Others are at home nowhere,
and I was one of those.
Robyn Davidson
https://en.wikipedia.org/wiki/Robyn_Davidson
VICTORIA TUCHOLKA |
|
Some nomads are at home everywhere. Others are at home nowhere, and I was one of those. Robyn Davidson About Robyn Davidson, the author of the novel "Tracks":
https://en.wikipedia.org/wiki/Robyn_Davidson
0 Comments
***
What goes around in my head you cannot have a mythological monster two faces snakes instead of hair the master of the labyrinth all the evil the world ever knew here I am the cameleon of fear protects it for ever from whoever desires the fleeting beauty of paradise lost never ending green gardens of forbidden fruits immersed in the idealistic symphony of love closed in the ear of a shell of a contemporary nun though you call me sometimes femme fatale if you kill the monster it will mean the end of chaos to you the end of paradise to the monster so it goes with fallen angels we get what we deserve paradise or hell in this real world never satisfied Robyn Davidson talks about writing "Tracks":
https://www.facebook.com/140478372801117/videos/366358066879812/ In my opinion, the good thing about writing a book or any kind of text based on your own experience is that you can somehow get to terms with the past, put the past events together, give them order, in some way highlight the most important moments to you, pay a kind of tribute to people, places, events, close some chapter, grasp it all as if it was a stone. What is left, is the book, the text. I have spend 7 years working as a film editor, sort of a master in telling stories with images, have edited many films made by others, more or less ambitious, have made my own films, all of them mainly fiction. Filmmaking is somehow the domaine of illusion, fiction, a film can be probable but hardly ever true, no matter whether it is fiction or doc movie, what is true are only the feelings, emotions you, the viewers, are left with after the lights turn on. I became disillusioned with filmmaking, because I often felt different about the message from what the directors and producers I worked with thought. I really disliked inspiring negative or low feelings in viewers with what I have been working on, but I did not really have much influence on it. I was just a postproduction worker. I was just putting together someone's story. I discovered that I do also have a point of view, something to tell and that it is different from what I am expected to tell. I simply discovered that I do not want to tell the stories of others, I want to tell my own story. No matter how, with what medium, it can be anything, but I have to tell what I find important, beautiful, painful in my own way. I made a few fiction films of my own in my life and what I have discovered was that it was always a way of escaping from taking real decisions, concerning my real life precisely by expressing myself through fiction, fictionising myself, hiding behind the images, very oblique images, metaphors, instead of "stating myself" by simply doing things, taking actions, changing life to cope with different kind of problems, doubts, feelings. Fiction killed all my real aspirations. I still cannot help it, I have just changed the medium, I paint, and I still feel it does not solve my disappointment with life. I still keep on asking myself the same questions here and now: Who am I? Where do I go? What do I want? Maybe that is why I feel best, when I get away in my car (the only thing that does really belong to me, though I do not really know whether I can fully admit I am the owner as the name suggests it in the documents, I admit it if I have to, to have peace, to be left alone) in some possibly most remote, alienated, wildest place somewhere in my little country of Poland, which I do not really know more than from what I learn on the spot in those short times, meeting people, strangers to me, whom I participate in their lifes for a moment enough long not to get too much engaged and still feel free to get away at any moment. I hardly ever manage to leave the place in peace, I get so easily engaged with people, involved in their lifes, touched by the landscape. It is always as if ripping oneself of like a plant almost rooted in the new ground just because I feel this kind of wicked responsibility for the life I left behind. What for? Why? Finally, do I really get away? From whom? Others or myself? Do I find myself "there"? Does it solve the problem? Put end to never-ending questions? Who am I? Where do I go? What do I want? When I saw the film based on Davidson's "Tracks" something has broken in me for the first time since long, I felt touched to the depths of my soul, because I felt so connected with the feelings experienced by the film protagonist. They actually reflected all that happens to me at this moment of my life. I wanna be alone, but still I long for the other. Confused. What Robyn Davidson actually achieved is telling a universal story about looking for oneself. Though it tells a story of a young disillusioned woman taking a journey through Australia in the 70-ies, it could be any body of any age facing the same disillusionment in any other place in the world in any time who decides to take up a journey in search for oneself. I am still at the brink of setting off in my own journey, but when it gonna really happen I do not know. I wish I can say one day that I have made it the way I wanted and found what is important for my in life and that I will share it with you, hopefully in a form of a book that will touch and inspire you in the same way that "Tracks" touched and inspired me. By now I have just seen the film, but I know I have to read the book. I considered buying it in the original language version, but I am so disinclined towards the ideas of materialism and possession of any kind, I have got already so many things that bond me, I see how other people are bond by things, that I decided to look after and borrow it from a local library. And there it is in the small local library in Otrębusy in Poland waiting for me. Maybe if I am lucky I will find myself on the Australian ground soon and if I am even more luckier I will meet Robyn Davidson in person to have an original English version signed by her for me. Keep thumbs! Szczególnie ważny jest temat ofiary albo złożenia się samemu w ofierze w trakcie wytopu, mityczno-rytualny motyw mniej lub bardziej związany z ideą mistycznego związku między istotą ludzką (lub parą ludzi) a metalami. Morfologicznie temat ten wpisuje się w wielką klasę „ofiar tworzenia”, w micie kosmogonicznym, żeby zapewnić stop, „małżeństwo” metali, konieczne jest dostarczenie żywej istoty, która „tchnie życie” w operację – a najlepszym sposobem jest ofiara, czyli przekazanie życia, dusza ofiary zmienia cielesną powłokę i zamienia swoje ludzkie ciało na inne – budowlę, przedmiot, nawet jakieś działanie – któremu nadaje życie, które „ożywia”. Mirgea Eliade, „Kowale i Alchemicy” Przełożył Andrzej Leder Powyższy cytat pochodzi z wystawy poświęconej Mazowieckiemu Centrum Metalurgicznemu na przełomie er, która ma obecnie miejsce w Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego w Pruszkowie. Cytat widniał przy szkielecie konia, który został zapewne poświęcony w ofierze. Cytat ten bardzo mnie zaintrygował. Czyżby w tej filozofii tkwiła tajemnica rzekomo nawiedzonych rozrzuconych po całym świecie domów, mostów, miejsc? Jaki związek to prehistoryczne przekonanie ma z wypadkami przy budowach dróg, mostów i innych budowli? Czyżby te wczesne wierzenia miała swoje odzwierciedlenie w idei reinkarnacji, a może stanowiły jakiejś jej inne ujęcie? Ten cytat z pewnością otwiera puszkę pandory pełną być może czasem banalnych, innym razem filozoficznych pytań. Z pewnością zmusza do refleksji. Z uwagi na fakt, że jestem aktualnie na etapie studiowania wszystkiego tego, co związane z Australią. Zastanawia mnie, czy niezależnie od tego, czy ofiarę złożono czy nie, czy jest to możliwe, aby budowle, przedmioty, działania same w sobie, niezależnie od woli i intencji człowieka były nacechowane lub obdarzone jakąś wyższą siłą, oddziałującą na otoczenie, ludzi, działania, samoistnie domagającą się właśnie tego symbolicznego "tchnienia"?! Czy nie ma w tym cytacie odzwierciedlenia natura silnych więzi międzyludzkich zacieśnianych właśnie przez przelewanie jakiejś części siebie w zupełnie nowe życie? Nadchodzi taki moment w życiu każdej kobiety, zazwyczaj po momencie upadku, że wstaje się w końcu prawą nogą z zaiste ambitnym planem. W moim wypadku działa to mniej więcej sinusoidalnie. Także wiem, że jeżeli już mam przypływ energii, to trzeba go wykorzystać na maksa zanim ktoś lub coś pokrzyżuje mi plany lub popsuje nastrój. I tak któregoś pięknego poranka powstał ambitny plan: 1. Kupić i zamontować końcówkę od kranu i uszczelkę. Uznałam, że nie mam zamiaru dłużej czekać aż mój brat ziści swoje złowrogie "potem". Wzięłam końcówkę, zrobiłam zdjęcie, pojechałam do hydraulicznego i kupiłam, co trzeba. Vot nowy kran! Świeci się, jak nie powiem co. 2. Przy okazji postanowiłam kupić zawieszki do półki. Nie lubię, jak coś leży, a powinno wisieć. Z hydrauliczno-budowlanego Pan odesłał mnie do budowlanego. Tam mimo początkowej konsternacji udało się wreszcie znaleźć to, czego szukałam. W ruch poszła więc wkrętarka, choć bez młotka się nie obyło. I ściana i półka okazały się trudnym orzechem do zgryzienia, ale ostatecznie wygrałam z materią i półka zawisła na swoim miejscu. 3. Po nitce do kłębka… no to skoro już tak przykręcamy, to jeszcze uchwyt do wiszącego świecznika. Nie podobał mi się jednak jego kolor, więc postanowiłam go po drodze pozłocić… a w między czasie, gdy uchwyt schnął... 4. Uznałam, że zasłużyłam sobie na nagrodę i wróciłam do budowlanego po swój pierwszy osobisty zszywacz tapicerski i klej dwuskładnikowy. Postanowiłam, że jeszcze dzisiaj naciągnę płótno na krosno i wykonam projekt mydelniczki z plastikowym uchwytem. 5. Ostatecznie to wszystko, wraz z pokryciem płótna gruntem, emulsją, wykonaniem pudełek do mydelniczek, zawieszeniem wszystkiego, zajęło mi 2 dni. Do tego doszła jeszcze kabała z rowerem, którego koła nie byłam w stanie, ani ja ani ostatecznie mój brat, niczym odkręcić, a z opony zeszło powietrze. Trzeba było zdjąć koło - inaczej nie da rady. W końcu poddałam się i pojechałam do serwisu, a tam okazało się, że ktoś mi po prostu zrobił głupi numer i wykręcił część z wentyla. Dlatego nie dao rady koła napompować. Kim naprawdę był Karol Darwin? Kontrowersyjny naukowiec, którego poglądy zmieniały się w ciągu lat nadal budzi wielkie emocje. Czy stworzył nas bóg czy pochodzimy od małp? Doszedł do wniosku, że wszystkie gatunki są efektem przypadkowych mutacji, ewolucji. Przeciwnicy jego poglądów uznają go za wysłannika szatana.
http://vod.pl/filmy-dokumentalne/karol-darwin-kapelan-diabla/65qfj "[..] - Samolot, proszę szanownego - mówi steward - to jedno wielkie załganie i bluźnierstwo. Trzeba zobaczyć świt na Biskaju, foki koło Kapsztadu, musi szanownemu panu zapachnieć Dniem Ostatecznym. Dobrze jest chociaż jeden raz wzywać na pomoc Serdeczną Matkę, dać się obezwładnić samotnością, nieokreśloną grozą, wyobrażać sobie, że się przepadło na wszystkie czasy w zimnych, obojętnych ciemnościach morza… [..]". 'Australia kusząca obietnicą', Tadeusz Zimecki.
Ten steward musiał chyba być spod mojego znaku zodiaku. Jakbym słyszała siebie:) Nic więcej dodać, nic ująć, nie można było mnie, kapryśnego czytelnika, odpowiednik inkwizycyjnej próby trzech stron, wziąć bardziej za gardło niż decydując się na 2-miesięczną wyprawę łajbą do Australii. Uwielbiam morskie klimaty. Zawsze marzyła mi się taka morska wyprawa. Kto by dzisiaj popłynął do Australii?! Wiecie, że w latach 70-tych podróż samolotem z Polski do Australii wcale nie trwała dłużej jak dzisiaj. 30 godzin, chociaż jakby popatrzeć na aktualne harmonogramy niektórych lotów, to można by odnieść wrażenie jakby awiacja nie posunęła się zbytnio do przodu. Z pewnością nie dla zwykłego, szarego człowieka. Momentami autor nie szczędzi słów ostrej, wręcz marynarskiej krytyki pod adresem różnych przejawów rozbujanej w tamtych czasach (lata 70-te) kultury zachodniej. Dla mnie osobiście jest to krytyka miażdżąca, nie pozostawiająca marginesu nie tyle akceptacji, co tolerancji dla innych punktów widzenia. Przywodzi na myśl mocno prawicowe poglądy. Z drugiej strony, to wszystko, co krytykuje, mamy teraz na co dzień w Polsce i w sumie chyba niedaleko odbiega jego krytyczna postawa od postawy przeciętnego współczesnego Polaka. Tylko jedno się nie zmieniło, wciąż naprawiamy obce statki lepiej niż własne. I wciąż polski robotnik jest bardziej ceniony na zachodzie niż w kraju. Pomiędzy tymi dwoma ostatnimi istnieje chyba silna korelacja. Szkoda, że nic się w tym względzie nie zmieniło przez te 30 lat. W istocie, podobnie jak autor, nie ma się wątpliwości, że lepiej wskoczyć na statek, który zawiśnie w błogim morskim eterze, niż ugrzęznąć w kostniejącym błocie kontynentalnej hipokryzji. Czy kusząca obietnicą Australia, najmniejszy spośród kontynentów, największa wyspa, pozornie osłonięta od zła całego świata bezkresnymi morskimi wodami w istocie będzie swoistą ziemią obiecaną? Aby się o tym przekonać, trzeba uzbroić się w cierpliwość i razem z autorem przepłynąć kilkadziesiąt stron przewrotnych mil morskich. Karzeł. Studium nr 1 / The Dwarf. Study No 1
COPYRIGHT Victoria Tucholka www.vt-art.pl Oto pewna piękna plaża we Francji o poranku. I pewien piękny widok z samego szczytu pewnych wysokich skał usytuowanych tuż przy plaży. Nagle się rozwiało, zachmurzyło, ochłodziło. Minęło zaledwie 15 minut, długość krótkiej konwersacji o pięknych okolicznościach przyrody, kiedy ku swojemu zdziwieniu zorientowaliśmy się, że woda powoli odcina nas od plaży. Kiedy pokonywaliśmy ten z pozoru niewinny wąski widoczny z góry pas wody, sięgała ona nam już do pasa. Mieliśmy dużo szczęścia. Pół godziny później wody było dwa razy więcej, odległość dzieląca skały od plaży zwiększyła się, jedna ze skalistych wysepek zniknęła, a prąd wody przywodził na myśl rwący górski potok. Okazało się, że to zaledwie początek przypływu. Spacerujący po plaży ludzie z pobłażaniem przyglądali się nam mokrym do pasa z bananowymi uśmiechami na twarzy, w końcu marzyłam o kąpieli w październikowym oceanie i dopięłam swego. A kąpiel w tym rejonie oceanu nie należy do najbardziej przyjemnych. Woda jest całkiem ciepła, ale roi się od meduz znoszonych przez fale na zatracenie. Nawet martwa powoduje poparzenie. Na szczęście ewakuację przeprowadzaliśmy w spodniach. Zdjęliśmy tylko buty, które wraz z całym fotograficznym rynsztunkiem rzuciliśmy na plecy jak osły. Tak oto, żółtodzioby z Polski, przekonaliśmy się, że La Manche to nie Bałtyk. Z francuskimi przypływami nie ma żartów. Mało brakowało, a musielibyśmy spędzić kolejnych ponad 6 godzin na skałach odcięci od brzegu jak przysłowiowi rozbitkowie w oczekiwaniu na odpływ. Przeprawa wpław przez rwącą wodę należy do niezwykle ryzykownych przedsięwzięć. Prąd wody jest nie tylko bardzo gwałtowny, ale również zmienny. Nieraz podczas przypływu można obserwować fale rozbijające się o siebie z różnych, nieraz sprzecznych kierunków, nieraz powoduje to tworzenie się wirów wodnych. Godzina tuż przed kulminacyjnym punktem przypływu to najlepszy moment na ewentualną kąpiel. O pływaniu trudno mówić. Nawet wówczas prąd jest zbyt silny. Ledwo będąc w stanie ustać w wodzie po kolana pod naporem napływającej na plaże fali, w momencie kiedy ta cofa się, wcale nie łatwiej utrzymać się na nogach, tak wciąga stopy w piasek. A co dopiero podczas odpływu, kiedy jakimś cudem wypłynie się dalej. Wówczas bez ratownika z pontonem lub śmigłowcem się nie obejdzie. Żadna siła mięśni nie wygra ze zmiennymi prądami morskimi. Im bardziej chce się dopłynąć, tym, jak na ironię losu, morze bardziej porywa na głębinę. Nie bez powodu wiele nadmorskich francuskich fortecy akomodowano pod więzienia. Morze okazywało się być najlepszym, wystarczająco bezlitosnym strażnikiem.
Dzisiaj pragnę zaprezentować Wam film, który zmontowałam wraz z Anią Łukawską-Adamczyk, pomysłodawczynią projektu, na potrzeby konkursu "Opowiedz o swoim projekcie" w ramach tegorocznej edycji Programu FIO Mazowsze Lokalnie. Film podsumowuje działania, jakie miały miejsce w ramach projektu Misja Pszczoła - Misja Ptak realizowanego we wsi Koszajec pod Brwinowem. Było mi niezwykle przyjemnie, że Ania zaprosiła mnie do realizacji niniejszego filmu. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłam zadowolona z tego, że zmontowałam film. Wciąż jednak podtrzymuję, że zdecydowanie nie interesują mnie czerwone dywany. Projekty zaangażowane społecznie i propagujące takie działania, jak najbardziej. Zwłaszcza jeśli mogę uczestniczyć w ich współtworzeniu nie tylko za ekranem komputera.
Więcej o konkursie: http://mazowszelokalnie.pl/konkurs-opowiedz-swoim-projekcie/ Paradise lost An unborn child lost in paradise looks for death in forbidden fruits finds pain shattered soul flowing in the veins “What immortal hand or eye could create such good and such evil? (T.S.Elliot, Tyger)” Gdy łzę cierpienia uroni źródło wszelkiego stworzenia, opadną złudzenia ołowianych mórz i jedwabnych przestworzy, i wszystko zaklnie się na wieczność rozgwieżdzonym płótnem niezaspokojonego pragnienia miłości - utajonego motywu istnienia O końcu świata zwanym śmiercią…
|
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |