W podstawówce chętnie grałam na flecie, ale jakimś dziwnym trafem wszystkie flety z tego okresu zapadły się pod ziemię. Okaryna ma w sumie trochę wspólnego z fletem. To jakby jego prymitywniejsza wersja. Nigdy nie sądziłam, że wrócę do instrumentów dętych. Kolekcjonowałam przez lata najróżniejsze instrumenty z różnych części świata. Uzbierała mi się całkiem pokaźna kolekcja. Na studiach za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam sobie nawet gitarę. Wcześniej zakłócałam spokój mieszkańców akademika rzępoleniem na roztrojonej gitarce, którą podarował mi na komunię ojciec chrzestny. Gdy spotkaliśmy się po latach i wysłałam mu zdjęcie, które współlokatorka zrobiła mi z gitarką na klatce schodowej, rozłożyłam go na łopatki. Liczył na miłą pogawędkę z dorosłą kobietą, a ja w głębi duszy nigdy nie dorosłam, nie chciałam dorosnąć, a odczytanie prawdziwych intencji mojego ojca chrzestnego, utwierdziło mnie jedynie w przekonaniu, że nie warto dorastać. Na próżno szukam wciąż motywacji, że może jednak warto, ale gdy próbuję, czuję jedynie pustkę, moje ciało staje mi się obce, moja dusza ucieka szukać wiatru w polu. A ja tak rzępoliłam na tej gitarce. Tak bardzo chciałam wyciągnąć z niej magię, że w końcu kolega z animacji się nade mną i całym światem ulitował i pomógł mi wybrać gitarę z prawdziwego zdarzenia w sklepie muzycznym. Potem zeszłam na cygańskie ścieżki i na nowe instrumenty przestało mnie już stać. Gitara nie była zbyt poręczna nawet w cygańskim wozie. Choć w głębi duszy zazdrościłam tym, którzy mogą sobie pozwolić na różne zbytki, pragnienie bycia wiecznie w drodze było nieodparte i byłam gotowa poświęcić dla niego dosłownie wszystko. Czasami trzeba odrzucić wszystko, by zrozumieć, co jest najważniejsze. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że tak będzie wyglądało moje życie, że nie będzie w nim na co dzień tylu rzeczy, bez których wówczas pewnie nie wyobrażałabym sobie życia, a i wciąż byłabym teraz gotowa odrzucić kolejne, pewnie ta ja z przeszłości pomyślałaby, że jestem wariatką. Być może jestem. Być może stałam się dokładnie taka, jak mi zarzucano przez te wszystkie lata tylko i wyłącznie dlatego, bo nauczyłam się widzieć, wiedzieć i czuć więcej niż inni. Okaryna okazała się idealnym zadośćuczynieniem dla mojej cygańskiej duszy.
Była taka melodia. Melodia krajobrazu. Stałam po kolana w śniegu w głuchej ciszy i czytałam dźwięki z tego krajobrazu jak z pięciolinii, mimo że już dawno zapomniałam, jak czytać nuty. Ten krajobraz nauczył mnie słuchać i widzieć w pełnej skali ciszy i bieli. To właśnie wówczas usłyszałam w głębi duszy dźwięki instrumentu. Towarzyszył mi przez te wszystkie lata, ale żyłam w poczuciu, że nie zasłużyłam, aby posiadać go na własność. Wprawdzie szukałam, pisałam po różnych rzemieślnikach, ale bez odzewu. Nie udało mi się też trafić na żadne stoisko z instrumentami ludowymi, mimo że od tamtego czasu, przetoczyłam się przez niezliczone kramy i jarmarki całej Polski. I oto raptem 10 kilometrów od rodzinnego miasta na targowisku rozbrzmiewa ptasie radio. Nieco sceptycznie podchodzę bliżej wiedziona jakimś podświadomym przeczuciem, że może wśród ptasich gwizdków znajdzie się Ona. Nie mogłam uwierzyć, gdy moim oczom ukazała się pękata gruszka z dziurkami. Prawie taka, jaką sobie wymarzyłam. Okaryna. Durowa wprawdzie. Byłoby lepiej, gdyby była jednak mollowa z 8 dziurkami, ta skala lepiej współgrałaby z moją melancholijną naturą, ale trudno. Niech będzie i wesoła durowa. Może i dobrze. Może jej dźwięk przełamie we mnie to, co stłumione. Może poskromi moje demony. Może ujdą ze mnie wszystkie powietrza, które wstrzymywałam dotąd, żeby nie krzyczeć, płakać, śpiewać, po prostu wyrażać siebie, to, co czuję. po prostu oddychać. Po dłuższej chwili wahania, widząc, że sprzedawca zbiera się do odjazdu, podjęłam męską decyzję. Teraz albo nigdy. Druga taka okazja może się prędko nie trafić. Gdy na pytanie, czy umiem na niej grać, odpowiedziałam, że nie, nigdy nie grałam, słyszałam tylko melodie grane na instrumencie i od tamtej pory marzyłam, by go sobie sprawić, gdy jeszcze poprosiłam, żeby sprzedawca zagrał na obu instrumentach, bo chciałabym usłyszeć, jak brzmią dźwięki ziemi, mężczyźnie zaświeciły się oczy. Sam wykonywał wszystkie instrumenty i pięknie na nich grał przez cały czas trwania jarmarku. Nawet ptasie gwizdki brzmiały jak prawdziwe ptaki. Nie mogłam skupić się na pracy i cały czas odrywałam oczy i spoglądałam w kierunku stoiska. Kilka razy nasze spojrzenia spotkały się. To mogło znaczyć tylko jedno, że nadszedł ten dzień, w którym w końcu spełnię swoje marzenie. I oto jest. Moja nowa towarzyszka podróży. Od dawna brakowało mi jakiegoś kieszonkowego instrumentu, na którym mogłabym pograć, improwizować nad jeziorem, rzeką, w lesie, ptakom, koniom. Uwielbiam wszystko, co wydaje dźwięki. Jako dziecko uczyłam się gry na pianinie, ale byłam strasznie oporna. Zawsze żałowałam, że zmarnowałam tę szansę od losu, ale było po prostu dla mnie za wcześnie. Fascynacja tym wszystkim, co wydaje dźwięki przyszła później, późno, jakby na fali tłumionej przez całe życie autoekspresji. Nie znajdowała też zrozumienia w ludziach teoretycznie mi najbliższych. Jest wiele prawdy w przekonaniu, ze jeżeli ma się jakieś marzenie, lepiej o nim głośno nie mówić, znajdzie się wówczas wielu, którzy będą próbowali stanąć na drodze jego realizacji, zbagatelizować, stłumić. Po latach będąc już studentką w szkole filmowej spotkałam się ponownie z moim nauczycielem od gry na pianinie, szukając wsparcia w przygotowaniach do egzaminu z muzyki filmowej. Szczerze powiedziawszy, chętnie rzuciłabym studia i egzamin z muzyki filmowej, aby znowu zacząć uczyć się grać, ale wydawało mi się to niedorzeczne. Wówczas nie umiałam dokonywać wyborów, a próba pogodzenia jeszcze jednego zadania z podwójnym życiem, jakie już wiodłam, po prostu nie miała racji bytu. Spadłam z nieba Panu Kajdzie akurat w najgorszym momencie życia, wkrótce po śmierci żony. Do dzisiaj pamiętam wyraz jego twarzy, gdy stał w dużym pokoju jadalnym, wydawał się taki delikatny jak porcelanowy świecznik, i zwierzył mi się, że nie potrafi się odnaleźć we własnym domu po śmierci żony, nie wie nawet, gdzie chowała jego białe koszule. Tyle o miłości aż po grób. Do dzisiaj żałuję, że nie zaproponowałam mu, abyśmy razem poszukali tych białych koszul. Może jako kobieta? dziewczyna? osoba? dusza? wiedziałabym, gdzie szukać?! W podstawówce chętnie grałam na flecie, ale jakimś dziwnym trafem wszystkie flety z tego okresu zapadły się pod ziemię. Okaryna ma w sumie trochę wspólnego z fletem. To jakby jego prymitywniejsza wersja. Nigdy nie sądziłam, że wrócę do instrumentów dętych. Kolekcjonowałam przez lata najróżniejsze instrumenty z różnych części świata. Uzbierała mi się całkiem pokaźna kolekcja. Na studiach za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam sobie nawet gitarę. Wcześniej zakłócałam spokój mieszkańców akademika rzępoleniem na roztrojonej gitarce, którą podarował mi na komunię ojciec chrzestny. Gdy spotkaliśmy się po latach i wysłałam mu zdjęcie, które współlokatorka zrobiła mi z gitarką na klatce schodowej, rozłożyłam go na łopatki. Liczył na miłą pogawędkę z dorosłą kobietą, a ja w głębi duszy nigdy nie dorosłam, nie chciałam dorosnąć, a odczytanie prawdziwych intencji mojego ojca chrzestnego, utwierdziło mnie jedynie w przekonaniu, że nie warto dorastać. Na próżno szukam wciąż motywacji, że może jednak warto, ale gdy próbuję, czuję jedynie pustkę, moje ciało staje mi się obce, moja dusza ucieka szukać wiatru w polu. A ja tak rzępoliłam na tej gitarce. Tak bardzo chciałam wyciągnąć z niej magię, że w końcu kolega z animacji się nade mną i całym światem ulitował i pomógł mi wybrać gitarę z prawdziwego zdarzenia w sklepie muzycznym. Potem zeszłam na cygańskie ścieżki i na nowe instrumenty przestało mnie już stać. Gitara nie była zbyt poręczna nawet w cygańskim wozie. Choć w głębi duszy zazdrościłam tym, którzy mogą sobie pozwolić na różne zbytki, pragnienie bycia wiecznie w drodze było nieodparte i byłam gotowa poświęcić dla niego dosłownie wszystko. Czasami trzeba odrzucić wszystko, by zrozumieć, co jest najważniejsze. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że tak będzie wyglądało moje życie, że nie będzie w nim na co dzień tylu rzeczy, bez których wówczas pewnie nie wyobrażałabym sobie życia, a i wciąż byłabym teraz gotowa odrzucić kolejne, pewnie ta ja z przeszłości pomyślałaby, że jestem wariatką. Być może jestem. Być może stałam się dokładnie taka, jak mi zarzucano przez te wszystkie lata tylko i wyłącznie dlatego, bo nauczyłam się widzieć, wiedzieć i czuć więcej niż inni. Okaryna okazała się idealnym zadośćuczynieniem dla mojej cygańskiej duszy.
0 Comments
People often ask me about the sense of what I am doing and I always tell them: if not that, then what? Should I stay at home and stare in the ceiling waiting for the salvation army? Would anybody come and save me? Would you come and save me then? Would anything happen if I stay in my comfort zone? Will it change anything in my life for the better? If I was positive, would we have ever met? Should we meet? Or would you rather turn back time? What do you think? Sunday morning. Most people are still asleep. And so is maybe the tramp standing at the corner by a roadside chapel. An elderly man with sparse gray hair on his bald head leaning heavy on the arms crossed on the bicycle handlebar. The bicycle is heavy with a great number of colorful plastic bags which remind me of balloons from which the air flew. There is also a cart filled with a comparable amount of colorful bags attached to the back. The man wears a heavy emerald green winter coat, which seems seems to stand at odds with the heat just sweeping across the country. I wonder is he asleep or maybe praying. For me he will always remain frozen on the way to God only knows where. He could as well be a balloonist grieving over his balloons. I regret I have not stopped and given him the only one apple I took with me. Maybe it would change his day, his life forever? if he realized that he is not as invisible to the world around as he thought. If I could ask him one question, I wonder what would be his answer to the question: what is the most important thing in life? The question I cannot find an answer to myself. I began to question the happy end, I rarely achieve my goal, and became more and more distracted by the things around me which eventually turn out to be the only real benefit of passing all the way to achieve the goal I have set myself at the beginning. I would end with empty hands and pockets if I resisted stopping by the things that apparently only distracted me from the goal. The poppies above, the meadow below, the yellow carpets, the predator in the skies, the doors of a ruined mansion visible from the road in the clearance of the forest. These are just impressions out of context, but there are bigger things in the course of life which distract us from our goals. We try to escape new situations, ignore them, undermine their importance, while nothing happens to us by coincidence. They might be the chance of starting something new, of learning something new, of enriching oneself with new experience, wisdom, emotions. If we run away, we loose this chance. It is so strange to realize it now when looking at the photo of the poppies so beautifully highlighted by the sunrise, though they mean nothing in comparison with human relations which we find much easier to ignore than the poppies. So many people pass by my eyes now, people who resigned from their goals to face the responsibilities that arouse by coincidence. Some people would pity them that they gave up their talents, but what if in a matter of years they will rise to their talents even greater and better than they were before. What if in the end they will be the winners who achieved more than they have ever dreamt of? More than they have ever imagined? Will I be among them? I guess I am more of the type who as they say rather escape their ultimate destiny. Death. They escaped it once by total coincidence as if they were the chosen ones. Though they cannot get over it, often not understanding why they, they would give everything to be in the shoes of the lost ones. They are those who put their lives at stake almost as if asking for death but ironically always being left behind with yet more scars. It is not that I like it. I just cannot help it. It is almost as if I shared a body with another spirit which carries me away with the wind not giving a shit about my screams and cries. I scream. I cry. I am angry. I wanna stay. I wanna come back and be left alone. Go away, take all I have and let me just be happy here and now. I do my best. I even give myself a day off to say good bye to my past life and get ready for the new beginning. So why? Why are you still here with me? Why do you mess with my new life? Why do you force me to leave? To come back? Why do I have to escape again? Again and again. God bless me. God help me.
Tak jak sobie obiecałam, tak też się stało. Tegoroczny wyjazd na Suwalszczyznę był o tyle szczególny, że dawno nie było mnie już tutaj w czerwcu, a więc w czasie na swój sposób symbolicznym dla mojej póki co nieskończonej przygody z tym kawałkiem raju na ziemi. To właśnie na początku czerwca 2014 roku postawiłam po raz pierwszy swoją stopę na suwalskiej ziemi i od tamtej pory staram się wykorzystywać każdą możliwą okazję, aby przyjechać tutaj choćby raz do roku na kilka dni. Znajomi, którzy mieszkają w Suwalskim Parku Krajobrazowym od ponad 10 lat, śmieją się, że znam go lepiej niż oni. Ostatnio niestety pozbawiłam złudzeń znajomego, który był święcie przekonany, że pochodzę z Suwałk. Może kiedyś, bo nie ukrywam, że chciałabym kiedyś zostać tutaj już na zawsze nad jeziorem. Dla mnie Suwalszczyzna to taka polska Szkocja łącząca w sobie walory zarówno krainy gór, jak i jezior. Podmokłe łąki i jeziora w zagłębieniach, pagórkowate wyniesienia, ruiny opuszczonych gospodarstw, karłowate drzewka, pofałdowany krajobraz. Dużo jeździłam, chodziłam po okolicy. Spędziłam tutaj nawet suwalską zimę, a nawet zaciągnęłam się do pracy na gospodarstwie. Mroczny świerkowy las ma wiele uroku. To właśnie tędy prowadzi ścieżka nad jezioro Bezkresne łany szczawika zajęczego przypominają koniczynę. Szkoda, że ma tylko trzy liście Już niedługo będzie pewnie można zbierać jagody Pomost nad Jeziorem Wysokie Finezyjne kształty chmur na niebie skojarzyły mi się z pofałdowanym suwalskim krajobrazem Kamienie to nieodłączny element suwalskiego krajobrazu Patrząc na te szyszkowe pobojowisko, opowieść o wielkim czarnym dzięciole działała na moją wyobraźnię. Niestety zaszczyt spotkania tego szlachetnego ptaka wymaga z całą pewnością dłuższego pobytu i wsłuchania w magiczne odgłosy lasu Myślałam, że to truskawka. Okazało się jednak, że to poziomka. Pewnie już owocuje. Ciekawe, czy owoce ma równie wielkie jak kwiaty Jak widać, wena mi dopisała i stworzyłam kilka nowych wersji kolorystycznych bransoletek z żołędzimi kapeluszami.
Views that should make me happy, but make me feel like I am miles away St. Giles Church in Inowłodz / Kościół św. Idziego w Inowłodzu Panorama of the river Pilica from the viewpoint St.Giles Church in Inowlodz Panorama rzeki Pilica z punktu widokowego Kościół św. Idziego w Inowłodzu On the bank of the river Pilica on the way to the town of Spała Nad brzegiem Pilicy w drodze do Spały The Church of Our Lady, Queen of the Polish Crown in Spała Parafia Matki Bożej Królowej Korony Polskiej w Spale Co roku łąka w parku okalającym kościół zakwita innymi kwiatami. Rok temu prym wiódł różowy kąkol polny, w tym roku króluje tutaj złocień właściwy, jastrun właściwy (Leucanthemum vulgare syn. Chrysanthemum leucanthemum) roślina wieloletnia, często nazywana margerytką. Należy do rodziny astrowatych (Asteraceae). Every year the meadow in the park surrounding the church grows with different flowers. A year ago the pink common corn-cockle (Agrostemma githago) grew here, this year the meadow was dominated by Leucanthemum (daisy). You can find and buy more of my photos from the place on my Shutterstock account here: www.shutterstock.com/pl/g/victoriatucholka?searchterm=spala&sort=popular
Let me also invite you to have a look at other of my relations from the trips to Spała: http://viktoriatucholka.weebly.com/wycieczki-osobiste/wycieczki-osobiste-veni-vidi http://viktoriatucholka.weebly.com/wycieczki-osobiste/wycieczki-osobiste-spala-czyli-gdzie-wybrac-sie-na-jeden-dzien-w-promieniu-100-km Słońce. Słońce na horyzoncie. Słońce w Twoim zodiaku. Słońce w moim horoskopie. Słońce - drogowskaz na fasadach mijanych po drodze domów. Nieodparta siła wyższa prowadziła mnie wszelkimi znakami na niebie i ziemi z zachodu na wschód, ze wschodu na zachód, od wschodu do zachodu. Gwałtownie. Nie było czasu do stracenia. Za kilka dni zaćmienie. Nie ma przypadków. Wszystko jest zapisane w gwiazdach. Najjaśniejsza z nich rozświetlała mi drogę, choć i bez tego któż zdołałby oprzeć się pokusie i nie rzucić się jak ćma w śmiertelnym transie w Twoje silne ramiona. Przyćmić Cię zdołałam zaledwie na krotochwilę nagłym i krótkim błyskiem. Zapłaciłam najwyższą cenę. Wypaliłam się. Któż by mnie spostrzegł w Twoim blasku. Mogłam być co najwyżej złudzeniem, mirażem, fatamorganą, choć bez Ciebie nigdy bym nie zaistniała w tej zjawiskowej postaci. Gdybyśmy tylko nie upadli tak daleko od gwiazd... Z jednej strony zaczyna mnie powoli przerażać, że wszystko to, co ludzkie staje mi się obce. Brak kuchni z prawdziwego zdarzenia wydaje się najmniejszą stratą. Przygotowanie posiłku urasta wówczas do aktu medytacji. Rytuału. Swoistego misterium. Czy tak czuli się w dawnych czasach ludzie zgromadzeni wokół ognia? Ja czuję, że jestem dzisiaj przy tym ogniu kompletnie sama. Nie ma ze mną nawet duchów. Kiedyś gdy byłam dzieckiem podniosłam kamień z ledwo tlącego się ogniska i poparzyłam dłoń. Zawsze musiałam wszystkiego dotknąć. Z płaczem pobiegłam do swojego sąsiada. Starszy pan wyciągnął tajemniczą buteleczkę i wycisnął na moją dłoń krem o konsystencji gęstej bitej śmietany. Ból zniknął. Po oparzeniu nie został nawet ślad, a mój sąsiad awansował wówczas do rangi mojego osobistego magika. Ogień, choć jest nadal przedmiotem mojej fascynacji, zwykle pojawiał się w moim życiu gwałtownie. Nauczył mnie ostrożności. Kamień, który tym razem wyciągnęłam z popiołu, był jednak zimny i martwy. Zaczęłam się zastanawiać, czy sytuacja z dzieciństwa wydarzyła się naprawdę. Czy była prawdziwa? A może była tylko grą, w którą umiejętnie wciągałam ludzi dookoła, łaknąc uwagi, by ktoś zechciał się ze mną pobawić. Co by się stało, gdybym teraz znowu się poparzyła? Czasami mam wrażenie, że to pragnienie urosło do rangi obsesji na punkcie chęci poczucia znowu, że się żyje. Mimo nabytej i wyuczonej ostrożności, ostatecznie zawsze wkładam ręce w to, co niechybnie tym grozi. Być może kieruje mną nadzieja na to, że spotkam znowu kogoś takiego, jak mój sąsiad, który okaże się balsamem dla mojej niespokojnej duszy. Być może potrzebuję magii równie gwałtownej i błyskotliwej jak ogień. Fatalne zauroczenie. Drogowskazy. Pamiętam je. Już kiedyś mnie prowadziły Dokąd prowadzą dzikie ścieżki? Smółka pospolita Bobrek trójlistkowy. Musi być pięknie, gdy brzeg zakwitnie na biało Wolność. Trudno wypuścić z rąk coś, co samemu się złapało, a jednak czasami nawet wizja skromnej kolacji nie potrafi przemówić do rozsądku. Co by było, gdybym była tą rybą podstępem pozbawioną strefy komfortu? Czy nie jest dla niej już wystarczającą karą i przestrogą sama demonstracja siły i wyższości drapieżnika? Skoro już mówimy o człowieku jako istocie ewolucyjnie wyższej, czy w związku z tym nie stać go na łaskę? Czyż nie ma właśnie niepowtarzalnej okazji, aby zademonstrować swoją wyższość? Czy rybia wolność jest w stanie jej zagrozić?
|
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |