Niniejsza galeria jest nieśmiałą odpowiedzią na uwagę odnośnie relacji "Wiosna w Szarży" dotyczącą niedosytu tego, co najważniejsze, a mianowicie konia. Koń to wdzięczny temat fotograficzny, ale moim zdaniem trudny. Osobiście uważam, że warunkiem koniecznym do zrobienia dobrego zdjęcia jest dobra więź z fotografowanym koniem. Nie wiem, jak Wam, ale mi nieraz się zdarzyło spotkać z tym, że koń po prostu unikał obiektywu, chował się za plecami innego konia, kładł uszy, odwracał się, najzwyczajniej w świecie nie podobało mu się, że chce mu zrobić zdjęcie. I ponownie konie w tym względzie bardzo mi przypominają ludzi, którzy również nie zawsze lubią być fotografowani, chociaż nie oznacza to, że nie da się im zrobić nigdy zdjęcia. Trzeba po prostu pracować nad zbudowaniem zaufania tej osoby do nas, co wcale nie jest proste. Czasami prosty gest wystarcza, czasami potrzeba więcej czasu i wysiłku, aby ktoś się przed nami otworzył. Podobnie jest z końmi. A już zwłaszcza jeżeli chcemy ująć w tym zdjęciu coś więcej niż tylko niezaprzeczalne piękno konia, ale przede wszystkim jego charakter, osobowość, indywidualność. Dlatego też w swojej pierwszej relacji zdjęciowej ograniczyłam się bardziej do nastrojowych kadrów, które najlepiej oddawały moje ogólne wrażenie miejsca. Na konie przyjdzie jeszcze czas, jak lepiej się ze sobą poznamy i mam nadzieję, że będę wówczas mogła podzielić się z Wami naprawdę wyjątkowymi autentycznymi końskimi portretami. A tymczasem trochę zdjęć z mojej piątkowej wyprawy do Szarży - takich właśnie bardziej końskich. Niektóre konie zachowywały postawę ich wysokości piękności niedostępności, inne wręcz zdawały się mnie zagadywać wzrokiem, żebym dała spokój im kolegom-sztywniakom, one mi tu zaraz pięknie zapozują o tak i tak i jeszcze inaczej (prawdziwi modele!), a jeszcze inne nie zwracały na mnie zupełnie uwagi w swojej naturalności. Ja osobiście lubuję się w detalach. Końskie oczy kryją dla mnie niewyjaśnioną magię, końskie chrapy ujmują delikatnością. Najbardziej jednak cenię sobie ujęcia koni wpisanych w otaczający krajobraz, zwłaszcza otaczającą naturę, która jest mi nade wszystko najbliższa i sądzę, że mój punkt widzenia składa się również z przekonaniem o tym, że koń najlepiej prezentuje się na wolności, na otwartej przestrzeni, a nie zamknięty w ciasnym geometrycznym kadrze linii prostych i ukośnych. Mam wrażenie, że wówczas jest on mniej sobą, a bardziej tym, czym byśmy chcieli, aby był.
0 Comments
Konna przejażdżka po plaży chyba zawsze była moim marzeniem. Kto z was nie zachwycał się filmowymi scenami z tym właśnie motywem?! Któregoś lata doszłam do wniosku, że może warto to marzenie po prostu wreszcie spełnić i nie oszukiwać się dłużej, że to poza zasięgiem moich możliwości, nawet jeżeli nie jeździłam od dawna, i zaufać wreszcie nieco bardziej doświadczonym od siebie, którzy zgodnie twierdzą, że z jazdą konną jest jak z jazdą na rowerze - tego się po prostu nie zapomina. Wszelkie wątpliwości rzuciłam więc w kąt, a do bagażnika sto lat nie noszone oficerki, ostatnie bryczesy w jednym kawałku, kask i bacik (choć okazał się zupełnie niepotrzebny) i wyruszyłam w drogę do Trójmiasta, choć nie miałam jeszcze pewności, czy i, gdzie uda mi się spełnić to moje szalone marzenie. Szczęśliwy traf sprawił, że będąc w odwiedziny u znajomych w Sopocie, siedzieliśmy któregoś dnia w knajpie nad morzem i zobaczyłam jeźdźców galopujących na koniach w morzu. Okazało się, że znajomy zna osobiście jakiegoś koniarza i już następnego dnia znalazłam się w stadninie. Miałam szczęście, że przyjechałam akurat tego dnia, bo na następny wyjazd na plażę musiałabym czekać do poniedziałku. Oczywiście zostałam potraktowana ze standardową nieufnością - zapewne wielu turystów przede mną chwaliło się, że urodzili się w przysłowiowym siodle. Udało mi się ubłagać instruktorkę, aby sprawdziła moje umiejętności. Miałam duszę na ramieniu, bo nie jeździłam pewnie z 6 lat, a bardzo mi zależało na tym, aby pomyślnie zdać ten egzamin. Okazało się, że w istocie tego się nie zapomina. Tak naprawdę moja reakcja na płoszenie się konia zaważyła o pomyślnej ocenie. Od siebie mogę jedynie dodać, że wyznaję zasadę 50/50 (fifty/fifty) - 50% to umiejętności, doświadczenie, wiedza, 50% to pewność siebie. Z końmi jest jak z ludźmi - dopóki jesteś pewien siebie, porywasz innych ze sobą, kiedy wykazujesz niepewność, wykorzystują ją inni. Kiedy wsiadasz na konia, stanowisz z nim jakby jeden organizm - koń wyczuje przez skórę Twoją niepewność, napięcie, strach. Ty również musisz być czujny na równie wysublimowane niuanse w jego zachowaniu. Chyba nie muszę mówić, że było fantastycznie. Mieliśmy ponoć szczęście do pogody. Było w miarę ciepło i sucho. Morze było spokojne, wręcz nieruchome. Zero wiatru. Przepiękny zachód słońca. Cisza. A z drugiej strony możliwość zabłyśnięcia w blasku fleszy podczas kąpieli w morzu przy sopockim molo - żaden turysta nie przepuści okazji, aby sfotografować ten przepiękny widok. Pamiętam, że ja również wyskoczyłam jak z procy na plażę, aby podziwiać galopujące w wodzie konie. Tego dnia wzbogaciłam się nie tylko o nowe doświadczenie, ale również nową wiedzę. W drodze powrotnej musieliśmy pokonać strome schody - nie wiedziałam, że konie świetnie sobie radzą w chodzeniu po schodach. Wow! Ośrodek Konny Kolibki Adventure Park różni się bardzo od innych stadnin. Przede wszystkim tym, że nie ma tutaj stajni - konie większość czasu spędzają w terenie. Konie nie chodzą też na wędzidłach, ale na zwykłych kantarach sznurkowych. Największy nacisk jest tutaj kładziony na stworzenie dobrej więzi z koniem. Hasłem przewodnim ośrodka jest odpowiednio "Konie mamy w naturze". Było to chyba moje pierwsze zetknięcie się z alternatywnymi metodami obchodzenia się z końmi.
Więcej na: http://www.adventurepark.pl/ Kwiecień plecień poprzeplata trochę zimy, trochę lata. Korzystając ze słonecznej kratki w dzisiejszej pogodzie, czmychnęłam rowerem nad bagna, aby pozbierać trochę suchej trawy z łąki - mój sposób na walkę z erozją gleby w ogrodzie (każdą warstwę żyznej gleby będę teraz przykrywać taką warstwą sianka). Żyję głęboką nadzieją na to, że pomoże ona w zatrzymaniu wody w ziemi. Na próbę zebrałam też trochę trzciny tej grubej z pałek. Odkryłam, że na domki dla owadów świetnie nadadzą się masywniejsze suche łodygi nawłoci, jak również trzcina, ale taka z pióropuszowym zakończeniem. Nazbierałam trochę świeżej pokrzywy na herbatkę, może zrobię też nawóz dla roślin, a może doleję trochę soku pokrzywy do szamponu. Kiedyś walczyłam z pokrzywami na ogrodzie, dzisiaj dałabym wszystko za to, aby je na powrót odtworzyć. Przy okazji oczywiście nie mogłam odmówić sobie zapuszczenia się na chwilkę na same bagna. Jeszcze nie wypatrzyłam w tym roku upragnionych czapli. Kiedy zbliżałam się do wierzbowej plątaniny, usłyszałam jednak trzask gałęzi, a potem ewidentnie dźwięk rytej racicami ziemi i charakterystyczne sapanie. Nie miałam wątpliwości, że to dzik, więc postanowiłam polowanie na czaple odłożyć na inną okazję, wycofać się i pójść w inny zakątek. A tam dyskretnie wśród traw odkryłam martwego lisa. Coś go ewidentnie udusiło - oprócz śladu duszenia na szyji, był nietknięty jakby usnął w biegu z wyszczerzonymi zębami. Przypomniała mi się taka scena z jednego rosyjskiego filmu, która zaczyna się powolnym dojazdem od szerokiego planu owocującego sadu jabłoni, w miarę zawężania się kadru dostrzegamy postać leżącą wśród jabłek pod jedną z jabłoni, sielanka, świeci słońce, ptaszki ćwierkają, myślimy sobie śpi człeczyna, potem okazuje się, że ten człowiek ubrany jest w wojskowy mundur, dopiero kiedy pod koniec tego długiego ujęcia kamera dojeżdża do zbliżenia twarzy postaci, okazuje się, że młody żołnierz leżący pod drzewem jest martwy, z ust cieknie mu strużka krwi. To takie dziwne uczucie stać pośród takiej dziczy, kiedy w każdej gałązce pulsuje życie, a wśród butwiejących na ziemii traw zgrabnie wkomponowane leży to martwe lisie ciałko. Taki zgrzyt w tej wiosennej aurze, choć przecież nic w przyrodzie nie ginie. Wkrótce bagno pochłonie to martwe ciało, a na powierzchni wykiełkuje na wiosnę następnego roku nowa roślina, być może zakwitnie kwiat, być może zapyli go pszczoła, pszczołę upoluje ptak, a ptaka lis i wszystko zatoczy jedno wielkie koło.
Dzisiaj odbyłam swoją pierwszą w życiu wachtę w stadninie Stowarzyszenia Jeździeckiego „Szarża”. Główną motywacją dla mnie była możliwość darmowych jazd w zamian za pracę, choć nie jedyną. Przede wszystkim zależało mi na możliwości poznania pracy w stajni od nieco innej strony niż dotąd. Swojego czasu jeździłam konno regularnie. Stajnie znałam głównie z punktu widzenia jeźdźca. Tym razem zabrakło mi nieco tej właśnie wiedzy o stajni i koniach – znalazłam się w nowym miejscu, wśród nieznanych koni i w zupełnie nowej roli. Wachta – dla wielu rzecz oczywista, dla innych enigmatyczna. „Co to właściwie? To wachtowanie?”, – zapytał mnie ostatnio kolega, któremu zwierzyłam się ze swoich planów. Jako lingwista, lekko zaskoczona jego pytaniem (wydawało mi się, że każdy wie, co to wachtowanie), wyjaśniłam, że termin ten może się wydawać dziwaczny, bo został zapewne utworzony od niemieckiego wachten – czuwać. Wachtowanie to inaczej czuwanie. To najprostsze wytłumaczenie, jakie przyszło mi wówczas do głowy. Niemniej jednak uznałam, że przy najbliższej okazji muszę koniecznie zasięgnąć wiedzy w słowniku języka polskiego, bo nawet to proste tłumaczenie wzbudziło we mnie ciekawość tego, czy wachta nie kryje w sobie czasami głębszych znaczeń. Czuwanie mimowolnie skojarzyło mi się z harcerstwem. A więc co na to słownik? Nie wiem, jak Wy, ale ja byłam nieco zdziwiona, że definicja wachty jest tak mocno "zakotwiczona" w dziedzinie marynistycznej. Kiedy opiekunka wacht Ania Zieleśkiewicz napomknęła mimochodem o tradycjach ułańskich leżących u podstaw idei stowarzyszenia, zaczęłam kojarzyć ze sobą te wydawać by się mogło tak odległe dziedziny. Ułan to żołnierz, żołnierz to członek wojska, w wojsku z kolei panuje hierarchia i dyscyplina. Analogicznie jak na statku – zależnie od stopnia, inne obowiązki. Jedno jest wspólne – czuwanie nad porządkiem i bezpieczeństwem na pokładzie. Tyle wynikło z moich spontanicznych rozważań na temat na zasadzie luźnych skojarzeń. Etosowi wachtmistrza poświęcę jednak już wkrótce osobny rozdział. Nie ma, co ukrywać – wachtowanie to ciężka fizyczna praca wymagająca nie tylko sprawności fizycznej, ale również dobrej organizacji pracy, bo obowiązków w trakcie tych sześciu godzin jest bardzo wiele i zazwyczaj trzeba umieć samemu im wszystkim podołać. Krótko mówiąc, trzeba być zdyscyplinowanym jak żołnierz w wojsku. Ponadto to praca wymagająca odporności na wszelkie kaprysy pogody. Nieodłącznym elementem wachtowania jest również kontakt z końmi. Zapewne wielu z Was chciałoby wiedzieć, jakie są moje pierwsze wrażenia. FIZYCZNA PRACA Tak jak wspominałam nigdy nie wachtowałam. Fizyczna praca specjalnie mnie nie zmęczyła. Wiem już jednak, że warto wyposażyć się w rękawiczki, jeżeli chcesz naprawdę zaprzyjaźnić się z widłami i wszelkimi innymi narzędziami wachtmistrzowej zbrodni:) Lepiej też lepsze ciuchy i buty zostawić w domu, bo z pewnością będzie niejedna okazja, aby upaprać się jak dziecko :) POGODOWE EKSTREMA Pogoda nie dopisała i niestety mocno wymęczyła - trzeba było jednak wziąć kalosze, bo w między czasie zrobiło się dosyć mokro, a niska temperatura wespół z deszczem mocno jednak wychłodziły. Warto zawsze mieć przy sobie jakieś dodatkowe ciepłe rzeczy. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chyba najgorsze pogodowe doświadczenie już za mną. Teraz może być już tylko lepiej. UŁAŃSKA PUNKTUALNOŚĆ Rozbawiła mnie reakcja na moje wczesne przybycie - podobno nietypowe dla wachtmistrzów - jak również fakt, że mimo ostatnich 3 minut do końca mojej wachty, grzecznie wędrowałam z moją zastępczynią, aby spędzić konie z łąki do stajni, zamiast uciec, gdzie pieprz rośnie. PAMIĘCIOWA ROBOTA - NIEZNANY TEREN I KONIE To była chyba najbardziej uciążliwa część wachtowania dla mnie. Zapamiętać, w której stajni, w którym boksie stoi, na który padok jest wyprowadzany dany koń, nie mówiąc już o imionach koni i nazwach padoków. O wiele łatwiej zostać wachtmistrzem, jeśli wcześniej jeździło się w danej stadninie. To zapewne kwestia czasu - niezależnie od tego, czy byłabym jeźdźcem czy wachtmistrzem, trzeba wpierw poznać nowe miejsce. RÓWNOUPRAWNIENIE Oczywiście "równouprawnienie" w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Uwielbiam miejsca, w których ludzie Cię nie szufladkują. Z natury jestem drobną kobietką i niejednokrotnie mi się już zdarzało, że nawet moje dobre chęci i otwartość na podjęcie fizycznego wyzwania spotykały się z pobłażaniem. Strasznie to zawsze gasiło mój entuzjazm. Jeżeli chcesz wachtować, nikt Ci nie odmówi na podstawie tego, że jesteś kobietą lub nie jesteś dobrze zbudowany. A jeśli potrzebujesz pomocy, wystarczy jedynie poprosić kolegę o pomoc. OBSERWACJA OTACZAJĄCEJ PRZYRODY Oczywiście mimo dość intensywnego trybu pracy, nie umknęły mojej uwadze liczne małe cuda, jak na przykład różne przepiękne kolorowe ptaszki (prawdziwa gratka dla ornitologa), wciąż mocno wiosenne końskie kadry (niektóre konie przybrały sarnie umaszczenie dzięki opadającym im na grzbiety białym płatkom) i mocno przypominające ludzkie końskie zachowania (jeżeli masz jabłko w kieszeni i myślisz, że koń łasi się do ciebie, bo jesteś fajny, aaa! przykro mi, ale fajne to może być co najwyżej jabłko w Twojej kieszeni, nie można za to powiedzieć tego o koniach skubiących zieloną trawkę na łączce, one mają nawet jabłuszko w głębokim poważaniu:). Ja zawsze znajdę jakąś przestrzeń, aby uciec od twardych rygorów rzeczywistości. W między czasie urodził się w ogóle pomysł na powstanie tekstu, którego tematem byłaby właśnie pierwsza wachta. Tekst miałby opierać się na serii wywiadów z osobami związanymi ze stowarzyszeniem, które powspominałyby ten swój "pierwszy raz", a tym samym trochę przybliżyły laikom istotę wachtowania. W tym tekście nie zabraknie z pewnością rozdziału poświęconego etosowi wachtmistrza, który jest silnie zakorzeniony w tradycji ułańskiej, a niezwykle istotny dla zrozumienia sensu tej całej swojej ciężkiej pracy. Jeżeli zawitacie kiedyś do Zakopanego i nie będziecie wiedzieli, czym zająć dzieci, musicie koniecznie wybrać na słynne zakopiańskie Krupówki, a tam przy sprzyjającej pogodzie może będziecie mieli okazję spotkać Oskara. Nie martwcie się, że go nie znacie - nie da się bowiem przegapić człowieka, który robi niezwykle wielkie bańki mydlane! Możecie nie tylko podziwiać ten niezwykły bańkowy spektakl, ale również spróbować własnych sił w puszczaniu tych wielkich baniek dzięki specjalnym zestawom produkowanym przez Oskara. Na miejscu będziecie mogli zakupić również taki zestaw dla siebie lub dla dzieci w dowolnej ilości. To naprawdę świetna zabawa. Polecam! If you ever happen to visit Zakopane (Poland) and have no idea how to fight with your children's boredom, you have to take a walk down the most famous street in Zakopane - Krupówki and there if you are lucky you will meet Oscar. Probably you think but how shall we recognize him. No worries - you cannot pass indifferently by a man who makes gigantic bubbles. You can not only admire the amazing bubble spectacle, but also try yourself in making these big bubbles thanks to special bubble sets produced by Oscar. You will be able to buy a set for yourself and your children on the sport. It is really great fun! You have to try it!
Polecam Propank Butank Steel Drums! Adam robi instrumentalne cuda z butli gazowych! Chyba nie można było znaleźć lepszego akustycznie miejsca jak polskie Tatry dla sprawdzenia możliwości propanka. Może już wkrótce będziecie mogli wysłuchać delikatnych dźwięków tego fantastycznego instrumentu w tych pięknych okolicznościach przyrody! A póki co kilka zdjęć dla pobudzenia wyobraźni. Oficjalna strona Propank Butank Steel Drums: http://steeldrums.pl/ I would like to recommend Propank Butank Steel Drums! Adam is doing instrumental wonders with the gas cylinders! I do not know whether there could have been a better acoustic space than the Polish Tatra Mountains for checking the propank's possibilites. Maybe soon you will be able to hear soft sounds of this fantastic instrument in these beautiful natural setting! In the meantime some pictures to stimulate your imagination. Propank Butank Steel Drums official website: http://steeldrums.pl/
Zapowiedż: Julian Klamerus - artysta z Zakopanego Ot taki piękny dzień w Tatrach. Będąc w odwiedzinach u znajomego, oczywiście krążę oczarowana pięknem jego starej drewnianej chaty i roztaczającej się wokół zapierającej dech w piersi panoramy Tatr oraz okolicznych pastwisk. Właśnie fotografowałam pasterza wypasającego owce na sąsiednim poletku by po chwili odwrócić się i za swoimi plecami odkryć, że jedna z drewnianych ścian domu została zagospodarowana pod galerię prac człowieka, którego miałam okazję poznać dzień wcześniej. Skromny mężczyzna o siwej głowie w kombinezonie przewodnika TPN-u. Ani razu nie napomknął o swoim artystycznym powołaniu. Cenię sobie skromność. W kontekście tej ostatniej widok powyższej galerii miał na mnie piorunujący wpływ. Już wkrótce więcej zdjęć obrazów. GALLERY Obrazy autorstwa Juliana Klamerusa Kontakt z managerem artysty: Oskar Klamerus 0 506 327 999
KROKUSY Krokusy w Dolinie Chochołowskiej były głównym celem mojej wyprawy do Zakopanego. Po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcie krokusowych pól dwa lata temu i już wtedy wiedziałam, że jeżeli wybiorę się kiedyś w Tatry, to z pewnością na wiosnę, aby zobaczyć ten piękny widok. Krokusowe pola widniały długo na liście moich osobistych marzeń. W tym roku ciśnienie sięgnęło absolutnego zenitu! Udało mi się zdążyć na ostatnie już chyba takie widoki w Tatrach tej wiosny! A przy okazji oczywiście upolowałam kilka ptaszków. Już chyba w standardzie jest, że ludzie zaczepiają mnie i zagadują, czy robię te wszystkie przyrodnicze zdjęcia na potrzeby jakiegoś projektu lub pracy. Chyba mają taki potencjał i tym projektem jest właśnie ta strona, tworzę ją przede wszystkim na własne potrzeby i wierzę, że dzielisz je również ze mną Ty, który właśnie w tej chwili dobrnąłeś do tej linijki i czytasz ten tekst. CHODZENIE PO GÓRACH Oczywiście szybko się zorientowałam, że podziwianie krokusów w Tatrach to chyba najbardziej przyziemny powód, dla którego turyści jadą w góry właśnie na wiosnę, a że nie uważam się za ot takiego zwykłego turystę, wyprawa w góry w towarzystwie bardziej doświadczonego kolegi była propozycją absolutnie nie do odrzucenia, wręcz pożądaną i wyczytaną w moich myślach. Chyba odezwała się we mnie dusza alpinisty, bo trudno mnie było zmęczyć (brak mi chyba wyczucia własnych możliwości, zwłaszcza że zakwasy i zadyszka niespecjalnie mnie dotyczą), wędrowałabym dalej, ale na szczęście kolega nieco utemperował moje ambicje i kompromis zwyciężył. No i dobrze, bo wkrótce pogoda się pogorszyła i zapewne dalsza podróż nie byłaby już żadną przyjemnością. I tak nie sądziłam, że przyjdzie mi podziwiać w trakcie tego pobytu tak malownicze i zapierające dech w piersiach widoki! Polska jest po prostu piękna! Rozważaliśmy jeszcze wyprawę kolejką na Kasprowy Wierch, ale cena nas zniechęciła. Prędzej pewnie byśmy się tam sami wdrapali jakby tylko zmęczenie nie dało się we znaki, godzina nie była późna i nie zaczęło padać. Po tak aktywnie spędzonym dniu zaczęliśmy snuć fantazje nawet o zdobyciu karkołomnych Rys! To wszystko chyba przez to górskie powietrze! Udało się nam również dotrzeć w spowitą wciąż gęsto krokusami polanę Kalatówki - jedno z miejsc, które również chciałam zobaczyć. Nie byłam odosobniona w swoim zachwycie. Krokusy podbiły nawet twarde męskie serce:) PRODUKTY REGIONALNE Kiedy zobaczyłam dym snujący się wokół przydrożnych drewnianych chat, nie mogłam nie zajrzeć do środka. A wewnątrz przytulnego wnętrza palenisko i stół zastawiony po brzegi wszelkimi dobrodziejstwami górskich specjałów - oscypkami, korbocami, buncem, bryndzą, żurawiną i miodami. Przemiła Pani Aleksandra, szefowa tego przybytku, nie omieszkała mnie poczęstować wszystkim po trochu. Pokazała mi również drewnianą wędzarnie - znowu odżyła we mnie wizja zbudowania podobnej konstrukcji na własne potrzeby. Niestety oscypek kupiłam wcześniej u konkurencji, a czekała mnie tego dnia daleka wyprawa rowerowo-piesza, plecak wypchany po brzegi, więc niczego tego dnia nie kupiłam, ale obiecałam, że wrócę. I wróciłam jeszcze tego samego dnia ze świętym obrazkiem Matki Boskiej Szkaplerznej z kaplicy na Polanie Chochołowskiej, ze wszelkim najlepszymi życzeniami, jakie mi przyszły do głowy, a pod koniec pobytu przyjechałam już samochodem (jak ja tą drogę dałam radę przebyć rowerem?!) i zaopatrzyłam się po trochu we wszystkie pyszności. Polecam! Stara Bacówka na Polanie Biały Potok między doliną Kościeliską a Chochołowską naprzeciwko Witów 314 - przy mapie Tatr GPS 49 17'5''N, 19 51'15.56''E tel.: 513 558 105, 501 293 580 Owce to częsty widok na zakopiańskich łąkach. Rzadziej można je jednak spotkać w towarzystwie tak nietypowego psiego pasterza:) Innymi słowami, każdy może być tym, kim tylko zapragnie, wystarczy tylko, że będzie w to bardzo wierzył. Ten mały psiak uwierzył i zdołał przekonać do siebie stado trzy razy większych od siebie owiec. No i chyba zimna Zośka się pośpieszyła. Nabroiłam i uciekam! Żałuję, że nie wzięłam nart, wówczas może zostałabym dłużej. Nie sądziłam, że śnieg mógłby kogoś ucieszyć. A jednak! Dla znajomego z Zakopanego śnieg był chyba najlepszym urodzinowym prezentem, jaki mógł sobie wymarzyć - oznaczało to dla niego dzień wolny od pracy:)
A tymczasem dzisiaj z Weronika Kszczot tynkowałyśmy wspólnie kolejną ściankę w Fundacja Kreatywna. Jest pięknie. Dawno mnie nie było w siedzibie Fundacji i muszę przyznać, że kiedy dzisiaj wkroczyłam na salony, zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Wnętrze stało się bardzo ciepłe i przytulne. W porównaniu z tym, co było, wygląda to wszystko bardzo stylowo - zastanawiam się, czy w ogóle warto to malować, trochę szkoda, zwłaszcza że jedna ze ścian jest właściwie w 100% przeszklona, a obok nie ma żadnych wysokich zabudowań, które zabierałyby światło. Na szczęście można to zostawić na koniec. Ogólnie czułam bardzo pozytywne wibracje w tym naturalnym wnętrzu. Na samym początku wiało tutaj chłodem i jakoś nie byłam przekonana, co do tego, aby taki naturalny tynk mógł coś zmienić w betonowym bloku, na ile nie byłby jedynie próżnym łudzeniem się o uczynienie nienaturalnego wnętrza pozornie bardziej naturalnym, a jednak efekt przerósł moje wszelkie wyobrażenia. Polecam wszystkim tym, którzy chcieliby ożywić swoje zimne cztery ściany w blokach. Nie wiem, czy Weronika zdaje sobie sprawę z tego, że swoim żartem o otynkowaniu mojego pokoju zrobiła mi apetyt na podobne rozwiązanie dla moich wołających o pomstę do nieba o odmalowanie ścian. Ot tak teraz będzie się u mnie załatwiało kwestie odmalowania mieszkania - "walniemy" tynk gliniany, hehe:) Bardzo mi się spodobał ten pomysł. Najchętniej otynkowałabym wszystko w około, tyle, że w tej mojej leśnej pustelni nie obędzie się niestety bez bielenia ścian. Nie mam jednak wątpliwości, że może to mocno ocieplić wnętrze. A już wkrótce kolejne warsztaty z tynków glinianych właśnie w Fundacji Kreatywna! Będzie się działo! Wisienką na torcie będzie wyjazd na dwudniowe warsztaty z permakultury w Pryszczowej Górze! Nie może tam Was zabraknąć! Więcej o fundacji i zbliżających się wydarzeniach na profilu fb Fundacja Kreatywna: https://www.facebook.com/fundacjakreatywna/?fref=ts Dzisiaj byłam na IV edycji Dni Australii w Warszawie zorganizowanych przez Albion House i Muzeum Azji i Pacyfiku. Póki co krótko wrażeniowo spontanicznie, a w niedzielę może popełnię jakąś relację z prawdziwego zdarzenia i podzielę się z Wami kilkoma zdjęciami z tego wydarzenia.
Zakręciła mi się łezka w oku po raz pierwszy odkąd wróciłam. Wygrałam didgeridoo - cieszę się, bo na warsztatach z Martą Sapierzyńską jakoś mi nie szło (po prostu wstydliwa jestem:/) - teraz będę mogła ćwiczyć w domu, jak nikt nie patrzy. Konsultacje z pracownikami Albion House, jak również liczne relacje podróżników oraz prezentacje szkół językowych otworzyły mi oczy na mnogość perspektyw powrotu do Australii. Tak w ogóle to śmiesznie wyszło, bo stłukłam dzisiaj kolejną filiżankę z zastawy, a potem oprócz didgeridoo wygrałam również kubek. Znów mój niepoprawny optymizm przebija się przez łzy i podpowiada, że nic w naturze nie ginie. Żeby tego było mało, patrzę na dno tego kubka, a tam jak w ruskiej babuszce jeszcze coś - breloczek z misiem koala. Przypomniał mi się jeden taki, który zrobił sobie małą siestę na jednym z eukaliptusów w Parku Narodowym Tindinbilla. Krótko mówiąc warto było się ruszyć z domu, choć to był dziwny dzień równie dziwny jak cały mój szalony pobyt w Australii. Muszę przyznać, że Australia wciąż jednak stanowi dla mnie taki kolejny niedokończony rozdział. Albion House - Edukacja za granicą: http://albionhouse.com.pl/ https://www.facebook.com/AlbionHouse1996/ Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie: http://www.muzeumazji.pl/ https://www.facebook.com/muzeumazji/?fref=ts IV Dni Australii: https://www.facebook.com/events/195464457494659/ http://albionhouse.com.pl/dni-australii-2016/ Korzystając z przepięknej pogody, postanowiłam odwiedzić dzisiaj Stadninę Stowarzyszenia Jeździeckiego Szarża, aby poznać Anię, z którą korespondowałam w sprawie wolontariatu, porozmawiać o szczegółach i zobaczyć miejsce. Wiele o Szarży słyszałam, nigdy jednak nie miałam okazji tam zajrzeć, a co najdziwniejsze nie wiedziałam, że mieści się na tyłach znanej wszystkim Szkoły Jazdy Konnej Patataj. Nie wiem, dlaczego, ale z początku pomyliłam Szarżę z Patatajem i z lekka przerażona udałam się wpierw do tej pierwszej. Przerażona, bo nie przepadam za tłumami ludzi, wielkimi imprezami plenerowymi i hałasem, a akurat odbywały się jakieś zawody. Pomyślałam sobie: "W co Ty się dziewczyno pakujesz? Przecież to nie Twój klimat." Z niejaką ulgą przyjęłam więc swoją pomyłkę. Pojechałam dalej, a im dalej jechałam, tym bardziej zaczynało mi się podobać. Na początku w ogóle przejechałam Szarżę. Nie sądziłam, że mieści się tak blisko stadniny Patataj. Myślałam, że te tereny również przynależą do tej ostatniej. Weszłam w zupełnie inny świat. Błoga cisza i spokój. Taka enklawa. Od razu odczułam ulgę. Ania również ujęła mnie swoją delikatnością i otwartością. W prawdzie dzisiejszy dzień w Szarży był nieco zwariowany, ale i tak wszyscy zachowali zimną krew i z pełnym spokojem starali się wspólnymi siłami związać koniec z końcem. Ja również stwierdziłam, że nie będę siedzieć z założonymi rękoma i trochę pomogę. W końcu zapewne niedługo również będę miała okazję sprawdzić się w roli wachtmistrzyni. Przy okazji zapoznałam się z końmi. Ania oprowadziła mnie po terenie, który zakwitł cały wiosennie na biało. Każdy wybieg ma tu inną intrygującą nazwę. Najbardziej rozbawił mnie Mordor - nazwa zainspirowana drewnianymi wrotami. Ponadto jest biały wybieg od białego ogrodzenia, choć są dwa białe, jedno po prostu było białe wcześniej od drugiego. Drzewo. Garaż. Te hasła brzmiały wcześniej jak tajny szyfr. Ania zapoznała mnie również z najstarszym lokatorem - 30-letnim Piorunem, który przeszedł już na zasłużoną emeryturę i może sobie po prostu "być". Pobyt w Szarży chyba mu sprzyja, bo 30 lat to już doprawdy górna granica wiekowa, a tymczasem Piorun wciąż ogląda się za dziewczynami. W oko wpadła mu ponoć Burza:) Kiedy opuszczałam już Szarżę, na okalających malowniczych terenach przyuważyłam pliszkę siwą, która pozowała mi do zdjęć co raz to wyginając łepek w tą lub inną stronę jakby nie do końca pewna tego, czy zostać czy uciekać przed tym dziwnym wynalazkiem. Teren Szarży od strony kwitnącego zawilcami lasu odgranicza wijąca się jak wąż malownicza struga Zimna Woda w dorzeczu Utraty. Stanowi ona również północną granicę Gminy Brwinów. Można tam przysiąść na ławce z widokiem na łąkę, na której w ciągu dnia pasą się konie, a w lesie ćwierkają ptaki. Istna sielanka. Jeżeli ktoś szuka wyciszenia, znajdzie je tutaj nawet w tak rekreacyjnie ruchliwy dzień, jak niedziela. O STOWARZYSZENIU: U NAS KAŻDY KOŃ MA PRAWO BYĆ STARYM LUB CHORYM Stowarzyszenie Jeździeckie "Szarża" to klub jeździecki, a zarazem wywodząca się ze środowiska studenckiego organizacja pożytku publicznego (OPP), która w 2015 r. obchodziła okrągłą 30 rocznicę powstania. Jedną z najważniejszych wartości SJ "Szarża", będącą kontynuacją tradycji polskiej kawalerii, jest szacunek dla koni - gros dochodów z działalności przeznaczanych jest na utrzymanie własnych koni, które mogą tutaj godnie dożyć swoich dni. Działalność stowarzyszenia opiera się w całości na pracy wolontariuszy - wachtmistrzowie, instruktorzy, kursanci pracują tutaj społecznie. To dzięki nim miejsce to ma tak pozytywną aurę, bo pieniądz nie jest tutaj główną walutą rozliczeniową. Każdy może się zaangażować, bo pracy, podobnie jak sposobów na zaangażowanie się jest mnóstwo - potrzebna jest pomoc informatyków, prawników, grafików, fotografów, weterynarzy czy osób z lekkim piórem. CHCESZ WSPOMÓC INACZEJ? Przekaż 1% podatku na opiekę nad końmi w SJ Szarża: KRS 0000219302 Powyższy tekst "O stowarzyszeniu" powstał na podstawie artykułu z Biuletynu Informacyjnego Urzędu Gminy Brwinów "Ratusz" nr 53 / 16 marca 2016. Znajdują się w nim bezpośrednie cytaty z artykułu. Więcej o Stowarzyszeniu Jeździeckim Szarża: http://szarza.pl/ "Był sobie las" już 15 kwietnia o 12:35 na PLANETE+. Nie przegapcie! After a friend posted some amazing photos of Aurora Borealis, I felt really tempted to challenge him with a tricky question does it make any real sound. At first I thought that I do really expect too much of him only to soon receive a response, which I thought would have more to do with kidding, but it was no kidding at all. Aurora Borealis really makes a sound. Here you go! 10 REASONS
WHY IT IS WORTH GOING ON AN ORGANIZED TRIP WITH A NATIONAL PARK RANGER English translation coming soon! FOR ENGLISH SPEAKING READERS:
As a member of a social group whose primary interest is collection of plants for healing and other purposes, I have been alarmed by the news that many members collect plants without prior knowledge about their usage. As a result many plants often got wasted, which of course should never happen. Each and every plant is an integral part of the natural ecosystem. If we destroy it, we cause imbalance in the natural environment while in nature none of this happens and all natural richness is distributed in a thoughtful way. In order to illustrate it, I have cited a short fragment from the novel "Wind, Sand and Stars" by the French author Antoine de Saint-Exupery. The author shares with the reader an observation of the fennec fox who wanders on the desert at dawn in search for food, snails, but he never eats all of them from every plant, but is selective in his choice always leaving some behind. It takes it longer to satisfy hunger, but ensures a source for food for the following days. We shall always keep this example in mind when collecting plants ourselves. Jestem członkiem grupy, której przedmiotem zainteresowania jest zbieranie roślin w celach leczniczych i nie tylko. Mnie samą niektórzy żartobliwie określają znachorką, bo często można mnie spotkać jak wracam z jakiejś wyprawy po lesie, bagnach lub polach z sadzonkami lub innymi zbiorami. Dzisiaj na forum poruszona została bardzo istotna kwestia, a mianowicie zrywania liści, kwiatów lub całych roślin bez wiedzy o ich faktycznym zastosowaniu. Jak zapewne się domyślacie, nieraz okazywało się, że rośliny zebrane przez członków grupy okazywały się trujące lub zebrano takie ich części, które były bezużyteczne. Cały taki zbiór szedł więc na marne. Problem w tym, że osoby zbierające nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że nie tylko one czerpią korzyść z tych roślin, ale również cały ekosystem, niezależnie od tego, czy roślina ta jest trująca, użyteczna czy można ją zjeść czy nie. Zebranie wszystkich kwiatów, zerwanie wszystkich liści, a nawet czasem zebranie wszystkich roślin może istotnie zakłócić równowagę w przyrodzie. Pozbawić pożywienia owady, ptaki, inne zwierzęta, a nawet czasami inne rośliny, które żyją w symbiozie z tymi pierwszymi. Nie mówiąc już o tym, że za rok tych roślin może tam już po prostu zabraknąć. Od razu nasunął mi się na myśl fragment jednej z moich ulubionych powieści Antoine'a Saint-Exuperego, w której autor zawarł ciekawą obserwację zachowania jednego z pustynnych zwierząt właśnie w kontekście sposobu dystrybucji jakże wydawać by się mogło skąpymi zasobami naturalnymi na pustyni: "[..] Czym się żywią zwierzęta na tej pustyni? Są to prawdopodobnie feneki, lisy piasków, małe drapieżniki wielkości królika, o ogromnych uszach. Nie mogę się oprzeć pokusie i idę śladami jednego z nich. Prowadzą mnie do wąskiej rzeki piasku, gdzie każdy krok pozostawia jasny ślad. Podziwiam zarys pięknego liścia palmowego pozostawiony przez trzy palce w kształcie wachlarza. Wyobrażam sobie mojego przyjaciela biegnącego truchcikiem o świcie i zlizującego rosę z kamieni. Tutaj ślady są rzadkie, między jednym a drugim duży odstęp: fenek musiał biec. Tutaj podbiegł do niego towarzysz i dreptały razem. Z dziwną radością odtwarzam sobie ten ich poranny spacer. Cieszą mnie oznaki życia. I zapominam trochę, że chce mi się pić... Wreszcie docieram do spiżarni moich lisków. Co sto metrów wystaje z piasku, na wysokość wazy do zupy, maleński suchy krzaczek, którego gałązki są obładowane złocistymi ślimaczkami. O świcie fenek idzie po żywność. Natykam się tutaj na wielką tajemnicę natury. Zwierzątko nie zatrzymuje się przy wszystkich krzaczkach. Gardzi niektórymi, mimo że nie brak na nich ślimaczków. Inne okrąża z widoczną ostrożnością. Przy jeszcze innych zatrzymuje się, ale ich nie ogołaca. Wybiera parę ślimaczków, po czym idzie do innej restauracji. Czy się bawi i nie od razu zaspokaja głód, aby mieć dłuższą uciechę ze swojego porannego spaceru? Nie sądzę. Zasady jego gry odpowiadają zbyt dobrze nieodzownej tutaj taktyce. Gdyby fenek zaspakajał głód przy pierwszym krzaczku, ogołociłby go całkowicie po paru posiłkach. I tak krzaczek po krzaczku zniszczyłby całą swoją hodowlę. Ale zwierzątko dba o to, by nie zahamować procesu rozmnażania się ślimaczków. Nie tylko po jeden posiłek idzie do stu kępek, ale nie zjada nigdy dwóch ślimaczków sąsiadujących ze sobą na tej samej gałązce. Postępuje tak, jak gdyby miało świadomość grożącego mu niebezpieczeństwa. Gdyby najadało się nie zachowując ostrożności, nie byłoby niebawem ślimaczków, nie byłoby więc także lisków" ('Ziemia, Planeta Ludzi' Antoine de Saint-Exupery). FOR ENGLISH SPEAKING READERS: The event "100 oaks by the road Brwinów-Parzniew" was a social event conducted by the Polish gmina Brwinów in cooperation with the Foundation for Sustainable Development (Fundacja EkoRozwoju, FER). An avenue of one hundred columnar oaks was planted within the program ”Roads for Nature” Project – campaign promoting trees in Poland`s rural landscapes, as habitats and ecological corridors (Polish title: DROGI DLA NATURY - kampania promocji zadrzewień w krajobrazie rolniczym jako siedlisk przyrody i korytarzy ekologicznych). The event took place in Brwinów, Poland on 9th April 2016. It involved a large group of volunteers - both individuals and organized groups - who planted together 100 oaks along one of the major roads in the area. Szpadel na ramę i jedziemy! Zgodnie z planem udałam się dzisiaj na lokalne wydarzenie "100 dębów przy drodze Brwinów-Parzniew". Kiedy dojechałam do Ronda Feliksa Nowosielskiego moim oczom ukazał się niesamowity widok... To, co działo się na ścieżce biegnącej wzdłuż drogi Brwinów-Parzniew przypominało niemalże manifestacje. Skala wydarzenia porównywalna do dożynek lub innej tego rodzaju hucznej imprezy. Tym razem jednak chodziło o sadzenie drzew! Niesamowite! Rodziny z dziećmi, matki z wózkami, seniorzy, harcerze, strażacy, strażnicy miejscy, radni - krótko mówiąc przyszedł chyba cały Brwinów. Wszyscy wyposażeni w szpadle i łopaty. Nie spodziewałam się, że będzie tyle ludzi. Z trudem przecisnęłam się do placyku z siłownią plenerową, aby odstawić swój dwukołowy wehikuł. Wydarzenie rozpoczęło się symbolicznym przemówieniem, w którym nie szczędzono dobrych słów pod adresem brwinowskiej społeczności, która ponoć wyróżnia się w skali krajowej! ogromnym zaangażowaniem i aktywnością w działaniach prowadzonych na rzecz ochrony środowiska. Nie wiem, jak Wy, ale ja czułam się jeszcze bardziej dumna z tego, że jestem z Brwinowa i z tego, że dzisiaj rano jestem właśnie tutaj, a nie w łóżku lub w innym miejscu na świecie.
Po tym uroczystym wstępie rozpoczęła się prezentacja mająca na celu wtajemniczyć uczestników w procedurę sadzenia drzewka, po której wszyscy jak pracowite mróweczki migiem rozpierzchli się w kierunku swoich stanowisk, aby z dumą dopełnić najbardziej wyczekiwanego dzisiejszego dnia obowiązku - posadzenia swojego dębu. A mnie wciąż zastanawia cóż za tajemną wiadomość umieścił burmistrz Gminy Brwinów Pan Arkadiusz Kosiński w butelce, którą ściskał przez cały czas trwania prezentacji. Miałam go zapytać, ale w końcu zapomniałam. Ku swojemu zdziwieniu po zapoznaniu się z listą uczestników wydarzenia oraz ich przydziałów, odkryłam, że zostałam przydzielona do samodzielnego zasadzenia 1 z 100 dębów, co bardzo mnie ucieszyło, bo to fantastyczne uczucie zostać obdarzonym takim zaufaniem i odpowiedzialnością, a jeszcze bardziej ucieszył mnie fakt, że mój dąb ma numerek 86, także zbiegiem okoliczności (numerki były przydzielane osobom prywatnym alfabetycznie) nawiązał symbolicznie do mojego rocznika. Ale w sadzeniu drzewek nie brały udziału tylko osoby prywatne, ale również sołectwa, grupy (strażacy, straż miejska, harcerze) itd. Oznaczone numerkami drzewka czekały już na uczestników w wyznaczonych miejscach przy wcześniej wykopanych dołkach wraz z workiem ziemi. Jeżeli ktoś nie miał ze sobą szpadla, na pomoc przychodzili pracownicy służb porządkowych z całym arsenałem rękawiczek, łopat, grabi, worków z ziemią itd. Nie zabrakło też wody dla spragnionych i kolorowych lizaków dla dzieci. Przyznam szczerze, że jakiś rok temu o tej samej porze przyjechałam rowerem w tę okolicę i z żalem stwierdziłam, że nie ma tu żadnego zielonego zakątka z prawdziwego zdarzenia. Żadnych drzew. Z resztą gdzieś nawet o tym pisałam przy okazji publikacji kilku zdjęć bezkresnego pola z górującym na horyzoncie kominem elektrociepłowni. Pustynia - myślałam sobie - wszystko wycięte w pień ręką ludzką i pewnie nic się w tym względzie raczej nie zmieni. Musiałam chyba telepatycznie podziałać komuś tam na górze na ambicje, bo jak by mi ktoś wówczas powiedział, to bym nie uwierzyła, że równo za rok będę miała okazję przyłożyć swoją rękę do powstania tej dębowej alei, a mój dąb będzie rósł vis-a-vis wiaduktu PKP nad kanałem, gdzie mam właśnie zwyczaj często sobie siadać i podziwiać pola rzepaku lub zboża, a więc na mój dąb wyznaczono nieświadomie miejsce, które pewnie sama bym wybrała. W ramach pamiątki podobnie jak reszta uczestników dostałam symboliczną przypinkę "Razem sadzimy drzewa w gminie Brwinów", którą z dumą eksponowałam na swojej piersi (widoczna w górnym rogu zdjęć z wydarzenia). Myślę, że nie ja jedna. To fantastyczne uczucie zasadzić drzewo. Teraz rozumiem, dlaczego mówi się, że prawdziwy mężczyzna powinien zbudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. To w istocie czyni człowieka bardziej spełnionym. W moim przypadku ten symboliczny gest był istotny ze względu na społeczny charakter wydarzenia. Bardzo cenię sobie akcje społeczne. Przede wszystkim za to, że można poznać swoich sąsiadów z bliska lub bardziej daleka. Nawet jeżeli to tylko wymiana uśmiechów, pozdrowień, żartów, to jednak podświadomie buduje więź. Zapewne jeszcze nie raz spotkamy się na zakupach w lokalnym sklepie, w drodze do pracy w pociągu lub przy jakimś kolejnym wydarzeniu i będziemy już sobie w jakiś sposób bliżsi niż wcześniej. Przy okazji można również spotkać znajomych lub porozmawiać z radnym swojej dzielnicy lub sołectwa. Ja dzisiaj spotkałam radnego ze swojej dzielnicy, który zapewnił mnie, że roboty drogowe na ulicach, do których przylega mój dom, są na najlepszej drodze do realizacji. Wyjaśnił również powód, dla którego prace się tak opóźniają. Uspokoiło mnie to i ucieszyło. Poniżej zdjęcie ze strony fb Brwinów tak a propos nowych znajomości: Panowie byli nie tylko dżentelmenami (nie omieszkali pomóc mi przy sadzeniu dębu), ale też świetnymi managerami - gdyby nie oni pewnie nie mielibyście okazji podziwiać mojej zacnej osoby na pamiątkowym zdjęciu z dębem. Serdecznie dziękuję za zrobione zdjęcie. Na zdjęciu poniżej widać jak walczę oczywiście z typową dla siebie niezręcznością. Dobrze, że ktoś zrobił to zdjęcie, bo nie pomyślałam o tym, żeby się z Panami wspólnie sfotografować. Przy następnej okazji - jak będziemy sadzić kolejną aleję ;) Akcje społeczne są dla mnie ważne również ze względu na to, że bliska jest mi idea współodpowiedzialności za otaczającą nas przestrzeń - nie tylko moje własne cztery ściany, ale też ulicę, na której mieszkam, miasto, w którym żyję, wreszcie kraj, po którym często podróżuję. Choć to nie moja własność, czuję się za nią bardziej odpowiedzialna, jeżeli mam wpływ na jej kształtowanie - bądź zwracając uwagę innym ludziom na to, że działają na szkodę środowiska (jest to mało przyjemne), bądź kształtując tą przestrzeń własnymi rękami tak jak to miało miejsce dzisiaj (zdecydowanie przyjemniejsze). I oczywiście dając tym samym również przykład innym. Uważam, że udział w takich wydarzeniach ma wpływ na budzenie w ludziach świadomości, że to również od ich zaangażowania, zainteresowania, aktywności zależy, jak będą wyglądały ulice naszych polskich miast oraz tereny wokół nich. Być może właśnie dzięki wysiłkowi włożonemu w tą przyjemną czynność posadzenia tego jednego symbolicznego drzewka nasze ulice. miasta, drogi, łąki i lasy staną się wszystkim uczestnikom wydarzenia oraz tym, którzy czytają teraz ten tekst bliższe niż kiedykolwiek. Szpaler stu dębów kolumnowych został zasadzony w ramach programu „Drogi dla natury – kampania promocji zadrzewień w krajobrazie rolniczym jako siedlisk przyrody i korytarzy ekologicznych”. Wydarzenie "100 dębów przy drodze Brwinów-Parzniew" to kolejne działanie realizowane przez gminę Brwinów we współpracy z Fundacją EkoRozwoju. Strona Gminy Brwinów: http://www.brwinow.pl/ Herb Brwinowa (grafika): https://pl.wikipedia.org/wiki/Brwinów#/media/File:POL_Brwinów_COA.svg
ROSA AUSTRALIS (work in progress)
Nietypowy format ostatecznie ujarzmiony. Pierwsza warstwa położona. Atypical format finally tamed. First layer of oil put. Właściwie to podtytuł mógłby być nawet "Źródło". Czyżby mi strzeliła do głowy jakaś szalona myśl cyklu obrazów poświęconych Australii?! Taki tryptyk dajmy na to. Brzmi nieźle. Tematem drugiej części byłaby dla odmiany Wielka Rafa Koralowa. The subtitle could as well be "The Fountain". I guess an idea for an Australian cycle has just crossed my mind. How about a triptych? Sounds good. I do even have an idea for the second part - The Great Barrier Reef. "Powrót ze stacji" AKA "Czasem słońce, czasem deszcz" olej na płótnie lnianym, 2015. Obraz cieszy się ostatnio ogromnym zainteresowaniem. Od momentu, kiedy postawiłam ostatnią kreskę, otrzymałam wiele pozytywnych komentarzy, słów uznania i ofert kupna, a to wszystko idzie ponadto w parze z moją własną satysfakcją z tego obrazu, bo jest to w istocie jeden z moich najlepszych obrazów. Bardzo jestem z niego zadowolona. Bardzo go lubię. Udało mi się w nim osiągnąć coś więcej niż planowałam. Efekt finalny przerósł moje wszelkie oczekiwania. Być może nic w tym dziwnego, bo począwszy od szkicu do finalnego dzieła, obraz powstawał półtora roku, przechodząc w między czasie szerokopojętą metamorfozę począwszy od skali, techniki, formy aż po zawarty w nim ładunek emocjonalny. Nie oddam go niestety tanio.
"Way Back from the Station" AKA "Sometimes sun, sometimes rain" oil on canvas, 2015. The work has lately been subject to great interest. From the moment I put the last line, I received many positive comments, words of recognition and purchase offers and all that came together with my own satisfaction with the work, because it is indeed one of my best works. I am very satisfied with the effect. I like it a lot. I managed to achieve something more in it than I had initially planned. The final effect overgrew my own expectations. Maybe there is nothing surprising about that if we take into account the fact that from the moment of the first draft until final work it had undergone a great metamorphosis in scale, technics applied, form to end with the emotional potential. Unfortunately, I am not going to give it away for a bargain price. Nie sądziłam, że wizyta na Targach Nurkowych "Podwodna Przygoda" w Warszawie rozbudzi we mnie znowu tęsknotę za nurkowaniem, a przede wszystkim za dalekimi wyprawami, które niejako idą razem w parze, a dla mnie są zawsze okazją, żeby uciec od nieznośnej codzienności i cywilizacji (czterech ścian, Internetu, komputera, telefonu, etc).* Targi były jednak nie tylko okazją do tęsknot, ale również zdobycia nowej wiedzy o miejscach, ludziach i wyzwaniach, o których mi się nawet nie śniło. Na dobry początek człowiek-orkiestra - Pan Krzysztof Starnawski. Polski sportowiec ekstremalny, płetwonurek, speleolog, taternik, ratownik TOPR. Pogromca jaskiń. Pan Krzysztof Starnawski dał czadu! Jego prezentacje były jak okna w inne światy. Byłam pod ogromnym wrażeniem zarówno zdjęć, filmów, jak i talentu krasomówczego i charyzmy. Ogromny ładunek niesamowitych wrażeń, a przede wszystkim dowód na to, że w istocie jest wciąż tak wiele nieodkrytych miejsc. Autor z pewnością zadaje kłam powszechnemu przekonaniu o tym, że nie ma już nic do odkrycia, do zdobycia, do pokonania. Jak sam stwierdził nie wiedział o tym, że nie można, bo nie zgłębiał anglojęzycznej literatury i po prostu to zrobił. Jego słowa przywołały mi na myśl słynne stwierdzenie Einsteina: Wszyscy stwierdzili, że to niemożliwe, a znalazł się jeden, który nie wiedział i to zrobił. Myślę, że te słowa świetnie pasują do Pana Krzysztofa. Dzięki Panu Starnawskiemu jakby po raz pierwszy odkryłam nieznane uroki Meksyku i Bałkanów, które przerosły wszelkie moje oczekiwania. Z takich prezentacji wychodzi się z głową w chmurach. Jakby jedną nogą/ płetwą w innym świecie. Jeżeli chcesz dowiedzieć więcej o działalności Pana Krzysztofa Starnawskiego, odsyłam na stronę: http://www.dualrebreather.com/ Ciekawa była również prezentacja dotycząca bicia rekordu w układaniu kostki rubika na głębokości 100 metrów. Z początku byłam sceptyczna. Myślałam sobie: "Już nie mają co robić, tylko kostkę rubika układać pod wodą. Im to dobrze." W miarę jednak rozwoju prezentacji, wyciągnięte z doświadczenia wnioski okazały się niezwykle intrygujące, a całe przedsięwzięcie zyskało w moich oczach potencjał badawczy. A skoro o rekordach mowa... "Dokumentacja ekspedycji Polaków, którzy ustanowili rekord Guinnessa w nurkowaniu wysokogórskim. Członkowie wyprawy Nevado Tres Cruces 2015 Medexpedition zanurzyli się w najwyżej na Ziemi położonym jeziorze kraterowym, które znajduje się na wysokości 5915 metrów. Zbiornik zlokalizowany jest pod szczytem wulkanu Ojos del Salado w Andach. Zadanie wiązało się z ogromnym ryzykiem. Szybki przyrost ciśnienia między atmosferą a środowiskiem podwodnym może bowiem doprowadzić do choroby dekompresyjnej." Bardzo interesujący dokument. Zwłaszcza z medycznego punktu widzenia. Wart obejrzenia również ze względu na widoki. Szkoda, że brak angielskiego tłumaczenia. A documentary about the Polish expedition which established Guinness record in apline diving. Members of the expedition Nevado Tres Cruces 2015 Medexpedition dived in the crater lake, which is located at an altitude of 5915 meters - the highest located lake on Earth. The lake is located below the summit of the volcano Ojos del Salado in the Andes. The task involved enormous risk. Rapid increase in pressure between the atmosphere and the underwater environment may in fact lead to decompression sickness (Translation: VT). A very interesting documentary. Especially from medical point of view. The views ;) are also amazing. Unfortunately no English translation. A to z kolei propozycja dla wielbicieli tematów historycznych. W kontekście nurkowania wiąże się to oczywiście z legendami o zagubionych wrakach. Jednym z nich jest słynny ORP Orzeł. Pan Tomasz Stachura opowiadał o najnowszych ustaleniach w związku z poszukiwaniami słynnego ORP Orzeł. Bardzo profesjonalna i rzeczowa prezentacja. Jak na wielki temat przystało. I tak jak Pan Tomasz Stachura zaznaczył na początku, że nurkowanie jest jego wielką pasją, pasją, którą żyje, która daje mu ogromną satysfakcję, tak też i z wielką satysfakcją wychodzi się z jego wykładu. Trudno w dzisiejszych czasach obudzić w widzu ciekawość tego typu patriotycznych tematów. Panu Tomaszowi Stachurze się to świetnie udaje. Mimo mojego początkowego braku zainteresowania tematem, coraz bardziej wciągałam się w historię poszukiwań okrętu. Ogromna wiedza, poczucie misji i profesjonalizm Pana Tomasza Stachury z pewnością były istotnymi czynnikami, które odciążyły tą prezentację z typowej dla patriotycznych tematów pompatyczności. Przede wszystkim jednak kluczowy dla zaangażowania mnie jako widza okazał się oczywiście ludzki wymiar całego przedsięwzięcia. A skoro o wrakach mowa musicie koniecznie zapoznać się z filmem Wlada Jefimowa z zatoki Subic słynnej ze swoich licznych malowniczych wraków. Zatoka Subic położona jest na zachodnim wybrzeżu wyspy Luzon na Filipinach. Warto również obejrzeć filmy z Bali dla efektowej makrofotografii. Here you will find videos from Bali with amazing macro photography and from Subic Bay famous for its numerous wrecks. Subic Bay is a bay on the west coast of the island of Luzon in the Philippines. The author of the films is Wlad Jefimow. "Zatoka Sodwany" to kolejny wspaniały film w reżyserii Barta Lukasika. Zatoka Sodwany znajduje się na wschodnim wybrzeżu RPA. Miejsce to jest schronieniem dla ogromnej różnorodności morskich stworzeń, a tym samym również jednym z popularnych miejsc nurkowych. To również okazja, aby podziwiać różnorodność podwodnych mikroorganizmów ze wszystkimi ich dziwacznymi zwyczajami. Świetne podkłady dźwiękowe. Another great film "Sodwana Bay" by Bart Lukasik. Sodwana Bay is located on the east coast of South Africa. It is a home to a great variety of marine creatures and a popular diving spot. It is also a chance to have insight into the variety of underwater microorganisms characterized by their bizarre ways of living. I also appreciated the choice of soundtracks in this film. Z kolei Darek Sepioło zaprezentował roboczą wersję najnowszego odcinka z cyklu "Magia Wielkiego Błękitu" poświęconego potencjałowi nurkowemu wód śródlądowych, w tym wielu pięknych zakątków Europy! Była Szwajcaria, Włochy, Islandia, ale również Floryda i Palau. O szczegółach napiszę wkrótce - jestem pewna, że Was zachwycą. Genialny film. Niesamowite lokalizacje. Oglądałam z zapartym tchem. Okiem filmowca, brakowało mi jednak momentami postaci ludzkiej w kadrze. Niby to oczywiste, jak duży w końcu może być młyn wodny? jednak myślę, że przydałaby się ta postać ludzka dla odniesienia w skali. Tak poza tym to super! Poniżej jeden z odcinków "Magii Wielkiego Błękitu" poświęcony Europie, a odcinek o wodach śródlądowych już wkrótce na Discovery Channel. A na koniec chyba najbardziej spektakularny film. Po obejrzeniu go z pewnością będziesz chciał pojechać na Wyspy Galapagos. Z pewnością stwierdzisz również, że musisz zostać wpierw nurkiem, aby w pełni nacieszyć się tym niezwykłym miejscem na ziemi. To jedno z niewielu miejsc, w którym natura wciąż pozostaje równie dziewicza jak to miało miejsce przed tysiącami lat. Zwierzęta nie zaznały tutaj jeszcze wszystkiego tego złego, co przynosi ze sobą cywilizacja. Nie lękają się człowieka, bo nie zaznały strachu przed jego niszczycielską siłą. To był chyba jeden z najbardziej profesjonalnych filmów ze wszystkich, które miałam okazję zobaczyć na Targach Nurkowych. Prosty wywiad, głównie voice-over, natura jako główny bohater. Bardzo podobało mi się, jak reżyser opowiadał o swoich doświadczeniach. Choć wywiad musiał zostać nakręcony w kawałku jednego dnia, oglądając film miało się wrażenie jakby opisywał swoje doświadczenia na bieżąco. Film zrealizowała niemiecka grupa Behind the Mask. And for the end I guess the most spectacular film. After watching this, you will admit that you have to go to Galapagos if you get a chance. It is surely best to be a diver to fully enjoy it. I guess this was the most professional film of all I have seen during the Diving EXPO. Simple interview, mostly voice-over, nature as the main character. I liked a lot how the director described his experience. The interview must have been recorded at once, but when you watch the film all that he says sounds very spontaneous and natural just as if he had just come back from the diving spot. The film was made by a German group Behind the Mask. A tak w ogóle to na targi wybrałam się przede wszystkim na wykład o archeologii podwodnej, który okazał się najmniej spektakularną prezentacją spośród większości, jakkolwiek dowiedziałam się, że można teraz zrobić kurs w archeologii podwodnej niezależnie od studiów archeologicznych, wystarczy mieć OWD, i po takim pomyślnie odbytym kursie można zacząć jeździć na stanowiska archeologiczne w ramach praktyk. Także jest to wszystko w zasięgu ręki. Do zrobienia, co bardzo mnie cieszy na wypadek, gdybym zdecydowała się liznąć nieco archeologii. Na targach można było wziąć również udział w konkursie, w którym można było wygrać voucher na wyjazd nurkowy do Grecji. Wystarczyło odpowiedzieć na pytanie dotyczące prezentacji. Zabrakło mi pewności siebie. Okazało się, że dobrze myślałam. Voucher wygrał niestety ktoś inny:( Szkoda. Trochę zła jestem na siebie, chętnie bym gdzieś niezobowiązująco wyjechała, ale trudno. Lekcja na przyszłość - więcej odwagi! Mówić, nie przejmować się, najwyżej będzie źle. Gdybym tylko miała gadanie równie lekkie jak pióro. Zabrakło przysłowiowego "języka w gębie". Oprócz powyższych atrakcji można było oczywiście skorzystać z szerokiego wachlarzu ofert kursów i sprzętu obecnych na targach firm. Szczególnie w pamięci zapadło mi stoisko Nautilusa ze względu na bardzo miłą obsługę. Oprócz standardowych ulotek i katalogów, jakkolwiek pełnych pięknych kolorowych nie tylko podwodnych zdjęć, otrzymałam w prezencie również torebeczkę mojej ulubionej lawendy tym razem pochodziła ona z Chorwacji. Dzięki niej w moim aucie zapachniało egzotyką. Otrzymałam również zawieszkę w postaci pięknego czerwonego serduszka z napisem, tak! "Croatia" - ktoś tam na górze chyba przypomniał sobie, że nie dostałam w tym roku walentynki :P A ponadto. widząc że zebrałam już całkiem pokaźną ilość makulatury, obsługa stoiska sprezentowała mi dodatkowo lnianą torbę oczywiście reklamującą Chorwację. Reklama podprogowa więc. Nic tylko jechać do Chorwacji - najlepiej z Nautilusem. Dzięki torbie poczułam się więc komfortowo. Nie wspominam już o mapie Chorwacji - jak inaczej zdobyć moje serce jak nie właśnie mapą. Ja jestem przecież wiecznie zagubiona. Zawsze istnieje większe prawdopodobieństwo, że gdzieś trafię właśnie dzięki mapie, bo przed internetem w komórce i gps-em bronię się rękami i nogami. Kto wie, być może to jeden z tych znaków, które gdzieś w przyszłości zaowocują wyprawą na Bałkany, którymi z resztą tymi nieznanymi i nieodkrytymi oczarował mnie na tegorocznej "Podwodnej Przygodzie" Pan Krzysztof Starnawski. Przy okazji wzięłam udział w konkursie Nautilusa, w którym można było wygrać wyjazd nurkowy w jednym z egzotycznych zakątków. W konkursie w szczególności spodobało mi się to, że zapytano mnie o to, gdzie chciałabym pojechać na wymarzony wyjazd nurkowy. Cenię sobie takie pytania, bo rzadko ktoś nam je zadaje, rzadko sami sobie je zadajemy. Na szczęście tym razem to była loteria, więc nie mogę mieć do siebie pretensji, że nie wygrałam :) Na stoisku można było również skosztować rarytasów zapewne również z Chorwacji - wędlina, ser, oliwki. Generalnie uważam, że stoisko było przygotowane bardzo umiejętnie, wyróżniało się spośród pozostałych stoisk na tyle, aby zapaść w pamięć potencjalnego odwiedzającego. I nie była to też promocja agresywna, co najważniejsze, ale doprawdy chęć pozyskania potencjalnego klienta w przyjazny sposób. Udało mi się nawet odszukać w natłoku ulotek charakterystyczne logo C.N. Banana Divers. Bazy nurkowej nad jeziorem Hańcza, w której miałam okazję zrobić swoje pierwsze w życiu intro. Serdeczne podziękowania od "takiej małej dziewczynki, co nurkowała w czerwcu" dla Pana Jarka Bekiera, który dzielnie wspierał mnie w przezwyciężeniu strachu przed ostatecznym zanurzeniem i sprawował pieczę nad moim bezpieczeństwem przez całość pobytu pod wodą. W trakcie trwania targów można było również oddać krew w krwiobusie, który stacjonował pod EXPO XXI w Warszawie. Niestety okazało się, że zabrakło mi kilku regulaminowych kilogramów i nie mogłam zostać dawcą. Niemniej jednak Was gorąco zachęcam do oddawania krwi. To z pewnością ogromna satysfakcja mieć świadomość, że może ona uratować komuś życie, nie mówiąc już o innych korzyściach płynących z zostania honorowym dawcą. Podsumowując, świat jest taki fascynujący, a po targach nurkowych już w ogóle nie wiadomo, od czego zacząć. Aż chce się nurkować. Najlepiej w jakiejś jaskini, ale to nie takie hop! siup! proste. Wszystko po kolei. Może więc zacznę wpierw od tego, że od dzisiaj zaczynam odkładać na kurs w C.N. Banana Divers nad moją ukochaną Hańczą! Bo czerwiec zbliża się wielkimi krokami, a szkoda odkładać marzenia na potem! * Nurkowanie to w ogóle pozwala zanurzyć się w innym świecie. Jeżeli zanurkowałeś raz, już zawsze będziesz za tym tęsknił. I to niezależnie od tego, czy nurkowałeś w jeziorze czy w oceanie. Mi do zachęty nie trzeba było rafy. Wystarczyło kilka mieniących się kolorami tęczy transparentnych rybich sylwetek zawieszonych w zielonkawej nieważkości. Pierwszy raz nurkowałam w jeziorze Hańcza z Jarkiem Bekierem z Banana Divers i w zupełności mi to wystarczyło, aby się zachwycić. Nurkowaniem jako doświadczeniem. Dla mnie, oprócz oczywistej zjawiskowości podwodnego świata (to zupełnie co innego niż akwarium, niż złowiona ryba, kiedy jesteś pod wodą, to tak jak byś był jej integralną częścią), to było przede wszystkim doświadczenie przekroczenia bariery strachu przed nieznanym. Swoista autoterapia. Element kluczowy w uprawianiu każdego sportu przynajmniej dla mnie. Przełamywanie własnych ograniczeń, ale również poznawanie siebie. Analogicznie jak w życiu. Za każdym razem jest to dla mnie wielkie przeżycie. Osobiście nawet bardziej polecam zafundować sobie pierwsze nurkowanie w polskim jeziorze, bo można bardziej skupić się na nurkowaniu jako doświadczeniu, a nie jako próbie eksploracji podwodnego świata. To drugie lepiej zostawić sobie na potem, bo potrafi być bardzo absorbujące do tego stopnia, że czasami można faktycznie zapomnieć o zdrowym rozsądku i pokusić się o sięgnięcie wielkiego błękitu. Wiem coś o tym, bo po przygodzie z Wielką Rafą Koralową musiałam przez resztę wyjazdu osłaniać podrażnioną słońcem skórę. Lepiej więc na początek ograniczyć sobie nieco widoczność medium i bogactwo wrażeń, a skupić się przede wszystkim na opanowaniu najważniejszych kwestii po to, aby być przede wszystkim świadomym nurkiem. Więcej o wydarzeniu / More about the event: https://www.facebook.com/events/900099666778007/?active_tab=posts https://www.facebook.com/TARGINURKOWE/timeline http://www.targinurkowe.pl/ Dawno się tak nie uśmiałam, a mnie trudno rozśmieszyć. Nie przepadam też generalnie za współczesnymi komediami. "Wielki Błękit" nie jest generalnie uważany za komedię. Zapewne spotkałoby się to z kolejną manifestacją na Krakowskim Przedmieściu, dla odmiany nurków z całej Polski i świata, ale zapewniam Was, że będziecie płakać na zmianę ze śmiechu, ale również ze wzruszenia, bo ten film łączy w sobie zarówno radości jak i smutki życia. Wszystko zaczyna się "wczoraj" w czarno-białej Grecji na malowniczej Sycylii. Dwóch chłopców o z goła odmiennych charakterach mierzy się ze sobą w pierwszym nurkowym wyzwaniu, które zaowocuje obopólną fascynacją. Fascynacją, która złączy ich losy na wieczność w wydawać by się mogło niemającym końca wyścigu o sięgnięcie niemożliwego. Ambicja versus natura. To wyzwanie przybierze w pewnym momencie wymiary niebezpiecznej rywalizacji podszytej namiętnościami silniejszymi od zdrowego rozsądku. Paradoksalnie jednak te całe tragiczne w gruncie rzeczy zmagania charakterów są jakby drugim planem, tłem, pozornie niewinnym wielkim błękitem rozgrywającej się w malowniczej scenerii akcji, która ujmuje lekkością, humorem i zabawnymi sytuacjami, będącymi udziałem głównych bohaterów. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Another photo of mine won in a competition today. A good reason to feel well for the rest of the day! It feels good to achieve something even that small. I am going to receive a small award as well - some cosmetics, generally I limit myself in this field to the necessary minimum, I prefer to spend money for something else, so I do not mind to get something for free. Funny enough my best photos are the ones I make myself. Even funnier I have just read in some horoscope that the yellow color will bring me good luck this week and here we go! As for a capricious and ever changing young lady I would not mind to change the yellow mimosas to violet crocuses, the cosmetics I received for a mango massage oil and Dunn Claire's book "356 days without matches" about a year spend in the Australian bush, but nonetheless this news made my day today! Jak wielokrotnie podkreślam, opłaca się brać udział w konkursach fotograficznych. Właśnie się dowiedziałam, że wygrałam jakąś nagrodę. Zapewne kosmetyki. Z kosmetykami ograniczam się do absolutnego minimum, szkoda mi na to pieniędzy, także bardzo cieszę się z tego, że dostanę darmowy zestaw. Jeszcze jakby mi się trafił olejek do masażu na bazie moich ulubionych owoców mango, to już w ogóle byłabym w siódmym niebie. Książką też bym nie pogardziła. Np. 365 dni w australijskim buszu Claire Dunn. Książka a jakże oczywiście o Australii! Ale będzie, co ma być. Ta wiadomość i tak bardzo mnie pozytywnie nastroiła na resztę dnia. Do przodu!
Powyżej zdjęcie konkursowe. Z cyklu: Uciekam w plener. Najśmieszniejsze jest to, że najlepsze zdjęcia robię sobie sama. Tak było i w tym przypadku. A w ogóle zabawna sprawa. Czytałam ostatnio jakiś horoskop i żółty miał mi przynieść szczęście w tym tygodniu. No i proszę! After last weekend diving expo I am definitely in a diving mood. The first bigger lake is unfortunately some 250 kilometers away from here, so I decided to look through the photos I took at the Great Barrier Reef. The good thing about the Great Barrier Reef is that even such an amateur in underwater photography as I can take remarkable photos, because this place is just a miracle in itself. You just cannot take bad photos there. Have a look at some and enjoy! Po weekendowych targach nurkowych jestem zdecydowanie w nurkowym nastroju. Pierwsze lepsze większe jezioro jest niestety oddalone o jakieś 250 kilometrów, więc postanowiłam przejrzeć zdjęcia, które zrobiłam na Wielkiej Rafie Koralowej. Zaletą Wielkiej Rafy Koralowej jest to, że nawet taki amator podwodnej fotografii jak ja może zrobić niezwykłe zdjęcia, bo to miejsce jest po prostu cudem samo w sobie. Nie da się zrobić słabych zdjęć. Oto wybrane z nich. Recommended soundtrack: "Sztuka ma tylko jeden cel: leczyć," zdaniem fotografki Mikeili Borgi.
A co Wy o tym sądzicie? Jaki cel jest najważniejszy w sztuce Waszym zdaniem? Dla mnie ten cel jest zbliżony do leczenia - konkretnie leczenia siebie poprzez ekspresję tłumionych przez siebie emocji (tłumione emocje mogą być najbardziej destrukcyjną formą autokrytyki), jak również poruszanie w drugim człowieku wrażliwych sfer duszy i umysłu (często na zasadzie kontrapunktu pomiędzy wyrażanymi przeze mnie emocjami a emocjami najważniejszymi dla odbiorcy). Najciekawsze i najważniejsze jest dla mnie to, jak moje emocje wpisane w dzieło oddziałują na drugiego człowieka, ale bardziej niż na uznaniu, aprobacie zależy mi na krytyce, bo jeżeli jest konstruktywna krytyka na poziomie konceptualnym, nie technicznym, to wiem, że oprócz tego, że moje dzieło nie jest doskonałe z punktu widzenia odbiorcy, to przede wszystkim porusza go do refleksji, a nawet czegoś więcej - przypomina o lub powoduje bunt wobec samotności, smutku, gwałtu, etc. Z takiej krytyki można właściwie dowiedzieć się więcej o odbiorcy niż o samym sobie. Jeżeli jest krytyka, to znaczy, że udało mi się w odbiorcy wzbudzić konstruktywne potrzeby poczucia harmonii, bezpieczeństwa i spokoju. I to jest moim zdaniem w sztuce najważniejsze, aby uwznioślała. Jest to ciekawy punkt wyjścia do dyskusji na temat tego, co może być sztuką, czy sztuka musi być zawsze piękna, wreszcie jaki powinien być jej cel. "Art has only one goal: heal," according to Mikeila Borgia. And what do you think about it? What is the most important goal of art according to you? For me this goal is close to healing - namely healing one's own self through expression of repressed emotions (such emotions can be the most destructive form of auto-criticism), as well as touching the sensitive sphere in soul and mind of others (often through counterpoint between one's own feelings expressed and the feelings most important from the point of view of the viewer). The most interesting and important thing for me is how the emotions inscribed in the work of art influence the viewer, but more than approbation, I value criticism, especially constructive criticism, because if there is criticism at the conceptual, not technical level, I know that, apart from the fact that my work is not perfect, it stimulates a need of reflection in the viewer and even something more - it reminds of or causes protest against solitude, depression, violent emotions, etc. You can learn more about the viewer than about yourself from such criticism. If there is criticism, I know that I managed to stimulate in the viewer the need of harmony, safety and peace. And this is the most important thing in art according to me - to elevate. It is an interesting starting point for discussion on the issues such as: what can be art? does art has to be always beautiful? finally what is the goal of art? |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|