Dni moje ciemne - jak puste wagony
przepycham wciąż na boczny, ślepy jakiś tor,
by mi na wolne, zbłękitniałe szyny,
co to je przestrzeń w nieskończoność woła,
mógł wpaść jak ekspres jakiś dzień jedyny,
któremu się rzucę pod koła!
Tak, rok 2014 upłynął pod znakiem pociągów. Nie skończyło się to niestety dobrze. Właściwie to wtedy wszystko się zaczęło. Cała ta kręta i wyboista droga. Zresztą jeden z motywów wielokrotnie przeze mnie podejmowanych. Powrót ze stacji. Któż by pomyślał, ze ta sielankowa wizja bezkresnych złotych pól pszenicy może być metaforą palącego od wewnątrz cierpienia? Tak przecież i nieraz umiejętnie kamuflujemy swoje emocje i uczucia na co dzień. Poszukiwanie kamienia filozoficznego po to tylko, aby uświadomić sobie, że nie ma nic gorszego, jak silenie się na tak zwaną dorosłość, rzucanie się na głęboką wodę, zmienianie siebie w przekonaniu, że nie jest się wystarczająco dobrym, dorosłym, odpowiedzialnym, i tutaj ważne! zmienianie się nie dla siebie, ale dla innych. Tak! dokładnie najgorsze, co może być to zmienianie się po to, aby kogoś zadowolić. Jeżeli inni wzbudzają w Tobie zwątpienie, świadczy to nie tyle źle o nich, co o Tobie. Świadczy o nieumiejętności odnalezienia równowagi w relacjach międzyludzkich. Świadczy o rzuceniu drugiej stronie wyzwania, a potem samemu wycofaniu się z udziału i zrzuceniu na innych odpowiedzialności niekoniecznie z premedytacją, często najzwyczajniej w świecie w wyniku przecenienia swoich możliwości. Pragnienia czegoś, ale braku gotowości poniesienia ceny tego pragnienia. Problemy, które następują, stanowią najczęściej odzwierciedlenie problemów innych, bo oni również są zmuszeni się wycofać, a właściwie porzucić wyzwanie. Wszystko wraca. Błędne koło. Ale nie martw się. Nie jesteś sam, choć może Ci się tak wydawać. Wbrew pozorom skrywasz swoje troski równie skutecznie, jak wszyscy wokoło, siląc się na wymuszone "wszystko jest ok", gdy wywołują do tablicy, lub przemożne milczenie, jeżeli tylko możesz uniknąć tego pierwszego. Nie jest ok i nie boję się dzisiaj mówić o tym otwarcie. Nie innym, bo cóż oni są winni, ale właśnie sobie. To ja sama muszę się z tym zmierzyć i pogodzić, że właściwie nie było ok, jeszcze zanim pojawiłam się na tym świecie, i że nie miałam na to wpływu, to nie była moja wina. Człowiek szuka winy w innych i rzuca im wyzwanie w takiej postaci wtedy, gdy jeszcze nie wie, że sam nie jest winien, robi to podświadomie, szukając winy poza sobą, co jest jak najbardziej słuszne, ale nic nie zmienia, bo nie wymusisz na nikim przyznania do winy, to nic nie zmieni, i to właśnie do tego dochodzi się w wyniku tych karkołomnych poszukiwań. To właśnie dlatego ludzie milczą. Milczą w uznaniu i pogodzeniu z własną winą. Utożsamiają to z karą, pokutą, a wreszcie swoistym katharsis. Gdybym wiedział... a potem gdyby mi powiedziano, on, ona, oni, postąpiłbym inaczej, postąpiłbym inaczej niż oni, chciałoby się powiedzieć, sęk w tym, że, cytując mojego znajomego, "nie zawsze wiemy, co robimy." Czasami robimy coś pod wpływem impulsu, emocji, zanim zdążymy pomyśleć. Myślenie wymaga skupienia. Wymaga ciszy, spokoju i czasu, na które strasznie sobie żałujemy w przekonaniu, że musimy iść dalej, że nie możemy się zatrzymać, bo coś nam ucieknie, i właśnie wtedy, gdy robimy pierwszy krok, to "coś" nam właśnie ucieka. Czy potrafimy szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie, co nam właściwie uciekło?! Być może szansa, szansa na złapanie tego dnia, tej chwili. Carpe diem!
Mi się dzisiaj udało, a Wam?