Sprezentowany mi przez znajomego album poświęcony Salvadorowi Dali podziałał jak emocjonalny tryger, przywołując w pamięci wszystkie osobiste spotkania z artystą na przestrzeni ostatnich 15 lat. Był taki pokój o zasłoniętych oknach, a w tym pokoju dwie kobiety. Jedna leżała, druga wisiała na ścianie. Któregoś dnia ta kobieta, która leżała, uświadomiła sobie ku swojemu zdziwieniu, że na ścianie wisi kobieta w oknie i, że to jedno okno pozostawało odsłonięte przez ten cały czas, dopóki nie odsłoniła w końcu zasłoniętych okien. To była "Kobieta w oknie" Salvadora Dali. Była taka droga, a wzdłuż niej pozostałości bardzo starego i rozpadającego się drewnianego płotu. W swoim pofalowym przez czas fragmentarycznym charakterze idealnie wkomponowałby się w jeden z obrazów Salvadora Dali. Któż by tam jeszcze pamiętał, kto go postawił i, co od drogi odgradzał... "Trwałość pamięci" Salvador Dali. Była taka wioska, a w tej wiosce pewnego jesiennego dnia z domu wyszła dziewczyna i już nigdy nie wróciła. W tym samym czasie we wiosce pojawiła się inna dziewczyna, a wraz z nią nastała zima. Mówiono, że była bardzo podobna do tej, która wyszła. Codziennie stawała na skraju podwórka, jakby nad czymś rozmyślała, czegoś wypatrywała w oddali. W końcu pożegnała się i wyjechała. Drzeworyt "Dante Alighieri. Boska Komedia. Piekło. Pieśń 13: Las samobójców" Salvador Dali. "W pogoni za marzeniami / In Praise of Dreams", projekt pod obraz olejny, fotoszkic, Victoria Tucholka.
Tablica upamiętniająca lubelskiego grafika Andrzeja K. na jednej z kamienic na rynku w Lublinie udekorowanej kocimi motywami najbardziej charakterystycznymi dla twórczości artysty. Podczas nieplanowanej wyprawy do Lublina wpadłam na kamienicę poświęconą Andrzejowi K. Być może zwróciła moją uwagę podczas mojej ostatniej podróży do Lublina trzy lata temu, ale nie pamiętam. W każdym razie gdy teraz ją zobaczyłam, nie miałam wątpliwości, o kogo chodzi i wcale nie miałam na myśli Andrzeja K., lecz bardziej jego brata Zbyszka. Przypomniało mi to o zaproszeniu, które X wystosował do mnie, gdy spotkaliśmy się we wrześniu. A oto krótka historia tego, jak się poznaliśmy... 9/25/18 ZWYKLI NIEZWYKLI Bohaterem mojego ostatniego wyjazdu był brat nieżyjącego już słynnego polskiego grafika z Lublina - Andrzeja K. Więcej o grafiku tutaj. Nie o Andrzeju Kocie będzie tutaj jednak mowa, ale o żyjącym w cieniu jego sławy bracie. Ma się to szczęście do zwykłych niezwykłych ludzi. Oto przy moim stoisku przystaje starszy mężczyzna o łagodnej fizjonomii niczym nie wyróżniający się spośród innych szarych tubylców. Prowadzi rower. W koszyku nad tylnym kołem umocowana jest duża butla z gazem. Okazuje się, że akurat wybrał się po gaz na stację benzynową i przypadkiem zorientował się, że na lokalnym targowisku ma miejsce jakaś huczna impreza. Postanowił zajrzeć. X ukończył grafikę, ale nie miał tyle szczęścia co brat. Swoim artystycznym ambicjom postanowił ostatecznie dać upust w ogrodzie. Jakże mi to znajome. Ja również w momentach kryzysów twórczych, a przeszłam ich wiele, uciekałam w plener, do ogrodu, sublimując swoje artystyczne zapędy w kreowaniu zielonej przestrzeni, która jest dla mnie zresztą nieustającym źródłem inspiracji, a przy bardziej finansowo (? no właśnie zawsze się zastanawiam, czy chodzi tylko o pieniądze, czy może raczej po prostu o docenienie, dowartościowanie samego siebie) sprzyjających okolicznościach na drugi koniec Polski. To drugie przynosi mi zazwyczaj ogromną ulgę, między innymi w postaci jakże upragnionej inspiracji do kolejnych szkiców, a w przyszłości może kolejnych obrazów. Gdy X opowiadał mi o swoim ogrodzie, malował mi się on jak żywy oczyma wyobraźni. Ciekawe, czy ta moja wizja ogrodu X z nim śpiącym w noc świętojańską pod starą rozłożystą lipą pośród kęp ziela wszelakiego odbiegałaby daleko od rzeczywistości. Być może rzucę ją w wolnej chwili na papier, a na wiosnę zgodnie z zaproszeniem odwiedzę X, by zobaczyć jego arcydzieło. Być może odkryję wybitny talent na tej samej zasadzie, na jakiej kiedyś ktoś odkrył go w jego bracie, a być może ktoś w przyszłości odkryje go we mnie. W istocie niewiele trzeba by kogoś podbudować, równie niewiele by zniszczyć. Dlatego tym ostatnim również zawsze życzę miłego dnia. Cytat z: http://viktoriatucholka.weebly.com/project-in-progress/ma-sie-to-szczescie-andrzej-kot Po powrocie z Lublina mimowolnie zrodziła się we mnie spontaniczna, choć jakże niespodziewana myśl, aby właśnie dzisiaj skorzystać z zaproszenia i udać się pod wskazany przez Pana Zbyszka adres z niezapowiedzianą wizytą. MAGICZNY OGRÓD X Jest takie miejsce na obrzeżach pewnego miasta, a w nim za Rubinowymi Górami niepozorny ogrodnik pielęgnujący kwiaty, drzewa, z których każde ma swojego patrona, i alejki, po których snują się dyskretna żmija i dobre duchy. Wśród nich wyniesiony po śmierci na ołtarze słynny lubelski grafik Andrzej K. i jego koty psoty. Kot Psot i ta kaligrafia - po prostu Andrzej K. par excellence Furtką co najwyżej po drabinie do nieba. Dłuższą chwilę błądziłam niepocieszona wzdłuż ogrodzenia w nadziei, że wypatrzę kogoś w ogrodzie. Zapukałam nawet do sąsiadów. Bez skutku. Już skończyłam pisać notkę do X i miałam odjeżdżać, gdy zobaczyłam, jak ktoś pojawia się na ścieżce prowadzącej wgłąb posesji. Poczułam ulgę. Okazało się, że Andrzej K. rysował nie tylko koty, ale też ptaszki. Bardzo spodobało mi się w ich wykonaniu nawiązanie do dębowych liści. Grota skalna zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wyglądała bardzo przytulnie i taką się też okazała. W magicznym ogrodzie X zdarzyła się rzecz niespodziewana - w skalnej grocie nad oczkiem wodnym dosłownie odpłynęłam, mimo że prowadziliśmy z moim gospodarzem bardzo ożywioną rozmowę na temat ogrodów, sztuki i życia. Spłynęło ze mnie całe napięcie, niepokój i emocje, które jeszcze wczoraj sięgały zenitu do tego stopnia, że myślałam, że po prostu wybuchnę i nic ze mnie nie zostanie. Nie wiem, jak udało mi się utrzymać w ryzach te wszystkie emocje, a nie potrafiłam pozwolić sobie na to, aby odpuścić. Bałam się, że jeżeli się zatrzymam, po prostu się posypię. Musiałam iść w ludzi. Nie było już odwrotu, choć w myślach zawracałam do Rozalina niezliczoną ilość razy. Połowa mnie została po prostu niepocieszona w tyle i zapewne wróci na piechotę. Druga połowa poza wewnętrznym rozdarciem i dyskomfortem odczuwała z kolei silny przymus działania. Co najmniej jak bym tylko w działaniu dostrzegała jedyną nadzieję na odbicie się od pustki, którą zgotowałam sobie na własne życzenie. Ten tok myślenia okazał się złudnym pocieszeniem i nie ukoił poczucia straty, które towarzyszyło mi do końca dnia. Nie sądziłam, że ta niedziela przyniesie jednak spokój ducha, że wyhamuje lawinę gorzkich refleksji, że wyciszy, choć jednocześnie uświadomi skalę emocji i napięcia, jakie towarzyszyły mi w ostatnim czasie. Nagle po prostu opadłam z sił, siedząc w wygodnym fotelu w prowizorycznej skalnej grocie z widokiem na rajski ogród w towarzystwie człowieka, który spadł mi z nieba niczym anioł stróż. Nie sądziłam, że znajdę po tym wszystkim ulgę w towarzystwie kogokolwiek. X okazał się chodzącą krainą łagodności. Bardzo mi było tego teraz trzeba. Choć moglibyśmy rozmawiać w nieskończoność, byliśmy jednomyślni, że jeżeli nie ruszymy dalej w ogród, po prostu zaśniemy. Widok z Gór Rubinowych. Wokół oczka X usypał góry z kamienia, które zasłaniają widok ogrodu z ulicy, choć jednocześnie niezwykle intrygują potencjalnego przechodnia. Można się po nich spokojnie wspinać i poczuć przez chwilę jak w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Kwiaty. Można chyba tutaj znaleźć wszystkie gatunki roślin. Żałuję, że nie odwiedziłam Pana Zbyszka wiosną. Musiało być pięknie! Pod lipką. Nieco inaczej ją sobie wyobrażałam, gdy opowiadał mi o niej na jesieni X. Ostatecznie dzieło natury przerosło nawet moją bujną wyobraźnię. Zielna tuż tuż. Przypomniał mi o niej X. Wróciłam z pięknym bukietem, naręczem ziół i zadziwiającym spokojem.
Cały czas zaskakuję siebie samą. Myślałam, że żadna siła mnie już nie napędzi, że znowu się w sobie zamknę. Być może nie ma nic dziwnego w tym, że organizm, by przetrwać, mimowolnie sam szuka sposobu na ujście zbyt silnym emocjom. Dzisiaj ukoiłam nerwy, wątpliwości i niepokoje. Któż by pomyślał, że na obrzeżach jednego z mało ciekawych mazowieckich miast odkryję kolejną małą arkadię. Swoiste przedłużenie klimatu Rozalina i Kazimierza Dolnego nad Wisłą. Jakby ten na górze starał się mnie uspokoić, że to jeszcze nie koniec. Cały czas zastanawiam się nad tym, co tu się w tym moim życiu dzieje, dokąd mnie prowadzi boska opatrzność, jakby niewzruszona towarzyszącymi mi skrajnymi emocjami, napędza mnie w kierunku, którego nie jestem w stanie określić. W całym tym chaosie dostrzegam jednak niezgłębiony sens. Co najmniej jakby ten na górze starał się pomóc mi nadgonić stracony czas, sprawiedliwości uczynić zadość, oświecić skrępowany umysł, uskrzydlić pokutującą duszę, zaspokoić potrzeby ciała. Moja droga naszpikowana jest tak wieloma znakami, drogowskazami, wskazówkami, przewodnikami. Prowadzi mnie mimowolnie do celu tajemna siła. The summer base of the equestrian association SJ "Szarża" in Łyna is not only a place where you can live your horse riding adventure, but also literally experience art. The American Aaron Ansarov fell in love with Łyna at the first sight and decided to change it for the better using not only his construction skills, but also artistic aspirations. That is how murals started to appear on the white walls of the buildings. The idea was to inspire people staying in Łyna to discover artists in themselves and engage in the painting of the mural. Apart from artistic projects, Aaron Ansarov is also responsible for many repairs and constructions in the summer base. Next summer Aaron plans to organize an artist retreat in Łyna. Letnia baza Stowarzyszenia Jeździeckiego SJ „Szarża” w Łynie to nie tylko miejsce, w którym można przeżyć przygodę życia w siodle, ale także dosłownie doświadczyć sztuki. Amerykanin Aaron Ansarov zakochał się w Łynie od pierwszego wejrzenia i postanowił zmienić miejsce na lepsze, wykorzystując nie tylko swoje umiejętności konstrukcyjne, ale także artystyczne aspiracje. Tak oto na białych ścianach budynków zaczęły pojawiać się murale. Aaronowi zależało na tym, aby zainspirować ludzi przebywających w Łynie do odkrycia w sobie artysty i zaangażowania się w malowanie muralu. Oprócz projektów artystycznych, Aaron Ansarov jest również odpowiedzialny za wiele napraw i konstrukcji w bazie. Za rok Aaron planuje zorganizować w Łynie specjalne wydarzenie dla artystów. Screening of the project on the wall and making the first stroke with the help of Łyna's guests. Projekcja projektu na ścianę i wykonanie pierwszego obrysu z pomocą gości bazy w Łynie. Aaron painting cups. Cups painted by Aaron with horse themes are currently put on an auction on the SJ Szarża fb account. The money collected will go to the Toast's Fund - a special fund established by the association to collect money for the welfare of the Szarża horses. The name of the fund comes from the name of one of the horses saved thanks to the first fundraising. Aaron podczas malowania kubków z motywem konia, które są aktualnie wystawione na licytacji na stronie fb SJ Szarża. Pieniądze zebrane w ramach licytacji zostaną przeznaczone na Fundusz Toasta - specjalny fundusz utworzony przez Stowarzyszenie w celu zbiórki pieniędzy na potrzeby zapewnienia dobrobytu szarżowym koniom. Nazwa funduszu pochodzi od imienia jednego z koni, który został uratowany dzięki pierwszej zbiórce. Work in progress. Aaron painting the shower doors of his own construction.
Aaron podczas malowania drzwi prysznica własnej konstrukcji. "Wycieczka" to projekt książki ilustrowanej dla dzieci zgłoszony na konkurs na projekt książki ilusttowanej Jasnowidze 2018 organizowany przez Wydawncitwo Dwie Siostry. Projekt nie zdobył nagrody ani żadnego wyróżnienia. Cieszę się jednak z tego, że udział w konkursie przyczynił się do powstania tej surowej wersji, którą mam zamiar w przyszłości doszlifować i być może wydać na własną rękę. Inspiracją do powstania projektu były moje rozliczne wyjazdy na Suwalszczyznę w przeciągu ostatnich pięciu lat, podczas których miałam okazję nie tylko zwiedzić tę przepiękną krainę, ale również nawiązać trwałe więzi z ludźmi ją zamieszkującymi. To taka moja duchowa mekka, do której odczuwam potrzebę ciągle wracać. STRESZCZENIE Vika wyjeżdża na wakacje do babci na wieś. Dziewczynce doskwiera brak towarzystwa i atrakcji. Któregoś dnia oddala się od domu w ślad za czarnym kotem. Podczas spontanicznej wycieczki jest świadkiem różnych dziwnych sytuacji, poznaje wielu nowych ludzi, odkrywa nieznany świat i tworzy własną mapę miejsca, w którym spędza wakacje. SUMMARY Vika leaves for vacation to grandma who lives in the countryside. The girl feels lonely and bored. One day she follows the black cat and leaves home. During this spontaneous trip she comes across strange situations, meets new people, discovers the land and draws her personal map of the place, where she spends her vacation. Kliknij na zdjęcie, aby powiększyć Poland 2019 ⓒ Victoria Tucholka
Są takie momenty w życiu "artysty", kiedy może czuć się spełniony. To wcale nie jest moment, kiedy Twoje dzieła schodzą jak świeże bułeczki. Nie jest to również moment, w którym ludzie rozpoznają Cię na ulicy. Galerie zabijają się o Ciebie, Twoje obrazy drukują na wszystkim, co popadnie a dzieci uczą się w szkole, że wielkim artystą byłeś. Nie, nic z tych rzeczy. Chodzi o moment, w którym cała Twoja twórczość zamyka się w jednym znaku graficznym oczywiście Twojego autorstwa. Oto pojawia się z pozoru obcy człowiek, który jak się okaże sto lat temu wszedł w posiadanie kawałka malowanej tektury zwanego zakładką do książki, na której pojawiła się wariacja na ten właśnie znak. Zobaczył go teraz na leżącej na stole ulotce i olśniło go: "A wie Pani, że ja mam taką zakładkę z takim właśnie ptakiem... To moja ulubiona zakładka". To nic, że nie pamięta, jak się nazywasz, że jest zdziwiony ścianą obrazów za Twoimi plecami, że jakby Cię zobaczył na ulicy, to nigdy by Cię nie skojarzył. Chyba że miałbyś wytatuowanego na plecach tego właśnie abstrakcyjnego ptaka... To jakby jedyny koncept, który Cię z nim łączy. Pozytywny akcent na zakończenie dnia. Miło czasami przestać być tym, kogo widać, poczuć się niewidzialnym, przestać być młodym, kobietą, artystą, człowiekiem czy Bóg wie, kim tam jeszcze, jakie ta moja powierzchowność ma w ogóle znaczenie dla sztuki?! Dla sztuki przecież mogłabym równie dobrze nie istnieć. Ba! ja przecież wcale nie istnieje dla sztuki. Nawet nie chcę próbować dla niej istnieć, bo jak patrzę czasami na to, do czego ludzie, odbiorcy, sztukę czasami sprowadzają, to robi mi się niezręcznie i w istocie z dwojga złego, wolę to mniejsze, a może większe? z tym mniejszym i większym złem, to chyba wszystko jest względne, zależy od punktu widzenia, po prostu wolę jednak robić to wszystko, co robiłam dotąd w zgodzie z sobą i z tego względu nawet nie istnieć dla świata niż robić cokolwiek, by istnieć w tak marny sposób, dla obojętnej akceptacji mojej nieautentycznej, wówczas czysto fizycznej egzystencji. Czuję wówczas, że staję wobec w gruncie rzeczy tragicznego wyboru: albo nie być sztuką albo nie być człowiekiem i wcale nie wiem, co lepsze. Myślę sobie o tych wszystkich mistrzach, których dzieła przeszły do historii i stały się towarem komercyjnym przetwarzanym po stokroć przez wszelkie możliwe media do tego stopnia, że chyba mało kto może dzisiaj z całą pewnością stwierdzić, jak naprawdę wyglądają "Słoneczniki" van Gogha, chyba że podjął wysiłek udania się zobaczyć oryginał na własne oczy. Przyznam, że osobiście nie uczyniłam tego wysiłku, choć gdybym miała taką możliwość, z pewnością bym z niej skorzystała. Drogi van Goghu, najchętniej spotkałabym się z Tobą na tamtym świecie niż w muzeum. Tak oto skurczyłam się fizycznie do abstrakcyjnego symbolu graficznego. Przysłowiowej kropki nad "i". Ptak-oko - cała esencja mojej twórczości. Mogę nie być sztuką, nie być człowiekiem, mogę być czymś pomiędzy - ptakiem-oko. Być może najbardziej organicznym ujęciem siebie samej. W ostatnim czasie ludzie zwracali uwagę na przewrotny aspekt psychologiczny mojej twórczości, porównując moje dzieła, na przykład do niegdyś popularnych kart Dixit. Ta sugestia pojawiła się dwukrotnie z dnia na dzień, więc chyba coś musi być na rzeczy. Masz Ci los, jak na ironię losu spóżniłam się z jakieś 10 lat, wówczas karty Dixit przeżywały swój złoty wiek. 10 przeklętych lat, które straciłam, poświęcając swoje życie ku pokrzepieniu serc, które wcale tego pokrzepienia nie potrzebowały, bo byłam im doskonale obojętna, ale jak ktoś, dla kogo obojętność jest czymś obcym, byłby w stanie to przewidzieć. Pułapka autoprojekcji. Niestety świat jest wyrachowany niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się starali wydobyć z niego wszystko to, co najlepsze. Moje obrazy są kwintesencją pobożnego życzenia dobrego świata ubranego w jego w istocie zwodnicze szaty, żeby odbiorca tak łatwo się nie domyślił, że ma w gruncie rzeczy do czynienia z apoteozą szlachetności, jakże mu samemu obcej. Drogi odbiorco, przemawiam teraz do Ciebie tymże enigmatycznym językiem, którego sam używasz, by ukryć to, co naprawdę czujesz. O kartach Dixit nigdy nie słyszałam, nie miałam nigdy w ręku, tymbardziej nie grałam, ale... takie określenia, jak gra skojarzeń, bajarz, tajemnica faktycznie świetnie pasują do mojej twórczości. Abstrakcja, przewrotność, ekspresja, symbolizm, metafora, zagadka. To wszystko można znaleźć w moich dziełach. Ku mojemu zdziwieniu ktoś zwrócił mi uwagę na tę przewrotność i abstrakcyjność również w jednym z moich realistycznych obrazów. Nie znoszę tych realistycznych obrazów zamkniętych w czterech ścianach postaci. W istocie jeden z nich jest z całą pewnością przewrotny. Możnaby spokojnie wyczytać w myślach tonącej w stercie zdjęć na spływającym koronką stole postaci: "Ratunku! Zabierzcie mnie stąd! Z tego psychodelicznego więzienia-świata na miarę Andrieja Tarkovskiego". Sentymentalne malarstwo psychologiczne - nic więcej dodać, nic ująć. Z kolei w innym abstrakcyjnym akcie kobiecym pewien mężczyzna zamaist przyświecającej mi idei nawiązania do stanu błogosławionego, dostrzegł coś o wiele bardziej uniwersalnego - rozkwit wewnętrzny. Z tym skojarzył mu się kwiat rozwijający się we wnętrzu klasycznej dla mnie figury bez głowy. Owoc - to byłby stan błogosławiony - stwierdził. I w istocie pierwotny tytuł dzieła nosił nazwę "Stan Kwitnienia", a taka interpretacja pokrywałaby się z moją osobistą filozofią życiową - aby dawać życie, nauczać, czyli nadawać rzeczom sens, trzeba wpierw w ogóle zacząć żyć, zdobyć wiedzę o świecie, o ludziach, zrozumieć świat i ludzi, ba! nadać sens własnej egzystencji, samemu rozkwitnąć. Nikt specjalnie nie kwapi się nam w tym pomóc. Któż chciałby pomagać złodziejowi czasu, przestrzeni, powietrza?! Wszyscy jesteśmy w końcu tak na nie pazerni, co najmniej jakby zabierając innym, moglibyśmy przybliżyć się do wieczności. Iluzja! W przeciwnym wypadku niezależnie co by się do życia powoływało, będzie to bardziej kłaść się cieniem na sumieniu, stanie się chodzącą karą, rwącym żalem. Spotkałam już w życiu tak wiele nieszczęśliwych dzieci i jeszcze więcej nieszczęśliwych rodziców tych dzieci, nieszczęśliwych dzieci z kolei swoich nieszczęśliwych rodziców, że zaczęłam się bać wychodzić z domu i z kimkolwiek rozmawiać, by ta maska wyidealizowanego świata nie zeszła czasem pozorem z wirtumedialnego fresku o pararzeczywistości, nad którym wszyscy wzdychają i chuchają jak nad jakąś wyrocznią. Przykro mi, ale ten świat to po prostu zepsute jajko, które ci wciskają, a Ty je przyjmujesz jak, gdyby nigdy nic, już nie myślisz, nie widzisz, nie rozumiesz, ba! nie chcesz ryzykować robienia tego wszystkiego, zrobili Ci pranie mózgu, Ty już nawet udajesz, że nie czujesz, że to śmierdzi, że wszystkie te jajka śmierdzą. Na domiar złego sam zaczynasz znosić kolejne zbuki, bo... taki już jest ten świat!? tak trzeba?! tak jest łatwiej?! Obudź się! Przy tym wszystkim pozostaje uparcie konsekwentna, wierna własnemu stylowi jak określają to jedni w podziwie dla mojej wytrwałości w całej różnorodności lub niejednorodności mojej twórczości, jak określają ją pejoratywnie inni przekonani o tym, że sztuka, aby w ogóle móc istnieć, powinna w pierwszej kolejności znieść kilka, ba! taśmową serię kiczowatych złotych jaj ku pokrzepieniu serc, a potem stroić się w kolorowe piórka. Ja zaczęłam od końca, więc może jak umrę, to ktoś faktycznie doceni to, czego sama tak bardzo zawsze pragnęłam, że już mnie nie będzie. Dzisiaj przez chwilę to czułam - nieznośną lekkość bytu. Na co dzień, będąc zwykłym szarym człowiekiem, wiem, że dla świata i ludzi jestem nikim. Ujawniając swoją prawdziwą naturę "artysty" to bycie nikim zyskuje na przewrotnej wartości, ale nawet wówczas jest się narażonym na to, że świat i ludzie sprowadzą Cię jako twórcę do bycia nikim poprzez sprowadzenie Cię do bycia młodym, bycia kobietą, a nawet bycia artystą, innymi słowami zaszufladkują Cię, poddając pod znak zapytania sens całej Twojej twórczości. Jedynym zbawieniem dla twórcy jest moment, w którym na pierwszy plan wychodzi jakiś rozpoznawalny element jego stylu, a on sam przestaje się całkowicie liczyć w całej swojej przetworzonej i przetłamszonej psychofizycznej powierzchowności. Chwilo trwaj! Chciałoby się krzyknąć, ale czasami brakuje czasu nawet na to. To się dzieje i wszystko znowu wraca do znienawidzonej normy.
Ptak-oko. Co ciekawe, to właśnie od tego znaku wszystko się zaczęło. Co będzie dalej, nie wiem. Nie chcę być czarnowidzem, ale podświadomie mam poczucie, że to początek końca pewnego rozdziału w moim życiu. Nie twierdzę, że nie będę już tworzyć. To właściwie jedna z niewielu form autoekspresji w moim życiu, a z pewnością jedna z niewielu rzeczy, które umiem w ogóle robić, które wyróżniają mnie z tłumu. Uwaga - to jedyne antidotum na moje suchoty. Niemniej jednak duszę się, a to oznacza, że najwyższy czas na zmiany. Horseback. Oil on paper canvas. 2016. Victoria Tucholka W terenie. Olej na podobraziu papierowym. 2016. Victoria Tucholka Dimensions (picture/frame) / wymiary (obraz/rama): 25 cm x 19 cm / 19 cm x 14 cm If you liked this post, feel welcome to leave a comment or visit my fb fanpage Victoria Tucholka Art.
Pocket honey bee. Oil on stone varnished to avoid corrosion. Take it with you everywhere you go to bring you good luck or simply leave it in some nice spot in the garden or at home to cheer you up every time you look a it. If you liked this post, feel welcome to leave a comment or visit my fb fanpage Victoria Tucholka Art.
KIESZONKOWA BIEDRONKA NA SZCZĘŚCIE. ZAWSZE MOŻESZ MIEĆ JĄ PRZY SOBIE. Kasia Sobczyk śpiewała: "Biedroneczki są w kropeczki i to chwalą sobie, U motylka plamek kilka służy ku ozdobie, W drobne cętki storczyk giętki liliowe tuli płatki, Ty mój grzybku też masz łatki i śliczny kapelusik, Więc niech stale cię nie smuci ten drobny biały rzucik." [ENG] A POCKET LADY BUG FOR GOOD LUCK. YOU CAN ALWAYS TAKE IT WITH YOU. The Polish singer Kasia Sobczyk sang: Lady bugs have spots and are proud of it A butterfly has several spots for adornment A lithe orchid curls its lilly petals of tiny spots You my little mushroom also have patches and a pretty hat So let not this little white pattern constantly sadden you. If you liked this post, feel welcome to leave a comment or visit my fb fanpage Victoria Tucholka Art. Oil on wood. SUNFLOWER. Inspired by Nature ⓒ Victoria Tucholka "Przedmiejskie domki tonęły wraz z oknami, zapadnięte w bujnym i pogmatwanym kwitnieniu małych ogródków. Zapomniane przez wielki dzień, pleniły się bujnie i cicho wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade z tej pauzy, którą prześnić mogły za marginesem czasu, na rubieżach nieskończonego dnia. Ogromny słonecznik, wydźwignięty na potężnej łodydze i chory na elephantiasis, czekał w żółtej żałobie ostatnich, smutnych dni żywota, uginając się pod przerostem potwornej korpulencji. Ale naiwne przedmiejskie dzwonki i perkalikowe, niewybredne kwiatuszki stały bezradne w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach, bez zrozumienia dla wielkiej tragedii słonecznika." Bruno Schulz "Sklepy Cynamonowe (zbiór)" - "Sierpień" Z jaką empatią pisał Schulz o słoneczniku... A ja poruszona jego opisem, postanowiłam rzucić na słonecznika czar wiecznej młodości. [ENG] "The suburban houses were sinking, windows and all, into the exuberant tangle of blossom in their little gardens. Overlooked by the light of day, weeds and wild flowers of all kinds luxuriated quietly, glad of the interval for dreams beyond the margin of time on the borders of an endless day. An enormous sunflower, lifted on a powerful stem and suffering from hypertrophy, clad in the yellow mourning of the last sorrowful days of its life, bent under the weight of its monstrous girth. But the naive, suburban bluebells and unpretentious dimity flowers stood helpless in their starched pink and white shifts, indifferent to the sunflower's tragedy." Bruno Schulz "Cinnamon shops and other stories" - "August" With such empathy did Schulz write about the sunflower, it touched me so deeply that I decided to put a spell of eternal youth on the poor sunflower. If you liked this post, feel welcome to leave a comment or visit my fb fanpage Victoria Tucholka Art.
|
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|