienia świecy lub ognia. Tyczy się to nawet pejzaży. To nie maniera, to nie styl, to niemalże cecha anatomiczna. Nie sposób oprzeć się wrazeniu, że ciągłe wystawienie siatkówki oka na ciepły blask ognia rzutował na całokształt postrzegania. Był niczym filtr. Osiągnięcie podobnego stylu obrazowania wymagałoby dosłownego cofnięcia w czasie, swoistego eksperymentu, wyrzeczenia się całej tej współczesnej otoczki, która paradoksalnie wbrew temu, co próbują nam wmawiać, zdecydowanie bardziej nas od siebie oddala, spłaszcza kontakt, skraca dystans i czas naszych relacji. Wszystko pędzi, a my tym bardziej nie wiemy, co właściwie robimy. Wszystko dzieje się poza nami, nie dany nam czas na rozważania i refleksje. W sumie czy ja wiem, czy takie niemożliwe cofnąć się do mojej ulubionej epoki kamienia łupanego? Chętnie ku temu dążę, chętnie wzbraniam się przed kolejnymi współczesnymi gadżetami. Przyznam, że jeden dzień odcięcia od mediów, utwierdził mnie w przekonaniu, jak bardzo elastyczna jestem w dostosowywaniu do nowych warunków przy właściwie kompletnym braku przygotowania na mówiąc górnolotnie ekstremalne okoliczności. Brak światła, mediów i wszelkich innych udogodnień płynących z wynalazku elektryczności. Przyznam, że żałuję, że trwało to tak krótko, bo miało zadziwiająco z jednej strony kojący, a z drugiej pobudzający wpływ na moją kreatywność, a przede wszystkim sprawczość. Migotliwy, ciepły i ograniczony blask świecy sprzyjał bowiem ku mojemu zaskoczeniu pracy twórczej. Jak dla mnie czas mógłby się zatrzymać, bo kolejne grafiki (i nie tylko, zawsze podkreślam, że dusze artystyczne to przede wszystkim ludzie czynu i ich działania wykraczają dalece poza ramy podobrazia) dosłownie płynęły mi przez ręce. Mogłabym już tak zostać na zawsze w tym półmroku i zniknąć wraz z przygaśnięciem płomienia w tej wiecznej ciszy i skupieniu. Taka wieczność odpowiadałaby mi po stokroć bardziej niż ta wieczność trwania, która jest marzeniem większości. Tym bardziej utwierdziłam się w swoim marzeniu o odcięciu kiedyś od świata w jakimś lesie w jakiejś pożal się boże chałupinie odciętej od cywilizacji, z dala od ludzi, z dala od świata. Pustelnia - to zdecydowanie to, czego mi, zatwardziałemu samotnikowi, trzeba. Właściwie to marzy mi wóz, naczepa, przyczepa rodem z cygańskich taborów, wozów, którymi pionierzy zmierzali na podbój dzikiego zachodu. Taki z wrotami dla odmiany otwierającymi się na boki i prowizorycznymi schodkami, drabinką, która umożliwiałaby wejście do środka, do mojej prywatnej galerii, po wewnętrznej części wrót również wisiałyby obrazy. Byłoby idealnie. Być w ciągłej drodze jak najdalej stąd. Tak daleko, aby czasu nie starczyło, by wrócić. Madelaine au mirroir. Autorstwa Georges de la Tour - musée lorrain, Nancy, Domena publiczna, Żródło: https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=17819056
0 Comments
Leave a Reply. |
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|