Kiedyś powstanie obraz z prawdziwego zdarzenia. Niełatwo usiąść do malowania, jeśli ma się umysł niespokojny, zaprzątnięty zbyt wieloma sprawami, w szczególności ciągłej walki o zaspokojenie minimalnych, chyba już nawet mniejszych niż podstawowe potrzeb egzystencjalnych. Im dłużej żyję, tym coraz więcej rzeczy zaczyna wydawać mi się zbytecznych. Gdy słyszę opowieści o nawiedzonych malarzach, którzy dalece zaniedbują siebie i swoje najbliższe otoczenie, podczas gdy w pracowni stoją wydawać by się mogło już skończone, ale ich zdaniem wciąż niedoskonałe dzieła życia, wcale mnie to nie dziwi. Być może kiedyś będę jednym z nich. Prowadzenie podwójnego życia nie jest łatwe i ostatecznie rodzi konieczność wyboru, a raczej poświęcenia. To prawdziwa sinusoida. Trochę jak pływanie na bezdechu, co jakiś czas musisz zaczerpnąć powietrza. Inaczej przepadniesz jak kamień. Taka jest cena tworzenia w dzisiejszych niespokojnych czasach. Tworzenia, które stało się jedyną formą ekspresji swoich uczuć, emocji, zdania na temat świata, życia i ludzi, gdy nikt nie słucha i nie widzi, gdy próbujesz wyrażać je po Bożemu - gestami, słowami wypowiadanymi czy rzucanymi na papier, byciem lub niebyciem. To kwestia ogromnego poświęcenia, trudnych wyborów, daleko idących kompromisów, rezygnacji z rzeczy, bez których wielu nie wyobrażałoby sobie życia, a co dla przeciętnych ludzi bywa niezrozumiałe. Od dawna zbierałam się w sobie, żeby namalować obraz poświęcony mojemu sąsiadowi. Nie będę zbytnio rozpisywać się o jego fenomenie. Wszystko, co chyba możliwe, już dawno napisałam. W między czasie robiłam wiele podejść do szkiców, obiecując sobie, że jutro, kiedy to kolwiek, zabiorę się do właściwego dzieła. Jutro przynosiło jednak kolejne wizje, które wymuszały pierwszeństwo, nie pozostawiając mi zbytniego wyboru. Jestem w końcu tylko ich narzędziem. Na przestrzeni lat powstało więc wielu szkiców, ostatnio powstać miał kolejny sprawdzoną już efektywną techniką ołówkiem na farbie olejnej, ale niecierpliwość, a raczej obawa przed tym, że jutro przynieść może niemoc, sprawiła, że w ruch poszła stalówka. Zapoczątkowało to serię obrazków: rykowisko, powrót sąsiada z piekarni, azymut i spontaniczny, bo wówczas jeszcze nie zobaczony na własne oczy pałac w Debrznie.
0 Comments
Leave a Reply. |
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|