NIE OCENIAJ KSIĄŻKI PO OKŁADCE
MALARZ NA RYKOWISKU
Pewnie zdziwicie się, gdy Wam powiem, że ostatnio jeden z moich potencjalnych przyszłych klientów zainspirował mnie do tego stopnia, że wkrótce udam się na rykowisko jeleni w ramach przymierzenia się do podjęcia jednego z malarskich tematów jednoznacznie kojarzących się zarówno artystom przez wielkie "A", jak i przeciętnym zjadaczom chleba z totalnym kiczem. Przyznam się, że to była pierwsza myśl, jaka mi również przemknęła przez głowę, gdy mój rozmówca zaczął mi opisywać wymarzony obraz. Jeleń, las w oddali, jezioro, zachodzące słońce, refleksy na wodzie. Złota rama. Barok. Większość ludzi z zasady, bo tak nakazuje dobry gust, zaczęłoby wymownie chichotać, a większość malarzy pewnie by uciekło, choć nie ma co ukrywać, że motyw jelenia na rykowisku to dość często spotykany temat obrazów wiszących w różnych miejscach publicznych, jak i w prywatnych domach. W latach 60-tych i 70-tych przeżywał bowiem swój złoty wiek i jak to zwykle bywa porywali się na niego w mniejszym stopniu wybitni twórcy, w większym po prostu głodni łatwego zysku nieudolni kopiści, a popyt na ten temat malarski był, w przypadku wybitnych artystów niemożliwy do sprostania w kontekście skromnych funduszy większej części potencjalnych odbiorców, więc ostatecznie nie ma się co dziwić wygrał kicz. Wygrywa i dziś i to już nie tylko w przypadku jelenia rykowisku, ale i nawet zwykłych pejzaży. Jak się okazuje wśród pokolenia naszych rodziców, któremu udało się ostatecznie wypracować wymarzony dom z prawdziwego zdarzenia wielu wciąż marzy o tym, by podobny motyw zagościł w reprezentatywnej ramie nad kominkiem. Nie zmienia to jednak faktu, że ma on szczególe znaczenie dla właścicieli podobnych płócien wybiegające daleko poza samo przedstawienie, bo będące nośnikiem pewnego światopoglądu, który być może jest już niezrozumiały dla młodego pokolenia. Równie szczególne, jak mają obrazy przedstawiające, na przykład żydka na szczęście czy galopujące konie. I to potrafię zrozumieć i absolutnie nie dyskutuję, bo o gustach po prostu się nie dyskutuje, a z własnego doświadczenia w wymuszonej z zasady "dobrego gustu" (cokolwiek to znaczy, mam nadzieję, że każdy odbiorca ma na tyle własnego rozumu, że potrafi oddzielić ziarno od plew) krytyce nie upatruję żadnej wartości pozytywnie uświadamiającej czy uwznioślającej. To jest rzecz, do której każdy dochodzi w swoim czasie na swoją miarę i na swoją skalę. Po prostu po jakimś czasie w odpowiednim dla siebie momencie wie się już, że to, co wisi na ścianie, nie jest po prostu estetyczne, gustowne, po prostu dobre, co wcale nie oznacza, że motywy żydka na szczęście, galopujących koni czy jeleni na rykowisku nie mogą takie właśnie być, nie wspominając już nawet o tym, że przy odrobinie szczęścia wejdziemy w posiadanie obrazu, który jest nie tylko estetyczny, co przede wszystkim głęboki w swoim wyrazie. Ma to drugie dno. Jest nośnikiem ponadczasowych wartości. Wartości, które mój rozmówca próbował mi na swój sposób wyłożyć. Na całe swoje szczęście nie jestem artystą przez wielkie "A", nie ukończyłam żadnej uczelni przez wielkie "W", więc chętnie podjęłam rozmowę. Nie mam nic do stracenia, a temat wydaje mi się ogromnie ciekawym wyzwaniem (uwielbiam wyzwania!), zważywszy na swoją jakże złą sławę, którą zawdzięcza pewnie nie tyle brakowi warsztatu i umiejętności jego licznych odtwórców, co przede wszystkim, jak sądzę, przede wszystkim brakowi bezpośredniego doświadczenia tego niezwykłego zjawiska. To bezpośrednie doświadczenie jest moim zdaniem kluczowe dla każdej wypowiedzi nie tylko artystycznej, co w ogóle jakiejkolwiek, bo jak namalować coś, wypowiedzieć się na temat czegoś, czego nigdy się nie widziało na własne oczy, czego się nie rozumie, nie ma się o tym zielonego pojęcia i, co najważniejsze, nie ma się na ten temat własnego zdania. A na to zdanie składa się oczywiście wiele czynników, począwszy od wiedzy pozyskanej z książek, rozmów z doświadczonymi ludźmi, pękającego w szwach od zdjęć i nagrań internetu, kończąc na najważniejszym - odbiorze wrażeniowym. Wrażenia, owe niuanse przepuszczone przez pryzmat naszej wyjątkowej indywidualności, to one właśnie składają się na naszą i tylko naszą osobliwą wizję danego zjawiska. To one niezależnie do tego, czy lubujemy się w realizmie czy w totalnej abstrakcji, pozwalają nam tchnąć ducha autentyczności w nasze dzieło. Ducha niezbędnego do tego, aby wzbudzić w odbiorcy pożądane emocje, a także przekazać mu tajemną wiedzę. Paradoksalnie nie każdy wie, co jest istotą rykowiska, kiedy się ono odbywa czy choćby jak wygląda ów nieszczęsny jeleń. Ciekawe, czy jest równie niezgrabny, nieporadny i nieproporcjonalny, krótko mówiąc groteskowy, jakim opisuje go słynna biolożka Simona Kossak. Niedługo przyjdzie mi się o tym przekonać. Być może będę miała zupełnie inne zdanie.