Na spacerze z psem na Bagnach Otrębuskich. Szybki szkic na życzenie dla sąsiada póki jestem w stanie utrzymać ołówek w ręce i usiedzieć dłużej niż 5 minut na miejscu, kiedy, jak nie po nocy oczywiście. W ramach rewanżu za pomoc w przetransportowaniu drewnianych wrót i na pamiątkę ponad 20-letniej służby tychże obiecałam, że jedno z pomalowanych okienek przypadnie w udziale sponsorowi - mojemu sąsiadowi. A skoro już mam coś dla kogoś malować, no to nie może być jakiś przypadkowy temat. Po raz pierwszy spotkaliśmy się właśnie na Bagnach Otrębuskich tej wiosny. Oczywiście jak na badacza terenowego przystało wyskoczyłam gdzieś zza krzaka i ruszyłam nieustraszona na spotkanie z towarzyszem-rotweilerem. Psów się nie boję, bo taki jeden nawet większy swojego czasu stróżował na moim podwórku. Chyba moim nadzwyczaj swobodnym podejściem do czworonogów zyskałam przychylność mojego sąsiada. Ucieliśmy sobie wówczas krótką pogawędkę o rotweilerach, bagnach i nadzywczajnych okolicznościach w kraju. Fajnie, że nadarzyła się okazja pociągnąć dalej tę sąsiedzką relację przy okazji remontu garażu i wystawienia wysłużonych wrót na ulicę. Któż jak nie ja dostrzegłby w nich artystyczny potencjał. O dziwo, sąsiad przyznał mi nawet rację i chyba żal mu było te wrota złomować, bo ucieszyli się z żoną, że chcę je przygarnąć i nawet zaproponowali, że mi je na wózku jakoś dotoczą na posesję. Nad całą akcją czuwał oczywiście wierny rotweiler. W prawdzie pomysł na pomalowanie wrót zrodził się z dnia na dzień, ale życzenie sąsiada, by otrzymać na pamiątkę jedno z okienek nie popsuło mojej koncepcji, wręcz nawet dostrzegłam w tym brakującym elemencie twórczy potencjał. Niech sobie każdy to puste okienko sam wypełni, jak mu wyobraźnia podpowie. Oczywiście działam, okienko już zagruntowane, gotowe do demontażu i właściwego malowania. Jedno jest pewne. W najbliższym czasie spokojnie obędę się bez podobrazi.