Genialne intro z muzyką autorstwa Bohdana Mazurka.
0 Comments
Młoda kobieta nerwowo pakuje rzeczy do torebki. Szminkę, jakąś książkę, zapałki, choć nie zabiera papierosów. Wygląda przez okno na podjazd wzdłuż domu, na którym stoją jedno za drugim trzy osobowe auta. Otwiera cicho drzwi i schodzi po schodach, powoli, miarkuje każdy krok, gdy stopień zaskrzypi, jakby przystaje, nasłuchuje, po chwili schodzi dalej. Torebkę zostawia na pierwszym stopniu od dołu. Przystaje i nasłuchuje. W tle słychać jakby dochądzący z innego pomieszczenia męski głos.
- “rozmowa telefoniczna, jeszcze nie wiem, co” - Kobieta wychyla lekko głowę za próg klatki schodowej. Drzwi korytarza otwarte na oścież ukazują wnętrze dość dużego pokoju, w tle kolejne drzwi i kolejne pomieszczenie z przymkniętymi lekko drzwiami. Na ścianie w pierwszym pokoju na przeciwko drzwi wisi szafka z jasnego drewna. W pewnym momencie w prześwicie w drugim pokoju ukazuje się postać starszego mężczyzny trzymającego telefon przy uchu. Na jego skroni widać już siwe jak ptasie pióra włosy niknące jak przebłyski światła w bujnych, szatynowych włosach. Zawsze lubiła jego włosy. Gdyby nie te siwe pasma, nikt nie dałby mu nawet 40-stki, a tak się tym przejmował. - “rozmowa telefoniczna, jeszcze nie wiem, co” - Kobieta cofa się i zastyga w bezruchu. Mężczyzna jej nie zauważa. Rozmawia dalej i znowu cofa się wgłąb pokoju. W tym momencie kobieta przymyka oczy i jakby coś mówiła do siebie na niemo, rusza szybko w stronę szafki. Ledwo do niej dochodzi, mężczyzna znów ukazuje się w prześwicie. - “rozmowa telefoniczna, jeszcze nie wiem, co” - Kobieta otwiera lekko drzwi szafki. Wewnątrz na trzech haczykach wiszą kluczyki samochodowe, każdy z innym breloczkiem. - Honda stała najbliżej bramy. - myśli. Bierze pewnym ruchem drugi kluczyk z rzędu, z charakterystycznym bryloczkiem w kształcie angielskeij czerwonej budki telefonicznej, i po śladach wymyka się bocznymi drzwiami na podjazd. Pod oknem schyla się najniżej jak tylko może i w ten sposób na kolanach czołga się do samej bramy. Otwiera ciężką żeliwną bramę najciszej jak tylko potrafi, wsiada do auta i rusza spokojnie, po cichu, w lewo na około. Inaczej mógłby ją zobaczyć. Gdy tylko odjeżdża na bezpieczną odległość od domu, dociska pedał gazu do dechy aż się za nią kurzy na piaskowej drodze. Jest pełnia lata. Matki spacerują z wózkami. Ludzie jeżdżą rowerami. Mija ich obojętnie. Jedyne, czego teraz che, to uciec od niego. Jak najdalej tylko to możliwe. Już dojeżdża do szosy, kiedy widzi jak zza zakrętu wyłania się czerwone suzuki. Dogazowuje i ledwo zdąża włączyć się do ruchu przed pędzącym autem. Kierowca daje ostro po hamulcach i zaczyna głośno i długo na nią trąbić. W końcu wyjeżdżą na lewy pas i zrównuje się z nią, wyzywając ją od wariatek.
...kiedy wjechała na trasę, czuła się jak w niebie. Udało się! Pędziła przed siebie. Zgubiła go. Pojedzie teraz robić zdjęcia tramwajom. Zwróci kapelusz, który kupił, a może nie. Jeszcze nie zdecydowała. Wreszcie udało się jej wyrwać. Uciec od niego. Dawno nie było jej tak lekko, kiedy nagle Honda jakby zakrztusiła się, poczuła, że zamiast zwiększać prędkość, zwalnia. Wiedziała, co to oznacza, choć nie mogła się z tym pogodzić, dopiero teraz zauważyła, że pali się rezerwa, wiedziała, że auto dalej nie pojedzie, zjechała na pas włączania się do ruchu przy centrum handlowym. Próbowała uruchomić bezskutecznie silnik. Raz, drugi raz, trzeci. W końcu straciła rachubę, kiedy zobaczyła, że czerwone suzuki zajeżdża przed nią. Próbowała jeszcze raz uruchomić auto, kiedy zobaczyła, że wysiada i kieruje się w jej stronę. Odpięła pas, otworzyła drzwi i wybiegła z auta w jego stronę. Próbowała go minąć, o mało nie wpadając pod koła przejeżdżającego auta, kiedy on złapał ją za ramię powyżej łokcia i mocno szarpnął. Ich spojrzenia spotkały się. - Co ty sobie myślisz? Myślałaś, że możesz tak sobie po prostu odjechać?! - rzucił jej agresywnie w twarz. - Puść mnie! - zaczyna krzyczeć przez łzy, a jej długie, gęste włosy opadły luźno pod wpływem szamotaniny na twarz, przylepiając się do jej mokrych policzków. Próbowała mu się wyrwać, ale trzymał ją mocno za ramię. Krzyczała, żeby ją puścił, ale on nie dawał za wygraną. - Dlaczego mi to robisz? Do cholery? Dlaczego? Odpowiedz. Choć raz mi odpowiedz. Nadal próbowała mu się wyrwać do tego stopnia, że ciemne okulary zsunęły się jej z nosa i upadły na asfalt, odsłoniając brudne od tuszu policzki. W końcu wyrzuciła z siebie: - Ty mnie nie kochasz. Dlaczego mnie nie kochasz? - Daj spokój. - Nie kochasz nawet tego dziecka, które noszę pod sercem. - O czym ty do cholery mówisz. Zwariowałaś. Już kompletnie ci odbiło. - Puśc mnie! - Zamknij się! - ucina krótko, szarpnie nią z całej siły z ramię i prowadzi do czerwonego suzuki. Siłą ciskana przednie siedzenie i zamyka drzwi na klucz. Ona rzuca się z całych sił, bije pięściami o okna samochodu, krzycząc w niebogłosy. Kiedy on kieruje się właśnie w stronę Hondy, na rowerku podjeżdża strażnik. Starszy mężczyzna o siwej czuprynie i wąsie, w błękitnej koszuli z czerwoną naszywką “SECURITY”. Przystaje przy nim i pyta: - Wszystko w porządku? - Tak, żona jest po prostu zdenerwowana. Pokłóciliśmy się... Strażnik wciąż patrzy na niego nieufnie. - Proszę się nie martwić. Strażnik spogląda na na suzuki, z którego wciąż dochodzą rozpaczliwe krzyki, po czym spogląda ponownie na mężczyznę. Wyczuwając nieufność strażnika, dodaje: - Dobrze. - mówi. - Powiem Panu prawdę, żona cierpi na poważną chorobę. To już nie pierwszy raz, kiedy próbuje uciec. Nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi. Strażnik spogląda mimowolnie na obrączkę na jego dłoni. Po dłuższej chwili kwituje: - Dobrze. Proszę jak najszybciej zwolnić pas. Klienci się denerwują. - Jasne. Strażnik oddala się powoli na swoim rowerku, a on wsiada do Hondy. Widząc, że silnik nie uruchamia się, przepycha auto najadalej jak się daje na pobocze, wyciąga wizytówkę z portfela i wsuwa za przednią szybę, po czym spokojnym krokiem kieruje się z powrotem w stronę czerwonego suzuki. "Szukam sposobu, By kiedyś polecieć jak Ikar, Na skrzydłach tej wolności. I jeśli mam jak on spaść, To spadnę jak on, Ale szczęśliwy, Bo żyłem naprawdę." Plaża, Eldo To z pewnością mogą powiedzieć wszyscy kierowcy MZA, którzy mieli choć raz okazję przejechać się legendarnym Ikarusem. To samo można powiedzieć również o studentach III roku Wydziału Samochodów i Maszyn Roboczych Politechniki Warszawskiej, którzy zapewne jako ostatni będą mieli okazje zetknąć się jeszcze z legendą. To również ostatnie chwile, kiedy my szarzy pasażerowie możemy jeszcze spotkać Ikarusy na ulicach stolicy. Ostatnim razem widziałam Ikarusa na Wołoskiej w okolicach Galerii Mokotów. Zjawiskowy i to jest chyba największy ból. Oprócz niego funkcjonuje również wersja przegubowa i to właśnie tego przegubowego Ikarusa chciałabym jeszcze jakoś złapać na kliszy. Żałuję, że nie mieszkam w Warszawie. Pozostaje mi jedynie liczyć na łut szczęścia, a jak i to nie dopisze, to zadowolić się zdjęciami, którymi hojnie dzielą się z internautami użytkownicy portali fotografii transportowej. Więcej na stronach ZTM-hobby: oraz w galeriach omni-bus i phototrans: http://www.omni-bus.eu/omnigaleria/index.php http://phototrans.pl/ Jako, że nie jestem Varsavianistą, ostatnio rozważam wybadanie bliższej mi okolicy prowincjonalnego Pruszkowa. Obawiam się jednak, że trudno będzie tam o okaz równie zjawiskowy jak kobieta w czerwonej sukience. Zakochana para szukająca intymności na odludnej kładce nad torami PKP. Stąd widać już jak przez mgłę warszawskie drapacze chmur. Miejscowy śniady pijaczek w dresie z reklamówką realizujący swój standardowy kurs do monopolowego i z powrotem. Oczywiście na przełaj, przez torowiska, nie oglądając się na pociągi. Być może maszynista zdąży zauważyć jego żółto-czerwoną dresiarską kurtkę nie pasującą kompletnie do reszty i w porę ostrzeże lekkomyślnego przechodnia. Na podrzędnym podwarszawskim dworcu rozczarowani życiem mężczyźni wracający z pracy, chowający się z najtańszym browarem przed strażą miejską za najdalszą kolumną poPRL-owskiej wiaty. Perony naćkane kiczowatymi kioskami, ginące w natłoku nieprzemyślanych zabudowań, wypłowiałych billboardów, na które nikt już nie zwraca uwagi, a służą latem już tylko jako osłona przed słońcem. Jednym słowem, wszystko na sprzedaż. Nic tylko wsiąść do pociągu i odjechać stąd najdalej jak się tylko da. Tutaj nikt na nikogo nie czeka. Stąd każdy ucieka. Tym, którzy nie zdążyli na pociąg, pozostaje jedynie zachłannie podglądać zakochanych, którzy są jeszcze dla siebie całym światem. Dla których stolica wciąż jest jeszcze w zasięgu wzroku. Byłabym zapomniała wspomnieć o zjawiskowej kobiecie w czerwonej sukience prowadzącej rower po ociekającym rdzą wiadukcie. Choć czerwień ma zdecydowanie inne konotacje, w tym prowincjonalnym enotourage'u kobieta prezentowała się co najmniej jak Anioł, jak rajski ptak, przy niej każdy z przejeżdżających pociągów byłby już naznaczony przez los w bliżej nieokreślony, metafizyczny sposób. Jedno popołudnie spędzone na podwarszawskich dworcach i torowiskach uświadomiło mi, skąd Marek Hłasko czerpał inspiracje do swoich opowiadań. Czułam się momentami jak niewidzialny obserwator. Ludzie mijali mnie jakby mnie nie było. Być może była to zwykła nieufność. Być może byłam po prostu obca. To moja pierwsza w życiu świadoma przymiarka do fotografii transportowej, także potraktujcie tą sesję z przymrużeniem oka, bo pozostawia wiele do życzenia pod każdym względem. Zarówno doboru lokacji, taboru, oświetlenia, nie mówiąc już o słabej jakości technicznej zdjęć. Szczerze mówiąc, dziwnie się czułam paradując z aparatem po zapadłych małomiasteczkowych dworcach. Pod wpływem ciekawskich spojrzeń sprzedawców stojących w progach swoich małych sklepików poczułam się w istocie jak wścibski dziennikarz z jakiegoś szmaciaka, który choć nie zagląda pod ladę, to jednak budzi lęk. Z pewnością obładowany sprzętem człowiek, którego nigdy wcześniej nie widzieli w okolicy, nie mógł nie budzić podejrzeń. Komu przeszłoby bowiem przez myśl, że można fotografować pociągi? Co w tym ciekawego? Pewnie i ja pominęłabym te pytania wymownym milczeniem jeszcze jakiś czas temu. Uczymy się jednak całe życie. Cały czas spotykamy na swojej drodze nowych ludzi, których chcemy wysłuchać lub nie, którzy nas dotykają lub nie, którzy stają się częścią skomplikowanej układanki, jaką jest każdy z nas, lub nie. Oto kolejny element mojej układanki. Wymuszona czkawka. Bo czasami nie mieć o kim myśleć jest bardziej zabójcze niż niemyślenie w ogóle. Dworzec w M. stoi w kompletnej sprzeczności z okolicą tego podwarszawskiego miasta-ogrodu. Byłam doprawdy zaskoczona, nie spodziewałam się, że tak będzie wyglądał dworzec tego zaszczytnego miasta. Jakkolwiek pokryta graffiti poPRL-owska zadaszona wiata wraz z jej stałymi bywalcami miała swój niepowtarzalny klimat. Trudno mi to wyrazić słowami. Może jak mnie natchnie, to Wam spróbuję opisać, co to było za uczucie. I tak nie sądziłam, że ta dzisiejsza wycieczka do lokalnej biblioteki będzie obfitowała w tyle wrażeń. Na zdjęciu powyżej spodobała mi się ta obszerna metalowa konstrukcja za semaforem. Ciekawe, jakie ma zastosowanie. W okolicy dużo tego typu intrygujących konstrukcji. Ta jest ewidentnie nowa, ale większość zżera już rdza. Bez wątpienia nie od wczoraj. Niestety niechcący na plan pierwszy wyszła jakaś roślinka i zasłoniła EP09-013. A mogło być tak pięknie! A tak nie zostaje już nic więcej jak Photoshop. Słoneczny słoneczny, czyli pocztówkowo, choć pewnie mistrzowie fotografii transportowej by nad tym zdjęciem zapłakali. Najbardziej zależało mi na wykorzystaniu kolorowej kładki w tle, a przy okazji fajnie się letnio złożyło z tymi kwiatami na pierwszym planie. W prawdzie czekałam na pociąg dalekobieżny, a nie podmiejski, ale niestety ten pierwszy, choć były i następne, nie wyszedł do końca tak jak bym chciała. Muszę jeszcze popracować nad motion tracking, co zasadniczo nie należy do łatwych rzeczy i wymaga wprawy. Jakoś mi lżej, choć nie będę ukrywać, że na początku jakoś mnie te wszystkie wrażenia przytłoczyły. Zawsze lubiłam robić zdjęcia, a zwłaszcza je obrabiać. Niegdyś to ostatnie zaliczałam do jednej z najbardziej relaksujących czynności w ogóle. Dzisiaj poczułam nutkę wyzwania jak za dawnych dobrych lat, być może dlatego, że mam przed sobą nowe wyzwanie - fotografię transportową. Z pewnością nie spocznę dopóki dopóty nie wykonam jakiegoś zjawiskowego ujęcia! Póki co kolej, bo to mi, dziewczynie ze wsi, bliższe, choć chętnie spróbowałabym swoich sił w KM (komunikacji miejskiej). Być może choćby z tego względu, że nie jest to dla mnie chleb powszedni, udałoby mi się ująć to zagadnienie w jakiś oryginalny, swoisty jak na kompleks obcości, sposób. Jeszcze na koniec klasyczny kadr w moim stylu, czyli "na bakier". Wszystko do wyprostowania, wyostrzenia, dopieszczenia. Jednym słowem do powtórzenia, ale ma w sobie to "coś" osobliwego! Aż chciałoby się skadrować tuż nad kładką, udusić kompozycje, choć nie pozwala na to bujne pasmo zieleni, które stanowi jakby płuca tego zdjęcia, przeciwwagę dla wszystkiego tego, co poskromione kombinacjami linii prostych!
Pierwszy słoneczny dzień po długiej i srogiej zimie żegna wracających do domu pasażerów WKD wiele obiecującym zachodem słońca. Marzec, 2013 Na zdjęciu: PaFaWag 101Na #EN94-25a 805Na dojeżdża do skrzyżowania ulic Legionów i Zachodniej w Łodzi. Kwiecień, 2013. Na zdjęciu: Konstal 805Na #2222+2223 Ten konkretnie wagon nr 1075 ma bardzo ciekawą historię. Pierwotnie był to wagon z MKT nr 40, który zaczynał swoje jazdy jeszcze w 1962 w Bielefeld, ściągnięty w 2009 roku do Łodzi przez Między Gminą Komunikację Tramwajową Łódź, miał zostać zezłomowany w kwietniu 2012. Traf chciał, że akurat w tym czasie wagon przejęty przez MPK z tramwajów podmiejskich został zniszczony na najechaniu, a zniszczony wagon postanowiono wymienić u złomiarza na widoczny na zdjęciu wagon MKT nr 40, który odziedziczył po swoim poprzedniku numer 1075. Więcej na stronie: http://lodzjestpiekna.blox.pl/2013/01/Byly-wagon-40-z-MKT-w-nowej-odslonie-w-MPK.html Na zdjęciu: GT6 Düwag (z Bielefeld)? Potocznie zwany Helmutem. Jest to jeden z najbardziej charakterystycznych typów tramwajów kursujących na linii 43 do Lutomierska. Zdjęcie pozostawia wiele do życzenia, próbowałam je przekadrować, ale nie ma to większego sensu, trzeba po prostu powtórzyć, niemniej jednak pozwalam sobie zamieścić ze względu na dotyczącą pojazdu ciekawostkę.
Czyli pożegnanie lata. Warszawa, październik 2006.
***
Obudziło go nieznośne huczenie w głowie, co najmniej jakby burzono kamienicę. Długo borykał się z tym niepokojącym hałasem. Miał poczucie jakby towarzyszył mu od samego początku tej pozornie słodkiej nieświadomości, którą nazywają snem. Gdy jednak w końcu po długim rzucaniu się, podniósł się i usiadł na brzegu łóżka, chowając głowę w dłoniach, ku swojemu zdziwieniu nagle wszystko ucichło jak makiem zasiał. Nawet ptaki nie śpiewały. Nie do wiary! – pomyślał, gdy wtem doszedł go jednak znajomy ze snu hałas. Na działce leżącej vis-a-vis jego okna, robotnicy odgruzowywali teren. Dopiero teraz do niego doszło, że, kiedy spał, zburzono jedną z ostatnich wiekowych drewnianych willi w okolicy. Raz miał nawet okazję być w środku. Mieszkała tam starsza babuszka ze swoimi dziesięcioma kotami. Któż by ją jeszcze pamiętał. Któż by wiedział, co się z nią stało. Być może w wilgotnych i chłodnych wnętrzach domu unosił się jeszcze charakterystyczny niepokojąco organiczny, szorstki jak koci język zapach tych chodzących własnymi ścieżkami stworzeń. *** Niepojęte na czym to polega, że ludzie niczym ładunki energii, cząstki elementarne, wpadają na siebie, po to, aby coś sobie odebrać lub dać, zależy którą teorie się wyznaje, i znikają dalej w ludzkim eterze tak jakby nigdy nic, jakby nic się nie stało, jakby to było najbardziej naturalne pod słońcem, że tak się na siebie wpada i to wszystko. Poza tą najbardziej oczywistą, jakby się mogło wydawać, wymianą, brak jakiejkolwiek metafizyki. Trudno nawet określić cel tej wymiany w natłoku podobnych sytuacji. Przynajmniej do czasu, do kiedy obserwuje się to wszystko z bezpiecznej perspektywy. Kiedy się jest w centrum całego procesu, wszystko wygląda trochę inaczej, bardziej drapieżnie i bezwzględnie. Jest silny i słabszy. Predator i ofiara. Ktoś ginie, by żyć mógł ktoś. Ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś. Chyba cel jest tylko taki, żeby się ten świat nie rozleciał na kawałki, a eliminacja słabszych jednostek nikogo już nie bulwersuje – myślał, stojąc na autobusowej wysepce i obojętnie przyglądając się odbiciu radiowozu w bocznym lusterku. Rwący strumień pojazdów omijał go obojętnie jak kamień. Najbardziej upartą ze wszystkich materii, która pozostanie kamieniem i tylko kamieniem, nigdy nie nabierze, jakby się mogło wydawać, jakiegoś innego wymiaru. Już wypadł z tego wyścigu. Z tych wszystkich cząstek zmierzających gdzieś ślepo przed siebie, gdzie zmierzają wszystkie cząstki w godzinach szczytu w przekonaniu, że mają jakiś cel. Musi być jednak jakiś cel. – łudził się. W głębi duszy dziękował panom policjantom za to, że go zatrzymali, bo w dzisiejszych czasach nie wypada się zatrzymywać i zastanawiać, dokąd się ucieka, biegnie, a teraz chyba oprócz kontroli drogowych, skarbowych i biletowych, zwłaszcza jeśli jedzie się „na gapę”, niewiele pozostało ku temu pretekstów. Gdy próbował uciec od jakiejś towarzyskiej sytuacji i ktoś pytał go, dlaczego chcę już iść, czy ma jakąś pracę do zrobienia, żona, dzieci czekają? nie, no to, o co chodzi? a on ze swoim wzrokiem ślepca błędnie zawieszonym gdzieś poza horyzontem nawet, tłumaczył jak lunatyk, że musi już iść, że źle się czuje, że ma coś do zrobienia, choć nie potrafił skonkretyzować, co to niby takiego jest nawet przed samym sobą. Wynajdując coraz to nowe, równie absurdalne argumenty, zdawał sobie sprawę, że po raz kolejny przekreśla być może niepowtarzalną okazję towarzyską, a być może nawet zawodową, aby ukrócić swoje męki, swoją niepewność. Być może właśnie stracił kolejną okazję, która mogła przybliżyć go choć trochę do bliżej nieokreślonego celu. Celu, który realizował konsekwentnie od tak dawna, mimo rozpadu macierzystego binarnego schematu, modus vivendi jego egzystencji. Schemat ten okazał się jednak zwodniczy i destrukcyjny. Było jednak za późno, aby przyznać się do błędu. W imię zasady, że wrogiem wszelkiego błędu jest konsekwencja, dalej konsekwentnie realizował utarty schemat. Czasami gdy było największe nasilenie cząstek zmechanizowanych, a on przypadkowo znajdował się w ich gronie, myślał, czy by się czasami nie dać im ponieść. Być może i on odnajdzie swój cel. Pojechać za tymi wszystkimi autami do samego końca, gdziekolwiek by to miało być. Wiedział jednak, że stopniowo ruch się przerzedzi, im będzie bliżej, tym mniej będzie dla niego wyrazisty cel sam w sobie, znów przyjdzie mu się cofać po własnych śladach do ostatniego punktu, gdzie ostatnio widział jakiś cel. Któregoś dnia zgubił go, uciekł i nie wrócił. Jak to zazwyczaj bywa z przybłędami po przejściach. Niemniej jednak był piękny, z duszą, można by powiedzieć. Tak jak wszystkie inne psy, które spotkał potem na swojej drodze. Powidoki. Iluzje. Kopie. Jakby przeżywał swoje życie wciąż na nowo. Co najmniej tak jak nauczyciel każe uczniowi przepisywać od nowa tą samą pracę domową, żebyś raz a dobrze nauczył się pisać poprawnie. Jeżeli to porównanie było słuszne, on wciąż nie umiał pisać poprawnie, choć tak bardzo się starał. To nigdy nie była jego bajka. Czasami jesteśmy jak marionetki, jak króliki doświadczalne w rękach tego, czegoś wyższego niepojętego. Czasami już nie potrafił inaczej o tym myśleć. Bo cóż innego oprócz tego pozostaje? Pozostaje jedynie myśleć: To moja wina. Ale ile tak można? Z zamyślenia wyrwało go pukanie w szybę. Przekręcił kluczyk w stacyjce i uchylił automatycznie otwieraną szybę. - Tym razem obejdzie się na pouczeniu. Proszę, następnym razem nie lekceważyć znaku. To wykroczenie może pana wiele kosztować. - powiedział od niechcenia policjant. Nie zdążył nawet podziękować, a jego „miłego dnia” odbiło się bezlitośnie o asfalt i wylądowało w rynsztoku jak bezpańska jednogroszówka, której większość ludzi nie szuka, kiedy wypadnie z portfela lub kieszeni. To była jedna z tych wariacji na temat poczucia odrzucenia, które często go ostatnio spotykały. Zdecydowanie nie było mu dane poczuć tego ranka jedności duchowej z kimkolwiek, choć podobno nieraz obcego człowieka obdarzamy większym zrozumieniem niż własną matkę. Nie zastosował się do nakazu jazdy prosto. Zrobił to bezmyślnie. Robił to już wcześniej wiele razy. Dzisiaj świadomie zignorował nakaz, choć przeszło mu przez myśl, że grozi za to kara. Znając jednak genezę postawienia tego znaku, miał go w głębokim poważaniu. Być może podobnie jak i ci z drogówki. A być może po prostu puścili go bezkarnego tylko i wyłącznie dlatego, że miał ważne ubezpieczenie. Lub po prostu nie zebrał jeszcze żadnych punktów karnych w tym roku. Odjechał rozczarowany, że znowu uszło mu coś "na sucho". Wiedział, że to subtelne ostrzeżenie od losu, że następnym razem nie będzie już żadnych ulg. *** Najlepsze pomysły rodzą się zawsze z największej frustracji – pomyślał, patrząc na haczyk kuchenny, który wykonał z korka po winie i kropelki super glue. To była jedyna praktyczna rzecz, jaką udało mu się tego dnia zrobić. Wszystko inne było niedopatrzeniem, nieporozumieniem, niepowodzeniem. Przypomniał sobie wówczas słowa profesora, którego, w obliczu nalegania studentów na zrobienie przerwy, bardzo zdziwiło, kiedy okazało się, że są głodni i chcą po prostu pójść na obiad. W jego mniemaniu prawdziwy artysta zadowalał się kawą i papierosem. Być może nawet i dzisiaj Ci, którzy nie piją kawy ani też nie palą, czy są artystami czy nie, oburzyliby się w obliczu takiego banału. Ja jednak wiedziałem, że czasami pewnych myśli nie zdąża się ująć we właściwie słowa i, że tak na prawdę profesorowi chodziło o to, że głód jest siłą napędową najlepszych idei. W istocie, miał absolutną rację. Historia ludzkości mówiła sama za siebie. Najgorsze było jednak to, że kierunek tych idei mógł mieć dwojaki charakter, a tego nie sposób było już przewidzieć. Wydawało się jakby zależało to już tylko i wyłącznie od zawiłych meandrów ludzkiej psychiki, której właściwy tor tak łatwo przecież zakłócić obiektywnie pozornie nieistotnymi i mało znaczącymi bodźcami, a pierwotnie szlachetne ludzkie działanie przybrać może charakter czystego zła. Trzeba znać granice, do których można się posunąć, narzucając innym swój schemat myślenia. Zazwyczaj nie trudno określić tą granicę, łatwo ją za to zignorować. Jest nią po prostu przestrzeń wolności osobistej drugiego człowieka. Innymi słowy chodzi o to, aby nie robić drugiemu, co tobie nie miłe. Ta refleksja przypomniała mu szybko o jego obsesji. Lem w usta ojca swojego bohatera, umierającego na łożu śmierci, włożył słowa, że najważniejsze to mieć w życiu jakiś cel i to nie jakiś wyssany z palca w stylu być dobrym, odważnym, uczciwym, ale taki konkretny cel, coś w stylu naprawić cieknący zlew. Być może na tym polegała jego ciągła niewiara. Dla niego wiara była w istocie czymś biernym. Była obietnicą i przyzwoleniem na bierne oczekiwanie na odgórne zbawienie. Obietnicą wiecznego szczęścia, które stanie się kiedyś udziałem wybranych, tych którzy trwać będą w oczekiwaniu, w wierze do końca. Jak by nie czynili, dobrze czy źle, wystarczy, że wierzą. W obliczu swojej własnej niemocy, która częstokroć go nawiedziała, paraliżowała jak wąż paralizuje ofiarę jadem, nie umiał zawierzyć w jakąś wyższą instancję. Zarzucano mu obłudę, że nie wierzy, a chodzi ze święconką. Wówczas miewał chwile zwątpienia w swoją szerokopojętą przyzwoitość. A potem myślał sobie, ale zaraz, chwila, moment, jestem przecież tradycjonalistą, a nawet jeżeli moja wiara jest słaba lub w ogóle jej nie ma, to czy nie mam prawa jednak próbować wracać na ścieżkę Pana, bo cóż to innego jest niby? Gdybym odrzucił wiarę, obraził się na nią i przekreślił raz na zawsze, po co bym niby wracał. Czyż ja największy z grzeszników nie mam prawa mieć już sumienia? I choć jestem gruboskórny i niedoskonały w swoim poczuciu wiary, to niby dlaczego mam się czuć winny, że w ogóle posiadam jeszcze jakieś jej strzępy. A obłuda, to szukanie poklasku, interesu, korzyści w tym, co się robi, a ja nie miałem już złudzeń, co do tego, że ludzie nie zwarzają na twoje czyny, a im odważniejsze są, częstokroć nie potrafią tego znieść i za twoimi plecami szkalują twoją osobę, piszą alternatywną dla ciebie biografię, która nawet nie przyszłaby ci do głowy. Dla niego wiara była ciężarem. Ciężarem, który skracał skrzydła w obliczu jego własnej niedoskonałości, zła, które jak mu się wydawało ciągle wyrządza innym ludziom jakby w jakimś błędnym kole, a wszystko zło do niego wraca. Gdyby nie wierzył, byłoby mu łatwiej, nie oglądać się za siebie, nie żyć przeszłością, krzywdami, którym nie da się zadośćucznić, przykazaniom złamanym niczym wskazówki czasu zapominanych cmentarnych krzyży. I być może wszystko to by się skończyło raz na zawsze. Całe to błędne koło. Raz na trylion takich zderzeń coś z tego wychodzi, a co się dzieje z całą resztą? Raz na trylion powstaje nowy organizm. Co tym kieruje? Czysty przypadek? A może są jakieś zmienne, które determinują, że akurat te dwa atomy i żadne inne się ze sobą nie zderzą? Jeśli tak, to czy ma w tym przypadku również zastosowanie prawo silniejszego? A może nie ma to żadnego znaczenia, a trajektornie atomów determinują skomplikowane równania chemiczne, fizyczne, matematyczne, o których nie śniło się nawet filozofom? W istocie lepiej już wówczas wierzyć w prymat własnej wolnej woli nad wszelkimi zależnościami. Czy jednak nie ma rzeczy, które i tej instancji się wymykają? Być może jest to po prostu kwestia wyeliminowania ze swojego życia zbyt wielu zmiennych...
Jako że ostatnio trafiłam przypadkiem na artykuł "Polskie firmy, które już nie są polskie", który to artykuł bardzo mnie rozczarował, poprzedziła go dłuższa refleksja nad tym, czy są w istocie jeszcze jakieś nieskazitelnie polskie marki. Otwieram więc nowy cykl, w którym co jakiś czas będę prezentowała polską firmę, której produkty nie tyle są dobre, bo polskie, ale po prostu reprezentują sobą najwyższą jakość!
Na dobry początek BROWAR JAGIEŁŁO z moim ulubionym piwem miodowym! Jagiełło to browar regionalny z Pokrówki pod Chełmem specjalizujący się w produkcji piwa z zastosowaniem klasycznych metod warzelniczych. Rok założenia: 1993. Członek Stowarzyszenia Regionalnych Browarów Polskich i Stowarzyszenia Ekologia Polska. Posiada również certyfikat Ekogwaranacja Polskiego Towarzystwa Rolnictwa Ekologicznego. Oprócz grupy piw typu lager, do którego należy między innymi moje ulubione JAGIEŁŁO MIODOWE, browar słynie przede wszystkim z piw ciemnych MAGNUS! To właśnie MAGNUS otrzymał najwięcej nagród i wyróżnień: 2008 - I miejsce w Konsumenckim Konkursie Piw Chmielaki Krasnostawiskie 2008 2008 - I miejsce w Otwartym konkursie Piw XVI Jesiennego Spotkania Browarników w Krakowie 2009 - Piwo Roku 2008 Bractwo Piwne Jagiełło Miodowe polecam głównie ze względu na delikatny, miodowy smak i zapach plastrów miodu! Piwo sprzedawane jest w oryginalnych brązowych buteleczkach!
http://www.browar-jagiello.pl/index2.html
oraz
JUTRZENKA - DOBRE MIASTO ze swoją sztandarową śliwką w pomadzie oblaną czekoladą! W porównaniu ze śliwkami w czekoladzie innych marek, pod warstwą czekolady posiada dodatkową warstwę, którą można porównać w smaku do masy irysowej, choć pomada Jutrzenki ma dużo delikatniejszą konsystencję! Kto raz spróbuje, na zawsze zapamięta ten smak!
http://www.jutrzenka-dobremiasto.pl/pl/oferta/wyroby-czekoladowe
Nie zdziwi zapewne nikogo fakt, że oba produkty są trudno dostępne. Należy ich szukać w wyspecjalizowanych sklepach! Lepiej sobie nie żałować i od razu kupić więcej! Z pewnością szybko zatęsknicie!
Ostatnio wpadła mi przypadkowo w ręce stara książeczka F.L. Klimy i Z . Tokarskiego 500 zagadek geograficznych, Kalejdoskop geograficzny wydany w Warszawie w 1961 roku przez PW "Wiedza Powszechna". Książeczka składa się z 50 rozdziałów opatrzonych pytaniami na wybrane tematy z wiedzy o geografii Polski i świata. Znalazł się tam również rozdział pt. Mieszkamy coraz bliżej (23), w którym odkryłam, ku swojemu miłemu zdziwieniu, bo akurat tak się złożyło, że niedawno znajomy zaraził mnie do pewnego stopnia swoją pasją związaną z transportem, ciekawostki związane z kolejnictwem.
Pozwolę sobie zacytować te dwie stroniczki, jakkolwiek nasycone profesjonalną jak na 1961 rok wiedzą na temat tej dziedziny i nie tylko: 1. Pierwszą linię kolejową na świecie zbudowano w Anglii między Manchesterem a Liverpoolem w latach 1821-1848. Twórcą jej był angielski inżynier Jerzy Stephenson (czyt. Stifenson), żyjący w latach 1781-1848. W 1814 r. skonstruował on również lokomotywę parową. Obecnie długość linii kolejowych na świecie przekracza 1 500 000 km, z czego na Amerykę przypada 48%, na Europę 33%, Azję 10%, Afrykę 5% i Australię z Oceanią 4%. 2. Tak się złożyło, że budowę linii kolejowych rozpoczęto nieomal równocześnie we wszystkich trzech zaborach Polski. Pierwsza linia powstała w byłym zaborze pruskim w roku 1842 na trasie od Wrocławia do Oławy. Sześć lat później w byłym zaborze rosyjskim linia kolejowa połączyła Warszawę ze Strzemieszycami, w byłym zaś zaborze austriackim pierwszą linię kolejową zbudowano w roku 1847 na trasie z Krakowa do Mysłowic. Obecnie Polska liczy ponad 27 000 km linii kolejowych, najwięcej na zachodzie i północnym zachodzie, najmniej na południowym wschodzie. W toku jest szybko postępująca elektryfikacja kolei (obecnie ok. 1000 km, m. in. Warszawa-Katowice, Kraków-Katowice-Wrocław). 3. Budowę pierwszego mostu na Wiśle w Warszawie zarządził Zygmunt August,wykończyła go Anna Jagiellonka w 1537 roku. Znajdował się on u wylotu obecnej ulicy Mostowej. 4. Przejazd koleją z Warszawy do Pekina trwa obecnie około 9 dni i nocy (dokładnie 8 dni i 15 godzin), zaś przelot samolotem, przez Moskwę, około 18 godzin. Przejazd na tej trasie zostanie w ciągu najbliższych lat przyśpieszony, gdyż linia kolejowa Moskwa-Pekin znajduje się w toku elektryfikacji. 5. Najdłuższy tunel na świecie zbudowano w Europie. jest nim tunel Simplon, łączący Szwajcarię z Włochami, długość jego wynosi 19 803 m. Wybudowano go w latach 1898-1906. Kolejne miejsca na liście najdłuższych tuneli świata zajmują: tunel Apeniński między Bolonią a Florencją, o długości 18 505 m, wybudowany w 1930 r.; St. Gothard (Szwajcaria) - 15 003 m (1872-1882 r.w); Lotschberg (Szwajcaria) - 14 536 m (1906-1912 r.); Mont Cenis (Francja-Włochy) - 12 847 m (1860-1871); tunel w górach Kaskadowych (USA) - 12 500 m (1926 r.). Ponieważ budowa wielkich tuneli jest bardzo kosztownym przedsięwzięciem, nieczęsto podejmuje się tego rodzaju inwestycje. 6. Nawet wczesniej, jeśli bowiem pasażer wsiądzie do samolotu w Warszawie około godz. 18 i przesiądzie się w Amsterdamie, wówczas po przelocie nocnym nad Atlantykiem wyląduje w Nowym jorku już około godziny 7 (czyli na śniadanie), oczywiście czasu miejscowego, tj. nowojorskiego, wykorzystując w ten sposób 6-godzinną różnicę czasu między Warszawą a Nowym Jorkiem. Możliwości przyśpieszenia podróży lotniczych wzrosły znacznie (ok. 3-krotnie) z chwilą wprowadzenia do eksploatacji pasażerskich samolotów odrzutowych o szybkości do 1000 km/godz. 7. Najwyższa na świecie linia kolejowa przebiega przez Andy na wysokości około 4780 m. Należy ona do arcydzieł sztuki inżynierskiej. Budował ją Polak Ernest Malinowski. 8. Marconi w roku 1901, posługując się anteną zawieszoną na latawcu, odebrał w Nowej Funlandii sygnały z Kornwalii, tj. z odległości ponad 3200 km. W 1960 r. liczba radioodbiorników na świecie przekroczyła 1 miliard, dochodząc w USA niemal do cyfry 1 radioodbiornika na 1 mieszkańca. 9. Stopniową likwidację linii kolejowych rozpoczęto w Stanach Zjednoczonych Amerki Północnej. Wpłynął na to olbrzymi rozwój komunikacji samochodowej i lotniczej. 10. Celem przezwyciężenia przyciągania rakiety przez Ziemię, jej szybkość musi być tak dużą, aby siła odśrodkowa była równa sile przyciągania pocisku przez Ziemię. Aby pocisk mógł nieprzerwanie krążyć, np. na wysokości 500 km, trzeba mu nadać szybkość obiegową 7619 km/godz. Ciekawe, ile się zmieniło przez te przeszło 50 lat... ...a w kinie żyli długo i szczęśliwie!
Ostatnio umysł mój niespokojny. Myśli błądzą gdzieś po omacku w poszukiwaniu bezpiecznej przystani. Na sumieniu ciąży być może wyimaginowana wina. Być może dopiero się rodzi. Dzień za dniem. Być może bez niej trudno byłoby dalej milczeć. Cały czas wydaje mi się, że potrzebuję czasu, wszak mówią, że jest lekarstwem na wszystko, a jednocześnie z trwogą obserwuje jak przelewa mi się bezpowrotnie przez palce kolejna zima, kolejna wiosna, a ja w równie cykliczny sposób powtarzam się i jest to przerażające. Dzień i noc przestają mieć znaczenie, a kiedy pragnę im należne znaczenie nadać, me myśli mąci na powrót niepokój. Niepokój wiecznej utraty i zapomnienia.
Co raz to chwytam po kolejną mądrą księgę i szukam bezskutecznie tego, o czym zapomniałem, a czego nie potrafię już sobie przypomnieć, o czym być może nigdy nie wiedziałem, czego nie chciałem wiedzieć ani tym bardziej nie chciałem zrozumieć. Szukam być może siły lub/i nadziei na to, aby zrozumieć, dlaczego dzieje się tak jak się dzieje, bo czasami czuję się bezsilny, mam poczucie, że cokolwiek bym zrobił, nie zmieni niczego, że pozostaje mi jedynie milczeć i trwać, wytrwale i cierpliwie przyglądać się małym apokalipsom innych ludzi, którym wydaje się, że jak przestaną być, to mnie już ta ich mała apokalipsa nie będzie dotyczyć. Zaniechanie też jest grzechem. Grzech rodzi grzech. W mych myślach toczę zaniechane rozmowy. Nigdy nie potrafiłem ich stoczyć oko w oko z drugim człowiekiem, choć nawet zwierzałem się jemu ze świadomości potrzeby ich przeprowadzenia. Moje deklaracje jednak, jak na ironię losu, nigdy jednak nie zostały poprzedzone takimi rozmowami, co czyniło mnie nieznośnie niewiarygodnym w oczach innych, na których mi zależało, choć ich rozczarowanie trudno byłoby zapewne porównać z moim własnym, które nieraz paliło mnie żywym ogniem jeszcze na ich oczach, choć nie mogli byli tego dostrzec, z upływem lat tak mistrzowsko opanowałem walkę z najgorszym z bólów. Ostatnio poczułem, że nie jestem sam. Wyczuwałem obecność kogoś jeszcze w mroku nocy. Czyżby przyszedł do mnie on, największy z tchórzy, najgorszy złoczyńca, świadomy, że już od wielu dni uciekam od ludzi, pewny, że trafił na łatwy grunt, że serce i umysł moje słabe od zmęczenia oczekiwania i rozpaczy. Już nawet nie wiem, czy wypowiedziałem te słowa, czy tylko pomyślałem, a może wypowiedział je za mnie ktoś trzeci. Nie chciałem ich wypowiedzieć. Równie szybko jak skończyłem, odpukałem w niemalowane, wszak przecież myślałem o świętym, cóż innego było w mej mocy uczynić niż przewrotny zabobon. Jedno wiem, jesteśmy tylko lustrzanymi odbiciami siebie nawzajem. Odwróciłem więc po raz kolejny wykrzywioną twarz od lustra i postanowiłem tej nocy szukać ukojenia w świętych pismach. Niegdyś moja ignorancja i niewiara stały się przedmiotem zaciętego ataku lub raczej głębokiej irytacji. W istocie wiara moja była słaba, a ludzie wciąż nie pomagali mi w tym, aby w czymkolwiek lub kimkolwiek zacząć ją na powrót pokładać, a tym bardziej w sobie samym. Być może wystawiali mnie na próby w nadziei, że spotęgują to, czego prawie nie ma, co [ludzie] sami odebrali lub raczej skradli po kryjomu w ciemną noc jak złodzieje, a o czym tamci, co może i nawet chcieli dobrze, nie wiedzieli, bo skąd niby mogliby wiedzieć. Tak oto zaczęła się moja próba wiary. Moja kolejna mała apokalipsa. KAZANIE NA GÓRZE 5 1 Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. 2 Wtedy otworzyli swoje usta i na- uczał ich tymi słowami: Osiem błogosławieństw* 3 <Błogosławieni ubodzy w duchu*, albowiem do nich należy, królestwo niebieskie. 4 Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. 5 Błogosławieni cisi, albowiem oni na włas- ność posiądą ziemię. 6 Błogosławieni, którzy łakną i pragną spra- wiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. 7 Błogosławieni miłosierni, albowiem oni mi- łosierdzia dostąpią. 8 Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. 9 Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. 10 Błogosławieni, którzy cierpią prześladowa- nie dla sprawiedliwości, albowiem do nich na- leży królestwo niebieskie. 11 Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam uragają i prześladują was, i gdy z mojego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. 12 Ciesz- cie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wiel- ka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków*, którzy byli przed wami. Zadanie uczniów 13 Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i po- deptanie przez ludzi. 14 Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. 15 Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem*, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. 16 Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. 5,3 To anawim ST, tzn. biedni, uciśnieni, wyzuci ze wszystkiego (por. Iz 61,1). To ubóstwo idzie w parze z dziecięctwem duchowym, warunkiem wejścia do kró- lestwa niebieskiego (Mt 18, 1-4). 5,12 Uczniowie Jezusa są następcami proroków. 5,15 Miara ciał sypkich (ok. 8 1) Tu mowa tylko o na- czyniu. Zadaniem apostołów jest szerzyć znajomość Boga wobec wszystkich. Źródło: Biblia tysiąclecia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Nowy testament, Ewangelia według Św. Mateusza, str. 1128 |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|