Wracając jednak do tego, co kieruje ludzi na bagna, ja poszłam szukać na bagnach... tadam! smardzów! Skuszona znaleziskiem znajomej na okolicznych opłotkach, poczytałam i wyczytałam, że smardze rosną ponoć pod olchami. Jak pod olchami, no to trzeba iść, a jakże! na bagienko. Ostatnio trudno było mi znaleźć wymówkę, aby od tak po prostu się powłóczyć. Jestem zdecydowanie pracoholikiem. Pracoholizm to obsesja na punkcie ciągłego pracowania, która wynika z faktu, że praca nie przynosi wymiernych korzyści, za to powoduje chroniczne wręcz poczucie niepokoju. Jest to oczywiście wytrychem ku temu, aby szukać korzyści przy każdej nadarzającej się sposobności gdzie indziej. Im wizja potencjalnej korzyści bardziej wybujała, tym zwykle więcej przynosi korzyści pobocznych, choć, a właściwie dlatego, że sama, jak się okaże również w tym przypadku, pozostaje zwykle niespełniona. Mózg człowieka zaprogramowany jednak na zrealizowanie celu, znalezienie korzyści, ostatecznie znajdzie zastępcze trofeum (trofea). Wszystko jest kwestią skali. Gdy myślisz, że dana rzecz jest tym, czego Ci do szczęścia potrzeba, a jej nie zrealizujesz, z całą pewnością znajdziesz coś innego, do czego dorobisz stosowną filozofię, legendę, która pozwoli Ci klepnąć upragnione "veni, vidi, vici". Niektórzy nazywają ten stan desperacją. Smardzów nie znalazłam, za to znalazłam... tadam! Pana Jezusa! Jak ten grom z jasnego nieba wyrósł mi pod nogami tam, gdzie miałam nadzieję znaleźć nigdy nie spotkanego dotąd grzyba. I to jaki ładny. Trójwymiarowy. Tak, jak lubię najbardziej. Któż znałby moje upodobania lepiej i jeszcze chciał je spełnić, zamiast na złość robić na przekór, jak nie sam Pan Jezus we własnej osobie. Wiedział, że wpadły mi ostatnio w oko na kiermaszu kolczyki z trójwymiarowymi kwiatami lotosu, ale ich sobie oczywiście pożałowałam. No to na pocieszenie zaserwował mi w trójwymiarze siebie samego. Skromnym być! Chyba lubi takie dziewczyny, jak ja. Takie Marie Magdaleny. "Kobiety z(a)gubione" jak to ludzie lubią prawić, choć on by ich pewnie nigdy tak nie określił i chwała mu za to! Większość ludzi Pana Jezusa szuka w kościele. I ja go tam szukałam, ale nigdy nie znalazłam. Udział w życiu kościelnym miał dla mnie wymiar raczej społeczny, socjologiczny niż duchowy. Zawsze więc mówię ludziom, że gdy chcę spotkać Pana Boga, idę w dzicz.
A jaki jest związek świętych obrazków z dziczą? Paradoksalnie większy niżeli większość ludzi zapewne by sądziła. Pamiętam, jak kiedyś, klucząc bocznymi drogami pod Tomaszowem Mazowieckim, natknęłam się na kapliczkę. Oto wyrosła biała jak welon na wyniesieniu przy drodze opadającej ku bagnistemu zagłębieniu. Wejście niskie, zmuszające co wyższych zapewne do pochylenia głowy, jeśli nie wejścia na klęczkach do misternie udekorowanego w święte obrazki, koronki, kwiatki i wszelkiego rodzaju ozdoby wnętrza. Nad wejściem wyblakła, choć wciąż barwna papierowa kopia ikony Pneumatofory Maryi niosącej Ducha Świętego. Nie zastanawiałam się długo nad motywacją postawienia tutaj bielonej kaplicy. XXI wiek. Droga przejezdna nawet w największe ulewy. A kiedyś? Mroczny, morowy, bagnisty trakt, w którym grzęzły zaprzęgnięte w łyski wozy. Być może woźnica przy kaplicy przystawał i modły wznosił do nieba, by mu droga lekką była i na pokuszenie nie powiodła jakaś senna mara. Być może jaśniała w mrocznym lesie jak latarnia, znacząc bezpieczną przystań zagubionym wędrowcom.