Oberek, polonez, mazur... Chyba tak to było. Nie tańczyłam sto lat. 1,5 godziny tańców ludowych to nie przelewki. Kondycja wychodzi. Zwłaszcza po pół godzinie intensywnego pływania, a jeszcze miałam rowerem jechać, ale nie wyrobiłabym się czasowo. Chyba zabrakło mi roweru do pełni szczęścia! Poranek dnia następnego należał po takim wycisku do łagodnie mówiąc trudnych, a łydki sztywne były jeszcze na drugi dzień. VT "Dziś Paweł Kasprzak układał nam choreografię do krakowiaka, poloneza, mazura i polki... nie ukrywamy, była zadyszka, był pot i... uśmiech na twarzach. Warsztaty odbyły się w ramach projektu WIEŚWIEJAK dofinansowanego z środków FIO Mazowsze Lokalnie we wsi Koszajec." Autorem powyższej notki oraz zdjęć jest społeczność Koszajec (facebook).
1 Comment
A na Targu Przydasiów w Żyrardowie pokusa. Rzuciło mi się w oko coś takiego. Przepiękne kolory. To chyba były "fartuchy" łowickie do przewiązania dodatkowo w pasie. Niestety nie mogłam sobie pozwolić na takie finansowe szaleństwo, choć cena nie była wcale wygórowana. Jak to na Przydasiach. Ale chodziłabym w czymś takim, oj chodziłabym. Można związać w pasie, ale równie dobrze nosić jako pelerynę lub nawet zrobić wycięcia na ręce. Do białej koszuli jak znalazł. Materiał bardzo ciepły. Idealny na jesienne dni. Chyba wełna. Może następnym razem. Chyba czas zagrać w toto lotka;) Ale oczywiście z pustymi rękoma nie wróciłam z żyrardowskich przydasiów. Oglądając przedmioty na stoisku - peleryny, bibeloty, patrzę flety (uwielbiam instrumenty), nagle pan mnie pyta, czy jestem mężatką. Mówię: "Niestety nie" (Nie wiem skąd to "niestety" mi się cały czas wplątuje, bo w sumie chyba nawet bym nie chciała być mężatką, nieważne"). A on na to: "No to niech Pani sobie jeden flet wybierze." Pytam: "Czyżby flet miał jakieś magiczne właściwości?" A potem jeszcze dostałam skórzaną kopertówkę od jednej pani. "Będzie Pani pasowała do tych kierpców". Miło. To był dobry dzień. I jeszcze zrobiłam sobie kolczyki z żołędzi znalezionych w Puszczy Mariańskiej. Póki co taka amatorszczyzna, bo doprawdy powinnam się czym innym zajmować, a nie tu sobie kleić kolczyki, więc poszłam po najkrótszej linii oporu. Film edukacyjny pt. "Pola tętniące życiem" adresowany jest on do mieszkańców terenów rolniczych: uczniów, rolników, ale także do każdego mieszkańca Polski, który chciałby bliżej poznać cenną przyrodę polskich terenów rolniczych. Tematem przewodnim filmu jest ukazanie piękna i bogactwa przyrodniczego polskich terenów rolniczych, a także rolnictwa przyjaznego przyrodzie – sposobów gospodarowania, pozwalających na ocalenie cennej przyrody. Źródło: http://pola.bocian.org.pl/film Zakazany owoc, AKA z motyką na słońce. Trochę się namachałam z tymi jabłkami. Przypominało to nieco łapanie motyli. Dzika jabłonka na dzikiej łące w dzikim miejscu. Ciekawe, co to za odmiana. Dzikie, niepryskane, stanowiły pokarm dla os i szerszeni. W tej starej dzikiej jabłonce jest chyba gniazdo, bo jak przyłoży się ucho do pnia, słychać charakterystyczne buczenie. Będą powidła jabłkowe z cynamonem. Może spróbuję zrobić suszone jabłka z cynamonem, choć nie wiem, czy jabłka nie są zbyt kwaśne do suszenia. Na szarlotkę byłyby jak znalazł.
Owoce dzikiej róży. Jeszcze nie wiem, co z nimi zrobię. Płatki dodaje do herbaty. Mirabelki - standardowy punkt programu. Chyba nie ma nic gorszego niż zbieranie jeżyn. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy to robią. Nie ma chyba bardziej kolczastej rośliny niż jeżyna. Jeżyn nie jadłam chyba od dziecka. Kiedyś miałam jakieś straszne przejścia z jeżynami. Chyba nałykałam się całych i potem miałam sensacje żołądkowe w nocy w dodatku jeszcze w pościeli, jak na ironię losu, w jeżyny:) Dzisiaj utytłałam się więc nie tylko w smarze jak na złość spadającego łańcucha rowerowego, ale również w jeżynowym soku. Niemniej jednak polecam - pogoda sprzyja wyjątkowej słodkości tych małych czarnych owoców. Od czego by tu zacząć... może od tego, że w ostatnim czasie w natłoku różnych zajęć, z braku okazji lub zbiegiem okoliczności, nie udawało mi się jakoś czasowo wyrobić, aby w codzienne obowiązki włączyć rower na tyle, na ile bym chciała. Po prostu za dużo spraw, za mało czasu, aby móc wszędzie dojechać rowerem zgodnie z planem. W zeszłym roku przecierałam regularnie szlaki od 70 km do 100 km dziennie kilka razy w tygodniu. Brakowało mi takiej dłuższej trasy. A więc dzisiaj, mimo krótkiej nocki, długo się nie zastanawiałam nad propozycją spotkania z Weroniką w Żyrardowie. Połączenie przyjemnego z pożytecznym. Jak się okazało i jednego i drugiego było więcej niż sądziłam. Po sobotniej wprawce w ramach tańców ludowych, podróż tam i z powrotem okazała się bułką z masłem. Liczyłam, że bardziej się wymęczę. Niestety rower mi już chyba nie wystarcza. Dzisiaj gotowa byłam włączyć jeszcze opcję kajakową albo pływacką, ale niestety doba jest coraz krótsza i nie starczyło czasu. Nie mówiąc już o mojej fobii fotografowania "żuczków" i ostatniej pasji zbierackiej - nie umiem oprzeć się bezpańskim drzewkom uginającym się pod ciężarem jabłuszek. A dzisiaj i jedna i druga pokusa okazały się wyskakiwać jak grzyby po deszczu. Mało tego nazbierałam nie tylko jabłuszek, ale i dzikich jabłuszek, a nawet jeżyn. Chyba nie ma nic gorszego niż zbieranie jeżyn. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy to robią. Nie ma chyba bardziej kolczastej rośliny niż jeżyna. Jeżyn nie jadłam chyba od dziecka. Kiedyś miałam jakieś straszne przejścia z jeżynami. Chyba nałykałam się całych i potem miałam sensacje żołądkowe w nocy w dodatku jeszcze w pościeli, jak na ironię losu, w jeżyny:) Dzisiaj utytłałam się więc nie tylko w smarze jak na złość spadającego łańcucha rowerowego, ale również w jeżynowym soku. Niemniej jednak polecam - pogoda sprzyja wyjątkowej słodkości tych małych czarnych owoców. Z jeżynami plan był taki, że miałam podzielić nimi z Weroniką, a ostatecznie, nie wiem z resztą, jakim cudem, dowiozłam je z powrotem do domu. Do tych wszystkich skarbków doszły jeszcze znalezione na międzyborowskich górkach dwie deseczki w szmaragdowym kolorze (przydadzą się do moich rękodzielniczych zabaw) i odrobina wrzosu. A w Żyrardowie oglądałyśmy, wymierzyłyśmy i obfotografowałyśmy pewne miejsce, które póki co musi pozostać naszą słodką tajemnicą, którą jak w wynika z założeń odsłonimy do końca roku w całej swej szalonej okazałości. Miejsce bardzo mi się spodobało. Widzę ogromny potencjał. Potencjał mierzę oknami, a okien co nie miara. Bez światła, bez przestrzeni żadne miejsce nie ma dla mnie racji bytu. W prawdzie budowlańcy pewnie by mnie wyśmiali, bo przecież im więcej i większe okna, tym większa utrata ciepła, ale dajmy z tym spokój. W końcu budownictwo chyba też idzie z duchem czasu i istnieją już na pewno genialne rozwiązania takich problemów. Wszystko to zostało zwieńczone małym grzeszkiem w postaci pysznej kawy z lodami (nie wiem, kiedy ostatnim razem miałam okazję pić kawę w kawiarni) i marzeniami o tym, co mogłybyśmy razem zrobić. Bez tych marzeń, ta kawa nie miałaby sensu. Ani się spostrzegłyśmy, a tu się dzień prawie skończył. Godzina 19 - trzeba było się rozstać. Najważniejsze, że na marzeniach się nie skończy, plan jest. Będziemy działać!
Jabłoń Skoro o ogrodach i marzeniach mowa, to chciałabym mieć kiedyś widok z jednego okna na sad takich powykręcanych jabłonek. Choć pewnie ostatecznie wystarczy mi pewnie sam widok bez okna. Dereń jadalny (Cornus mas) Dereń jadalny (Cornus mas). Kolejna roślina, która chciałabym mieć w swoim ogrodzie. To niewielkie drzewo osiągające do 7m wysokości na jesieni daje małe czerwone owoce o cierpkim, ale cenionym smaku w przemyśle spożywczo-monopolowym. Można je spożywać na surowo, ale zwykle są wykorzystywane do tworzenia konfitur, soków i innych przetworów. W przemyśle alkoholowym (i produkcji amatorskiej) z owoców derenia wytwarza się słynną nalewkę – „dereniówkę”.
Owoce zawierają węglowodany – fruktozę i sacharozę, kwasy organiczne, sole mineralne i witaminy (głównie witaminę C). W medycynie ludowej zaleca się spożywanie owoców na zaburzenia żołądkowo-jelitowe. Okłady na czoło z wywaru z derenia pomagają przy migrenie. Zupełnym przypadkiem zauważyłam dzisiaj to drzewo podczas spaceru po swojej ulicy. Ciekawe, czy właściciele zgodziliby się odsprzedać trochę owoców. Choć generalnie nie piję alkoholu, nie odmówiłabym dereniówki. To najlepsza nalewka na świecie, co z resztą odzwieciedlają ceny na sklepowych półkach. Dereniówka jest z resztą cenionym zagranicą luksusowym polskim specjałem. (Źródło: http://www.zielonyogrodek.pl/drzewa-owocowe/deren-jadalny) Póki pamiętam, miałam uczynić zadość formalnościom. Oto i domek dla murarek w mojej leśnej głuszy na Stanisława Lilpopa w Brwinowie. Wisi niestety na robinii akacjowej. Jest to gatunek inwazyjny, bardzo łatwo się rozplenia, rośnie w zastraszającym tempie, absorbuje ogromną ilość wody z gleby. Ani się obejrzałam z małej niepozornej roślinki, która wyrosła na kompoście, przekształciła się w ogromne drzewo, zabierające dużo światła, a przy okazji nawet się złamała podczas jakiejś wichury, co nie przeszkodziło jej absolutnie rosnąć dalej w najlepsze. Jest to jednak jedyne większe drzewo w moim zarośniętym ogrodzie, będące w stanie podtrzymać ciężar domku, znajdujące w miejscu możliwie najbardziej odsłoniętym, jednocześnie z dala od gruntowej, kurzącej się na potęgę drogi, a przy okazji usytuowane w najbliższym sąsiedztwie rabat kwiatowych. Znajomy podrzucił mi ostatnio pomysł, aby przyciąć i usunąć gałęzie robinii, a w pniu zrobić otworki dla robaczków, taki duży dom dla owadów. Bardzo spodobało mi się to rozwiązanie, które stanowi niejako pożyteczny kompromis dla całkowitego wycięcia drzewa. Dziękuję sponsorom domku dla murarek, zwłaszcza mieszkańcom wsi Koszajec z Anna Łukawska-Adamczyk na czele, którzy dzięki FIO - Mazowsze Lokalnie zorganizowali warsztaty, na których mogłam taki domek osobiście wykonać i zabrać ze sobą do domu wraz z trzema wieloletnimi bylinami miododajnymi (jeżówka, rozchodnik, kocimiętka) na start. Uważam to za wyraz ogromnego zaufania i hojności, że mieszkańcy tej małej wsi byli tak otwarci i chętni podzielić się w sumie ciężko wypracowanymi środkami na realizację projektu Misja Pszczoła-Misja Ptak z uczestnikami warsztatów z okolicznych, dużo bardziej zamożnych miast. Póki co domek nie ma jeszcze lokatorów, ale ciężko pracuję nad tym, aby zapewnić przyszłym lokatorom odpowiednie zaplecze "gastronomiczne" w postaci przydomowego ogródka pełnego kwiatów. Zawsze mi się marzyło móc dzień witać na schodach domu z widokiem na taki właśnie bujny kwiatowy ogród. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będą w nim również gościły pszczoły murarki.
Utytłani smarem welcome to! Zerwany łańcuch. No, cóż niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Pan Bóg postanowił chyba ukrócić nieco moje zapędy na szybciej, lepiej, więcej i zafundował mi wyciszającą 10-kilometrową ścieżkę zdrowia. W sumie miło było po prostu się na spokojnie przejść, a nie tak cały czas gonić. Przeszkadzał mi jedynie ten grat, którego musiałam całą drogę prowadzić za rękę jak dziecko, choć i ten ciężar miał w sobie coś uświadamiającego. Postanowiłam walor zdrowotny tego długiego spaceru wzbogacić ponadto o walor edukacyjny. Po drodze zebrałam kilka sadzonek kwiatków, w tym mojej ulubionej lwiej paszczy:) Generalnie sierpień jest miesiącem, w którym królują przede wszystkim Niemenowe "mimozy" ("Mimozami jesień się zaczyna..."), jak zwykło się u mnie w domu potocznie i nieco romantycznie nazywać rosnące bujnie na polach charakterystyczne żółte baldachimy nawłoci (Solidago L.). Warto jednak zwrócić również uwagę na bogactwo innych kwitnących na polach roślin. W tegorocznym sierpieniu, mimo przeciągającej się suszy, pola niezmiennie obfitują w kalejdoskop kolorowych kwiatów. Zobaczymy, czy te trzy sadzonki, które zabrałam ze sobą się przyjmą. Generalnie nie powinno się tak robić, zwłaszcza zbierać sadzonki bez odpowiedniej ilości właściwej dla nich gleby, ale ja mam rękę do kwiatów, wielokrotnie już to robiłam i nie spocznę dopóki się moi goście nie zadomowią na dobre w nowym lokum, a nawet jakby się obrazili i zwiędli, to i tak dalej dzielnie podlewam i jeszcze ani razu się nie zdarzyło, żeby roślinka nie odżyła. Być może dlatego, że mój przydomowy ogródek jest bardzo dziki i szalony, trochę jak na łące, więc i roślinki prędzej czy później czują się tutaj swobodnie. Już tak mam, że jak coś posadzę nowego w ogrodzie, coś wyhoduje choćby i od ziarenka, to trochę tak jakby i we mnie coś odżywało, rosło, pięło się w górę. W tym roku planuję jeszcze przygotować ziemię pod ogródek warzywny, przekopać, kupić ziemię, nawieźć krowimi plackami (z tym ostatnim chyba nie będzie problemu).
Zdjęcia z warsztatów budowy domu ze słomy i gliny w Uroczysko Kępa oraz wszystkich utytłanych gliną i słomą. Eh, no prawie wszystkich:/ Warsztaty odbywały się w okresie 13-16 sierpnia. Trwały 4 dni. Była to już trzecia edycja? warsztatów, na której oprócz weteranów, nie zabrakło również młodej krwi. Ludzie z różnych miejsc w Polsce i nie tylko, panie i panowie, dzieci wszyscy młodzi duchem spotkaliśmy się tutaj we wspólnym celu, aby pomóc przy budowie domu ze słomy i gliny. Tutaj każdy mógł się wykazać wedle własnego uznania, także takie widoki, jak kobieta stawiająca rusztowanie, pracująca na wysokości, przekopująca glinę nikogo nie szokowały. Pierwszego dnia głównie uszczelnialiśmy ściany słomą w miejscach, w których był "luz" i ubytki. Jest to dość żmudna robota, która ze względu na dużą powierzchnię domu, właściwie nie miała końca i rozłożyła się na całą część warsztatu. Niemniej jednak udało nam się położyć grunt i tynk zasadniczy na dużej części ścian. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty, wiele się dowiedzieliśmy o technologi budowania ze słomy i gliny, a dzięki wspólnej pracy trochę się też lepiej poznaliśmy, dzieląc wspólnie nie tylko obowiązki, ale i przyjemności, takie jak wspólne posiłki, ogniska i wiele innych atrakcji. Uroczysko Kępa to wyjątkowe miejsce położone na terenie Puszczy Mariańskiej. Przykład alternatywnego sposobu na życie, o którym mieliśmy okazję przekonać się z autopsji. Więcej o tym magicznym miejscu: http://uroczysko.wikidot.com/ Zdjęcia Weronki Kszczot: Kolejne warsztaty odbędą się już w dniach 17-21 września w Uroczysko Kępa w Karnicach (na terenie Puszczy Mariańskiej)! A w ramach warsztatów rozstrzygniemy konkurs na nazwę narzędzia do upychania słomy. Ty również możesz wziąć w nim udział. Chcesz zaistnieć w historii polskiego budownictwa ze słomy i gliny? Teraz masz ku temu niepowtarzalną okazję. W trakcie warsztatów w Uroczysko Kępa kierownik budowy rzucił mimowolnie krasomówcze wyzwanie: znaleźć dobrą nazwę dla narzędzia, którym wyszukuje się luki w ścianie słomy i wypełnia ubytki. Pewnie istnieje jakiś oficjalny termin. My widzimy jednak potrzebę wymyślenia własnej nazwy. Jedyne, co musisz zrobić, to wymyśleć i napisać swoją propozycję nazwy pod tym postem, polubić go, udostępnić go na swojej stronie i oczywiście nie może Cię zabraknąć na kolejnych wrześniowych warsztatach w Uroczysko Kępa, gdzie dokonamy oficjalnego rozstrzygnięcia konkursu metodą, którą ustalimy wspólnie. Dla zwycięzcy przewidujemy nagrodę niespodziankę:) Nasz kierownik bardzo popiera tą inicjatywę. Oczy mu się zaświeciły na samą wieść o konkursie. Jest nawet gotów wystrugać dla zwycięzcy owo narzędzie do upychania słomy. Jak go ładnie poprosicie, to i pewnie ubłagacie i autograf:) Gra jest więc warta świeczki. W prosty sposób możecie wygrać pierwszy przysłowiowy "gwóźdź" do swojego wymarzonego domu ze słomy i gliny. Będzie istniała również możliwość wyboru alternatywnej nagrody spośród zbioru różnych fantów, ale sądzę, że propozycja kierownika bije wszystkie fanty na głowę. Przypominam o warunkach: 1. Polubienie konkursowego postu (dodaj mnie do znajomych na fb Victoria Tucholka, tam znajdziesz post) 2. Udostępnienie konkursowego postu na swojej stronie 3. Wymyślenie nazwy dla narzędzia znajdującego się na zdjęciu 4. Wzięcie udziału w kolejnych wrześniowych warsztatach (na prawdę warto!) Zwycięzce wyłonimy wspólnie podczas spotkania na warsztatach metodą, którą ustalimy wspólnie. Serdecznie zapraszamy! Byłam tam oczywiście służbowo z VT-artem. W sobotę 8 sierpnia 2015 r. sołectwo Koszajec zorganizowało „Święto pszczoły”. Była to kolejna inicjatywa w ramach projektu "Misja Pszczoła - Misja Ptak" dofinansowanego ze środków FIO Mazowsze Lokalnie.
W ramach projektu pn. "Misja Pszczoła - Misja Ptak" realizowanego w Koszajcu odbyły się już warsztaty tworzenia budek dla ptaków. 52 osoby pod okiem ornitologa AdamaTarłowskiego budowały budki, które zawisną na okolicznych drzewach. W sobotę 8 sierpnia w godz. 17-20 w Zielonym Zakątku w Koszajcu odbyło się „Święto Pszczoły” w ramach którego odbyło się spotkanie z pszczelarzem Antonim Tarłowskim. W programie była też m.in. obserwacja pszczół, wsadzanie bylin, animacje dla dzieci, wspólne malowanie wielkiej łąki, tworzenie domków dla murarek. – Kiedyś wieś kojarzyła się ze śpiewem ptaków, bzykaniem pszczół, bogatą roślinnością, teraz to się bardzo zmienia. Bliskość autostrady zagraża przyrodzie Koszajca. Bez pszczół rośliny obcopylne nie wydają prawie w ogóle owoców i nasion, a gatunki o niewystarczającym stopniu samopylności wydadzą plony od trzydziestu do siedemdziesięciu procent niższe. Coraz więcej zawdzięczamy pszczołom: miód, mleczko, pyłek, wosk, pierzga, jad, propolis. Szczególnie jest to istotne dzisiaj, kiedy istnienie pszczół jest zagrożone. Stąd pomysł na aplikowanie o środki w ramach FIO Mazowsze Lokalnie i napisanie projektu, pn. "Misja Pszczoła - Misja Ptak" – mówi Anna Łukawska-Adamczyk z Koszajca. – Spotkania na temat pszczół oraz ptaków są okazją do edukacji pozaformalnej na terenie naszej gminy. To ważne, aby mieszkańcy wiedzieli, że sztuczne nawozy nie są dobrym kierunkiem, że nie trzeba uciekać przed pszczołami, że guma do życia wyrzucona na trawnik może zabić ptaki – dodaje. Także w ramach projektu, 26 sierpnia o 18 w Koszajcu, odbędzie się pokaz filmu o ptakach, któremu będzie towarzyszył komentarz ornitologa Adama Tarłowskiego. Źródło: http://www.brwinow.pl/index…/2929-swieto-pszczoly-w-koszajcu Ile mleka w serze? Domowy wyrób twarogu z pewnością uświadomi w tej i wielu innych kwestiach. Ilość sera, którą uzyskałam z 1,5 mleka nie była duża. Około szklanki sera. Do tego pół słoika śmietany i duża butelka serwatki, która ma ponoć wiele różnych zastosowań - można jej użyć m.in. do wypieku chleba lub wykorzystać jako nawóz do kwiatków.
Wyobraźnię mam, jak ja to lubię mawiać, bardziej bujną niż bogatą. Na pytanie, skąd czerpię inspirację do swoich prac, zawsze mówię, że z natury i z ludzi. Oto i przykład. Dla kogoś to tylko powykręcana wierzba. Mi kojarzy się ze zbruzdzoną, spracowaną, pooraną zmarszczkami dłonią człowieka, zazwyczaj starszego, choć jak ktoś pracuje fizycznie, to też ma takie piękne dłonie. Ziemski majestat. Jest w takich dłoniach coś fascynującego. Być może gdzieś tam przed oczami stają peerelowskie plakaty, wynoszące pod niebiosa siłę i pracę rąk ludzkich, choć jak dla mnie bliżej do bogato ilustrowanych baśni celtyckich o leśnych wróżkach, druidach, elfach, olbrzymach. Ot taki olbrzym uwięziony gdzieś w ziemi. Czasami groźny jak wulkan, niszczy wszystko na swojej drodze, czasami łagodny kwitnie zielono jak drzewo. Być może zakochany w leśnej nimfie, której chciałby przybliżyć nieba, lecz nie może tego zrobić w podziemnych mrokach, a wstydzi się swojej niezgrabności, surowej sylwety, ona taka lekka, powabna, jasna, w swej nieśmiałości tak tylko symbolicznie stwarza jej spokojny i świetlisty dom w swojej bujnej na ziemi silnej męskiej pięści. Myśli jej zaimponować. Pars pro toto. Czy zwiewnej i zmiennej leśnej nimfie wystarczy jednak taki skromny i prosty dom? Ona już goni za dmuchawcem, latawcem, kwiatkiem. Tu kwitnie wiśnia, lipa, jabłonka. Olbrzym zbyt dumny jest by pogodzić się z wiecznymi kaprysami swej nienasyconej wybranki. Zbyt bardzo bierze do siebie swobodne obyczaje swej kochanki by ulec i słać swoją silną dłoń coraz to nowymi kwiatami. Wierzba - taki owoc nie do końca spełnionej miłości ziemi i powietrza (kłania się ezoteryka i astrologia, wszak trygony ziemi, wody, powietrza i ognia to jedne z głównych aspektów tej ostatniej, choć ludowe bajania przedkładane przez Wiktora Zina całkiem inne mają na to zagadnienie baczenie, ja z kolei mam zawsze sobie osobliwą na takie tematy mądrość). Może dlatego, niepielęgnowana pęka wierzbowa pięść na pół jak złamane olbrzyma serce. Rozbita w swej rozpaczy zapada się i chowa na powrót w ziemi. Taka historia jednej nieszczęśliwej miłości.
Jungle Jumbo COPYRIGHT Victoria Tucholka Rysunek odręczny przekształcony komputerowo. Grafika komputerowa typu found footage. Wczoraj ze względu na konieczność zadbania o swoją mocno zachwianą ogólnopojętą higienę psychiczną postanowiłam, że w ubiegły weekend udałam się jednak na tajemnicze i niebezpieczne wody Amazonki. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|