Oil on canvas / olej na płótnie. 18 cm x 18 cm
COPYRIGHT Victoria Tucholka
VICTORIA TUCHOLKA |
|
Łyna. Oil on canvas / olej na płótnie. 18 cm x 18 cm COPYRIGHT Victoria Tucholka Taki obrazek. Jeden z pierwszych widoków, które zachwyciły mnie, gdy wysiadłam z samochodu w bazie letniej Stowarzyszenia Jeździeckiego "Szarża" w Łynie. Ten widok budził mnie co rano. Lubiłam siadać na tym ogrodzeniu i patrzeć, jak konie przekomarzają się ze sobą lub przerzucają odstającą belkę ogrodzenia jak piłkę z jednego padoku na drugi. Czasami pobrzdąkałam im coś na mojej lutni, choć nade wszystko ceniły sobie przede wszystkim świst powietrza z pompki rowerowej.
0 Comments
Virtual Act / Akt wirtualny 40 cm x 30 cm, oil on canvas / olej na płótnie Work in progress Work in progress Czasami bywam nawet spontaniczna. Nigdy nie wiem, czy i kiedy zacznę malować. Czy w ogóle zacznę? Zazwyczaj nie zaczynam po Bożemu, ale wbrew wszelkim swoim przyzwyczajeniom i nawykom rozwalam nudną rutynę dnia przyzwoitego. To akt gwałtu na rzeczywistości, gdy zwala mi się na głowę zbyt wiele emocji. Siła słabych charakterów. Nigdy nie drażnij psa, bo nie wiesz, czy nie wybuchnie wściekłą agresją. Czy starczy jej, by mnie napędzić do końca? Czy pozwolę doprowadzić się do ostateczności? Bywa, że na przekór samej sobie na złość sumieniu nie kończę i rzucam wszystko w kąt po to, by uciec na drugi koniec mojego ograniczonego świata i robić coś, co nie ma kompletnie związku z jakąkolwiek sztuką. Może jak mnie dogoni mój osobisty policjant, posypię głowę popiołem, wrócę i łaskawie Cię dokończę, Wizjo, a może nigdy już więcej nawet o Tobie nie pomyślę... Dobrze wiesz, że jestem do tego zdolna, choćbym miała za to siedzieć i zamilknąć na wieki... Przy tym wszystkim jesteś chyba moją jedyną formą ekspresji wszystkiego tego, czego bałam się powiedzieć i okazać wprost. Jedyną szlachetną formą dialogu z drugim człowiekiem. AKT Temat, jak się okazało po szybkim przeglądzie cmentarzyska mojej twórczości, ku mojemu własnemu zaskoczeniu wcale nie tak rzadko przeze mnie poruszany. Jego najnowsza odsłona będzie swoistą syntezą najmocniejszych akcentów w moich dotychczasowych pracach. Co dla mnie odkrywcze, z abstrakcyjnej formy mimowolnie wyłoniły się mniej oczywiste motywy o głębszej symbolice. Będzie to obraz w mniejszym stopniu o seksie, bardziej o jego wirtualnym aspekcie - patrzeniu we wszelkich tego słowa znaczeniach. Krótko mówiąc, postrzeganie zmysłowe - synestezja. Rolę przewodnika będzie odgrywał jak zwykle kolor.
ROZALIN FOREVER Nie muszę być Matejko, żeby malować to, co najważniejsze. Rodzina - dom - więzi - matka - ojciec - dzieci - arkadia W tym artystycznym entourage'u Rozalina stworzonym i uporządkowanym przez moją gospodynię Panią Lucynę z chaosu zbiorów syna pięknych rzeczy z duszą przyszło mi przelać na płótno spontaniczną wizję Rozalina w zaledwie dwa dni. To wyjątek od reguły. Czego nie robi się dla ludzi? Nie rzucajcie mi wyzwań na wiatr, bo złapię je choćbym miała skończyć jak ten Ikar. Zwykle malowanie obrazu przy sprzyjających wiatrach zajmuje mi co najmniej tydzień. Bywa, że nie kończę swoich obrazów. Ba! nie przelewam nawet wizji na papier, choć puste zagruntowane specjalnie dla nich blejtramy straszą pustką. Uciekam w prozę życia lub bujanie w obłokach. Ze skrajności w skrajność. What else is there? Muszę żyć i przeżywać, aby móc tworzyć. Zatrzymać znaczy zabić. Ile można wytrzymać na cmentarzysku własnej twórczości? Ty jesteś przeszłością, tam jest przyszłość. Krosno może być wszystkim, wszystko może być krosnem. Obręcz od starego krzesła uwolniona ze swoich społeczno-kulturowych ograniczeń. Niech żyje wolność! W oparach rozpuszczalnika... jakoś trzeba było otumanić sumienie. W końcu Pan Profesor wykładowca PWSFTviT montażysta Zbigniew Kostrzewiński grzmiał na studentów żebrzących o przerwę na papierosa: Dobry artysta to głodny artysta! Tą rozpustą musiałam jednak podzielić się dodatkowo z Rozalią, która ostatecznie okazała się jednak kocurem. Rozaliusz? W sumie bywa, że mężczyźni noszą żeńskie imiona. Ot, taki Maria. Dziękuję za wszystkie śniadania, których nie umiałam docenić. Malowanie pozwala zatrzymać to, z czym nie można pogodzić się, że nie da się tego zatrzymać... Chwilo trwasz! Zatrzymałam Cię, zabiłam Cię. Będziesz odtąd wisieć milcząca i wieczna jak trofeum na ścianie. Wizjo wracać będziesz jak bumerang i zbijać umysły lotne dotąd nieposkromione z pantałyków wiecznie nienasyconej pychy i namiętności. Olej na płótnie. Idealny okrąg 37 cm x 37 cm
To nie ptak / Ain't no Bird Oil on canvas / olej na płótnie. 59 cm x 49 cm Poland 2019 © Victoria Tucholka MAKING OF Plener malarski. To prawdziwe wyzwanie dla mnie jako twórcy, który nigdy nie brał udziału w żadnym plenerze, generalnie nie interesuje go odtwarzanie rzeczywistości, jest raczej typem pustelnika, który ucieka od ludzkich spojrzeń, zwłaszcza gdy ma pędzel w dłoni w inne światy, wizje miejsc, które odwiedził, i fantazje o ludziach je zamieszkujących. Dotąd zarzekałam się, że nie jestem twórcą, który pojedzie w obce miejsce, usiądzie na ulicy i namaluje obraz. Ja nie maluję obrazów. Ja maluję emocje. Moje emocje. Mój emocjonalny stosunek do rzeczy (Xawerego Dunikowskiego wybitnego rzeźbiarza polskiego Wiktor Zin przyłapał kiedyś na malowaniu cebul, czy patrząc na martwą naturę z cebulami przeszłoby nam dzisiaj przez głowę, że może to być wypowiedź na temat głodu trawiącego więźniów obozów koncentracyjnych? swoistego hołdu dla tego owocu matki natury, który z obozowego żebraka czynił bogacza?), ludzi i miejsc. Te emocje mogą być zaklęte we wszystkim. Mogą ostatecznie być nawet całkiem realistycznym obrazem rzeczywistości, portretem, pejzażem, martwą naturą, choć same w sobie nigdy nie będą ich fotograficznym odwzorowaniem, raczej zbiorem elementów pozostających ze sobą w nieprzypadkowej relacji i składających się na osobistą historię. Aby to jednak było możliwe, muszę nawiązać jakąś szczególną więź z miejscem, które ma być tematem mojego obrazu. To wcale nie jest łatwe zadanie, bo wymaga czasu, zaangażowania, po prostu bycia i doświadczania. Jak znaleźć inspirację w zaledwie 24 godziny? Kiedyś myślałam, że to niemożliwe. Być może dlatego tak późno zaczęłam malować. Trzeba było porzucić złudną wizję komfortu, rzucić się na głęboką wodę, kilka razy prawie utonąć po to, by nauczyć się nawet nie pływać, ale póki co utrzymywać na wodzie. W sumie nadal to, że się nie da jest dla mnie punktem wyjścia, nawet po ostatniej wyprawie do Katowic czułam frustrację, nie, tak się nie da, nie da się tak gonić, nie dam rady, nic nie namaluję, to nie ma sensu, to wszystko nie ma sensu, chociaż na tyle znam już pewne ludzkie mechanizmy, mnie one również jak najbardziej dotyczą, że wiedziałam, że to jedynie wymówka, że to próba ugładzenia tego prześcieradła nowych doświadczeń, udania, że nic się nie stało, bo tak jest łatwiej, a właśnie, że się stało, wróciłam odmieniona, coś nie daje mi spokoju i to jest właśnie punkt wyjścia dla mnie niespokojnego ducha do tworzenia. Chcę opowiedzieć Ci swoją historię. Inspirację można więc znaleźć wszędzie. Wystarczy jedynie na chwilę się zatrzymać, zastanowić, pozwolić wybrzmieć różnym emocjom w sobie, zadać sobie to retoryczne pytanie: dlaczego? dlaczego to czuję? Wiodę życie zasadniczo bardzo skromne i ograniczone, co powinno przekładać się na daleko idący brak kreatywności, a jednak jakby na przekór, jakby w buncie przeciwko osaczającej mnie nieraz zewsząd beznadziei, nauczyłam się podróżować w kropli wody, wyciskać z szarości maksimum kolorów, czuć więcej niż widzieć. Wszystko jest tylko i wyłącznie kwestią skali. Paradoksalnie im jest ona mniejsza, tym większy potencjał kreatywności. Naukowcy sprowadziliby pewnie moje rozważania do silnego instynktu przetrwania. Kolorowanie rzeczywistości, bajkopisarstwo, fantazjowanie, idealizowanie, tworzenie tak nam dobrze wszystkim znanych legend o smokach, księżniczkach na wieży i dżinach w butelce to jego części składowe. Człowiek zawsze fantazjował, tworząc mity, legendy, baśnie, po to, aby ujarzmić bezduszną rzeczywistość, którą ludzie gotują sobie nawzajem od niepamiętnych czasów w postaci coraz to nowych neoizmów. A więc oto pojawia się możliwość udziału w plenerze malarskim. Dotychczas zarzekałam się, że ja i plener - nigdy w życiu. No może w ostateczności tylko ja i plener, ale malowanie na pokaz, na widoku, na oczach tłumów i innych artystów. Nie, przepraszam, ja uciekam. To zbyt wyczerpujące emocjonalnie. Nigdy nie mów nigdy. Zważywszy na fakt, że jestem zaiste, jak to mnie ktoś kiedyś podsumował, przewidywalna w swojej nieprzewidywalności lub na odwrót, perspektywa mojego udziału w plenerze stała się bardziej niż realna tylko i wyłącznie z tego względu, bo taki mam akurat kaprys, to tak chcę, bo tak mam silną potrzebę wywrócenia znowu całego swojego świata do góry nogami. Z nadzieją, a nawet więcej z wizją, a nawet wizjami patrzę w przyszłość. Mam nadzieję, że nie zabraknie dla mnie miejsca na nadchodzącym plenerze malarskim w ramach Art Jarmarku na Nikiszowcu w Katowicach, bo powoli w mojej głowie zaczynają się rodzić różne niesamowite wizje, o które jeszcze tydzień temu bym siebie nie podejrzewała. Jedną z nich zdążyłam już nawet rzucić na papier w postaci pobieżnego szkicu. Potrzebowałam kilka niespokojnych dni i nocy, aby pojąć istotę swojego niepokoju. Odnaleźć te wszystkie gwiezdne przystanki na niebie i je ze sobą połączyć, by skrystalizować ten dynamiczny nieboskłon ulotnych chwil w moją bajkę o Nikiszowcu. Nikiszowcu, który wraz ze wszystkimi swoimi bramami, oknami, balkonami stanowi zapewne niesamowity potencjał ludzkich historii, o których póki co pozostaje mi jedynie fantazjować. Suszą się już krosna na podobrazia malarskie. Jedno z nich z całą pewnością zabiorę ze sobą na plener w Nikiszowcu. Rozpiera mnie tak niesamowita energia, że nie wyobrażam sobie, jakby miało mnie tam zabraknąć. Ostatnie szkice przy blasku świecy na dzień przed plenerem . Last minute drafts by the candlelight a day before open air Plener malarski na Nikiszowcu, Katowice Open air painting event at Nikiszowiec, Katowice, Poland Zdjęcie / Photo: Marek Locher Zdjęcie / Photo: Marek Locher Zdjęcie / Photo: Bernie Walker Może niedokończona, ale dobra robota . Maybe not finished, but well done work Praca domowa . Homework Feinschnitt
EVENT: Bądź jak Woda i Drąż Skałę, czyli Mój Pierwszy Plener Malarski. ArtJarmark na Nikiszowcu7/8/2019 Oto nadeszła wiekopomna chwila. Plener malarski na ArtJarmarku na Nikiszowcu w ramach największego w Europie festiwalu sztuki naiwnej XII Art Naif Festival w Katowicach. Co najistotniejsze, mój pierwszy plener malarski w życiu. Nie będę ukrywać, trochę się stresowałam. Właściwie już od piątku żyłam tym wydarzeniem co najmniej tak, jakbym już siedziała na rynku na Nikiszowcu przed pustym podobraziem i zastanawiała się nad tym, od czego zacząć. Tym razem dla odmiany droga była prosta i dotarłam do celu bez przeszkód. Swoje pierwsze kroki skierowałam do Galerii Szyb Wilson, aby wypytać o szczegóły organizacyjne. Przy okazji moją uwagę zwrócił turkusowy mural, pod którym się zatrzymałam, a w szczególności jego bohater - kret. BE LIKE THE WATER AND DRILL THE ROCK My First Open Air Painting Event at ArtJarmark in Nikiszowiec, Katowice Here comes the moment! The open air painting event at the ArtJarmark at Nikiszowiec, the integral part of the biggest festival of naive art in Poland - the 12th Art Naif Festival in Katowice. What makes it even more special is the fact that it is my first open air painting event I take part in. To be honest I could not concentrate on anything else since Friday. It was almost as if I have already been sitting at the marketplace in Nikiszowiec in front of the empty canvas and wondering how to start. This time I found no obstacles on my way to Katowice. I decided to stop by the Szyb Wilson Gallery and ask a few queations about tomorrow's event. I parked in front of a mural, which caught my eye with its turquoise color and... a mole. Krótki przystanek w galerii. Mural na terenie Galerii Szyb Wilson w Katowicach. Moją uwagę przykuł kret... Dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się nad tym, co symbolizuje. To nie może być bez znaczenia. Więcej tutaj. A short stop by the gallery. The mural at Szyb Wilson Gallery in Katowice. The mole caught my eye... Only now I began to ponder on the symbolism behind the mole. I am sure it must be meaningful. Nie miałam wątpliwości, że noc spędzę tak jak podczas ostatniego pobytu w Katowicach - pod gołym niebem na Campingu 215. To był wybór jak najbardziej trafiony. Przemiła obsługa, wysoki standard, niska cena. Jeżeli ktoś lubi kempingowe klimaty, to z pewnością idealna lokalizacja dla niego. I knew I am going to stay at the Camping 215 again, just as I did the last time. It was a truly good choice. Nice service, high standard and decent price. If someone likes to camp under the stars, I can surely recommend the Camping 215 in Katowice. Pod dziką jabłonką na Campingu 215 w Katowicach. Under the crabapple tree at the Camping 215 in Katowice. Najwyższy czas na obiad. Ostatnio kiszki grają mi marsza non stop. Cały czas bym tylko coś jadła. W sumie dużo się dzieje. Trudno się więc dziwić - taka chemia organizmu. Na Na szczęście uwielbiam gotować i jeść w plenerze! It's high time for dinner. Lately I am constantly hungry. I could eat non-stop. A lot is happening, so there is nothing surprising in it. Such a body chemistry. Fortunately I love to cook and eat outdoors. Tym razem nie potrafiłam oprzeć się pokusie popływania w basenie. This time I decided to enjoy myself swimming in the pool as well. Opustoszały basen dzieliłam razem z ptakami... With the birds I share this lonely pool... Nie przepadam za basenami. Zdecydowanie jestem dzikim człowiekiem, ale kocham wodę, więc z ogromną ulgą wypływałam się za wszystkie czasy. Jakaś namiastka oczyszczenia! Taki chrzest bojowy! I am not very fond of swimming pools. I am certainly a wild thing, but I love water, so I found it a great relief to finally make up for swimming. Some substitute for purification! Such a baptism of fire! Ten wyjazd miał w ogóle zdecydowanie kolor turkusowy. Generalnie nie przepadam za niebieskościami, choć ich energia bywa nieraz silniejsza od mojego pragnienia kontrolowania, porządkowania, planowania wszystkiego. Jest czymś naturalnym, organicznym, wręcz nieokiełznanym. Czymś wypływającym z potrzeby duszy i oddziałującym na nasze spontaniczne wybory niezależnie od naszej woli. Jest jak woda. Porywa ze sobą wszystko. Ostatecznie nawet na to przystajemy. Poddajemy się tej energii. Podoba się nam ona. Oczyszcza. Ożywia. Odzwierciedla być może jakieś skryte pragnienia, wyparte potrzeby. Chyba nawet na pewno. Przecież wiem dzisiaj doskonale, czego chcę, czego potrzebuję. Wciąż jeszcze nieco nieufna i podejrzliwa trzymam tego rumaka mocno na wodzy, ale głęboko wierzę w to, że jedziemy, płyniemy w dobrym kierunku. Potęga sztuki. Ze sztuką jest trochę jak z muzyką, która łagodzi obyczaje, nawet nie zdajesz sobie sprawy z siły, z jaką na Ciebie oddziałuje, energii, z jaką na Ciebie promieniuje, wpływając na Twoje życiowe wybory. Oczywiście nawiązuje tutaj znowu do obrazu Pani Grażyny Kulig, którym dzieliłam się z Wami wcześniej. Możecie podziwiać go na wystawie sztuki naiwnej XII Art Naif Festival w Galerii Szyb Wilson w Katowicach. To chyba taki mój osobisty numer jeden tegorocznej wystawy. Cieszę się, że miałam okazję poznać artystkę osobiście i dowiedzieć się o niej tak wiele. To była pouczająca historia. Dziękuję. If I were to assign some color to this trip I would surely choose the turquoise color. Generally I am not very fond of blue colors, though I do have to admit that the blue energy sometimes becomes stronger than my desire to control, arrange and plan everything. It has something natural, organic, almost unbridled in itself. Something that comes from the need of the soul and affects our spontaneous choices independently of our will. It is like water. It takes away everything on its way. Eventually we do even accept it. We give in to this energy. We enjoy it. We welcome its cleansing and reviving impact. Maybe it reflects some hidden desires and repressed needs. Probably even for sure. After all, I do know perfectly well today what I want, what I need. Still a bit suspicious and cautious, I keep this horse firmly in check, but I deeply believe that we are moving in the right direction. The power of art. With art, it is somehow alike with music that soothes the savage breast, you do not even realize the strength with which it affects you, the energy it radiates on you, affecting your life choices. Of course, I do refer here again to the painting by Mrs Grażyna Kulig, which I shared with you before. You can admire it at the exhibition of naif art during the 12th Art Naif Festival in the Szyb Wilson Gallery in Katowice. It is probably my personal number one of this year's exhibition. I am glad that I had the opportunity to meet the artist in person and learn so much about her. It was an illuminating story. Thank you. Ostatnie wieczorne szkice przy świetle świecy. Tak na marginesie objedzonej przez jeża, który był moim wieczornym towarzyszem podczas ostatniego pobytu na campingu 215. A miałam zabrać ze sobą zapasową świecę... Na szczęście Pan Jeż był na tyle łaskawy, że jedynie nieco ją uszczuplił. Starczyło na jeszcze jeden wieczór. Last evening drafts in the candle light. The candle has been partly consumed by the hedgehog who was my evening companion during the last stay at the Camping 215. I forgot to take an extra candle with me... Fortunately Mr Hedgehog showed some understanding and ate just the outer layer of the candle. Just enough to light it yet one more evening. Dusze artystyczne-niespokojne duchy już tak mają, że nie potrafią odpoczywać. Czasami, jeśli już zdarzy się taki przymusowy odpoczynek, taki czas poza czasem, bywa, że akurat sumienie zbudzi o 3:30 nad ranem i będzie oczekiwało, że mu wreszcie wszystko wyjaśnisz. Czy musimy o tym rozmawiać akurat teraz? Dzisiaj? - pytasz sam siebie retorycznie. A kiedy? Kiedy znajdziesz wreszcie dla mnie czas? - jak byś słyszał odpowiedź swojego wewnętrznego dziecka, któremu wcale nie podoba się życie na wariackich papierach, które nie rozumie, dlaczego to wszystko musi być tak cholernie skomplikowane. A ja tym czasem powinnam być dzisiaj wyspana i wypoczęta. Przecież czeka mnie ogromne wyzwanie - mój pierwszy w życiu plener malarski. Szczęście w nieszczęściu - czasami tak wczesna pobudka ma też swoje zalety. Pamiętam jak kiedyś znajomy, którego zawód często wymuszał pobudki w środku w nocy, zwierzał mi się, że to takie dziwne uczucie - budzisz się ze świadomością, że jest środek nocy, wszyscy śpią, światła w oknach pogaszone, czujesz się jeszcze bardziej sam niż normalnie, choć jednocześnie odczuwasz też takie błogie wyciszenie. Coś w tym jest. To taki czas poza czasem. Poza całą tą gonitwą. Nic właściwie nie musisz. Nie musisz się śpieszyć. Możesz po prostu posiedzieć i pomyśleć. Ba! właściwie nie masz innego wyboru, bo nie możesz zasnąć. Nagle pojawia się tysiąc pytań, wątpliwości, refleksji. Wczuwasz się w chwilę. Masz to dziwne uczucie perfekcyjnej synchronizacji z naturą. W końcu śpisz właściwie pod gołym niebem. Po raz pierwszy od dawna widzisz znowu, jak wschodzi słońce. Uwielbiasz ten widok. To uczucie. Dlaczego więc kolejne takie doświadczenia dzieli morze łez? Nie potrafisz tego pojąć. Efekt deja vu. Artistic souls - restless ghosts have it that they just cannot find it so easy to rest. Sometimes, if such a forced break, sort of a time out of time happens, the conscience will wake them up at 3:30 in the morning and will expect explanations. Do we really have to talk about it now? Today? - you ask yourself rhetorically. If not today then when? When will you find time for me? - it is almost as if you heard the voice of your inner child, who does not really enjoy this crazy life, who does not understand why does it all have to be so damn complicated. And meanwhile I should feel fresh and rested today. After all, a great challenge awaits me - my first open air painting event. A blessing in disguise - sometimes waking up so early does also have its pros. I remember a friend whose profession often required to wake up in the middle of the night confessed to me once that it was such a strange feeling to wake up with the knowledge that it is the middle of the night, everyone is asleep, the lights in the windows are off, you feel even more alone than normally, although you also feel so blissful at the same time. There is something in it. It is a time out of time. Aside of all this race. You do not need to do anything. You do not have to rush. You can just sit and think. Actually you have no other choice, because you just cannot fall asleep. Suddenly, a thousand questions, doubts, reflections arise. You feel the moment. You have this strange feeling of perfect synchronization with nature. After all, you sleep under the open sky. For the first time in a long time you watch the sun rising. You love this view. That feeling. Why, then, does it always take to cross another sea of tears to feel it again? You just cannot understand it. It is almost like a deja vu. Z mchem i dziką jabłonką dzielę promienie wschodzącego słońca... i kubek kawy oczywiście. Chwilo trwaj! With the moss and crabapple tree I share this sunrise... and a morning coffee too, of course. Beautiful moment, do not pass away! To był w sumie miły poranek. Mimo początkowo niepokojących refleksji, tych kilka nieprzespanych godzin sprawiło, że mogłam wreszcie powiedzieć, że jednak mam ten czas, którego deficyt odczuwałam w ostatnim okresie. Mimo lekkiego niewyspania, dobrze mnie nastroił na resztę tego bardzo długiego dnia. I have to admit that despite the initially disturbing thoughts that woke me up I had a very good time this morning. This few hours without sleep finally made me feel like I did actually had the time, the shortage of which troubled me so much lately. Though I felt a bit tired, this Sunday morning made ma stand up to the upcoming challenge. It was supposed to be a long Sunday today. Pod arkadami na Nikiszowcu Under the arcades at Nikiszowiec Zdjęcie / Photo: Robert Syrek Sr. Jak wiecie, zdecydowanie nie jestem malarzem plenerowym. Właściwie odtwarzanie rzeczywistości w ogóle mnie nie interesuje. No, dobrze, może od teraz to się zmieni... chyba poczułam bluesa i będę częściej malować na podobnych wydarzeniach. W każdym razie myślę, że jest wielu malarzy, którzy potrafią malować pejzaże zdecydowanie lepiej ode mnie. Ja staram się w swoich obrazach opowiedzieć przede wszystkim jakąś historię. Osobistą historię. Muszę wiedzieć, z jakimi emocjami się mierzę. Muszę je rozumieć. Muszę to po prostu przeżyć. Tylko w ten sposób może uda mi się trafić moimi obrazami w ludzkie serca. Taki był też warunek, jaki sobie postawiłam w związku z planowanym udziałem w plenerze. Poczuć Nikiszowiec. Znaleźć historię. Czy to w ogóle możliwe w jeden dzień? Odbyłam chyba dwa spacery po tej zabytkowej dzielnicy Katowic. Wieczorem i za dnia, ale wciąż odczuwałam niedosyt, miałam poczucie, że poruszam się zaledwie po powierzchni wydarzeń i sytuacji. Potrzebowałam czegoś więcej. Niestety o dłuższym pobycie nie było mowy. Gdy wracałam, odczuwałam lekką frustrację. Pojawiło się tysiąc wątpliwości, czy udział w plenerze w ogóle ma sens. Nie sądziłam, że w trakcie tego krótkiego pobytu ktoś lub coś pozostawi we mnie na tyle trwały ślad, że będzie on przyczynkiem do głębszej refleksji, rozbudzi jakieś emocje. A jednak... tydzień pełen przemyśleń i niespokojnych nocy i w końcu nie wytrzymałam, rzuciłam pierwszy szkic na papier. I choć cała ta moja historia w rzeczywistości nie miała miejsca na Nikiszowcu, w ogóle się nie wydarzyła, siłą własnej wyobraźni i woli udało mi się ją osadzić w lokalnej kawiarence na brukowanych uliczkach dzielnicy czerwonych okien, zachowując przy okazji ulotny charakter chwili. Ten obraz stał się właściwie finałem tej historii. Swoistym morałem. Jakże skądinąd prawdziwym. Wybrałam Nikiszowiec. Wybrałam sztukę. Wybrałam siebie. To było silniejsze od całej reszty. Wiedziałam więc doskonale, co będę malować, a właściwa praca nad obrazem była rezulatem całego miesiąca refleksji i licznych szkiców. As you know, I am definitely not an outdoor painter. Actually, I am not at all interested in recreating reality. Well, maybe from now on it will change... I guess I feel the blues and I will be more likely to paint on similar events. Anyway, I think that there are many artists who can paint landscapes much better than me. In my paintings I try to first and foremost tell a story. A personal story. I need to know what emotions I am struggling with. I have to understand them. I just have to feel it. Only in this way my paintings can speak to people's hearts. That was also the condition I set myself when I considered participating in the open air painting event. Feel the atmosphere of Nikiszowiec. Find a story. Is it at all possible in one day? I took two walks in this historic district of Katowice. In the evening and during the day, but still I felt unsatisfied, I had the feeling that I was moving only on the surface of events and situations. I needed something more. Unfortunately, I could not stay any longer. When I was on my way back, I felt slightly frustrated. I began to wonder whether participation in this open air event makes sense at all. It has not even crossed my mind that during this short stay someone or something touched me so as to cause deeper reflection, awake any emotions. And yet... a week full of thoughts and restless nights and finally I could not stand it, I made the first draft. And although this story did not really take place on Nikiszowiec, it did not happen at all, I managed to place it in a local cafe on the cobbled streets of the red window district of Nikiszowiec, at the same time preserving the fleeting nature of the moment. This painting actually became the finale of this story. A kind of moral. How true, indeed. I chose Nikiszowiec. I chose art. I chose myself. It was stronger than all the rest. So I knew perfectly well what I would paint, and the actual work on the painting was the result of a whole month of reflections and numerous sketches. Gdy wreszcie udało mi się jakimś cudem rozstawić cały mój kram, za każdym razem wymaga to nowej koncepcji, wreszcie usiadłam na spokojnie do sztalugi, choć nie będę ukrywać, że to nie było łatwe zadanie. Wymagało ogromnego skupienia i wytrwałości, a przy okazji podzielności uwagi, bo cały czas ktoś podchodził, o coś pytał, zaczynał rozmowę, robił zdjęcie. A to jest właśnie to, co najbardziej cenię sobie w udziale w wydarzeniach artystycznych - kontakt z drugim człowiekiem. Zwykli niezwykli - napisałam kiedyś w relacji z jednego ze swoich wyjazdów. Ludzie otwierają się przed Tobą, opowiadają Ci swoją historię, dzielą się swoimi pasjami i refleksjami. Nagle okazuje się, że to niezwykle bogate i kolorowe dusze. Czasami okazuje się, że to wybitni ludzie - nie tylko artyści, wielbiciele czy znawcy sztuki, ale etnografowie, muzealnicy, fotograficy. Trafia swój na swego - wreszcie możemy się komuś wygadać. Uwielbiam te rozmowy. Niezwykle inspirujące, motywujące, otwierające. Są ładunkiem tak pozytywnej energii. Uśmiech szerszy już być po prostu nie może. Czujesz, że nie jesteś sam. Wystarczy tylko wyjść do ludzi i pokazać: oto JA! Może trochę naiwny, niedoskonały, ale z krwi i kości, po prostu ludzki, nie żaden wydumany ideał czy wielki artysta. Nagle otacza Cię tak wiele bratnich dusz. Pozdrawiam serdeczenie wszystkich tych, którzy zatrzymali się przy moim stoisku dłużej i podzielili się ze mną swoją dobrą energią! Niech wraca do Was ze zdwojoną siłą! When I finally managed to somehow set up my stall, each time it requires a new concept, I finally sat down to the easel, although I cannot say that it was an easy task to start painting. It required a lot of concentration and perseverance, and also divisibility of attention, because all the time there someone approached me, asked about something, started a conversation, wanted to take a picture. And this is indeed what I value the most in participating in artistic events - contact with other people. Ordinary extraordinary - I once wrote in a story from one of my trips. People open up, tell you their story, feel like sharing their passions and reflections. Suddenly, it turns out they have so rich and colorful souls. Sometimes it turns out that they are outstanding people - not only artists, admirers or experts in art, but ethnographers, museum workers, photographers. Finally we have someone to talk to. I love these conversations. Extremely inspiring, motivating, and opening. They bring so much positive energy. My smile just cannot be wider anymore. You feel that you are not alone. All you have to do is to be open to people and show: here I am! Maybe a little naive, imperfect, but of flesh and blood, just human, not a fancy ideal or great artist. Suddenly, so many soul mates surround you. Greetings to all of you who have stopped by my stall for a longer while and shared their good energy with me! Zdjęcie / Photo: Marek Locher Zdjęcia przesłane przez Tadeusza, który również maluje i to wcale nieźle. Na plenerze ucięliśmy sobie krótką rozmowę o wielkiej sztuce. Dziękuję! Photos taken by Tadeusz who also paints. At Nikiszowiec we had a short chat about great art. Thank you! Zdjęcia / Photos: Tadeusz Kurowski Zdjęcie / Photo: Anna Wiewiórowska Spotkanie z lokalną artystką Panią Lidią Wiewiórowską, której obrazy również możecie podziwiać na wystawie XII Art Naif Festival w Galerii Szyb Wilson w Katowicach. Zdjęcie autorstwa córki Anny Wiewiórowskiej, która w prezencie od mamy dostała kartkę z moim międzygalaktycznym kotem Michelem :) Nawet nie wiecie, jakie to miłe uczucie, jeżeli doceni Was artysta po fachu. Meeting with a local artist Mrs Lidia Wiewiórowska, whose painting you can also see at the 12th Art Naif Festival exhibition in the Szyb Wilson Gallery in Katowice. The photo was made by her daughter Anna Wiewiórowska who became the happy owner of a greeting card with my intergalactic cat Michel :) You cannot even imagine how it feels to be appreciated by a fellow artist. So illuminating! Zdjęcie / Photo: Bernie Walker Efekt końcowy przerósł wszelkie moje oczekiwania. Jak na sześć godzin pracy w dość wymagających okolicznościach jestem bardzo zadowolona z rezultatu. Krótko mówiąc: veni, vidi, vici. Mój pierwszy plener malarski za mną. Jestem z siebie naprawdę dumna. Chcę i, co najważniejsze, wiem teraz, że mogę więcej. Byle tylko udało mi się wejść w odpowiedni rytm i zachować spokój ducha na tej nowej drodze. The final result has overgrown all my expectations. As for six hours of work in quite demanding cirumstances I am very satisfied with the final effect. To put it short: veni, vidi, vici. My first open air painting event is over! I am very proud of myself. I want more and I also know now I can do more. All I need is to find the right rhythm and keep calm in the process. Ogromne podziękowania za wszystkie piękne zdjęcia dla wszystkich fotografów, w szczególności dla: Marek Locher, Robert Syrek Sr, Bernie Walker, lokalnej artystki Pani Lidii Wiewiórowskiej, a także dla fotografów z Dziennika Zachodniego. Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z wydarzenia zamieszczonej na stronie Dziennika Zachodniego, a także na stronie XII Art Naif Festival i Galerii Szyb Wilson. Wszystkie te zdjęcia będą stanowiły niezapomnianą pamiątkę z tego wyjątkowego dla mnie wydarzenia. Dziękuję!
Big thanks for the beautiful photos to all photographers, especially: Marek Locher, Robert Syrek Sr, Bernie Walker, local artist Lidia Wiewiórowska, and also the photographers from Dziennik Zachodni. Have a look at the photogalleries from the event in Dziennik Zachodni and on the webpages of the 12th Art Naif Festival and Szyb Wilson Gallery. All of these photos will always be a memento of this special moment for me. Thank you! Rzeźnia / The Slaughter
Oil on canvas / olej na płótnie. 36,5 cm x 47, 5 cm Poland 2018 © Victoria Tucholka Primus erat Anas / Najpiew była kaczka / First there was a duck oil on canvas, 20 cm x 50 cm Victoria Tucholka ⓒ POLAND 2019 Córa powietrza, ogromna Ilmatar, zeszła przed prawiekami z górnych przestworzy i zanurzywszy się w morzu dała się unosić falom. Gwałtowny wicher, który hulał bez przerwy po pustkowiu, kołysał ciało dziewicy na grzbietach białej piany, wieńczących błękitne bałwany. I to było wszystko na tym najdawniejszym świecie. Za sprawą wiatru dziewica stała się matką. Ale mimo upływu siedmiuset lat, równających się późniejszym dziesięciu żywotom ludzkim, nie miała gdzie urodzić swego dziecięcia. W męce pływała morska matka jako igraszka fal i wichru, to na wschód, to na zachód, na północ czy na południe, nie mogąc doczekać się chwili porodu. W swej niedoli zwraca się Ilmatar do Ukko z prośbą o ratunek. Wielki i potężny jest Ukko, bóg bogów, król królów. Białe są jego włosy i biała broda zwisająca do pasa. Szaty utkano mu z ognistej barwy obłoków, pończochy nosi niebieskie, a buty kolorowe. Błyskawica służy mu za miecz, a łuk tęczy za kuszę, grzmot stanowi jego głos. Podlega mu niebo i morze. Na pewno zaradzi zmartwieniu wielki Ukko. Nie minęło wiele czasu, zaledwie mgnienie oka, a oto ukazała się kaczka poszukująca miejsca na uwicie gniazda, ale nie znalazła suchego miejsca, wszędzie, jak okiem sięgnąć, tylko przestwór wodny. Przypomniała sobie Ilmatar własne cierpienie, wynurzyła z wód kolano, a ptak biorąc je za pagórek zbudował na nim swe gniazdo. Kaczka zniosła sześć złotych jaj i siódme żelazne i zadowolona zasiadła na gnieździe. Ogrzewała jaja jeden dzień, drugi, trzeci. Kolano Ilmatar stawało się coraz gorętsze, wkrótce zaczęło palić ciało i żyły. Zniecierpliwiona bogini wstrząsnęła wreszcie ogromnym kolanem, a kacze jaja spadły do morza i roztrzaskały się na kawałki. Nie zatonęły jednak wszystkie w głębinie, bo oto z jednej połowy jaja powstała skorupa ziemska, z drugiej połowy - wyniosłe sklepienie niebieskie. Z żółtka zabłysło słońce, z białka zaświecił księżyc, z tego co pozostało jasne w jaju - gwiazdy, z tego, co ciemne - chmury i obłoki. Bohaterowie Fińskiej Kalewali w:
Mity z pięciu części świata Tadeusz Margul, Warszawa 1989 str. 178 I prefer to live a fiction than sad reality. You can deprive me of everything, but my fiction. The good thing is that I can paint it real. Sometimes it even makes a change. In Praise of Dreams. Project for oil on canvas. February 2019 POLAND COPYRIGHT Victoria Tucholka In Praise of Dreams. Work in progress. Oil on canvas. 50 x 50 cm. February 2019 POLAND COPYRIGHT Victoria Tucholka In Praise of Dreams. Work in progress. Oil on canvas. 50 x 50 cm. February 2019 POLAND COPYRIGHT Victoria Tucholka Suggested soundtrack on Vimeo: https://vimeo.com/34779976
Jeszcze mokre. Jeszcze się błyszczy. Jeszcze nawet nie ma tytułu, ale nie mogłam oprzeć się pokusie dokumentacji. Tradycyjnie moc kolorów - to chyba oznacza, że wracam powoli do siebie. Motyw drzewa obsiadłego przez moje ptako-oki (ostatnio odkryłam, że u Tarkovskiego i u mojego ulubionego Paradżanova ptaki były symbolem talentu) chodził za mną od dawna i tylko czekał na odpowiedni moment, aż wreszcie się zlituję i rzucę go na płótno. Co ciekawe, pierwotnie wyobrażałam sobie ten motyw w czerni i bieli, potem rozważałam pastele, a ostatecznie zwyciężył jednak technikolor, który duszę głęboko w sobie, bo rzadko mam w istocie warunki na tym świecie, aby czuć się w pełni swobodnie, gdybym mogła, to byłabym zawsze chodzącą paletą barw. Malowanym ptakiem. Ale to zbyt ryzykowne w dzisiejszych czasach - większość ludzi tylko patrzy, kogo by tu złapać za skrzydło, by się tylko nieco samemu wznieść na moment nad ziemię. Czasem i temu pozornie szaremu żebrakowi jeszcze dogryzie, by się samemu lepszym poczuć. Trochę jak w tej przypowieści o żabie i skorpionie. Musi, bo się udusi. Lepiej więc, niech ten książe za żebraka przebrany kolory zachowa dla wybranych. Dla tych, którzy będą potrafili je docenić. Obrazy są świetnym sposobem, aby upuścić trochę kolorowej krwi. Jeśli ktoś skradnie Ci duszę, nie udowodnisz, ujdzie bezkarnie, ale jeśli zabierze obraz, zawsze zapłaci jakąś cenę. Przyznam szczerze, że sama się sobie dziwiłam, jak malowałam ten obraz. "No, no, szalejesz, moja droga!" - myślałam sobie, zabierając się za ostatni etap - kolorowanie bryły korzeniowej. Podczas ostatniej ucieczki w plener widziałam potężne brzozy wyrwane z korzeniami z podmokłej ziemii zapewne podczas jakiejś wichury. Przyglądałam się tym bryłom ze swoistym zachwytem nad misternością kształtów korzeni, ale też determinacją z jaką ich powykręcane siwe pioruny oplatały zalegające w ziemii kamienie i głazy, nawet po śmierci zaciśniete mocno w garści przez poległe drzewa. Prawdziwe kolosy. Jakże to możliwe, że pionierki wytrwały tak długo, będąc w istocie tak marnie do tej podmokłej ziemii przywiązane? Jakby jedyne, czego się trzymały, a może na odwrót, co je do ziemii trzymało, to te zimne głazy. Więc jednak można żyć bardziej tam niż tu. The Tree of Life / Drzewo Życia Oil on canvas / olej na płótnie. 50 cm x 25 cm Poland 2019 ⓒ Victoria Tucholka O przyjaźni, ptakach i zmarnowanych talentach... |
VICTORIA TUCHOLKA
|