Ostatnio w mojej twórczości zaczęłam dostrzegać intrygujące podobieństwo niektórych postaci i motywów do bóstw i podań z nimi związanych w hinduizmie ludowym. W szczególności bogini Kali. "Hinduskiej bogini czasu i śmierci, pogromczyni demonów i sił zła. Jednej z głównych postaci Śakti, żony Śiwy. Rozumianej również jako „Pani Kosmosu” lub absolut, źródło zasad kosmicznych i wszelkich archetypów. Występują nurty hinduizmu, wprost utożsamiające formy bogini Kali ze stanami świadomości człowieka (wikipedia)." Wieloramienna postać o błękitnej skórze pojawiła się po raz pierwszy w jednym z moich ostatnich obrazów "Zaćmienie / The Eclipse", choć jej duch przewijał się w wielu moich wcześniejszych obrazach, w szczególności Antymadonnie i następujących po niej bohaterach rozdwojonych. Co najmniej jakby rozdwojeni bohaterowie moich obrazów ulegali przepoczwarzaniu w postać pozornie złowrogiej bogini. Przy tym wszystkim czas szalonych pomysłów na zmianę wiary mam już dawno za sobą. Mieszkam w Polsce, polska kultura jest nierozerwalnie związana z wiarą katolicką, a więc jestem siłą rzeczy katolikiem. To nie jest kwestia wyboru, ale kwestia mentalności. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała, aby było inaczej, albo żeby nie było nic, koniec końców staję twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością. Wierzyć mogę sobie we wszystko jedynie w moim wewnętrznym świecie, który w przeciwieństwie do tego rzeczywistego, mogę zmieniać, jak chcę i, kiedy mi się tylko żywnie podoba bez konieczności pytania kogokolwiek o zdanie.
Temat śmierci nie jest mi więc obcy. Wielokrotnie nawiązywałam już do niego w mojej pozornie bajkowej, kolorowej i "dziecinnej" twórczości. Właściwie nawiązywałam do współistnienia życia i śmierci w otaczającej czasoprzestrzeni. W dobie obsesyji na punkcie wiecznego życia rodem ze słoika z parafiną myśl o tym, że śmierć jest integralną częścią naszego codziennego życia, wydaje się ludziom chyba o wiele bardziej niewygodna niż temat śmierci sam w sobie, który, jak zapewne wszyscy wiemy i nikomu udowadniać nie trzeba, cieszy się w naszym kręgu kulturowym niesłabnącym zachwytem. Zawsze żartuję, że Polak czuje się w swoim żywiole w szczególności wówczas, gdy ktoś umiera. Wówczas ten ktoś nabiera nagle człowieczeństwa, choćby i przez całe swoje dotychczasowe życie był mieszany z błotem, a ten, kto żyje, może oczywiście wykazać się wreszcie "sercem", zwanym miłosierdziem, i zgodnie z protokołem połechtać swoje bezduszne ego nad więdnącą chryzantemą i plastikowym zniczem. Nie o tym miałam jednak pisać, a właściwie malować. Malować miałam świąteczne ani0łki i szopki, motywy skądinąd, niespecjalnie mi bliskie, ale jakże pożądane przez odbiorców. Być może dlatego, że aniołów raczej na ziemi nie spotkamy w żadnej postaci. Pozostaje nam więc zaspokajanie własnej próżności ich materialnymi namiastkami. Oczywiście nie wytrzymałam tego rozanielenia i z kolejnego zaplanowanego niewinnego aniołka wyszedł anioł upadły. Ten, który chodzi i sprząta po tych, którzy z błahego powodu odrzucają to, co im nie pasuje do obrazka. Czasami bywa to wrona, czasami drugi człowiek. Temu na górze też się zdarzyło zrzucić mi na głowę wronę z gniazda. W malowaniu jest coś z fotografii. Najwyraźniej kradnie dusze, bo odkąd wronę namalowałam, żadna więcej z gniazda już nie wypadła. Poczyniłam świadectwo jej męczeństwa i chyba zaspokoiłam żądze drapieżnego skądinąd nie tylko gatunku, ale i duszy. Nie wspomnę już nawet o tym, że temu na górze najwyraźniej zrobiło się niezręcznie. Być może dlatego wstrzymał się w ostatnim czasie od zrzucania mi na głowę różnych żywych istot z nieba. Żadna z pięciu prognoz się nie sprawdziła. Jeśli miało padać, to raczej nie padało, choć spiker w radio całą drogę upierał się, że pada jak z cebra. Jakieś programowanie czy co?! Za to wiało tak, że z trudem zebrać mi było myśli wokół hasła CHODŹ, NAMALUJ KIERMUSY. Stanowisko przygotowane, sztaluga postawiona, podobrazie jest, wypadało, aby ktoś zaczął. Wypadałoby, abym ja zaczęła, skoro już rzucam ludziom takie wyzwanie w ot, nieco kielecki niedzielny poranek na Podlasiu. Już prawie skazałam dzisiejsze malowanie na straty, gdy z opresji wyratowała mnie Antonina. Na pytanie, czy chce malować, oczy się jej zaświeciły, ochoczo skinęła głową, bez wahania chwyciła za pędzel i zabrała do dzieła. Namalowała piękne pole, drzewa i niebo, które tego dnia nie doczekało się słońca za wyjątkiem być może kolejnej nieco starszej uczestniczki, której radość z malowania i pozytywna energia sprawiły, że zrobiło mi się tak raźno, jakby zza chmur faktycznie wyjrzało słońce. Z całą pewnością dzięki tej Pani w lesie zakwitł ostatni kwiatek piękny "tyle, ile natura dała". Uśmiech na twarzy tej Pani, jej córki i mojej - bezcenne. Oto właśnie w tym całym projekcie chodzi. Uwolnić radość i zarazić nią cały świat na swojej drodze. Taka dawka pozytywnej energii rozbudziła moją wyobraźnię i doszłam do wniosku, że bez żubra w tych świerkach obejść się nie może. Tak oto trzy pokolenia kobiet malowały dzisiaj Kiermusy. To chyba jeszcze nie koniec, choć spotkamy się ponownie raczej dopiero na wiosnę. #kiermusy #tykocin #chodźnamaluj #chodznamaluj #chodznamalujkiermusy #chodznamalujtykocin #podlasie #victoriatucholka #zubr #żubr #świerk #las #pole #niebo #kwiat #jarmarkstaroci @Kiermusy - Jarmark Staroci @Tykocin None of the five diferent weather forecasts came true. If it was supposed to rain, it rather did not rain at all, although the radio speaker insisted all the way to that it was raining hard. Heavy programming or what?! It was windy though. So windy that it was difficult for me to keep the flock of my thoughts around the slogan COME, PAINT KIERMUSY (name of my today's destination, a small village close to Białystok in the region of Podlasie, Eastern Poland). Everything is ready, the easel is set up, the canvas on its place, someone should start. It would be best for me to start, if I am the one giving people such a challenge on a chilly Sunday morning in Podlasie. I almost doomed today's painting to losses but suddenly Antonina appeared and rescued me from oppression. When asked if she wanted to paint, her eyes lit up, she nodded eagerly, grabbed the brush without hesitation and started to paint. Oh, I love such people. She painted a beautiful field, trees and sky, on which the sun did not show that day, only maybe with the exception of another slightly older participant, whose joy of painting and positive energy made me feel so cheerful, as if the sun was actually peeking out from behind the clouds. Certainly, thanks to this lady the last beautiful flower bloomed in the forest "as much as nature could only give". The smile on the face of this lady, her daughter and mine - priceless. This is what the whole project is all about. To release joy and share it with everybody around. So much positive energy stired my imagination so that I decided these spruces cannot do without a bison. This is how three generations of women painted Kiermusy today. This is probably not the end, although we will meet again no sooner than in the spring. #kiermusy #tykocin #chodznamaluj #comepaint #chodznamaluj #chodznamalujkiermusy #comepaintkiermusy #chodznamalujtykocin #podlasie #victoriatucholka #zubr # bison #wisent #buffalo #swierk #spruce #las #forest #field #pole #niebo #sky #flower #kwiat #jarmarkstaroci #fleamarket #antiquesmarket
ZIGI STARDUST, PORTRAIT Oil on cardboard. Ca. 20 cm x 20 cm COPYRIGHT Victoria Tucholka Poland 2021 Ci, którzy znają mnie trochę lepiej, wiedzą, że jestem wprost alergicznie nastawiona do tak zwanych komercyjnych tematów. Mimo usilnego programowania na kotki i pieski, które poskutkowało nawet zakupem ramek, ostatecznie nie uległam presji i żadne kotki i pieski nie wyszły spod mojego pędzla, za wyjątkiem Zigi Stardust namalowanej z myślą o moich znajomych, których Zigi jest wierną towarzyszką. Znajomi zadowoleni, ja z kolei mogłam się nacieszyć Zigi w realu, co osobiście przedkładam nad kocie i psie portrety.
Oil on canvas. Wooden plate in the shape of heart. Ca. 20cm x 20cm
COPYRIGHT Victoria Tucholka Poland 2021 |
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|