Jakieś dwa tygodnie temu wykonałam na szybko mały szkic na marginesie bloku. Wydarcie wizji i rzucenie jej na papier to dla mnie droga przez mękę. Czasami czuję się tak jakby było mnie dwie, jakby w jednym ciele były dwa bliźniaki, jeden widzialny, drugi niczym cień, czujny cerber udaremniający wszelką swobodę, czasami czuję się właśnie tak jakbym musiała go zwodzić od takim niby tam bazgraniem na marginesie, które zwykle uchodzi jego uwadze, żeby w ogóle wizja doczekała się jakiegokolwiek fizycznego utrwalenia. Mój osobisty cerber nie lubi rzeczy wielkich, działań z rozmachem. Gdy więc przechodzę do właściwego dzieła. wpada w największy gniew i utrudnia mi pracę po całości. Nieraz od zaistnienia wizji do pierwszego szkicu mijają miesiące. Być może jest w tym jakaś logika. Z całą pewnością skoro wizja nie ginie w natłoku innych wrażeń i przeżyć, wciąż wraca, natrętnie prześladuje, musi być ważka, a z całą pewnością ważniejsza od innych, a więc ma przed nimi pierwszeństwo. Być może również samo jej zarysowanie się w mojej głowie to zaledwie preludium do złożonego procesu krystalizowania się pod wpływem tego, co widzialne i faktyczne, tego, co nie pozostawia żadnych złudzeń, że faktycznie jest i nie da się temu zaprzeczyć, np. krzesło, szklanka, stół. Wszelka próba przyśpieszenia tego procesu kończy się spektakularnym fiaskiem. Razi banałem. Choć paradoksalnie, co zawsze mnie strasznie dziwi, to właśnie tymi przedstawieniami ludzie zachwycają się najbardziej jakby to były nie wiadomo jakie dzieła. Czasami nawet zastanawiam się, czy czasami nie żartują. Nie dowierzam temu, co słyszę, bo ja najchętniej te właśnie dzieła zerwałabym z krosna i naciągnęła ponownie tyłem na przód, by popełnić coś moim zdaniem bardziej natchnionego. Podobnie było z Trzema Kobietami. W pierwszym, pochopnym chwyceniu za pędzel, były tylko dwie kobiety, ale całość kompletnie minęła się z moją wizją. Być może poza dłońmi, nazwijmy to tak, upiora, które były jedynym fragmentem ciała faktycznie materializującym się pod wpływem rozlanej wody. Cała reszta pozostawała niewiadomą. Powyższy szkic zresztą całkiem trafiony, jeżeli chodzi o efekt negatywu, swoistego odwrócenia, a więc ukazania tego, co zwykle trudne do wyobrażenia, wciąż wymaga pewnego kompromisu w zobrazowaniu upiora, choć zdecydowanie jest już blisko. Nie wiem, czy w ogóle będę nadawała upiorowi ludzkich kształtów i atrybutów. Być może będzie tylko ledwo zarysowującym sylwetkę skupieniem naczyń krwionośnych. Oczywiście moim celem jest jak zwykle olej na płótnie, choć nieco się waham. Nie jestem w stanie przewidzieć jak zachowa się materia. Z całą pewnością będę tym razem dążyć do oszczędności w formie i kolorze, choć niezbadane są wyroki być może niekoniecznie boskich, ale z całą pewnością nadprzyrodzonych sił, podobne deklaracje, że tym razem będzie czarno-biało zwykle spełzały na niczym w moim przypadku, choć tym razem ta oszczędność wydaje się wręcz wskazana zważywszy na powagę tematu. Z całą pewnością pojawi się kolor niebieski lub jego odcień, żywioł wody odgrywa bowiem w tym wypadku rolę przewodnika, łączy wszystkie trzy postacie, nie bez znaczenia jest również symbolika związana z wodą, kluczowa dla wydźwięku całości. Temat trudny i wymagający formalnie, a tym samym wydłużający proces twórczy.
0 Comments
Leave a Reply. |
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|