Pamięci ostatnich warszawskich Ikarusów...
Czajnik gwiżdże nieznośnie niczym silnik odrzutowca. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że w końcu on się wkurzy i spoliczkuje mnie rozkazującym spojrzeniem pełnym pogardy dla mojej perfidnej kobiecości, która stała mu mu się kompletnie obojętna, mimo że dopiero po rozwiązaniu wyznał mi szczerze po raz pierwszy, że jestem najpiękniejszą kobietą na świecie, jakby przez te wszystkie miesiące to on nosił naszego narwanego syna w swojej głowie, a jego narodziny przyniosły ulgę jego wiecznie targanej wątpliwościami duszy, i powie: "Może zdejmiesz w końcu ten cholerny czajnik z gazu?!" Tymczasem on ani drgnie. Stoję nago w rozawiązanym szlafroku oparta o kuchenny blat, siorbiąc złośliwie przesłodzoną herbatę wśród parujących na kuchence garnków. Pilnuję swojego alter ego telepatycznie pogrążonego w równie narkozowym odrętwieniu co jego kot. Z tą różnicą, że nieswojość kota jest jeszcze uzasadniona faktem podania narkozy o 9 nad ranem, czego nie można powiedzieć o moim alter ego, które wydaje się tkwić w tym stanie od dłuższego czasu. Czytam w jego myślach. Zaiste niepokojące, ile tych myśli kłębi się w jego głowie. Wieczór upływa mu w samotności z wyboru, nie mającej raczej nic wspólnego ze zbuntowaniem, co raczej z niemocą. Wieczór upływa mu pod egidą rozważań na temat tego, ile zębów ma kot, co stanie się z ostatnimi Ikarusami, które przestaną dzisiaj jeździć po warszawskich ulicach, czy pytać o zgodę czy decydować bez pytania i, jakie to ma znaczenie dla reszty mojego życia, co samo w sobie jest już pomyłką, bo ja stoję tutaj nieruchomo oparta o blat i czekam aż on, moje alter ego od siedmiu boleści, się wreszcie obudzi i wreszcie mnie zauważy. Trudno jest cokolwiek zmienić, jeżeli wcale ze sobą nie rozmawiamy. Jest dużo starszy ode mnie. Być może dlatego tak trudno nam razem wyjść z domu, pójść spać, zdecydować, czy kupujemy pomidory czy ogórki. Razem trudno nam nawet iść po chodniku, osobno nie jesteśmy w stanie żyć. Trudno się zsynchronizować. On snuje te wszystkie rozważania o kocich zębach i ostatnich Ikarusach w rytm miarowo przekładanego w dłoni pudełka zapałek z nadrukiem "Jesień" i rysunkiem przedstawiającym kolorową kobietę z parasolką idącą pod ramię w deszczu z monochromatycznym mężczyzną w płaszczu i kapeluszu. Ten rysunek na pudełku przypomina mi o tym, że wszystko się kiedyś kończy. Nawet zapałki. Moje alter ego nie chce się przyznać, o czym myśli. Ja i tak wiem, choć bez niego, nie jest mnie to w stanie wzruszyć. Bez niego nie jestem w stanie zrobić nic. Pozostaje mi jedynie snuć marzenia o tym, że w ogóle może jeszcze istnieć jakieś miejsce i czas, gdzie można być szczęśliwym we dwoje. Może nim być już teraz spokojnie nawet warszawski Ikarus, pudełko zapałek lub ten japoński ogród na plakacie wiszącym nad kuchenką, na którą teraz przemieścił się kot pod wpływem ssania w żołądku, zwanego głodem, który przypomniał mu o tym, że jedzenie jest jednym z głównych fundamentów jego życia. Niestety nie mogłam dać mu jeszcze jeść, bo wszystko by zwymiotował. Zapewne opuścił swojego poprzedniego właściciela właśnie z tego powodu, że zapominał mu dawać jeść przed wyjściem do pracy. Nie dawał jeść, więc pewnie nie kochał. Nie kochał, więc nie pozostało mu nic innego jak szukać miłości gdzie indziej. Być może teraz pod wpływem tego ssania w żołądku przypomniał sobie o swojej dawnej miłości. Ludzie też są jak koty. Tylko brakuje im nieraz instynktu samozachowawczego. Wydaje mi się to absurdalne przy tym wachlarzu możliwości, jakie posiadają, możliwości werbalizacji swoich pragnień, zwłaszcza przy obecnym postępie technologicznym. Choć wystarczy po prostu być, zjeść i przytulić się. To wszystko. Jak kotu obojętna jest zamożność opiekuna, bo cóż mu po właścicielu, którego wiecznie nie ma, tak i człowiekowi pieniądze i dobra materialne nie dają szczęścia. Zawsze jest ich za mało, aby spać razem spokojnie, co rodzi frustracje. Paradoksalnie broniąc się więc przed sytuacjami mogącymi konieczność tych ostatnich generować lub przypominać o ich niedostatku w imię zaiste niechęci do luksusu, jakim podobnie jak M2, samochód, kanapa, zaczyna się w końcu wydawać i ten drugi człowiek, skazujemy się świadomie na samotność, a w konsekwencji mimowolnie wracamy do punktu wyjścia i zostajemy sam na sam ze swoim niedostatkiem - pieniądzmi i dobrami materialnymi, których znowuż jest za dużo jak na jedną osobę, a których za mało wydawało się być na dwoje czy wręcz wyimaginowane troje, choć coraz trudniej w dzisiejszych czasach o trójkąt. Zostajemy więc z nimi sami. To znowuż rodzi frustracje, bo z kim mielibyśmy ten materialny naddatek niby dzielić. A może jednak... Z czasem znowu zaczynamy odczuwać pustkę na przeciwległym siedzeniu w pociągu lub krześle w kuchni. Idealizujemy. Więc historia się powtarza. Lecz to już nie moja historia. To już zupełnie inna historia. Pamięci ostatnich warszawskich Ikarusów...
0 Comments
2. 2 Timecode jako polifonia filmowa. Niejako nierozłącznie z poliwizją idzie w parze wielogłosowość (polifonia), ponieważ twórca rzadko decyduje się na zrównanie ważności dźwięków ze wszystkich ujęć, a częściej wybiera jedno główne źródło dźwięku w danym momencie filmu, wyciszając bądź eliminując pozostałe źródła. Jan Topolski określa roboczo to zjawisko polifonią filmową, co jak nadmienia „filmoznawcy zazwyczaj szufladkują pod pojęciem multiplikacji ekranu (poliwizji).”47 Podobnie stało się z filmem Timecode i jak zauważa sam Mike Figgis poliwizja nie jest w filmie najważniejsza. Na trop rozpatrywania Timecode jako polifonii filmowej wpadłam dzięki wywiadowi z krytykiem filmowym Michałem Chęcińskim na festiwalu Era Nowe Horyzonty 2009 oraz artykułowi Jana Topolskiego o związkach kina i muzyki. Wywiad z Mike'm Figgisem potwierdził przypuszczenia, że Timecode można również rozpatrywać pod takim właśnie kątem. Na polifonię filmową składają się według Topolskiego: “wielość równoległych obrazów, fabuł, ścieżek dźwiękowych.”48 Do podobnej estetyki zalicza dzieła Petera Greenawaya, jak również późniejszą twórczość Mike'a Figgisa właśnie z filmem Timecode na czele. John Bruns (w swojej pracy o polifonii filmowej, którą poświęca analizie filmu Magnolia Paula Thomasa Andersona) definiuje polifonię filmową następująco: „W muzyce, polifonia jest układem wielu różnorodnych głosów, które choć jednoczesne, pozostają niezależne od siebie. Najbardziej rzetelna analiza polifonii pod kątem jej związków ze sposobem narracji została przeprowadzona przez Michaiła Bachtina, dla którego mistrzem powieści polifonicznej był Dostojewski. Ta muzyczna analogia jest nie tylko niezwykle bogata, ale również, mając na uwadze wciąż rosnącą liczbę filmów docenianych za ich wielowątkową strukturę, użyteczna i istotna. Film polifoniczny jednak nie tylko wskazuje na symultaniczność wydarzeń i łączy wiele wątków.”49 Bruns wymienia między innymi takie filmy polifoniczne jak Babel (reż. Inarritu, 2006), Syriana (reż. Gaghan, 2004), Traffic (reż. Soderbergh, 2000) oraz Magnolia (reż. Paul Thomas Anderson, 1999. Jak zauważa Bruns: „przez niemal stulecie klasyczny język muzyki znalazł szerokie zastosowanie w teorii, jak również w praktyce filmowej, głównie poprzez analogie. 'To oznacza, że,' twierdzi Dean Duncan, 'zamiast analizować specyficzne przypadki interakcji między filmem a muzyka, artyści i teoretycy wypracowali sposoby, aby film był jak muzyka (2003, 66).' Jedna z najwcześniejszych i najbardziej fascynujących wersji analogii muzycznej była wykorzystywana przez wczesnych filmowców radzieckich.”50 Bruns ma tutaj na myśli przede wszystkim działalność Siergieja Eisensteina, Wsiewołoda Pudowkina i Grigorija Aleksandrowa. Wśród twórców, którzy przyczynili się do rozwoju idei analogii muzycznej i filmu polifonicznego, stawia obok reżyserów radzieckich i wcześniej wymienionego Bakhtina, również Bazina. Bruns sugeruje również Jeana Renoira jako prekursora dzisiejszego filmu polifonicznego. W przypadku filmu Timecode można wyróżnić kilka analogii pomiędzy filmem a muzyką. Przede wszystkim, Mike Figgis zrezygnował z konwencjonalnego scenariusza i napisał scenariusz do filmu Timecode na papierze nutowym. Oto przykładowa strona scenariusza do filmu:51 Choć na pierwszy rzut oka, podobny układ scenariusza może wydawać się niejasny, za chwilę udowodnię, że w przypadku filmu Timecode wykorzystanie papieru nutowego było niezwykle prostym, a jednocześnie najkorzystniejszym rozwiązaniem. „W zestawieniach kilku głosów stosuje się systemy wielu pięciolinii ułożonych równolegle jedna pod drugą, które graficznie łączy się klamrą o nazwie akolada.”52 Literki A, B, C, D przy kolejnych pięcioliniach oznaczają poszczególne z 4 kamer, gdzie A oznacza kamerę A, w filmie prawy górny ekran. Scenariusz napisany jest w postaci utworu na kwartet smyczkowy, to znaczy czterogłosowej faktury instrumentalnej, utworu przeznaczonego na dwoje skrzypiec, altówkę i wiolonczelę.53Pięciolinia podzielona jest w pionie kolejnymi kreskami taktowymi, które wyodrębniają takty, najmniejsze odcinki tekstu muzycznego. „Takt jest jednostką realizującą schemat metryczny (metrum).54 W przypadku scenariusza do filmu Timecode cyfry przy kolejnych kreskach taktowych oznaczają kolejne minuty filmu. W obrębie każdego taktu na pięciolinii napisane jest, co dzieje się w danej minucie filmu, to znaczy co rejestrują poszczególne kamery. Taktów w scenariuszu jest 97, czyli tyle ile minut ma cały film. Schemat scenariusza jest więc bardzo jasny i czytelny. Mike Figgis wyjaśnia, na czym polega ułatwienie w pracy na takim scenariuszu: „Wyobraźmy sobie, że idziemy do numeru 40, który oznacza minutę 40 w filmie. Mogę dokładnie sprawdzić, co dzieje się w każdym ekranie, co umożliwiało mi zsynchronizowanie w pełni moich pomysłów. Gdybym nie studiował muzyki, gdybym jej nie rozumiał, nie pomyślałbym o tym, a nie wyobrażam sobie alternatywnego systemu z wykorzystaniem tekstu i kartki papieru. Wyobraźmy sobie kartkę papieru. To jest ok, jeżeli pisze scenariusz na jeden ekran, tak? Jeżeli chce mieć już 2 ekrany, potrzebuje dodatkowej kartki papieru. A jeżeli potrzebuje dodatkowej kartki papieru, muszę też przedzielić tą kartkę kreską, aby podkreślić, że ta kreska reprezentuje czas. Wreszcie mam 4 ekrany, 4 kartki papieru i czytam z góry na dół i jest to bardzo trudne, ale papier nutowy jest specjalnie po to stworzony i, jeżeli grasz w kwartecie smyczkowym i wiolonczela popełnia błąd w takcie 53, po prostu mówisz do wszystkich muzyków, idziemy do taktu 53, ok bądź naturalna, myślę, że grasz płasko H, to błąd, możesz to poprawić? Wykorzystałem ten sam system w pracy z aktorami. Nauczyłem ich jak czytać muzykę. Rozdałem im wszystkim kopie scenariusza sporządzonego na papierze nutowym, co umożliwiło im wizualnie zrozumieć nie tylko, co oni sami robili w określonym momencie opowiadania, ale również co robili pozostali aktorzy na pozostałych ekranach. Myślę, że największym przełomem w konstrukcji filmu Timecode i znalezieniu systemu zrozumiałego dla wszystkich, było Warto zaznaczyć, że jest to bardziej otwarta forma scenariusza, gdzie sytuacje są ledwo naszkicowane, a to od inwencji aktorów zależy, jakiego nabiorą charakteru. Dochodzi tu więc element improwizacji. Wiąże się to z faktem, że w trakcie realizacji ciągłych ujęć, reżyser operujący również jedną z kamer, nie może rozmawiać z aktorami. Dopiero po zakończeniu zdjęć materiał jest analizowany pod kątem gry aktorskiej oraz pod kątem innych elementów, a wnioski z tej analizy mają pomóc aktorom oraz pozostałym członkom ekipy w przygotowaniu do kolejnej wersji. Takich wersji powstało 15, z nich Mike Figgis wybrał najlepszą. Oczywiście pomysł z zastosowaniem papieru nutowego na poziomie scenariusza był zaledwie połową sukcesu. Po zestawieniu na czterech ekranach nakręconych materiałów, doszedł kolejny etap pracy nad filmem – etap postprodukcji. Jak już zostało to wyjaśnione w poprzednim rozdziale, w przypadku filmu Timecode nie możemy mówić o etapie montażu w klasycznym tego słowa znaczeniu. Myślę, że możemy za to mówić o dosyć rozbudowanym etapie postprodukcji dźwięku. Na postprodukcje dźwięku składało się kilka etapów: a/. zmiksowanie dźwięku z czterech kamer, czyli selekcji źródła dźwięku. Kiedy wchodzi dźwięk z danego źródła, jak długo słyszymy dźwięk z tego źródła, z którego źródła będziemy następnie słyszeć dźwięk, et cetera;56 b/. tradycyjna edycja dźwięku, jaką przechodzi każdy film. Wyrównanie poziomów dźwięków, dodanie atmosfer, etc.; c/. dodanie muzyki. Przy czym w przypadku etapu a/. można moim zdaniem mówić o przeniesieniu części wykorzystanie muzyki i idei konstrukcji muzycznej.” Przy czym w przypadku etapu a/. można moim zdaniem mówić o przeniesieniu części zadań, jakie realizuje się na etapie montażu obrazu na płaszczyznę montażu dźwięku, która stanowi najbardziej kreatywną płaszczyznę całego filmu. Swoją hipotezę argumentuję tym, że to właśnie na etapie miksowania dźwięku reżyser nadaje za pomocą dźwięku hierarchię ważności informacjom zawartym w danym obrazie, na danym ekranie nad innymi obrazami, ekranami. Widz będzie automatycznie próbował zweryfikować wpierw z którego obrazu pochodzi źródło dźwięku, a dopiero potem kierował uwagę na inne obrazy, kierując się pozostałymi zasadami języka filmowego, do których został przyzwyczajony, to znaczy np. funkcją planów filmowych czy związkami pomiędzy postaciami i ich działaniami. Przy czym widzowi pozostawiona zostaje swoboda decyzji, ile czasu chce poświęcić na śledzenie akcji w danym ekranie, z którego dźwięk pochodzi, a kiedy przeniesie wzrok na inny obraz, który go zainteresuje. Wymaga to oczywiście od widza zerwania z dotychczasowymi przyzwyczajeniami i dużo aktywniejszego udziału w oglądaniu filmu, ponieważ to widz przejmuje w dużym stopniu rolę montażysty filmu. „Kiedy bombarduje nas tyle obrazów, widzimy inaczej. Rzucamy krótkie, migawkowe, szybkie spojrzenia. Nasze oczy są w ciągłym ruchu. Wykorzystujemy wtedy zmysł widzenia peryferycznego, który najczęściej przydaje się nam w sytuacjach walki lub ucieczki (proces ten zachodzi w osobnej części mózgu w stosunku do widzenia bezpośredniego). Nie ogarniamy całego obrazu, nie jesteśmy w stanie. Uczymy się przyjmować to cząstkowe doświadczenie jako wystarczająco precyzyjne.”57 Umiejętne miksowanie ścieżek dźwiękowych pełni w przypadku filmu Timecode funkcje porządkującą. Jeśliby uporządkować na osi czasu kolejne ujęcia filmu, które są źródłem dźwięku, powstałaby zamknięta klasycznie zmontowana wersja, w której zawarte byłyby niezbędne w zrozumieniu filmu informacje. Jednak nie o to chodziło Mike' owi Figgisowi. I z pewnością, gdyby porównać taką wersję do oryginału, stałoby się jasne, co zyskujemy dzięki polifonii obrazów, jaką z całą pewnością jest film Timecode. Moją hipotezę potwierdza również po części sam Mike Figgis. Jak twierdzi po obejrzeniu pierwszej nakręconej wersji Timecode, zdawał sobie sprawę jako filmowiec, że dźwięk jest ważniejszy niż obraz i, że to właśnie za pomocą dźwięku może dodatkowo pomóc widzowi w oglądaniu filmu poprzez kierowanie jego uwagi. Najważniejsze było, aby dopracować film wizualnie pod kątem informacyjnym do tego stopnia, aby w postprodukcji nie musieć ingerować już w obraz, a jedynie dźwięk.58Michał Chaciński miał okazje oglądać Timecode w 2000 roku, kiedy film powstał i przy ostatniej projekcji filmu w Polsce w 2009 we Wrocławiu na Festiwalu Era Nowe Horyzonty. Tak opisuje swoje wrażenia: „Widziałem Timecode po raz pierwszy prawie dziesięć lat temu [2000]. Wtedy kiedy film powstał i już wtedy Mike Figgis zapowiadał, że w momencie, w którym będzie wychodziło DVD z filmem, on chciałby zaproponować w jakimś sensie współudział widzowi w tym, co ogląda. Z jednej strony oczywiście ten współudział jest wbudowany w projekt, bo oglądamy na ekranie historię pokazaną w czterech oddzielnych zupełnie obrazach jednocześnie wyświetlanych na ekranie, więc niejako sami decydujemy właściwie kim jesteśmy jako widzowie. Możemy być reżyserem, możemy decydować, który kawałek oglądamy, z którego punktu widzenia.”59 Dochodzi tutaj dodatkowy wymiar filmu, a mianowicie Mike Figgis miksuje dźwięk z czterech ekranów wraz z muzyką na żywo w trakcie projekcji. Timecode zyskuje więc również wymiar performance' u. Temu zagadnieniu poświecę jednak kolejny podrozdział. http://www.youtube.com/watch?v=Jx5T-G78SHI&list=FLGjMbhQzrehv6L1xidbHAWw
http://www.youtube.com/watch?v=X1MFx-XiMUo&list=FLGjMbhQzrehv6L1xidbHAWw http://www.youtube.com/watch?v=D0zfoh5HVMg&list=FLGjMbhQzrehv6L1xidbHAWw http://www.youtube.com/watch?v=aWlN8XaPusU&list=FLGjMbhQzrehv6L1xidbHAWw http://www.youtube.com/watch?v=pCnlv4--4pw&list=FLGjMbhQzrehv6L1xidbHAWw http://www.youtube.com/watch?v=e2hXDpQTh0w http://www.youtube.com/watch?v=LorvFkIcRVw http://www.youtube.com/watch?v=UVzD7WHOBUo&list=FLGjMbhQzrehv6L1xidbHAWw Dzisiaj postanowiłam zboczyć z obranej zwykle drogi i pojechać do rodziców znajomej z Londynu, mieszkających po drodze z autostrady. Ku swojemu własnemu zdziwieniu, stwierdziłam, że ostatnim razem odwiedziłam ich chyba równo z rok temu. Agnieszka zawsze mnie namawiała, żebym ich odwiedzała jak tylko mogę, bo siedzą sami i ucieszą się z każdej wizyty. Lubiłam ich odwiedzać. Dziwiło mnie, że tak rzadko to robię, a w końcu jest po drodze. Po kolejnym nerwowym wyjeździe z Łodzi, mimo zmęczenia, odczuwałam jednak silną potrzebę spotkania z kimś. Decyzja była spontaniczna. Ten typ tak ma. Wpada zwykle bez zapowiedzi. Kiedy zjechałam z autostrady, zauważyłam wchodzącą w zakręt pędzącą karetkę na sygnale, zjechałam na krawężnik, mimo, że był bardzo wysoki, ustępując jej drogi. Mogłam uszkodzić auto, jadąc z tą prędkością, ale wygrało jednak jakieś podświadome i bezwarunkowe poczucie obowiązku i przyzwoitości. Jak zwykle pomyślałam sobie, że to pewnie grodziskie pogotowie. Być może jedzie tą karetką mój ojciec. Być może byłby ze mnie dumny jako kierowcy. Choć ta myśl była wtórna. Najpierw naszła mnie refleksja, że być może kiedyś to ja będę pasażerem takiej karetki. Być może od ustąpienia drogi przez tego jednego kierowcę, zależeć będzie reszta mojego życia. Zjeżdżając w ulicę prowadzącą do Państwa B., przypomniałam sobie o adresie ojca, który dostałam od ich córki pół roku temu. Miałam tam pojechać. W między czasie Agnieszka nawet dzwoniła i mnie pytała, czy pojechałam. Dostałam ten adres w złym momencie. Nawet teraz nie byłabym w stanie tam pojechać, choć to rzut beretem. Być może przez ten cały rok unikałam tych odwiedzin, aby o tym nie myśleć, a wizyty w Grodzisku niechybnie mi o tym za każdym razem przypominały. Nawet nie byłam w stanie sobie przypomnieć, gdzie włożyłam karteczkę z nazwą ulicy, choć być może nie miało to większego znaczenia i i tak trafiłabym pod wskazany adres. Zastanawia mnie jak by to było, gdybyśmy mieli te spotkanie już za sobą. Być może jechałabym teraz do niego, a być może podobnie jak moja matka byłby w pracy. Z rodzicami Agnieszki spędziłam dwie godziny, oglądając wiadomości w telewizji, rozmawiając o polityce i o przegranym pokoleniu, do którego się zaliczam. A rzadko mi się zdarza oglądać w domu telewizję, rzadko w domu panuje taka kameralna atmosfera, na kanapie rzadko wszyscy siadają i rozmawiają choćby o głupiej polityce, popijając herbatę i jedząc kanapki. Być może brakuje w moim domu jakiegoś elementarnego składnika rodzinnej atmosfery, dlatego wiecznie tak się jakoś mijamy i wszystko jest jakieś chaotyczne i byle jakie. Lubiłam te rozmowy o polityce z Panem B., jakkolwiek moja wiedza z zakresu polityki mojego kraju pochodzenia wydawała mi się godna pożałowania. Nigdy jednak nie rozstawaliśmy się w negatywnych emocjach, co było niejako standardem w przypadku wszelkich innych moich znajomych. Być może po prostu nasze punkty widzenia z ojcem Agnieszki były w miarę zbliżone i wykluczały wszelkie emocje związane z ewentualnymi różnicami w poglądach. Być może po prostu nasze rozmowy miały charakter dialogu, którego chęci zasadniczo brakowało ze strony większości ludzi, którymi się otaczałam. Jedno jest pewne Pan B. z pewnością posiadał ogromną wiedzę w tym zakresie, której mi brakowało. Ja zawsze byłam, jestem i pozostanę jednak tylko idealistką w tym zakresie. Kiedy żegnałam się i wsiadałam do auta, minęła mnie znowu karetka pogotowia. Znowu pomyślałam o ojcu. Cóż, to nieuniknione, pomyślałam, być w Grodzisku i nie minąć karetki pogotowia, nie przypominając sobie o nim. Dostałam jego adres jakiś czas temu, ale coś usilnie powstrzymuje mnie już od prawie pół roku od spotkania z nim. Mam poczucie, że byłby zawiedziony tym, jaka jestem. Moją bezcelowością. Podobnie jak wszyscy, którym na mnie zależy lub, którym zależy na mojej bezcelowości. Czymkolwiek przejawia się ta moja bezcelowość. Być może wcale jej nie ma. Jedno jest pewne jestem teraz zbyt pogubiona, aby dzielić trójkąt bermudzki, a może nawet czworobok swojego życia pomiędzy jeszcze jedno miasto. Zaiste fenomen trójkąta bermudzkiego był idealnym odzwierciedleniem mojej obecnej sytuacji, gdzie wszystko jakoś ginie w niewyjaśnionych meandrach moich życiowych trajektorni. Ostatnio nawet ktoś próbował mnie namówić, abym nakręciła o ojcu dokument. A właściwie o swoim dążeniu do spotkania z nim. Już kiedyś miałam taki pomysł. Z czasem wyewoluował jednak do koncepcji filmu fabularnego. Uznałam, że nie byłabym w stanie zrobić z tego filmu dokumentalnego. To jakby wykraczało poza moje możliwości. Myślałam nawet o tym, aby znaleźć podobnego bohatera, który szuka swojego rodzica i chce się z nim skonfrontować. Moja wrażliwość zawsze jednak przegrywała z poczuciem, że robiłabym to być może kosztem czyjegoś intymnego przeżycia. Te pomysły podobnie jak moje własne sinusoidalne porywy pragnienia i próby konfrontacji z ojcem, trafiały więc podobnie jak wiele moich niespełnionych namiętności do szuflady w postaci szkiców i notatek. Po prostu była to jedna ze spraw, które mnie przerastały. Być może było to kwestią czasu, a być może przejawem niedojrzałości wrodzonej, a być może wtórnej, być może niesprzyjających okoliczności, choć mając adres w kieszeni i zielone światło ze strony całego świata, gdzie nikt i nic już właściwie nie stało na przeszkodzie, moje wahanie ujawniało już tylko wszelkie niedociągnięcia mojej życiowej sytuacji i obnażały moje obecne słabości. To, że po prostu nie byłam gotowa na to wyzwanie przy obecnym niestabilnym stanie umysłu, a być może mój umysł nie był po prostu sam z siebie niestabilny, a niestabilność spowodowana była nadmierną ilością zewnętrznych zmiennych. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że nie ma właściwie w życiu nic stałego i pewnego. Albo jest dobry moment albo go nie ma. Było wiele dobrych momentów, ale nie było sprzyjających okoliczności. Teraz okoliczności były sprzyjające, ale z kolei ja nie znajdowałam się w dobrym położeniu, aby stanąć na wysokości tego spotkania. Kiedy wracałam z Grodziska, zastanawiając się, czy kupić masło, żeby nadać jakiś cel swojej powrotnej podróży do domu, nagle przed moim zderzakiem pojawiła się znowu karetka. Ta sama, która mnie wtedy minęła. Chcąc, nie chcąc, dogoniłam ją na jednych z grodziskich świateł. Jechałam za nią przez dobre dziesięć minut. We wnętrzu zapalone było światło i widziałam niewyraźny profil jednego z ratowników. Miał na nosie okulary i zmierzwioną, bujną czuprynę. Nieznośnie przypominał mi mojego ojca, jakim znam go z internetowych reportaży i zdjęć. Po chwili ktoś zgasił światło. Zastanawiałam się, czy mnie widzi. Starałam się trzymać jak najbliżej. Zdjęłam czapkę. Nawet myślałam, żeby zapalić światło. Zastanawiałam się, czy jeżeli to faktycznie on, czy palec Boży sprawiłby, że spojrzałby w stronę kierowcy jadącego z tyłu, czy byłby w stanie dostrzec we mnie jakiekolwiek swoje podobieństwo, a może podobieństwo do kobiety, w której był niegdyś podobno tak szaleńczo zakochany, że nosił ją na rękach. Zastanawiało mnie, czy ja w ogóle byłam w jakikolwiek sposób podobna do mojej matki sprzed lat. Być może wcale. Być może było wręcz przeciwnie i to ja bardziej przypominałam o nim mojej matce. Być może mijamy się tak od lat. Być może spotkamy się kiedyś, kiedy będzie już za późno. Być może zawsze było za późno. Z tego wszystkiego nie pojechałam kupić masła. Doszłam do wniosku, że to masło nie jest raczej tym, czego teraz tak na prawdę najbardziej potrzebuję. Zdjęcia wykonane w ramach amatorskich prób na potrzeby warsztatu fotograficznego prowadzonego przez Prof. Hejke. Tematem zajęć miało być malowanie światłem z wykorzystaniem długich czasów za pomocą różnego rodzaju źródeł światła, np. zapalniczki, latarki, etc.
W obiektywie pracownia modelarska inż. Macieja Turkowskiego.
Istnieje możliwość wykonania, na szczególne zamówienie, nie tylko dowolnej wersji przestawionych pojazdów, ale wykonanie dowolnego typu i w dowolnej skali pojazdu kolejowego lub samochodowego oraz obiektu architektonicznego. Oferta modelarska obejmuje głównie modele w skali TT i N - w przygotowaniu są modele autobusów w skali H0. Modele wyprodukowano w technice łączenia elementów trawionych, odlewanych z żywic oraz zamawianych części fabrycznych znanych firm modelarskich. Pojazdy trakcyjne (TT) opierają się na podzespołach mechanicznych Tillig i Roco. Ich wykonanie realizowane jest w kooperacji z Panem Piotrem Wróblem. Są one wyposażone w zmienne oświetlenie czołowe, w silniki z kołem zamachowym oraz w standardowy sprzęg. Na życzenie możliwe jest wyposażenie we wtyk gniazda DCC. Wagon SN 61, ze względów konstrukcyjnych, ma ograniczony promień skrętu i nie przechodzi przez ciasne łuki (Rmin 450mm). Pojazdy trakcyjne N - na razie niedostępne - będą oparte o mechanikę Fleischmanna. Wagony obu skal wyposażone są w metalowe, jednostronnie izolowane koła, wyposażenie wnętrza, kinematykę krótkiego sprzęgu wraz ze znormalizowanym gniazdem. Wagony nie posiadają sprzęgów. Ze względu na elementy pudła (które można samodzielnie usunąć) niektóre typy wagonów nie wpisują się w najciaśniejsze łuki (np. N R192, TT R 285). Nowości
Więcej na: http://matu.c0.pl/modelarstwo/index.html Źródło: http://matu.c0.pl/ Jak niepodległość, to niepodległość! Delicje szampańskie własnej produkcji począwszy od biszkoptu poprzez galaretkę z konfitury wiśniowej po czekoladę. No i polska flaga obowiązkowo musi być!I kolejny trop: robienie ilustracji do książek. Trzebaby poszukać jakiś fajnych bajek dla dzieci dotąd niezilustrowanych. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |