Geno Major
polski projektant i wykonawca kominków
VICTORIA TUCHOLKA |
|
Jeżeli na twórczej drodze znajdziesz się w sytuacji bez wyjścia - wyjdź wejściem.
Geno Major polski projektant i wykonawca kominków
0 Comments
I prefer to live a fiction than sad reality. You can deprive me of everything, but my fiction. The good thing is that I can paint it real. Sometimes it even makes a change. In Praise of Dreams. Project. February 2019 POLAND
COPYRIGHT Victoria Tucholka REFLEKSJA: Wystawa na 100 rocznicę odzyskania niepodległości Prywatne Muzeum Sztuki Ludowej11/11/2018 Prywatne Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach skrywa imponujące zbiory arcydzieł sztuki ludowej. Założyciel i właściciel Muzeum wybitny etnograf prof. Marian Pokropek dba o zachowanie jak najwyższych standardów prezentacji znajdujących się tutaj eksponatów, jak również o jak najlepszą ekspozycję prywatnych zbiorów, które chętnie udostępniają sami zainteresowani twórcy i prywatni kolekcjonerzy z zewnątrz. Muzeum zorientowane na popularyzowanie twórców ludowych i ich twórczości stawia bardzo wysoką poprzeczkę innym tego typu placówkom publicznym w kraju, ale również i na świecie. Wszystko za sprawą niezwykłej postaci etnografa Prof. Mariana Pokropka, który darzy twórców szczególnym szacunkiem, a relacja muzealnik-twórca nabiera w tym przypadku szczególnego znaczenia. Nie zdarzyło się, aby Pan Profesor pominął z imienia i nazwiska choćby jednego twórcę podczas prelekcji towarzyszących kolejnym wystawom. Prywatne Muzeum Sztuki Ludowej stanowi przykład instytucji stanowiącej niezwykły pomost pomiędzy spuścizną historyczną a żywą historią. Twórcy wielu z prezentowanych tutaj dzieł są osobami jak najbardziej żyjącymi. Niektórych z nich można poznać osobiście podczas wystaw mających miejsce w Muzeum.
W wigilię 100 rocznicy odzyskania niepodległości, Profesor Marian Pokropek zorganizował aż trzy wystawy poświęcone idei niepodległości. Trzy jakże odmienne odsłony podejścia do tematu. Pierwsza z nich stanowiła specjalnie przygotowany chronologicznie cykl obejmujący 200 lat walki Polaków o niepodległość i suwerenność od czasów Konfederacji Barskiej poprzez okres rozbiorów i powstań, I i II Wojnę Światową do Solidarności i Smoleńska. Profesor nie boi się zawierać w swoich wystawach dzieł poświęconych temu ostatniemu tematowi, jak również otwarcie wyrażać swojego zdania na ten temat, za co mam do niego ogromny szacunek, bo niewielu jest ludzi, którzy mają odwagę mieć, a co istotniejsze wypowiadać publicznie swoje zdanie na ten temat. Pan Profesor należy to tych nielicznych, którzy nie chowają głowy w piasek, nie udają, że tematu nie ma, bo temat Smoleńska jakkolwiek problematyczny i niewygodny, wciąż jest aktualny, i trzeba w końcu się do niego jakoś ustosunkować. Zwłaszcza jeżeli jest się przedstawicielem placówki o charakterze edukacyjnym. Pan Profesor zdecydował się na ten krok - trudny, ale potrzebny każdemu odbiorcy wystawy niezależnie od tego, jakie jest jego własne zdanie. Z pewnością uwzględnienie tego tematu w wystawie stanowi punkt wyjścia do dyskusji, zważywszy na charakter miejsca, miejmy nadzieję o charakterze kulturalnego dialogu, wymiany poglądów i wiedzy. "Każda prawda przechodzi przez trzy etapy: najpierw jest wyśmiewana, potem zaprzeczana, a na końcu uważana za oczywistą," głosi cytat wygrawerowany na jednej z płaskorzeźb, skłaniając do osobistej refleksji nad pojęciem prawdy, z uwagi na okoliczności zwłaszcza nad pojęciem prawdy historycznej. Inspiracją dla powstania drugiej wystawy była prywatna kolekcja rzeźb polskich artystów należąca do Louisa Galińskiego z Berlina. Tytuł wystawy został zainspirowany znamiennym cytatem z Wirydarza Poetyckiego Jakuba Teodora Trembeckiego z Rękopisu Radcy dr. Ludwika Mizerskiego, a mianowicie: "On kraj wesoły idzie w popioły". Na potrzeby wystawy wyselekcjonowano rzeźby poświęcone martyrologii przeszłości lat 1939-1945. Co ciekawe, sam kolekcjoner przyznał, że nie odczuwa duchowej potrzeby uczestniczenia w obchodach rocznic wydarzeń historycznych związanych z tematyką kolekcjonowanych rzeźb. Tym bardziej znamienny jest fakt, że przyjął zaproszenie i pojawił się osobiście podczas inauguracji wystawy w Muzeum Sztuki Ludowej. Prezentowana kolekcja stanowi swoisty niezwykle barwny i wymowny monolit będący hołdem męczeństwu, poświęceniu i odwadze Polaków w walce z ciemiężcami. Bez protekcji Prof. Pokropka łatwo można by ulec złudzeniu, że mamy do czynienia z jednym artystą, co oczywiście byłoby niesprawiedliwością i przykładem dalece idącej ignorancji. Jeśli bowiem przyjrzeć się dokładnie poszczególnym rzeźbą, nie trudno zorientować się, że każda jest inna, jakby wizytówką rzeźbiarza był owy niuans zaklęty w wysublimowanym, jakże osobliwym cięciu czy żłobieniu. Z drugiej strony jednak z pewnością możemy mówić o pewnej jedności emocji, uczuć, doznań wyraziście oddanych na twarzach wyrzeźbionych postaci. To właśnie ta jedność emocjonalna stanowi o monolitycznym charakterze całej kolekcji. Mnie dotknęła najbardziej pozornie niedokończona, surowo ciosana w litym drewnie rzeźba przedstawiająca klęczącą postać z pochyloną ku ziemi głową schowaną między ramiona, jakby zamkniętą, zakleszczoną w ciele w geście złamania, upokorzenia, uległości, uciemiężenia. Choć twarz była pozbawiona jakichkolwiek charakterystycznych cech, wydawać by się mogło, że oddaje najlepiej przede wszystkim anonimowość, ale również niewyobrażalność cierpienia wpisanego w żywot swoistego everymana-więźnia obozów koncentracyjnych i łagrów. Z kolei trzecia wystawa jest przykładem niezaprzeczalnie autorskiego i oryginalnego ujęcia znaczenia niepodległości w postaci 40 płaskorzeźb polichromowanych autorstwa Stanisława Kulona. Stanowią one nie tylko ilustracje zsyłki Polaków na Sybir i pobyt tamże po inwazji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku, ale również autorski i osobisty zapis historii własnej rodziny. Pozornie bajkowe kolorowe polichromie ukazują dramat i cierpienie rodziny wykorzenionej z ojczyzny i skazanej na zagładę w niegościnnej krainie. Bajkowość ujęć dramatycznych momentów z okresu zsyłki na Sybir wydaje się w przypadku autora płaskorzeźb próbą przedstawienia trudnej historii oczyma pełnego nadziei dziecka, choć równie dobrze mogłoby to być spojrzenie każdego człowieka, który mimo beznadziejności sytuacji stara się kolorować ten świat, by przetrwać, by dożyć wyzwolenia, które zamyka też ten cykl płaskorzeźb swoistym happy endem. Każde zwycięstwo ma jednak swoją cenę. W tym akurat wypadku była to cena utraty bliskich. Wielkoformatowe płaskorzeźby imponują wyrazistością i dosadnością przesłania zaklętą w przewrotnie łagodną i barwną formę. Zachwyca każdy detal. Choćby ten czerwony jakby rozżarzony od wysiłku pociągowy koń o nienaturalnie wygiętej łabędziej szyi. Być może nadużyciem byłoby szukanie analogi do Marca Chagalla, a być może nie?! Gdy przyglądałam się dziełom zebranym na poszczególnych wystawach, starałam się znaleźć za każdym razem coś takiego, co łączyłoby mnie, przedstawiciela straconego, jak niektórzy twierdzą, pokolenia z wielką i jakże trudną historią mojej ojczyzny. Nie mam wątpliwości, że mimo szczerych chęci ta więź jest bardzo słaba, wybrakowana, niejednorodna. Wynika bardziej z poczucia obowiązku niż poczucia uczestnictwa w jej tworzeniu. Skłania mnie to ku refleksji nad istotą tego rozdarcia: czy wynika ono z braku chęci w uczestniczeniu w tym narodowym korowodzie, osobiście nigdy nie wzięłam udziału w żadnym marszu, nie dotknęła mnie żadna wojna, nawet okres komunizmu (z jednej strony chwała Bogu, z drugiej przekleństwo poczucia wykluczenia i braku więzi z ideałami poprzednich pokoleń, które wcale chętnie nie rozmawiały o swoich doświadczeniach), a może z tego, że nasze drogi, moja historia i historia mojej ojczyzny, rozeszły się z bliżej nieokreślonego powodu. Czasami mam poczucie, jakby dzieliła nas szklana tafla szyby, jakbym patrzyła na historię z punktu widzenia okna pędzącego pociągu, a może jest wręcz przeciwnie - być może to historia pędzi w dal, a ja stoję bezczynnie na polu. Moje pokolenie jest chyba największą ofiarą martyrologii toczącej przez wieki historię ojczyzny i jej kolejnych pokoleń. Co najmniej tak, jakby życie ludzkie nie miało żadnej obiektywnej wartości bez wpisanej w nie walki. Jak jednak porównywać walkę o przetrwanie w dzisiejszych czasach do tej, którą stoczyć musiały poprzednie pokolenia?! Sztuka - owa nić łagodności, która prowadzi nas milcząco poprzez zimne, wilgotne mury labiryntu historii. Dziękuję, że jesteś, bo czasem myślę sobie, że bez Ciebie stałabym się kolejną jego ślepą uliczką. Wystawę na 100 rocznicę odzyskania niepodległości w Prywatnym Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach można oglądać do końca 2018 roku po wcześniejszym uzgodnieniu telefonicznym. Więcej na stronie Prywatnego Muzeum Sztuki Ludowej: http://www.muzeumsztukiludowej.otrebusy.pl/ ZAPOWIEDŹ: Wystawa na 100 rocznicę odzyskania niepodległości Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach11/6/2018 Źródło zdjęcia: http://www.muzeumsztukiludowej.otrebusy.pl/index.php?mact=News,cntnt01,detail,0&cntnt01articleid=11&cntnt01origid=15&cntnt01returnid=62 Wielkimi krokami zbliżają się obchody wyjątkowej rocznicy - 100 rocznicy odzyskania niepodległości. W moich lokalnych mediach niewiele mówi się o zbliżającym się święcie, a jeszcze mniej o towarzyszących mu wydarzeniach kulturalnych, a przecież to wyjątkowa okazja (moja babcia urodziła się w 1911 roku w czasach, kiedy niepodległość była co najwyżej pobożnym życzeniem bez żadnej gwarancji pokrycia). Właściwie wiele instytucji żyło hasłem niepodległość od zarania roku. Czyżby zdążyły wypalić się w swojej gorliwości? Nie ma bowiem takiego jednego miejsca, w którym moglibyśmy znaleźć informacje o tych wszystkich wydarzeniach. Nikt nie zadał sobie o to trudu ani na szczeblu lokalnym, ani krajowym. Obecnie każda instytucja zaciekle broni swego, jakby była pępkiem świata, a poza nią nikt nic nie miał do zaoferowania narodowi, a przecież większość z nich finansowana jest ze środków publicznych, a więc z podatków, a misją tych instytucji jest zapewnienie obywatelowi szerokiej oferty kulturalnej, jak również popularyzowanie wydarzeń kulturalnych wśród tych, którzy mają ograniczony do nich dostęp. Tymczasem odnoszę wrażenie, jakby i na tej płaszczyźnie między ośrodkami kultury toczyła się jakaś zaciekła zimna wojna. Niestety ze stratą dla obywatela. Osobiście wydaje mi się również, że powagę tego historycznego wydarzenia przyćmiewają niepokoje na polskiej scenie politycznej, jak również opadająca po walce o władzę wyborcza kurzawa. Zwycięzcy najwyraźniej spoczęli na laurach i nie widzą potrzeby przypominania nikomu o !tak przecież oczywistej! rocznicy, ani tym bardziej uświadamiania jak wiele ma ona wymiarów. Wystaw, koncertów, wykładów, spotkań. Za trzy lata to pewnie będzie dopiero hucznie! Każda z instytucji wydaje się mieć jakby swoją własną prywatną niepodległość, taką niepodległość na własną miarę, taką niepodległość komercyjną, a Ty, marny człowieku, idź i znajdź, co Twoje... sam. Nikt nie zamierza Ci tego raczej ułatwiać. Chyba, że wykazałeś się już szczególną hojnością lub wszystko wskazuje na to, że czego nie dotkniesz, zamienia się w złoto, wówczas gotowi nawet sami Cię zanieść tam, gdzie trzeba. A te anonimowe jednostki, ci NIKTowie, chodzące numery PESEL - gdzie mają szukać poczucia zjednoczenia? poczucia, że faktycznie jest, co świętować? jeżeli nie znajdą tego na ulicy tej w realu czy też wirtualnej? czy na prawdę muszą szukać sami? Lokalne ośrodki kultury milczą jak zaklęte. To mamy w końcu tą niepodległą czy nie? A może ktoś się znowu na kogoś obraził? A więc nie będziemy świętować wcale? Będziemy za to udawać, że nic się nie stało, że nie ma, nie było i nie będziemy o tym rozmawiać? Bo ktoś ma inne, własne zdanie? A może nie jestem na czasie i jak ktoś ma smartfona to dostaje sms-a z całym niepodległościowym pakietem od takiego powiedzmy RCB? Tymczasem wchodzę dzisiaj spontanicznie na stronę lokalnego muzeum, by zobaczyć "co słychać", i odkrywam, że w najbliższą sobotę, a więc w wigilię 100 rocznicy odzyskania niepodległości w siedzibie Prywatnego Muzeum Sztuki Ludowej odbędzie się wystawa pod znamiennym tytułem Wystawa na 100 rocznicę odzyskania niepodległości. Tym samym pozwolę sobie wystąpić w roli nieoficjalnego promotora tego wydarzenia. Wszakże czas najwyższy! Na marginesie - czy istnieje podział na niepodległość prywatną i niepodległość publiczną? czy te dwie sfery nie potrafią się nawzajem uzupełniać? wszakże, żeby umyć jedną rękę, ta druga nawet się czasem przydaje? czy są jeszcze jakieś inne rozróżnienia w tym względzie? czyżbyśmy mieli przekonać się o nich w godzinie zero na ekranach telewizorów, gdy to jedno medium gloryfikuje, a drugie tragizuje? Na szczęście nie oglądam telewizji. Zdecydowanie wolę życie na gorąco. Oto nadarza się kolejna niepowtarzalna okazja do odwiedzenia tego wyjątkowego miejsca, jakim jest Prywatne Muzeum Sztuki Ludowej, i zapoznania się z jego imponującymi, bo niezliczonymi i niezwykle różnorodnymi arcydziełami sztuki ludowej. Mam nadzieję, że właściciel Prof. Marian Pokropek wybaczy mi, że pominę formalności i, nie pytając o zgodę, zamieszczę rzecz jasna ze stosowną adnotacją zdjęcia informacji o wydarzeniu ze strony Muzeum tytułem promocji lokalnych wydarzeń kulturalnych, a wydarzenia organizowane w Prywatnym Muzeum Sztuki Ludowej z pewnością na to zasługują. Chciałabym wyrazić swoje uznanie dla portalu Otrębusy.pl i Biblioteki Publicznej w Brwinowie za zamieszczenie informacji o wydarzeniu na swoich stronach. Żródło zdjęcia: http://www.muzeumsztukiludowej.otrebusy.pl/index.php?mact=News,cntnt01,detail,0&cntnt01articleid=11&cntnt01origid=15&cntnt01returnid=62 Więcej o Muzeum i wydarzeniu tutaj.
Z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych w środę 21 marca 2018 roku o godzinie 18 w Centrum Kultury Raszyn odbył się wernisaż wystawy "Wielkanoc w Sztuce Ludowej". Na wystawie można było zobaczyć dzieła artystów ludowych ze zbiorów Prywatnego Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach. ŻYWA LEGENDA Wystawie towarzyszyła prelekcja prof. Mariana Pokropka - etnografa polskiego, profesora dr hab., pracownika Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego, założyciela Prywatnego Muzeum Polskiej Sztuki Ludowej w Otrębusach. Przybył wraz z żoną, której z nieskrywaną przyjemnością odstąpił przepiękny powitalny bukiet kwiatów od gospodarzy. Jego prelekcja była integralnym elementem wystawy, bez której wystawa, jak również jej liczni odwiedzający nie mogliby się obejść. Choć liczne rzeźby, obrazy, pisanki i inne rękodzieło zgromadzone i zaprezentowane w małej sali Centrum Kultury Raszyn pozbawione były adnotacji dotyczących imion i nazwisk twórców, miejsc i dat powstania, nie uczyniło im to krzywdy, wręcz przeciwnie pozwoliło skupić się na kunszcie i misterności wykonania dzieł, a pozornemu zaniedbaniu Pan prof. Marian Pokropek uczynił w trakcie swojej prelekcji więcej niż zadośćuczynienie, opowiadając barwnie o każdym z dzieł i o jego twórcy, niemalże jak ojciec opowiada z dumą o swych dzieciach i ich osiągnięciach. Aż trudno uwierzyć, że udało mu się to wszystko zawrzeć w tak krótkim wystąpieniu, które przerwało niestety przypomnienie o zbliżającym się początku koncertu na wiolonczelę towarzyszącego wydarzeniu. DETALE Gdy sala opustoszała przechadzałam się jeszcze chwilę wśród rzeźb i obrazów w nadziei na to, że może uda mi się dostrzec jeszcze jakiś znamienny detal. To właśnie detale najbardziej mnie zachwyciły. Gwoździe i obcęgi misternie wykute u stóp krzyża drewnianej rzeźby przedstawiającej scenę zdejmowania Chrystusa z krzyża. Zróżnicowanie wyrazów twarzy uczniów w przedstawieniach ostatniej wieczerzy. Okruchy chleba na talerzu. Bochny. Kołki. Bicze. Młotki dzierżone w surowych, grubo ciosanych dłoniach. KOLORY Wielkanoc to przede wszystkim kolory. Kolory wiosny. Kolory odradzania się świata z zimowego uśpienia. Niebieskie białka oczu Chrystusa w cierniowej koronie podkreślające żal, smutek i cierpienie. Morze łez zaklęte w oczach. Piety, Jezusy Frasobliwe, sceny z Drogi Krzyżowej, wreszcie rzeźby przedstawiające ukrzyżowanie Chrystusa ustawione były w taki sposób, i słusznie, że dosłownie skłaniały do tego, by przyklęknąć i spojrzeć w zbolałe cierpieniem lica. Najwięcej szlachetności biło moim skromnym zdaniem z ciemnej jak heban piety. Oszczędność wykonania bez kolorowych akcentów pozwalała w pełni skupić się na kunszcie, z jakim artysta oddał każdy fałd sukna, każdą zmarszczkę na twarzy cierpiącej matki, bolesność gestu zaklętego w wyciągniętej w bezsilności dłoni. SZTUKA POLSKIEGO KRAJOBRAZU Twórcy ludowi. Twórcy pozbawieni zazwyczaj wykształcenia kierunkowego. Tworzący z potrzeby serca i wiary wpisanej w ich dzień powszedni, mimo to w prostocie i naiwności swych dzieł nieustępujący w oddawaniu emocji wielkim mistrzom sztuki europejskiej. Nieraz w trakcie swoich podróży po Polsce zdarzało mi się przypadkiem obierać takie drogi, gdzie aż korciło porzucić auto i po prostu iść przed siebie, podziwiając co pole zmieniające się co raz to inne osobliwe jedyne w swoim rodzaju kapliczki przydrożne wzniesione tam przez gospodarzy ku chwale Pana, by im zesłał urodzaj i pomyślność plonów. Matki boskie, Jezusy Frasobliwe, kapliczki przydrożne. Rzeźby, malowidła, pomniki. Sama miałam nawet okazję przyłożyć rękę do renowacji jednej z takich zapomnianych i zaniedbanych kapliczek w mojej niedalekiej okolicy w Żukowie pod Milanówkiem. Cieszę się, że choć w tak skromny sposób mogłam przyłożyć swoją twórczą rękę do podtrzymania tej wyjątkowej polskiej tradycji, która stanowi nieodłączny element polskiego krajobrazu wiejskiego. Prywatne Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach od dawna widnieje na liście miejsc w mojej najbliższej okolicy, które chciałabym odwiedzić. Cieszę się, że wreszcie miałam okazję przyjrzeć się bliżej choć części jego niesamowitych zbiorów. Tymbardziej, że zaproszenie wypłynęło od samego Pana prof. Mariana Pokropka, którego miałam zaszczyt spotkać osobiście przy okazji prezentowania mojej twórczości na tegorocznym Weekendzie na Ludowo w Mateczniku Mazowsze w Otrębusach. Zaszczyt podwójny, ponieważ moje prace spotkały się z uznaniem Pana profesora. Zapraszam do odwiedzenia Muzeum. Więcej na stronie Muzeum: http://www.muzeumsztukiludowej.otrebusy.pl/ GALERIA Kliknij na zdjęcie, aby powiększyć
Panie, bo to głównie panie, bardzo z resztą miłe panie, które miałam okazję poznać osobiście przy okazji mojego pierwszego przypadkowego postoju przy kaplicy w lipcu, nieustająco mnie zaskakują. Za pierwszym razem, gdy rozmawiałyśmy, wyczułam lekkie zażenowanie, że ja tu robię zdjęcia, a kapliczka taka zaniedbana. Znacie ten klimat: "Przepraszam za bałagan"... Nie minął tydzień czy dwa, gdy ponownie tamtędy przejeżdżałam i ogrodzenie przystrojone zostało pięknymi sztucznymi kwiatkami. Ile zdziałać może odrobina zainteresowania, uśmiech na twarzy i dobre słowo. Najbardziej zaskoczyła mnie jednak wrześniowa dekoracja dożynkowa. Po raz pierwszy w życiu spotkałam się z tym, aby dożynkowy wieniec został poświęcony dekoracji kaplicy przydrożnej. Właśnie próbuję zgłębić temat i dokopać się do jakiejś informacji na temat takiej właśnie tradycji. Ostatecznie na logikę biorąc, nie powinno to dziwić. Wszakże kaplice często można spotkać w sąsiedztwie pól uprawnych. Dbałość o nie zapewnić ma pomyślny plon. A dożynkowy wieniec jest przecież pewną formą podziękowania za to. Kaplica w Wólce Zatorskiej znajduje się w sąsiedztwie bardzo rozległej równiny pól uprawnych. Wieniec oczywiście piękny! Jak udało mi się ustalić, tradycyjnie wieniec dożynkowy składało się w stodole gospodarza by w ten sposób w nienaruszonym stanie przetrwał do kolejnych żniw.
Podróż odbyć można wszędzie. Nawet w czasie. Ja cofnęłam się tym razem do sentymentalnych czasów młodości mojej babci. Lata dwudzieste, lata trzydzieste... Ja to mam szczęście do ludzi z fantazją! Tym razem trafił mi się nawet fotograf z prawdziwego zdarzenia. Dziękuję za fantastyczne zdjęcie, Przemku! You made my day! Fot. Przemysław Konefał Poznań. Lata 30-te. Na zdjęciu moja babcia z adoratorem i przyszłym mężem, a moim dziadkiem. Zawsze zachwycam się kobiecymi strojami z tamtych lat. Cieszę się, że wreszcie nadarzyła się okazja, Dni Milanówka w stylu retro, by przenieść się na chwilę choćby strojem w tamte czasy. Uwielbiam się przebierać, wcielać w nowe role, choć trzeba mieć farta by zobaczyć mnie w spódnicy lub sukience. Indiana Jones w spódnicy - to doprawdy zdarza się raz na przysłowiowe sto lat. Postaw się, a zastaw się. Udział w różnego rodzaju imprezach plenerowych zobowiązuje do tego, aby zainwestować chwilę w autokreację. Tym razem w retro odsłonie. W prawdzie nie wydałam ani grosza na ten strój, wszystko wyszperane, ale ostatecznie ponoć czas to pieniądz, a każda chwila, jak widać, jest na wagę złota. W końcu nadarzyła się okazja tę piękną sukienkę założyć. Fot. Przemysław Konefał ROSA AUSTRALIS (work in progress)
Nietypowy format ostatecznie ujarzmiony. Pierwsza warstwa położona. Atypical format finally tamed. First layer of oil put. Właściwie to podtytuł mógłby być nawet "Źródło". Czyżby mi strzeliła do głowy jakaś szalona myśl cyklu obrazów poświęconych Australii?! Taki tryptyk dajmy na to. Brzmi nieźle. Tematem drugiej części byłaby dla odmiany Wielka Rafa Koralowa. The subtitle could as well be "The Fountain". I guess an idea for an Australian cycle has just crossed my mind. How about a triptych? Sounds good. I do even have an idea for the second part - The Great Barrier Reef. "Powrót ze stacji" AKA "Czasem słońce, czasem deszcz" olej na płótnie lnianym, 2015. Obraz cieszy się ostatnio ogromnym zainteresowaniem. Od momentu, kiedy postawiłam ostatnią kreskę, otrzymałam wiele pozytywnych komentarzy, słów uznania i ofert kupna, a to wszystko idzie ponadto w parze z moją własną satysfakcją z tego obrazu, bo jest to w istocie jeden z moich najlepszych obrazów. Bardzo jestem z niego zadowolona. Bardzo go lubię. Udało mi się w nim osiągnąć coś więcej niż planowałam. Efekt finalny przerósł moje wszelkie oczekiwania. Być może nic w tym dziwnego, bo począwszy od szkicu do finalnego dzieła, obraz powstawał półtora roku, przechodząc w między czasie szerokopojętą metamorfozę począwszy od skali, techniki, formy aż po zawarty w nim ładunek emocjonalny. Nie oddam go niestety tanio.
"Way Back from the Station" AKA "Sometimes sun, sometimes rain" oil on canvas, 2015. The work has lately been subject to great interest. From the moment I put the last line, I received many positive comments, words of recognition and purchase offers and all that came together with my own satisfaction with the work, because it is indeed one of my best works. I am very satisfied with the effect. I like it a lot. I managed to achieve something more in it than I had initially planned. The final effect overgrew my own expectations. Maybe there is nothing surprising about that if we take into account the fact that from the moment of the first draft until final work it had undergone a great metamorphosis in scale, technics applied, form to end with the emotional potential. Unfortunately, I am not going to give it away for a bargain price. Mam nadzieję, że zwiążecie jakoś koniec z końcem w 2015 roku! Wszelkiej pomyślności życzy Victoria Tucholka www.vt-art.pl POL Kolejna z serii kartek walentynkowych. Przynęta od serca. Copyright Victoria Tucholka Wkrótce do kupienia na: http://www.vt-art.pl ENG Another card from the valentine series. Heart bait. Copyright Victoria Tucholka. Soon to order on: http://www.vt-art.pl POL Zdjęcia powyżej zawierają znak wodny VICTORIA TUCHOLKA w celu ochrony praw autorskich. Oryginalna kartka jest pozbawiona widocznego na zdjęciach znaku wodnego.
ENG The images above contain watermark VICTORIA TUCHOLKA in order to protect copyright. The original card does not contain watermark as seen on the images above. POL Pierwsza z serii kartek walentynkowych. Zaplątane serce. Copyright Victoria Tucholka Wkrótce do kupienia na: http://www.vt-art.pl ENG First card from the valentine series. Tangled heart. Copyright Victoria Tucholka. Soon to order on: http://www.vt-art.pl POL Zdjęcia powyżej zawierają znak wodny VICTORIA TUCHOLKA w celu ochrony praw autorskich. Oryginalna kartka jest pozbawiona widocznego na zdjęciach znaku wodnego.
ENG The images above contain watermark VICTORIA TUCHOLKA in order to protect copyright. The original card does not contain watermark as seen on the images above. Świeca i akwarele. Dwa środki wyrazu, za którymi nie przepadam. Mały chłopiec i dorosła kobieta. Jak łatwo dać się zwieść pozorom stereotypowego myślenia, patrząc na te dwie prace. Ja wciąż, patrząc na te dwa obrazy, odczuwam trudny do wytłumaczenia dyskomfort. Czym jest wolności słowa w sztuce? Co to znaczy być niezależnym artystą? Co to w ogóle znaczy być artystą? Czy należy sztukę traktować poważnie? Czy sztuka powinna być użytkowa? Praktyczna? Zawsze zrozumiała? Czy powinna czemuś służyć czy wręcz przeciwnie powinna być wolna jak ptak i równie nieodgadniona? Czy jest umiłowaniem piękna? Czy brzydota, chaos mogą być piękne?
Ta wizja prześladowała mnie już od dawna. Zwykle podchodzę do pracy jak z resztą do wszystkiego w swoim życiu śmiertelnie poważnie. Nawet jeżeli chodzi o takie małe dziełko. Paradoksalnie moje standardowe podejście zabija wszelką kreatywność i chęć do działania. No bo przecież rysowanie nie jest sposobem na życie. Nie jest opłacalne. Nie jest czymś prestiżowym. Jest tak naprawdę stratą czasu. A już na pewno w kontekście obecnie postępujących technologi, rysunek odręczny nawet lekko przekształcony komputerowo w niczym się nie umywa do np. grafiki 3D. Mnie to jednak nie interesuje. Nie interesuje mnie tworzenie hiperrealistycznych światów.
Rysowanie czy malowanie nie idzie w parze z żadną dyscypliną. Nie da się tworzyć na akord. Od tak, wstaję o 8, śniadanie, kawa, papieros, o 9 siadam do pracy, o 12 kończę. Tak więc, jeżeli już uda mi się coś zrealizować, jest to rezultatem totalnie spontanicznej akcji, takiego wzięcia samej z siebie z zaskoczenia. Już nie od wczoraj żyje w przekonaniu własnego rozdwojenia. Czasami wydaje mi się, że jest nas dwie. Ta druga wiecznie spisuje wszystkie moje pomysły na straty. Czasami jednak udaje mi się ją zwieść, że niby robię coś w przekonaniu, że i tak się nie uda, a nawet jeśli by się udało, to przecież nic wielkiego. Ot tak, po prostu wyszło. Ten rysunek nie jest oczywiście spełnieniem mojej artystycznej wizji. Jest kompromisem z moją racjonalną drugą połową. Niemniej jednak ciesze się, że po tylu miesiącach wegetacji, pomysł ten wreszcie przelałam na kartkę papieru. Post factum naszła mnie taka wizja dodatkowego zdynamizowania poniższej kompozycji. Kompozycja jest już sama w sobie dynamiczna choćby dzięki liściom. Nie trzeba wiele, aby puścić wodze wyobraźni i wyobrazić sobie, że te liście się poruszają, szeleszczą, zmieniają odcienie. Niemniej jednak byłoby ciekawie, gdyby to wszystko działo się na naszych oczach bez żadnego z naszej strony wysiłku. Być może w wolnej chwili poeksperymentuję i spróbuję ożywić dla Was ten obrazek. Oto szkice mniej lub bardziej skończonych pomysłów do realizacji. A w poczekalni wirtualnej jeszcze trzeci nie rzucony na papier iście jesienny. Widzę, że wychodzę z siebie w myśl "Możesz zmienić niebo nad sobą, ale duszy w sobie nie zmienisz". Gram więc jak mi dusza zagra. Wieszając obok siebie wszystkie wykonane w przeciągu ostatniego czasu rysunki, postanowiłam na podstawie zawartych w nich emocji podsumować hasłowo tegoroczne lato. Mam poczucie, że lato właśnie się dla mnie skończyło lub raczej ja skończyłam się dla lata.
After hanging together all drawings I made recently, I decided to sum up this summer according to the emotions expressed in them. I have a feeling that summer is over for me or maybe I am over for the summer. Here are the conclusions: 1. Rezygnacja/ Resignation 2. Samotność/ Solitude 3. Lęk/ Fear 4. Poczucie gwałtu na samej sobie/ Sense of being raped 5. Pragnienie ucieczki - wolności i niezależności/ The desire to escape - be free and independent 6. Beznadzieja/ Hopelessness Ciekawe co dalej? What's gonna be next? "Kiedy wracam znad tej rzeki, w połowie drogi, na małej, niepozornej stacyjce wsiada on, człowiek, któremu zazdroszczę. Człowiek ten nie zajmuje się pisaniem ani niczym podobnym, jest prawdopodobnie robotnikiem budowalnym. Ale w swoim wypłowiałym i wytartym ubraniu, z połatanym plecakiem na grzbiecie, z wędziskiem bez pokrowca, przewiązanym w dwu miejscach sznurkiem, z siatką pełną ryb – jest istotą konkretną, człowiekiem z krwi i kości. Układa powoli swój plecak i wędziska na półce, siatkę wiesza na haczyku. Oto siedzimy naprzeciw siebie koło okna, palimy papierosy, rozmawiamy. Pociąg niesie nas do domu. Nad jego głową chwieje się siatka z rybami. Być może, nawet na pewno, nie są one większe od tych, które ja złowiłem – ale jakże zazdroszczę mu ich! Jadowite uczucie lęgnie się gdzieś w moim brzuchu, rozlewa się, wypełnia całe moje ciało od pięt aż po czubek głowy, przenika do krwi, zatruwa mnie. Słucham tego, co mówi człowiek siedzący naprzeciwko mnie. Patrzę na siatkę z jego rybami. Widzę tam w wilgotnej trawie, w liściach tataraku i mięty wodnej, srebrzyste leszcze, szmaragdowe liny i złote szczupaki. Mimo iż od wielu godzin są martwe, zachowały urodę istot żywych. Ich łuska pokryta jest jeszcze śluzem, oczy zachowały blask życia, a skrzela czerwień krwi. To są ryby prawdziwe.
Moje uczucie zazdrości jest silne i bardzo złe, ale na swoją obronę mam to, że chyba wiem, skąd się wzięło: jestem sam sobie winien, posunąłem się za daleko w ulepszaniu mojego sprzętu rybackiego, narzędzi, za pomocą których łowię. Ich doskonałość, zamiast zbliżać – oddziela mnie i oddala od zwierzyny, na którą poluję, niszczy świat, w którym ona żyje, odbiera rzeczom ziemi, wodzie, drzewom – ich prawdziwy byt. Pozostają mi tylko słowa, coraz więcej słów." Fragment opowiadania "Zazdrość, czyli o nadmiarze i doskonałości środków" z "Dziewczyna z lalką, czyli o potrzebie smutku i samotności" Kornel Filipowicz Wydawnictwo Literackie Kraków Getaway powered by Google Maps, Volkswagen, Coca Cola, Napoleon and Bob Sinclair. Created under extreme emotions.
Copyright © Victoria Tucholka Bar w Folies-Bergere Édouard Manet Wczoraj wieczorem, kiedy spojrzałam w lustro, mimowolnie stanął mi przed oczyma obraz kelnerki Maneta z Baru Folie-Berger. Kiedy go dzisiaj wyszukałam, stwierdziłam, że zapamiętałam go zupełnie inaczej. Wydawało mi się, że jest dużo bardziej subtelny pod względem faktury i kolorystyki. Wydawało mi się też, że przestrzeń jest dużo bardziej ascetyczna. Myliłam się. Gdy teraz patrzę na ten obraz, wyczuwam w nim melancholię. Co najmniej jakby odbicie w lustrze było raczej wspomnieniem samej bohaterki obrazu. Jakimś przewrotnym powidokiem. A może malarz chciał wzbudzić w nas uczucia podobne do tych, które może odczuwać ktoś, kto często bywa w tym barze i zna tą kelnerkę, był świadkiem sytuacji z przeszłości, która mimowolnie staje przed jego oczyma w odpowiedzi na widok jakby nieobecnego wzroku dziewczyny pogrążonej głęboko w we własnych myślach. Dla mnie mężczyzna w odbiciu w lustrze wydaje się postacią odrealnioną, choć wszystko wskazuje na to, że faktycznie stoi przy ladzie i wpatruje się w kobietę. Jeżeli potraktować tą podstać realistycznie, to, co się stało między nimi?! Dlaczego dziewczyna ma tak gorzki wyraz twarzy, skąd smutek w jej oczach, skąd to zamyślenie?! Czyżby właśnie usłyszała przykre słowa? Jeżeli tak, to dlaczego mężczyzna nadal stoi przy ladzie jakby w oczekiwaniu na jej reakcję. Czyżby po prostu była zamyślona, rozmarzyła się, patrząc na bawiących się ludzi, zazdroszcząc, że nie może być po drugiej stronie lustra, a może w wyrazie jej twarzy więcej jest dla tych ludzi pogardy, pobłażania?! Czyżby zapatrzony w nią mężczyzna, ewidentnie studiujący jej osobę, był odbiciem samego malarza?
Pod względem artystycznym, podoba mi się bardzo fakt wykorzystania odbicia w lustrze, które nie tylko opowiada o otaczającej przestrzeni, nadaje kontekst emocjonalny przedstawionej sytuacji, ale również niejako stanowi mimowolnie narzucający się naddatek metafizyczny całości obrazu. Niby jest to tylko odbicie faktycznej przestrzeni za naszymi plecami, choć z racji zniekształcenia, jakim jest już sama szklana tafla lustra, odrealnia przestrzeń do tego stopnia, że mamy poczucie, że bliżej jej do punktu widzenia samej bohaterki niż do zwykłego odbicia rzeczywistości. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |