Wczoraj śniło mi się, że znalazłam pracę. Zostałam zatrudniona przez sławną gwiazdę polskiej sceny muzycznej, aby zagrać w wideoklipie do jej najnowszego utworu. Wszystko działo się nad polskim morzem, co nie jest bez znaczenia, ponieważ od dłuższego czasu planuję bezskutecznie wyjazd w te strony. Nie bez znaczenia jest również gwiazda, choć nie wymienię jej z imienia. Paradoksalnie jej osoba, mimo swoich kompleksów i ograniczeń, jest przykładem tego, kim ja sama mogłabym być, gdybym osiągnęła to, co jej się udało osiągnąć. Kiedy rozmawiałyśmy, zapytałam, czy mam mówić do niej po imieniu czy per Pani. Mimo, że zachowywała się swobodnie, na moje pytanie jakby zamarła i spoważniała i bez cienia uśmiechu, stwierdziła, że wolałaby, abym mówiła do niej per Pani. Choć z jednej strony szanuję ją i jej dystans wobec innych, wiem, że jest absolutną koniecznością, nie chciałabym być na jej miejscu. Wiem, że gdyby udało mi się osiągnąć w życiu to, co ona, byłabym w rzeczywistości równie nieszczęśliwa. Dla mnie jej życie z pierwszych stron gazet utożsamia podobne zagubienie do mojego własnego - chorobliwą potrzebę akceptacji i związane z tym dążenie do bycia idealnym, co ostatecznie wiąże się z przykładami zachowań skrajnych. Ona nie ma jednak wyboru - jest gwiazdą, matką, osobą publiczną. Ja na szczęście nie, choć wiem, że gdyby zestawić jej i moje życie, możnaby wyodrębnić wiele analogii. Obydwie robimy dobrą minę do złej gry, bo tak trzeba, żeby zachować pozory, przetrwać, trwać. W śnie jednak nie skupiałam się na niej ani na nieszcześliwym swoim podobieństwie do niej. Najważniejsze było dla mnie morze. Morze, jakie nie istnieje na żadnych mapach czy zdjęciach. Po prostu go nie ma. Jest projekcją na morze bałtyckie. To wszystko.
W istocie jednak to senne spotkanie interpretuję jako sygnał, że nie mam innego wyboru jak jedynie zaakceptować to, że nie da się zmienić pewnych rzeczy, można jedynie zmienić stosunek do nich. Dla mnie wniosek z tego jest niestety smutny. To znaczy, że nie można być naprawdę szczęśliwym, można jedynie stwarzać takie wrażenie. I to ostatnie nazywa się właśnie osiągnięciem upragnionego społecznie sukcesu. Nie to, żebym tym gardziła. Dla mnie jednak ten sukces jest czymś pozornym.
Podobno sen o spotkaniu ze sławną osobą może odnosić się wg Junga do naszego archetypu cienia:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Cie%C5%84_%28archetyp%29
http://pl.wikipedia.org/wiki/Cie%C5%84_personalny