Dziwne to wszystko, że wejście w posiadanie nowego kajetu pełnego pustych kart otwiera w człowieku niespodziewane pokłady kreatywności. Wyrwane z kontekstu niczym ze sobą niepowiązane doświadczenia łączą się w traumatyczną wizję, która paraliżuje wszelkie inne działania i żąda tu i teraz rzucić się na papier i rozdrapać go pazurami. Jakby nie mogła zrobić tego gdzie indziej. Taka jest cena, jaką płacimy za wtrącanie się w prawa natury. Udaremniłam, a raczej odroczyłam śmierć ptaka, ale nic w przyrodzie nie ginie i ta cała tortura przypadła mi w udziale niczym mitologicznemu Prometeuszowi. Na nic się zdało rytualne spalenie śladów zbrodni. Wrony nie odpuszczą temu, kto im w posiłku przeszkodzi. Znajdą winowajcę. Zakradną się w najskrytsze zakamarki jego duszy, świadomości, labirynty senne. Przenikną niczym Szekspirowska trucizna w zapomniane otchłanie sumienia. Odbiorą swoje. Duch święty niczym wykradziony ogień prometejski mnie opuścił, choć miałam tę niebywałą okazję trzymać go w dłoniach. Potwierdza się przekonanie, że nigdy nie wiesz, czy czasami nie spotkasz samego Pana Boga w szarym człowieku na ulicy. Być może dzisiaj jest lokalnym pijaczkiem toczącym swój rozklekotany rower kiwający się pod ciężarem worka stalowych puszek po zapyziałych ulicach pseudoidealnych miasteczek, z których okien bije wymuszona niechęć do wszystkiego tego, co burzy pozory wyidealizowanego świata. Nie wszystko jednak złoto, co się świeci. Okazuje się, że duch święty może objawić się też pod postacią wrony uratowanej przed zadziobaniem. Być może stanie się to akurat w Twoim wyidealizowanym ogrodzie. Zwęglona wymuszona krokodyla łza zagubiona nie wiadomo gdzie w leśnej kurzawie. Na próżno jej szukałam. Stanowi chyba obowiązkowy element wszelkich, aczkolwiek rzadkich portretów w moich obrazach. Być może dlatego bohaterowie większości z nich stoją tyłem, by odbiorca nie domyślił się, że wcale nie zachwycają się roztaczającym się przed nimi kolorowym światem, ale płaczą, cierpią i okazują inne emocje, które są dla niego niewygodne. Roztaczają przed odbiorcą rajską wizję i choć stoją tyłem, wcale nie chcą być same, choć mogłoby się tak w pierwszym oglądzie wydawać. Zapraszają, by do nich dołączyć. Same w sobie są jednak i w istocie swojej mało ciekawe, kolorowy może być tylko świat, jeżeli zdecydujesz się do nich dołączyć. Nie potrafię Ci jednak powiedzieć, czy to dobry pomysł. Szczerze? Raczej nie. Ten świat nie istnieje, to autoprojekcja, która może być tylko wiecznie stwarzana. To ciężka praca. Te kolory chyba z premedytacją zwodniczne jak skrzydła rajskiego motyla, żeby tymbardziej wykluczyć w odbiorcy jakiekolwiek podejrzenia, że coś może być nie w porządku. W istocie pokryte są trucizną. Całkowicie odwracają uwagę od zwykle małej postaci przytłoczonej pejzażem. Czasami zdarza się, że niektórzy najchętniej wykluczyliby ją z kadru i wcale im się nie dziwię, wręcz stanowi to dla mnie potwierdzenie tego, że nie jestem temu światu niezbędna do bycia pięknym. Czasami ktoś zaprotestuje przeciw osamotnieniu bohatera i żąda domalowania partnera. Wizja samotności bywa jednak ostatecznie nie do zniesienia. Zwłaszcza jeśli płótno nie dokumentuje żadnej akcji. Ikona Maryji niosącej ducha świętego i wszystkie te niuanse przypomniały mi o pewnym moim portrecie sprzed lat z dziecięcą gitarą, na którym wyraz twarzy podobny mam do Madonny z obrazu Leonarda da Vinci. Oczywiście w rzeczywistości podobieństwo jest żadne, ale artysta fotograf potrafił wyłapać ten moment z rozpędzonej z prędkością światła przeciętności. I ta gitara jak ten ptak. Niestety nie mam wyczucia ani do instrumentów ani do ptaków. A to wszystko osnute wokół ikony strzegącej kaplicy, którą wpierw minęłam, pod presją strofującego mnie wewnętrznego męża "Kobieto! zmiłuj się nade mną, nigdy do domu nie dojedziemy (- Jakiego domu?!)", po to, by przez pokusę obcowania z mokradłem jednak go zignorować i ponownie zawrócić pod jej progi. Jakby mnie niosła jakaś duszna siła. Taki dom by mi w zupełności wystarczył. Być może właśnie przez chwilę byłam w domu. Być może jak to w życiu bywa nie będzie jednak następnego razu. Duchy rodzą duchy. Jaki ma na litość związek bagno z Maryją? Ciągnie swój do swego? Być może po to ludzie stawiają kaplice w takich miejsach, żeby takie zbłąkane dusze jednak odżegnywać od złego. Głód piękna został zaspokojony i pozwolił mi w spokoju zatoczyć bezpiecznie kolejne koło.
0 Comments
Leave a Reply. |
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|