Kto wie, być może gdybym nie była pod tak fatalnym wpływem matki, wybrałabym jednak wieczorową romanistykę i dzisiaj malowała właśnie na Montparnasse, a nie na pruszkowskim targowisku. Drogie dzieci, nie dajcie rodzicom przycinać sobie skrzydeł. Jeżeli nie uznają Waszych pasji w swoim scenariuszu Waszego życia, to znaczy, że to już nie jest Wasze życie. Uciekajcie, póki czas. Potem będzie bardzo ciężko dopiąć swego. Nie ma tego złego. Na szczęście skoro nie brakuje mi żyłki hazardzisty i odwagi jechać samej na drugi koniec Polski, może nie zabraknie mi ich kiedyś, by jechać na drugi koniec Europy. Montparnasse - brzmi nieźle.
0 Comments
Coraz bardziej zaczyna mi się podobać ten kawałek drogi. Przemierzam go regularnie co miesiąc i z każdym przejazdem tam i z powrotem dochodzą kolejne szczegóły do mojej osobistej mapy wrażeń. I pomyśleć, że pod koniec listopada klucząc awaryjnie w drodze do Łodzi drogami pożarowymi Puszczy Bolimowskiej za TIR-em przewodnikiem, tak się czasami kończy pokusa szybkiej jazdy autostradą, szybkiej do czasu kolizji, przeklinałam los, że wyjechałam akurat w Skierniewicach. Koniec świata - pomyślałam. To prawie jak wyjechać we Włoszczowej, jadąc ze Śląska na Mazowsze. Gdyby więc ktoś mi wtedy powiedział, że w nowym roku czeka mnie romans ze Skierniewicami, wyśmiałabym go, że przecież w ramach noworocznych postanowień obiecałam sobie żadnych więcej podróży na zachód. O masz Ci babo los! Arabowie powiedzieliby pewnie "Bóg tak chciał". JAK KAPRYS, TO KAPRYS Poniżej klasyczny amerykański chevrolet. Z Herr Golfem oczywiście do końca świata i jeden dzień dłużej, ale gdyby nie Herr Golf, to bym nigdy tego chevroleta nie miała okazji zobaczyć. Stoi tutaj przy drodze jak murowany, jak na wystawie, jakby szukał nowego właściciela. Jakby krzyczał: Kobieto, zabierz mnie stąd! Myślę, że Herr Golf powoli szuka sobie godnego następcy, podczas gdy sam spocznie na zielonej łączce mojego prywatnego złomowiska. Niezłego się mniemania o sobie dorobił. Tak, Herr Golf zostanie już ze mną na zawsze. Być może zamienię go w małą szklarnie albo ogród zimowy, a może po prostu będę sobie w nim nocować od czasu do czasu, by przypomnieć stare dobre czasy. Na Chevroleta chyba jeszcze za wcześnie, mój drogi Herr Golfie, chyba że jesteś jasnowidzem i wiesz coś o potencjalnej wygranej w Totka, o której sama jeszcze nie wiem, a będzie to tym bardziej dla mnie zaskoczenie, bo tak się akurat pechowo składa, że nie gram w Totka. Pomarzyć i namalować zawsze można i na szczęście to nic nie kosztuje. Coś musi być jednak na rzeczy, skoro wpadam na to cacko akurat teraz. Gdybym był bogaczem. Gdybym mogła zaszaleć, to w sumie czemu nie... Ze swoim ekscentrycznym profilem stanowiłby wprost idealną wizytówkę szalonej artychy, którą chyba mimochodem się stałam. Może było nam pisane w poprzednim życiu, a może będzie w następnym. Podobają mi się te klasyczne amerykańskie kanciaste olbrzymy. Za każdym razem gdy widzę pościgi w starych amerykańskich filmach aż miło oko zawiesić na zakrętach. Jeździłabym... Swojego czasu wpadł mi w oko legendarny Chevrolet Caprice. Miałam okazję nawet dokładnie go sobie obejrzeć. Jak kaprys, to kaprys. Oczywiście kombi, bo jak przystało na typową polską gospodynię domu na czterech kółkach, jak mam już jeździć, to zdecydowanie preferuję duże formaty. Nie zmienia to jednak faktu, że eksploatacja amerykańskiego klasyka na polskich drogach to zdecydowanie strzał w kolano. Koszt części jest pewnie astronomiczny w porównaniu ze starym Niemcem. Naprawy to jedno, ale największe koszty generują przede wszystkim części. Wie o tym każdy kierowca, który nie wysługuje się w ramach serwisu mężem, tatusiem, wujkiem lub kolegą. Taki kaprys pali pewnie ponadto jak smok. Jest to więc bardziej opcja dla bogaczy i raczej mieszczuchów, którzy lubią się polansować. Osobiście bałabym się kluczyć tym autem moimi kocimi ścieżkami po dzikim polskim wschodzie z bardzo prostego względu - zbytnio zwraca na siebie uwagę. Jak się jest samotnie podróżującą kobietą z "Warszafki" (no bo przecież pojęcie to obejmuje niemalże całe Mazowsze) lepiej się nie wyróżniać. To auto dobre na pokaz, wizytówka "artysty", ale podróże incognito domkiem na kółkach wolałabym zdecydowanie odbywać starym dobrym Herr Golfem. Drogi Golfiku, nie wiem, jak Ty, ale ja chętnie pokusiłabym się z Tobą o 30-chę. Byle dalej. Legendarny Chevrolet Caprice. Bajka! Źródło: https://live.staticflickr.com/7256/7423036312_6a0bb5529c_b.jpg Więcej tutaj. A tymczasem Herr Golf obrósł w jemiołę zerwaną z wiaty na rynku przez porywisty sobotni wiatr. Jemioła jeszcze na lusterku nie wisiała, więc przyjęłam z otwartymi rękami ten zielony akcent. Chyba jak ta sójka rozsiałam jej przy okazji trochę na Podlasiu. Teraz dla odmiany jemioła wylądowała w kuchennym wazonie. Prezentuje się wcale okazale. Stara? pompa wody na rynku w Skierniewicach. Intrygujący motyw z konikiem morskim. Ciekawe, dlaczego znalazł się akurat na pompie wody. Logo Art Metal dotyczy wbrew pozorom firmy jak najbardziej współcześnie działającej. Bruk rzymski ułożony z kostki granitowej jednego koloru, ale różnej wielkości, tworzy charakterystyczny kaskadowy rysunek. Miła odmiana względem ohydnej kostki Bauma, którym bezmyślnie wykładają już nawet drogi osiedlowe. Imponujący starodrzew na cmentarzu wojennym żołnierzy niemieckich poległych w walkach nad pobliską Rawką w 1915 roku przy rozwidleniu dróg ze Skierniewic do Żyrardowa i Mszczonowa. W tle charakterystycznie pofałdowana skarpa opadająca ku rozlewisku rzeki Rawki. Istnieje prawdopodobieństwo, że te niewielkie wypiętrzenia mogą być pozostałościami po kopcach dawnych mogił. Kroczę więc po dusznej ziemi, żegnając się co i raz, żeby żadnego upiora nie zabrać ze sobą w dalszą drogę, bo przecież upiory przyciągam jak magnes, a raczej medium. Być może sam fakt, że coś mnie tknęło i tutaj zawróciło, że się tutaj w ogóle zatrzymałam jest już wystarczającym argumentem za tym, że maczały w tym palce siły nadprzyrodzone. Większość ludzi naturalnie omija takie miejsca, ja jestem już tak zahartowana, że znieczuliłam się na obecność niekoniecznie pozytywnych energii i widoków. Nauczyłam się z nimi żyć do tego stopnia, że paradoksalnie ich brak mógłby bardziej zachwiać moim statusem quo niż spotęgowanie sił nieczystych. One sobie wchodzą i wychodzą, nie czyniąc mi paradoksalnie większej krzywdy, kompletnie mnie ignorują co najmniej jak bym była niegodnym przeciwnikiem, chętnie jednak wykorzystują mnie do załatwiania różnych swoich niedokończonych spraw z... żywymi. Strasznie nie lubię takich sytuacji, ale cóż poradzić. Na dobrą sprawę żołnierze, którzy tutaj zginęli i zostali pochowani nigdy nie mieli zapewne okazji pożegnać się ze swoimi bliskimi, wrócić do ukochanej ojczyzny. Trudno się więc dziwić, że mogą szukać sposobów na to, aby w jakiś sposób o sobie przypomnieć. Już samo zdjęcie i krótka notka na temat stanowią jakby nie patrzeć formę wiadomości rzuconej w eter. Być może zginie jak ten cmentarz jak ta igła w stogu siana, a może jednak ktoś akurat szuka informacji i na nią trafi, bo informacji o samym cmentarzu wcale wiele w internecie nie ma. Zwykle miejsca pamięci, gdzie spoczęli Niemcy, wyróżniają się spośród innych cmentarzy. Być może jest to jednak wynikiem starań mieszkańców pochodzenia niemieckiego zamieszkujących okolice, a tutaj najwyraźniej ich nie ma. Podmokłe rozlewisko rzeki Rawki. Widok ze skarpy drogi nieopodal cmentarza. Droga przez wrzosowisko. To nie trawa porasta środek drogi, ale gęste kępy wrzosu. Jak przystało na wrzosowisko, kontrastowo, pastelowo, malowniczo. Zbliża się powoli ten czas, gdy zmarzlina rozmarza, woda podchodzi coraz bardziej pod taflę lodu. W słoneczny dzień powierzchnia takiej tafli mieni się szlachetnym opalem. Momentami gdy słońce wychodziło zza chmur można było dostrzec początki tego procesu. Jeszcze chwila. Jeszcze trochę. Wiosnę czuć już bowiem w powietrzu, przebiśniegi i krokusy przebijają przez warstwę zbutwiałych liści, za dnia drogi zamieniają w grząskie, tłuste koryta, zapowiada się istnie marcowy luty. Czasem słońce... Czasem deszcz.... Brzozowy młodnik ma w sobie dużo uroku. Gęste skupisko witek stwarza wrażenie jakby w koronach młodnika zaplątała się i wyplątać nie mogła poranna a może wieczorna mgła. Brzoza piękna w każdej postaci Kapliczka na jednym z przydrożnych drzew. Mam słabość do kapliczek. Aż zawróciłam, by dokładnie się przyjrzeć. Czasami można się zainspirować maryjnym przedstawieniem. Czasami taka kapliczka może stać się wyzwaniem samym w sobie. Już kiedyś odrestaurowałam jedną do nowości wraz z wizerunkiem Matki Boskiej z dzieciątkiem ukróconych o głowy przez czas i ludzkie zaniedbanie. Bardzo mnie rozbawiło, gdy jedna z mieszkanek wsi podeszła w trakcie montażu i zapytała: po co? po czym dodała: przecież postawiliśmy nową. Ręce opadają, a przecież nie jestem ani historykiem, ani konserwatorem zabytków, ani etnografem, nie jestem nawet praktykująca. Ta odrestaurowana kapliczka zniknęła potem w tajemniczych okolicznościach podczas układania, a jakże! ścieżki rowerowej. Jakby mało było betonu na tej ziemi. Przy okazji poleciał oczywiście kasztan, na którym kapliczka wisiała, najprawdopodobniej razem z kapliczką (no bo kazali pilarzom pociąć kasztan, więc pocięli, a w umowie nie było nic o żadnej kapliczce), kasztan ten oczywiście strasznie! o jak strasznie! przeszkadzał w budowie ścieżki. Co stało się z kapliczką, nie wiadomo. Jak w czeskim filmie okoliczni mieszkańcy oczywiście nic nie wiedzieli. My nie zabraliśmy. No to wspaniale! No właśnie trzeba było. Przecież to Wasze. Ludzie i ludziska. Po tym wszystkim obiecałam sobie żadnej już więcej kapliczki nie restaurować, a z całą pewnością nie wieszać jej z powrotem na dawnym miejscu. Jeśli nikt się o nią nie troszczył, to znaczy, że już po prostu nie ma komu. Taka kapliczka powinna iść do konserwacji i do skansenu zamiast gnić na drzewie. Jak znam życie, taki trend do autoportretów z gnijącą kapliczką zagości w Polsce za dobrych kilka lat, gdy ja będę już miała to wszystko w głębokim poważaniu. I znowu usłyszę, że nie mam serca. Rychło w czas! Gnijące kapliczki przed gnijącymi domami. Czasem słońce tchnie w nie iskierkę życia. Takie polskie fatamorgany Poniżej dla 0dmiany Podlasie
Idźcie. Idźcie, jeśli macie siłę. Tak długo, jak człowiek jest w drodze, jest dla niego nadzieja. "List martwego człowieka" (1986) reż. Konstantyn Lopushansky "Ślepcy" (1568) Peter Bruegel
|
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|