Nie wiem, na czym to polega, ale zawsze na wiosnę dopada mnie jakiś kryzys psychofizyczny. Uwielbiam wiosnę. Uwielbiam ten moment, kiedy wszystko budzi się do życia. Eksplozja witalności. Paradoksalnie jednak chyba właśnie wtedy odczuwam najbardziej upływający czas. Być może to sprawia, że jest to dla mnie taki najbardziej krytyczny moment w roku. Ta świadomość, że nic nie trwa wiecznie, co najwyżej może odrodzić się na nowo silniejsze i piękniejsze lub wcale się nie odrodzić. Gdy świeci słońce, dobrze mi jest i rozwijam się, a gdy pada, jakoś mi zimno, smutno i źle, więc chowam się. Moje ulubione zwiastuny wiosny - krokusy. Rok temu miałam okazję podziwiać całe ich połacie w Tatrach. Szybko zapragnęłam mieć kiedyś podobne krokusowe pole w swoim ogrodzie. Nie od razu Kraków zbudowano. Rok temu zakupiłam cebulki, które w prawdzie puściły pędy, ale dopiero tej wiosny pojawił się na ten pierwszy odważny pąk, który tak imponująco mi wreszcie zakwitł po długim czasie oczekiwania, bo pojawił się jeszcze na początku marca. Mam nadzieję, że spodobało mu się u mnie i, że w następnym roku będzie krokusów jeszcze więcej. Jest piękny! Pierwszy skromny przebiśnieg spotkany po drodze, a pod tą spuszczoną główką taka piękność! Był czas, kiedy było wszędzie pełno dzikiego ptactwa. Potem na długi czas bażanty znikły. Teraz spotykam je coraz częściej w okolicznych ogrodach i na łąkach. Jak za dawnych lat! Pierwsze nasionka już zakiełkowały i dają nadzieję na więcej! Pozostaje jedynie czekać, aż pozostałe zasiane nasiona wyskoczą zielono ze swoich łupinek! A tym czasem w ogródku na łysej grządce pojawił się pierwszy wiosenny gość! Dziki szczypiorek skradziejowany niegdyś podczas jednej z moich ucieczek w plener! Wiewiórki zaczynają już swoje wiosenne harce i swawole! Lubię słuchać tych ich pełnych przejęcia pofukań! Patrzeć na szalone akrobacje. Napuszone rude kity lśniące w słońcu. Gdy za oknem robi się głośno, to znaczy, że do Polski wróciły rozgadane szpaki. Ich trele przypominają mi nieraz dźwięki wydawane przez roboty z "Gwiezdnych Wojen". I las nie śpi. Mchy wybierają się już tłumnie na swoje wiosenne pielgrzymki. Zorro wśród ptaków przymierza się do odebrania bogatym sikorkom i oczywiście oddania biednym! Krótko mówiąc, zachłanny i zwinny jak kot kowalik w akcji! Udało mi się złapać go na gorącym uczynku! Sikorki zazwyczaj biorą jedno ziarno i rozłupują je na gałęzi! Kowalik nie rozmienia się na drobne. Od razu bierze tyle, ile tylko zdoła w dziobie zmieścić i odlatuje zmagazynować nasiona w bezpiecznym miejscu. Robi kilka takich tur pod rząd i dopiero wtedy zabiera się za konsumpcję nasion. Momentami przypomina trochę dzięcioła, nerwowo stukając w pień drzewa, choć ponoć nie jest zdolny do wykuwania własnej dziupli. Porusza się za to zwinnie i zgrabnie niczym kot - chwytając się pazurami pnia, potrafi szybko przemieszczać się od góry do dołu i z powrotem. Sikora sosnówka postanowiła zrobić bandzie kowalików konkurencję. A tymczasem nad rzeką wierzba kwitnie w najlepsze! Rok rocznie jest przycinana. Widoczne poniżej różnokolorowe baźki zostały pozostawione same sobie, a przecież niektórzy są gotowi słono zapłacić, aby taki bukiet gościł na ich wielkanocnym stole lub zdobił wielkanocną palemkę. Nie wspominając już o samej wiklinie, którą można nie tylko spokojnie rozsadzać, ale również pleść z niej koszyki. A na zakończenie tej przedwiosennej odysei, wisienka na torcie. Długo przeze mnie wyczekiwany podbiał! Tak, to ta sama roślinka, z której robi się pastylki na ból gardła. Ja polecam zrobienie domowego syropu. Oczywiście podbiał nie łatwo znaleźć - lubi gliniaste, wilgotne podłoże. Można go spotkać w okolicach podmokłych terenów i nad brzegami rzek.
0 Comments
Co ja robię tu? – to była pierwsza rzecz, która przeszła mi przez myśl, gdy biegłam z oponą samochodową na ramieniu w gęsty las. I pomyśleć tylko, że w szkole nie znosiłam WF-ów i robiłam wszystko, aby wymigać się od udziału w zajęciach. A teraz jestem na terenie starej piaskarni w Józefowie pod Legionowem i biegam po lesie z oponą na ramieniu, wykonuje jakieś wycieńczające ćwiczenia, wypluwam płuca, brodząc w górach piachu. Po prostu 4RUN Bieg Żywiołów! Na początku prezentowałam się całkiem profesjonalnie... SKĄD JA SIĘ TUTAJ WZIĘŁAM?
ROZGRZEWKA Z MISTRZAMI Zaczęliśmy oczywiście od klasycznej rozgrzewki i rozciągania, które poprowadzili dla nas mistrzowie ekstremalnych biegów. Wśród uczestników nie brakowało również wielu kobiet. ETAP I: BIEG Z OPONAMI Szybko uświadomiłam sobie, że z tym piekłem to nie były żarty. Tych, którzy nigdy nie brali udziału w podobnym biegu, czekał nie lada wycisk. 4RUN Bieg Żywiołów to ekstremalny bieg przeplatany intensywnymi ćwiczeniami – z jednej strony dużo się biega po bardzo zróżnicowanym terenie, z drugiej wykonuje wiele ćwiczeń o różnym stopniu trudności i intensywności, nie brakuje również różnych przeszkód do pokonania. Nie da się ukryć, że 4RUN Bieg Żywiołów ma znamiona biegu wytrzymałościowego wymagającego dobrej kondycji fizycznej. To świetny sprawdzian swoich możliwości. Nie będę ukrywać, że nie było mi łatwo nadążyć za grupą. Szybko zorientowałam się, że większość uczestników to wprawieni w boju starzy wyjadacze. Jeden z uczestników zdradził mi, że niektórzy z nich biorą udział w podobnych wydarzeniach nawet 15 razy w roku. Prowadzącym jeden z etapów był z resztą Daniel Burdzy z Koniuchy OCR - reprezentant Polski na mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Świata w biegach przeszkodowych, za trening biegowy. Mimo tej profesjonalnej śmietanki towarzyskiej, jakoś nie odczuwałam presji, aby z kimkolwiek konkurować. Udział w biegu okazał się dla mnie ogromnym wyzwaniem, ale postanowiłam biec w swoim tempie. Nieważne, że dotrę ostatnia, ważne, abym ukończyła cały bieg. Nie byłam z resztą jedyną osobą, dla której było to pierwsze podobne doświadczenie. Zaraz obok mnie biegła dziewczyna, którą również dopadło zwątpienie. Rzuciła do mnie: „Chyba nie dam rady.” Pocieszyłam ją, że też jest mi ciężko, ale żeby nie odpuszczała i biegła po prostu swoim tempem. Instruktor zasygnalizował z resztą na samym początku, że jak ktoś nie ma siły, to żeby wziął oponę na spółkę z innym uczestnikiem. Potem zasugerował wręcz kontynuowanie biegu bez opony. Na plus odebrałam to, że zagrzewał do wysiłku każdego bez względu na to, czy biegł w czołówce czy na szarym końcu. Pierwsza część biegu z oponami przez las dała mi się prędko we znaki. Potwierdziło to tylko moje wcześniejsze przekonanie o tym, że powinnam popracować nad górną partią mięśni rąk i ramion. Postanowiłam biec dalej bez opony. Nie był to oczywiście tylko bieg. W między czasie zrobiliśmy kilka przystanków oczywiście na intensywne ćwiczenia. Część z nich znałam już z treningów u Sławka, część była dla mnie nowością. Mimo że nie znałam właściwie nikogo spośród pozostałych uczestników, miło odebrałam wszelkie ich wskazówki co do prawidłowego wykonywania ćwiczeń, np. „deski” – ćwiczenia znanego pewnie dobrze fanom programu „Agent”. Polega ono na utrzymywaniu się przez dłuższy czas w przysiadzie z rękoma wyprostowanymi przed sobą lub na domiar tego obciążonymi oponą. ETAP II: RUCHOME PIASKI Po ukończeniu pierwszego etapu, mieliśmy minutę przerwy na odpoczynek przed kolejną częścią biegu. Tym razem czekało nas dużo karkołomnej wspinaczki po grząskich i wysokich ścianach piaskarni. Było również dużo biegania, czołgania pod siatką w błocie poprzedzonego wspinaczką po bardzo stromej ścianie piasku, a na koniec czekało nas jeszcze pokonanie 2-metrowej ścianki. Jeżeli dodam, że trzeba było wykonać co najmniej 5 takich okrążeń, a pierwsze z nich na dodatek z obciążeniem w postaci 10-kilogramowego worka z piaskiem, to ta konkurencja zapewne zaczyna nabierać dla Was kolorów. Niemniej jednak warto było się przemęczyć, bo po takim biegu ma się naprawdę ogromną satysfakcję z tego, że w ogóle jest się zdolnym do tak dużego jednorazowego wysiłku. O dziwo! znalazły się nawet siły na ploteczki ;) Może dlatego, że bieg z górki był chwilą prawdziwego wytchnienia. Nie obyło się bez pomocy... FINAŁ: BIEG Z JAJEM Po ukończeniu biegu na każdego uczestnika czekała ciepła herbata i batonik na osłodę, nie wspominając już o uśmiechach gratulujących nam organizatorów biegu. Każdy uczestnik otrzymał również pamiątkową opaskę na rękę. Aż nabiera się ochoty na więcej. Chyba organizatorzy potrafili przewidzieć, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i przygotowali konkurencje konkursowe na wypadek, gdyby komuś było jeszcze mało. I tak oto postanowiłam od niechcenia wziąć udział w biegu z jajkiem. Czekała mnie powtórka z rozrywki z drugiego etapu biegu, czyli ruchomych piasków (biegu po ścianach piaskarni, czołgania w błocie, wspinaczki po stromej ścianie i skoku przez przeszkodę). Etapu, który podobał mi się z resztą chyba najbardziej z całego biegu. Wszystko to dla odmiany z jajkiem w dłoni! Z kolei inni mogli wziąć udział w biegu pod górkę z obciążeniem dwoma oponami. Ta ostatnia konkurencja sprawiła, że na chwilę na piaskarni zapadła kompletna cisza. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali śmiałków, którzy podjęli się wykonania tego karkołomnego zadania. I CO DALEJ? 4RUN Bieg Żywiołów AKA Poznaj ziemię, po której stąpać będziesz był oczywiście tylko wstępem do właściwego biegu, który odbędzie się już 20 maja, w miejscu dotychczasowych zmagań, w Józefowie (piaskarnia i okolice). Będzie to pierwszy z serii biegów Bieg Czterech Żywiołów: ZIEMIA. Więcej na stronie 4RUN Bieg Żywiołów. Gorąco polecam! A tak wyglądały moje buty po udziale w biegu. Całe szczęście, że przyjechałam swoim autem, bo nikt by mnie pewnie nie wpuścił w tym stanie do swojego ukochanego auteczka.
DOKĄD TAK ODPŁYNĘŁAM? Generalnie nie gonię za nowinkami technicznymi, ale ta technologia dosłownie zawróciła mi w głowie! A zwłaszcza zawróciło mi w głowie to, co mogłam dzięki niej przeżyć! Totalny odlot! Aż nie mogę się doczekać, by znowu zanurkować! O tym i wielu innych niezapomnianych wrażeniach z Targów Nurkowych "Podwodna Przygoda" 2017... Ci z Was, którzy szukają w tej relacji kompleksowego podsumowania Targi Nurkowe "Podwodna Przygoda", zapewne się zawiodą. Moim celem jest podzielenie się z Wami swoimi osobistymi przede wszystkim DOBRYMI wrażeniami. Oczywiście było wiele rzeczy, do których można byłoby się przyczepić, ale my z Łobuzem wyszliśmy ostatecznie z targów z dobrymi wrażeniami i właśnie tymi najlepszymi chciałabym podzielić się tutaj z Wami. Oczywiście nie sposób ująć w tej relacji wszystkich emocji, które mi towarzyszyły. Za każdym razem jest ich tak wiele. Za każdym razem coraz więcej i więcej. Śmiech, łzy, zdumienie to zaledwie niektóre z nich. CZERWONA PRZEPUSTKA NA TARGI Już po raz kolejny przed EXPO XXI w Warszawie stanął mobilny punkt poboru krwi, tzw. krwiobus. Oddając krew, można było nie tylko zrobić dobry uczynek i być może przyczynić się do uratowania czyjegoś życia, ale zdobyć również darmową wejściówkę na targi. Niestety podobnie jak rok temu zabrakło mi kilku regulaminowych kilogramów by oddać krew. Wówczas byłam niepocieszona, bo bardzo się na to nastawiłam, nie dla wejściówki rzecz jasna, ale dla samego poczucia, że komuś w ten sposób pomagam, byłby to pierwszy raz w życiu, kiedy oddawałabym krew. W tym roku cieszyłam się, że Łobuz miał tę okazję. Wiem, że ta idea jest mu bliska. Jakiś czas temu zgłosił się do DKMS-u jako dawca szpiku. Miałam więc okazję przeżyć w pewien sposób oddawanie krwi razem z nim. Zapowiada się chyba na to, że będziemy z Łobuzem regularnymi gośćmi mobilnego punktu poboru krwi, bo Łobuz nie może się wprost doczekać aż będzie mógł oddać krew ponownie i cały czas się zastanawia nad tym, gdzie będzie można spotkać krwiobus za dwa miesiące. Miejmy nadzieję, że wówczas będę wreszcie mogła dołączyć do honorowych dawców krwi razem z nim. Osiem czekolad, wafelek i soczek to regulaminowa dieta każdego honorowego dawcy krwi, nie wspominając już o wielu innych przywilejach. Przy okazji Łobuz otrzymał jeszcze darmową wejściówkę. Zuch! PIERWSZY AUTOGRAF Jeszcze jakiś czas temu nie zdobyłabym się pewnie na odwagę, aby podejść i poprosić o autograf. Mimo towarzyszącego mi od dawna zamiaru zdobycia autografu i wspólnego zdjęcia z Panem Krzysztofem Starnawskim, nie ukrywam, że miałam nogi z waty, kiedy podchodziłam do oblegającego go tłumu. Co najmniej tak, jakbym to ja miała dać autograf ;) Uświadomiłam sobie wtedy coś, co nie było dla mnie wcześniej aż takie oczywiste - to, że nie jestem pierwszą ani tym bardziej jedyną osobą, która chce go prosić o autograf, a on najchętniej uciekłby pewnie przed depczącą mu wszędzie po piętach sławą i tłumem wielbicieli i zanurkował w jakiejś kolejnej jaskini ;) I wcale mu się nie dziwię, bo sama nie czułam się do końca komfortowo, kiedy rozbłysły flesze... Chyba też wolałabym gdzieś uciec. Nigdy nie byłam typem zwariowanej fanki zakręconej na punkcie zdobywania autografów, choć w swoim krótkim życiu miałam okazję otrzeć się o niekwestionowane autorytety choćby w dziedzinie filmu, którym zajmowałam się przez wiele lat. Życie zweryfikowało, że to jednak nie film jest moim ostatecznym przeznaczeniem, a w życiu przyjdzie mi jeszcze doświadczyć o wiele więcej tego, co wcześniej mogłam podziwiać jedynie zza ekranu komputera, który był moim narzędziem pracy. Jednym z takich doświadczeń było nurkowanie. Z początku kierowała mną tylko ciekawość tego, jak to jest, potrzeba przekroczenia granicy strachu, pokonania własnych słabości, potem pod wpływem tego wyzwalającego pewność siebie doświadczenia i zachwytu nad pięknem podwodnego świata zapragnęłam więcej. Targi Nurkowe "Podwodna Przygoda" stały się dla mnie taką kropką nad "i", która ostatecznie zaważyła serią otwierających oczy prezentacji i spotkań z pasjonatami o tym, aby zdobyć podstawowe kompetencje w odkrywaniu podwodnego piękna naszej planety. Wielkie podziękowania dla Jarosław Bekier z C.N. Banana Divers, który uczynił ten pierwszy krok w nurkowym świecie niezapomnianą przygodą - z takim instruktorem nie zamienilibyście Jeziora Hańcza na żaden inny egzotyczny akwen na świecie. Dużą rolę w decyzji o odbyciu kursu odegrały spotkania z pasjonatami nurkowania na Targach Nurkowych "Podwodna Przygoda". Jednym z takich pasjonatów, który szturmem zdobył moje nurkowe serce i stał się dla mnie autorytetem w dziedzinie nurkowania (choć paradoksalnie przedmiotem mojego podziwu, a już zwłaszcza osobistych ambicji nie jest bicie rekordów głębokości) był Pan Krzysztof Starnawski - człowiek orkiestra, a właściwie odkrywca, polski sportowiec ekstremalny, płetwonurek jaskiniowy, speleolog, taternik, ratownik TOPR, fotograf, filmowiec, długo by wymieniać, który 27 września 2016 udowodnił, że czeska jaskinia Hranicka Propast jest najgłębszą zatopioną (podwodną) jaskinią na świecie. Pan Krzysztof Starnawski to niesamowicie barwna postać, opowiadacz z werwą, świetny fotograf i filmowiec, który potrafił zainteresować i zachwycić tematem nurkowań jaskiniowych nawet takiego żółtodzioba, jakim byłam rok temu. "Nie wszystko zostało jeszcze odkryte" - to był miód dla moich uszu, a dla Pana Krzysztofa obietnica, jak się okazało, z pokryciem. Cieszę się, że to właśnie jego autograf jest pierwszym autografem, w jakiego posiadanie weszłam. Choć zdjęcie jest nieostre, wciąż mam nadzieję, że Pan Krzysztof będzie o siebie dbał na tyle, abym zdążyła jeszcze zdobyć odpowiednie kwalifikacje i przede wszystkim fundusze, aby wybrać się kiedyś na jedną z organizowanych przez niego wypraw na nurkowania jaskiniowe w meksykańskich cenotach, które od pierwszego spotkania z nim znajdują się na mojej liście nurkowych marzeń! Mam nadzieję, że wówczas będzie okazja na kolejną sesję tym razem już w nurkowych strojach albo co lepsze pod wodą! A Was - tych, których na myśl o nurkowaniu jaskiniowym przechodzą ciarki - odsyłam na stronę Krzysztof Starnawski Expedition, gdzie znajdziecie mnóstwo wspaniałych zdjęć z nurkowych wypraw na meksykańskie cenoty i nie tylko, a przede wszystkim zachęcam Was do spotkania z Krzysztofem Starnawskim "na żywo". Satysfakcja gwarantowana! WIRTUALNE NURKOWANIE Generalnie nie gonię za nowinkami technicznymi, ale ta technologia dosłownie zawróciła mi w głowie! A zwłaszcza zawróciło mi w głowie to, co mogłam dzięki niej przeżyć! Totalny odlot! To już nie pierwszy raz, kiedy Wyspy Galapagos goszczą na Targach Nurkowych "Podwodna Przygoda". Pierwszy raz jednak w tak niepowtarzalnej odsłonie! Dzięki specjalnej technologii VR będącej połączeniem wirtualnej rzeczywistości z techniką fotogrametrii oraz skanowaniem obiektów 3D możliwe było stworzenie wrażenia fotorealistyczności 3D zarejestrowanej przestrzeni i poruszających się w niej obiektów. Dzięki specjalnym goglom, na których zamontowano jeden z najnowszych modeli telefonu Samsung, mogliśmy przenieść się na chwilę na Wyspy Galapagos i zanurkować "na sucho" razem z mistrzami freedivingu! Freediving to w największym skrócie nurkowanie na bezdechu, które pozwala nurkom wtopić się w podwodny świat i dzięki temu być jakby bliżej żyjących w nim stworzeń, dla których jest to naturalne środowisko życia, które potrafią przebywać w nim non stop lub wynurzają się tylko od czasu do czasu, aby zasięgnąć niezbędnego do życia powietrza. Aż mnie korci by zgłębić temat, nie wspominając już o tym, aby znowu zanurkować! Piszę w pierwszej osobie, choć pewnie Łobuz zgodziłby się ze mną w stu procentach. Niestety doświadczenia tego wirtualnego nurkowania nie da się jeszcze dzielić z towarzyszem. Aby przeżyć wspólnie to, czego wirtualną namiastkę daję prezentacja VR Galapagos Evolution, musielibyśmy popłynąć na Wyspy Galapagos i po prostu zanurkować w realu! To, co przeżyliśmy, nie jest niestety dostępne również przeciętnemu widzowi telewizyjnemu lub użytkownikowi sieci za wyjątkiem specjalnej prezentacji VR udostępnianej "na żywo" przez firmy DIVERS24.pl i CRESSI na podobnych imprezach. Musi Wam wystarczyć namiastka niezwykłego podwodnego piękna Wysp Galapagos w takiej zwyczajnej postaci: Śledźcie jednak na bieżąco stronę Divers24.pl Być może będzie jeszcze okazja na to, abyście i Wy odbyli takie wirtualne nurkowanie na Wyspach Galapagos! IMMERSIOTERAPIA Na zdjęciu (powyżej) członkowie Stowarzyszenia Nurków Niepełnosprawnych HSA Piła Krok po kroku, a wśród nich chory na stwardnienie rozsiane Piotr Wencka (na wózku), któremu ZUS odebrał rentę w związku z faktem, że prowadzi aktywniejszy tryb życia od przeciętnego Kowalskiego Na tegorocznych targach jednym z motywów przewodnich stały się terapeutyczne korzyści płynące z nurkowania zarówno dla osób niepełnosprawnych ruchowo, o czym opowiadali członkowie Stowarzyszenia Nurków Niepełnosprawnych HSA Piła Krok po kroku, jak również intelektualnie, przy czym w tym ostatnim przypadku szczególnie ważne dla mnie i bliskie mojemu dotychczasowemu doświadczeniu nurkowemu było to, że podkreślono, że niepełnosprawność intelektualna nie musi koniecznie oznaczać tylko tak poważnych zaburzeń psychicznych, jak schizofrenia, ale również choroby cywilizacyjne, np. depresję. O zaletach immersioterapii jako innowacyjnej formy rehabilitacji osób niepełnosprawnych intelektualnie opowiadał Adam Kozakiewicz, twórca pierwszego na świecie programu nurkowania dla osób z niepełnosprawnością umysłową, który pracą z takimi osobami obalił pokutujące dotąd przekonanie o tym, że osoby z podobną niepełnosprawnością nie mogą nurkować z racji nieprzewidywalności swojego zachowania. Dzięki działalności takich ludzi, jak Adam Kozakiewicz, dzięki działalności takich stowarzyszeń, jak Deep Diver HSA Piła Krok po kroku, wiele z tych niepełnosprawnych osób uwierzyło w siebie, uwierzyło w to, że choroba nie wyklucza ich społecznie, że są tacy sami, jak my, bo łączy nas wszystkich przede wszystkim chęć czerpania radości z życia, z tego, że możemy doświadczać tak niesamowitych rzeczy, że możemy nurkować i nikt nie jest nam w stanie tego odebrać. Wystarczy, że wierzymy w siebie, że jesteśmy wśród ludzi, którzy w Nas wierzą! Osobiście, choć miałam to szczęście, że urodziłam się w pełni sprawna i zdrowa, przyznam się, że przez dużą część życia zmagałam się z problemem braku wiary w siebie, z poczuciem niskiej samooceny, stanami graniczącymi z depresją lub być może nawet będącymi depresją, częstokroć podtrzymywanymi przez nieświadome mojej wrażliwości otoczenie, czyniącymi mnie ostatecznie niepełnosprawną w trochę innych kategoriach niż moją przyrodnią siostrę Grażynę, która od dziecka cierpi na mózgowe porażenie dziecięce, a której paradoksalnie być może udało się lepiej przystosować społecznie niż mnie. Ciekawe, czy kiedykolwiek nurkowała... Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste.
|
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|