He needs to constantly prove to himself and the others that he's worth something.
And if I know for sure that I'm a genius? Why write then? What the hell for?
"Stalker", Andrei Tarkovsky
VICTORIA TUCHOLKA |
|
A man writes because he is tormented, because he doubts. He needs to constantly prove to himself and the others that he's worth something. And if I know for sure that I'm a genius? Why write then? What the hell for? "Stalker", Andrei Tarkovsky Dostępne jest już najnowsze wydanie Kieleckiego Magazynu Kulturalnego "Projektor", a w nim wiele ciekawych tekstów inspirowanych tematem "PISARZ". Znajdziecie wśród nich również skromny (mam nadzieję na dobry początek) tekst mojego autorstwa, pt. "Kto w ludzi wierzy..." poświęcony wcale nie tak łatwemu zadaniu, jakim jest pisanie bajek. Tekst został ponadto opatrzony dwiema pracami plastycznymi mojego autorstwa. Magazyn można pobrać bezpłatnie w następującyh miejscach lub w postaci elektronicznej na stronie internetowej magazynu. Miłego czytania.
0 Comments
To miał być krótki wypad do lasu. Coś w stylu "zaraz wracam", choć nie wiem, jak długo będę się jeszcze oszukiwać, że nie oznacza to w moim przypadku czegoś zupełnie przeciwnego. Ostatnim razem w dolinie rozlewiska Czarnej Hańczy wypatrzyłam w gęstwinie olszyny porastającej meandry rzeki - lisa, a właściwie wpierw usłyszałam pierwsze godowe odgłosy najprawdopodobniej zbliżających się do siebie osobników nieco przypominające gardłowe zawodzenie jakiegoś ptaka. Mi skojarzyły się z gdakaniem kur. Wpierw założyłam, że odgłosy te dochodzą napewno z jakiegoś gospodarstwa po drugiej stronie rozlewiska. Szybko jednak obaliłam tę hipotezę. W okresie od około połowy stycznia do połowy lutego, zależnie od regionu, trwa bowiem ruja u lisów. To jedyny okres w roku, kiedy można mieć szczęście zobaczyć te sprytne stworzenia w parach, a nie w pojedynkę. Co ciekawe są to zwierzęta jak najbardziej społeczne, żyjące w grupie, choć upiorności tej ciekawostce nadaje fakt, że większość osobników żyjących w stadzie jest potomkami samicy i samca alfa. Mioty pozostałych samic są eliminowane przez przewodzącą parę lub pozostałych członków stada. Samce w tym okresie toczą ze sobą zaciekłe boje, co mogło być przyczyną kulenia osobnika, którego widziałam nad rozlewiskiem. Wracając jednak do mojej ostatniej wyprawy... intuicja podpowiedziała mi, żeby zamiast w dół rozlewiska udać się jednak w przeciwnym kierunku pod osłonę rozłożystych parasolowatych gałęzi pokaźnych suwalskich świerków. Tam ku mojemu zdziwieniu nie tylko wypatrzyłam ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta wzdłuż koryta krętej rzeki, ale również tajemniczy znak wyryty w korze jednego ze świerkowych pni. Tajemniczy trójkąt w pierwszym odruchu przywiódł mi na myśl symbol oka opatrzności, choć równie dobrze mógł to być wyryty przez dziecko wyimaginowany kadłub wizjonerskiego pojazdu poruszającego się na dwóch kołach, promieniście rozchodzacych się kolistych śladach pozostałych po niegdysiejszych gałęziach. Ścieżka przylegała praktycznie do koryta rzeki. Podejrzewam, że zima to jedyny okres, kiedy można poruszać się tędy suchą nogą, choć zdarzają się miejsca, gdzie woda przenika czarno warstwę śniegu ubitą śladami zwierząt. Po drodze napotkałam liczne zwykle podmokłe turzycowiska przykryte śnieżną pierzyną. Można je odróżnić po tym, że powierzchnia jest jakby pofalowana. Co najmniej jakby pod warstwą śniegu teren usiany był licznymi kretowiskami. Te wypukłości znaczą gęste kępy turzyc. Intrygujący widok. Zapomniałam dodać, że zima na Suwalszczyźnie trwa w najlepsze w pełni znaczenia słowa „zima”. Temperatura utrzymuje się praktycznie ciągle poniżej zera, bywają dni, kiedy spada poniżej 20 stopni, pogoda bywa zmienna jak w marcu, śnieg pada prawie codziennie w mniejszym lub większym stopniu, ziemię pokrywa więc całkiem imponująca warstwa zmarzniętego śniegu, koryto rzeki w prawdzie nie zamarzło, wszystko płynie, podmokłe brzegi da się jednak przebyć suchą nogą, a pozbawione liści korony drzew odcinają się jasno od zachmurzonego szarego nieba bielą pokrywającego gałęzie śniegu. Po drodze mijam liczne bobrze żeremia. Nie dostrzegam jednak żadnych śladów w okolicach ziemnych jam. Najwyraźniej bobry oddały się snu zimowemu. Intryguje mnie tajemniczy szum. Dało się go posłyszeć już nieraz z wyżej położomych trerenów oddalonych znacząco od doliny rzeki. Nieodparcie przywodzi na myśl dźwięk wodospadu, ale o ile mi wiadomo, nie ma tu raczej żadnego wodospadu, poza sztucznie stworzonym spadkiem przy ruinach młyna przy turtulskim zbiorniku, ale to przecież zupełnie w przeciwnym kierunku. Im bardziej posuwam się do przodu, tym szum staje się głośniejszy. W końcu dostrzegam całkiem wysoką tamę zbudowaną przez bobry. Przypomina trochę idealnie wycięty stopień na rzece, gdyby nie pojedyncze sterczące w poprzek gałązki pokryte lodową otoczką. Z niektórych zwisają imponujące lodowe twory. Niektóre przypominają klasyczne sople, inne to prawdziwe arcydzieła sztuki nowoczesnej a la Sagrada Familia. Sztuka lodu to jeden z chyba najbardziej imponujących przejawów kreatywności matki natury. Po drodze napotykam jeszcze dwa mniejsze stopnie na rzece. Bobry z całą pewnością mogą spać spokojnie. Te tamy sprawiają wrażenie jak najbardziej solidnych budowli. W pewnym momencie zwracam uwagę na trop jakiegoś psowatego. Już raz nad pobliskim jeziorem zignorowałam podobny trop, więc tym razem postanawiam go zdokumentować i pójść dalej tym śladem w nadziei na jakieś ciekawe spotkanie trzeciego stopnia z jakimś dzikim mieszkańcem tej bajkowej krainy. Często chodzę po śladach zwierząt - wydeptane przez nie ścieżki z pewnością uchronią przed zbyt głębokim śniegiem i innymi pułapkami. Mojego niewidzialnego przewodnika ewidentnie zmorzyło pod drodze pragnienie. Postanowił podejść nad brzeg rzeki i się napoić, po czym udał się w dalszą drogę. Trop urwał się jednak u progu świerkowego lasu, symbolicznej bramy wiszącej doliny Gaciska. To jednak temat na kolejną wyprawę. W końcu miałam zaraz wracać, a przeszłam dosłownie samą siebie. Postanawiam przyśpieszyć tempa. Aż tu nagle... dostrzegam kątem oka jakieś poruszenie tuż przy brzegu na tle ciemnego lustra wody. Spoglądam w tamtym kierunku i co widzę? Małe zwierzątko łasicopodobne o ciemno brunatnej zmierzwionej od wody sierści wpatrzone we mnie z równym niedowierzaniem, jak ja w nie. Chyba oboje nie sądziliśmy, że jeszcze dzisiaj spotkamy tutaj żywą duszę. Dziwi mnie to spotkanie, bo założyłam, że przy tak skrzypiącym przy każdym kroku śniegu spłoszę pewnie większość zwierząt. Tutejsze zwierzęta muszą być albo na tyle obyte z ludźmi, że się ich nie obawiają, albo wręcz przeciwnie. Takie spotkania są dla nich rzadkością i widok dziwnego dwunożnoego stworzenia wzbudza ich naturalną ciekawość. Wyciągam aparat i próbuję zrobić zdjęcie stworzonku zanim umknie, gdzie pieprz rośnie. Nie mogę złapać ostrości. Tymczasem zwierzątko wskakuje do wody i znika. Dostrzegam jedynie charakterystyczne promienie rozchodzące się po powierzchni wody na boki w kierunku przeciwległego brzegu. Po chwili z wody wynurza się tam podłużne czarne ciałko i znika za porośniętym zielono mchami rosnącym tuż nad lustrem wody rozwidlającym się podwójnym pniem starej olchy. Czarna główka pojawia się w przerwie pomiędzy pniami i bacznie mnie obserwuje, wykonując przy tym posuwiste ruchy, przypominające ocieranie się. Być może to jakiś osobliwy sposób na wysuszenie futerka, może znaczenie swojego terenu, a może próba dosięgnięcia czegoś leżącego poniżej. Postanawiam cierpliwie poczekać aż emocje opadną i stworzonko zacznie kontynuować swoje sprawy. W międzyczasie dostrzegam żabę leżącą na cienkiej lodowej krze wzdłuż brzegu tuż pod moimi stopami. Wszystko wskazuje na to, że przeszkodziłam w polowaniu. Co najciekawsze, po chwili zauważam, że stworzonko opuszcza swoją kryjówkę z kolejną zdobyczą w pyszczku. Oddala się. Już myślę, że to koniec spotkania. Stworzonko chowa jednak zdobycz za pniem jednego z drzew i ponownie podbiega do brzegu. Chwyta coś w pyszczek i znowu biegnie w głąb lądu, kopie w śniegu i zostawia tam nosidełko. Ponownie podbiega do brzegu, rozgląda się, po czym daje nura w wodę. Tym razem nie nurkuje tak, jak ostatnio, ale chyba ośmielone, przepływa rzekę wpław. Podłużne czarne ciałko wyraźnie odcina się na powierzchni wody. Na brzegu czekają najwyraźniej kolejne, wcześniej złowione zdobycze, ponieważ zwierzątko kontynuuje chowanie ich w różnych kryjówkach wzdłuż brzegu, zbliżając się coraz bliżej mnie. Ostatecznie zatrzymuje się jakieś 3 metry ode mnie. W pyszczku trzyma jedną żabę, obok leżą ledwo żywe dwa inne żabie ciałka. Czyżby właśnie dlatego nurkowało pod wodą, aby wyciągnąć pogrążone w zimowym śnie żaby spod kamieni i gałęzi zalegających na dnie rzeki? Zwierzątko, po dłuższej obserwacji mojego zachowania i najwyraźniej dojściu do wniosku, że nie jestem zainteresowana jego konsumpcją, postanawia samo oddać się uczcie. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ nie mogłam wymarzyć sobie chyba lepszego miejsca, by nakręcić całkiem dobrej jakości film. Prawdziwy żabojad. Ciekawe, czy menu tego stworzonka mogło być inspiracją dla Francuzów. Wszakże oni również gustują w żabich udkach. Gdy już wszystko wskazywało na to, że po uczcie zwierzątko oddali się, okazało się, że najwyraźniej zostałam przez nie zakwalifikowana jako osobnik najmniejszego zagrożenia, bo zbliżyło się dosłownie pod sam mój nos. Dzieliło nas nie więcej jak metr. Całe to ryzykanctwo z łakomstwa. Po to, aby oczywiście porzucona pod moimi nogami żaba nie zmarnowała się. Nie będę ukrywać, bardzo podoba mi się takie podejście do jedzenia, choć żarłoczność tego małego stworzonka przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Całkiem możliwe, że wkrótce okaże się, że te liczne zapasy w tak licznych kryjówkach mają sens. Wiewiórki działają na podobnych zasadach i wykazują się podobno niezawodną precyzją w odnajdywaniu swoich spiżarni, gdy nadejdzie potrzeba, co najmniej jakby miały wbudowany gps. Być może podobnie jest w przypadku norki amerykańskiej (Mustela vison), którą spotkałam podczas dzisiejszej wyprawy. Poczekamy, zobaczymy, jaką pogodę przyniosą najbliższe dni. Póki co jest ciepło i nie ma opadów, ale to może się w każdej chwili zmienić. Jeżeli chwyci mróz i koryto rzeki zamarznie, norka nie będzie mogła już nurkować i wybierać żab z ich podwodnych kryjówek pod kamieniami i gałęziami. Będzie musiała zdać się w całości na zmagazynowane zapasy. No dobrze, dostąpiłam zaszczytu poobserwować zwierzątko w trakcie jego tajnej misji, wszakże sobota to dzień gospodarczy, a także podczas tak intymnego momentu, jak zasłużona uczta po tak ciężkiej pracy, ale czyż nie mam wstydu? Ileż można się gapić? Norka postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce, rzuciła mi ostatnie pogardliwe spojrzenie, jakże można gardzić żabim udkami przecie? chwyciła w zęby lężącą pod jej nogami żabę i zaczęła oddalać się wzdłuż brzegu posuwistymi ruchami swojego podłużnego ciałka, po czym dała nura i wynurzyła się na drugim brzegu, znikając po chwili w gęstwinie olszynowych pni. Tyle ją widziałam. Chyba miała rację. Najwyższy czas iść w swoją stronę. Jeszcze na początku ubiegłego stulecia na terenie niemal całej Europy występowała norka europejska (Mustela lutreola). Od norki amerykańskiej odróżniały ją dwie, a nie jedna dolna jak u tej pierwszej białe wargi. W skutek nadmiernych polowań i dewastacji środowiska gatunek ten został praktycznie całkowicie wytępiony w Europie. Można ją spotkać jeszcze na wschodnich krańcach Europy, ale rzadko. Norka amerykańska, z kolei, została sztucznie wprowadzona do środowiska przez człowieka w pierwszej połowie XX wieku, m.in. uciekając z ferm futrzarskich, skutecznie wypierając norkę europejską z jej dotychczasowych ostoi. Sposób życia i odżywiania plasuje norkę gdzieś pomiędzy tchórzem a wydrą. Jest związana ze środowiskiem wodnym, które stanowi dla niej główne źródło pożywienia. Poluje, pływając i nurkując, na żaby, ryby, ptaki wodne i ich jaja. Przy obfitości pożywienia gromadzi zapasy. Nie zasypia na zimę. Zazwyczaj można ją spotkać zarówno za dnia, jak i w nocy na zarośniętych pasach brzegowych nad niecałkowicie zamarzającymi zimą wodami śródlądowymi. Sama kopie nory nad brzegami zawsze z jednym dojściem od strony wody i na wypadek powodzi z kominem wentylacyjnym i przynajmniej jednym dojściem od strony lądu. Prowadzi samotniczy tryb życia. REFLEKSJA Stalker: The Zone is a very complicated system of traps, and they're all deadly. I don't know what's going on here in the absence of people, but the moment someone shows up, everything comes into motion. Old traps disappear and new ones emerge. Safe spots become impassable. Now your path is easy, now it's hopelessly involved. That's the Zone. It may even seem capricious. But it is what we've made it with our condition. It happened that people had to stop halfway and go back. Some of them even died on the very threshold of the room. But everything that's going on here depends not on the Zone, but on us! Writer: So it lets the good ones pass and kills the bad ones? Stalker: I don't know. I think it lets those pass who have lost all hope. Not good or bad, but wretched people. But even the most wretched will die if they don't know how to behave. You have been lucky, it just warned you. "Stalker", Andrei Tarkovsky Dzisiejsza wyprawa dała mi do myślenia. Zdecydowanie tego typu wyprawy na przysłowiowego grubego zwierza należy odbywać samotnie, aby kończyły się powodzeniem. Tylko wówczas wydaje się możliwe w pełni zsynchronizować z otaczającą przestrzenią. Stać się jej cześcią. W grupie człowiek zachowuje się zbyt głośno. Jest zbyt rozproszony. Jest jakby obok. Jest wciąż bardziej częścią świata ludzi niż zwierząt. Przemierzając dzikie ostępy samotnie wszystkie zmysły jakby się wyostrzają. Człowiek staje się czujniejszy na każdy dźwięk i ruch, co niejednokrotnie pozwala mu dostrzec to, czego normalnie by nie zauważył, rozpraszając uwagę na to, co robią inni członkowie grupy. POST SCRIPTUM Mróż ściął lodem brzegi rzeki, jak szyby w oknie. Jeszcze woda płynie. Jeszcze szumi na leżących w poprzek koryta ściętych przez bobry pniach wysmukłych olch. Na śniegu widać krzyżujące się ścieżki różnych zwierząt. Panuje jednak przemożna cisza i bezruch. Może gdzieś w oddali da się posłyszeć szczekanie psa. Może gdzieś w świerkowych gałęziach zaszczebioce sikora uboga. Choć zaciął mróz, brak wiatru sprawia, że temperatura odczuwalna jest całkiem znośna. Jutro ma być jeszcze mroźniej. Jeśli mróz utrzyma się, powierzchnię płytkiej meandrującej Czarnej Hańczy zapewne skuje lód. Skuł mróz lodem rzekę, a zawieja śniegu pierzyną przykryła. Próbuję sobie wyobrazić, jak to musiało być za czasów prionierów, gdy ludzie po raz pierwszy przemierzali w zimie nieznane sobie ostępy. Czy w ogóle ktokolwiek myślał je przemierzać w tak nieprzychylnych okolicznościach przyrody? Wymagało to z pewnością wiedzy, doświadczenia i rozeznania w terenie na miarę zaprawionego trapera. Oto schodzimy bowiem w zagłębienie terenu, a tam olszynowy las zatopiony w śniegu. Z trudem można dojrzeć pojedyncze plamy zlodowociałej tafli rzeki przebijające ze śnieżnej pustyni, jeszcze trudniej dojrzeć te, które jeszcze przebija szemrzący nurt na spiętrzonych przez rzekę krach. Ja wiem, któredy bezpiecznie przejść, lecz ktoś kto stanąłby u wrót tego zimowego labiryntu pierwszy raz, zapewne zawahałby się. Więc podążam znajomą ściężką przykrytą grubą warstwą śniegu. Dzisiaj nie było tutaj jeszcze nikogo. Na prześwitującyh wśród śniegu skutych lodem taflach rzeki dostrzegam liczne ślady zwierząt zapewne znęconych wodą płynącą w jednej z nielicznych przerw w lodowej krze. Poznaczone śladami zwierząt zawiłe meandry rzeki przypominają sobą lodową autostradę. Gdzieniegdzie wiatr zawiał fatamorgany zasp łudząco przypominające naturalną rzeźbę terenu. Tak naparwdę to tylko ogromne zwały śneigu. I po raz kolejny myślę sobie, że nie spotkam dzisiaj pewnie żywej duszy w tej bajkowej krainie. A jednak i tym razem gdzieś w oddali wśród gęstwiny olszynowych słupów dostrzegam zwinne, drobne, podłużne ciałko starej dobrej przyjaciółki - norki amerykańskiej. Nie mam już wątpliwości, że ten urokliwy zakątek rzeki to jej terytorium. Niezmiennie krząta się w najlepsze pod kolumnami olszynowej świątyni. Tym razem w zakolu rzeki, który rzeka normalnie zalewa na wiosnę. Ostrożnie podchodzę bliżej do miejsca, z którego zerkała na mnie zza jednego z olszynowych pni. Nietrudno je dzisiaj pomylić, wszystko wyglądają niemalże identycznie, jakby ciosane na miarę przez matkę naturę, ale w końcu udaje mi się dostrzec stworzonko w momencie, w którym wyściubia zaniepokojną główkę z lodowej norki tuż u stóp strzelistej olchy. Ta norka zapewne prowadzi... pod wodę. Wyczuwam bowiem niepewny grunt pod nogami. Zapewne sama stoję na kruchej lodowej krze. Pocieszający wydaje się jedynie fakt, że jest tutaj w miarę płytko, a zmrożony zwykle grzązki podmokły grunt tak łatwo nie zapadnie się pod nogą. Póki co woda nie przebija przez grubą warstwę śniegu pod moimi butami, więc mogę spokojnie postać tutaj jeszcze chwilę. Ciekawa jestem, czy sama wygrzebała tę szczelinę w twardym śniegu czy jedynie wyszukała dogodne miejsce na... poszukiwanie pożywienia, a może schronienie? W każdym razie nie podoba się jej, że znowu zagladam jej przez okno i postanawia przedreptać do... swojej kolejnej kryjówki. Identycznej szczeliny oddalonej o zaledwie kilka metrów. Zapewne ma tutaj wiele podobnych kryjówek. Być może są to po prostu kolejne spiżarnie. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |