***
taka droga
z dogorywającym drzewem
na marginesie
niebieski włos
jeży się
na czarnym tle
czarnych gwiazd
bezkresie
wielki i mały wóz
drogowskazy
muzeum skończoności
na poboczu wieczności
***
such a road
with a tree incinerating
on the margin
the blue hair
bristles
on the black sky
of the black stars'
immensity
ursa major and ursa minor
the only signposts of
the museum of finity
on the side of the eternity
Wracając, po drodze zachwyciła mnie gra świateł. Pomyślałam - dokumentacja do potęgi powtórzenia. Teraz patrząc na to zdjęcie, przez moją głowę przetoczyła się lawina retrospekcji. Począwszy od niedokończonego projektu fotograficzno-literackiego, niedokończonych studiów po dającą wiele do myślenia opowieść współtowarzysza podróży w nocnym pociągu. "Bo tak się ładnie rozkłada światło..." - tak brzmiała odpowiedź dziewczyny robiącej zdjęcia zwałowiska starych podkładów kolejowych na pytanie: "A co Pani tam tak fotografuje? Pani z telewizji?" - opowiadał z przejęciem mój towarzysz podróży. "Pani to sobie wyobraża. Ludzie nie mają, co robić." Nie skomentowałam tego nawet słowem. Chyba mnie to dotknęło na tyle, że włączyła mi się czerwona lampka. Intuicja podpowiadała mi, że cokolwiek bym powiedziała, mogłoby być zbyt emocjonalnie nacechowane, więc milczałam. Z obecnej perspektywy, sądzę, że komentarz i tak był zbyteczny. Są takie rzeczy, które po prostu należy pominąć milczeniem. Stojąc przy tej drodze z aparatem, gdybym kogoś spotkała, gdyby mnie ktoś spytał, co robię i, po co, byłabym zmuszona odpowiedzieć podobnie. Trudno mi jednoznacznie przyznać temu Panu rację. Jego oburzenie jest dla mnie jednak zrozumiałe. Potrafię zrozumieć, że dla kogoś robienie zdjęć w ogóle może być mało sensownym zajęciem, niezależnie od tego, czy robi się je amatorsko, hobbystycznie czy profesjonalnie, zawodowo. To, co robimy wcale nie musi podobać się każdemu. Trudno, mówi się. Jednemu się nie podoba, spodoba się drugiemu. Nie da się zadowolić wszystkich. Mimo początkowego zażenowania, gdy nad ranem obudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego słońca, wyszłam na korytarz i zrobiłam zdjęcie, podczas gdy mój towarzysz spał w najlepsze. Ciekawa jestem, czy ten wschód słońca byłby go w stanie jeszcze w ogóle zachwycić?! Czy w ogóle było cokolwiek takiego, co było w stanie go zachwycić?! I nie mówię tego w poczuciu wyższości czy z przekąsem. Raczej intryguje mnie to, czy ten zachwyt nie przechodzi czasami z wiekiem?! Czy ja kiedyś też przestanę widzieć piękno wokół siebie?! Cóż takiego niezwykłego w drzewie, któremu włos niebiesko dogorywa na marginesie? Może piękno mogę dostrzeć już wszędzie jak wykrzyknik przed powrotem do znanego widoku przez duszne okno, gdzie nic mnie już nie jest w stanie zachwycić...