Aż mnie korci, żeby postawić jedną na ulicy przed domem, ale boję się, że u mnie na Mazowszu zaraz by ją ponieśli. Tutaj na Podlasiu już wszystkie kapliczki umajone. Bywają takie miasteczka, gdzie na każdym podwórku stoi kapliczka pod koniec kwietnia zwykle przyozdobiona kolorowymi sztucznymi kwiatami i wstążkami. Uwielbiam te kolorowe akcenty! Zawsze myślę sobie wówczas o moim koledze Meksykaninie, dla którego doświadczenie Bożego Ciała w Łowiczu było chyba momentem przełomowym, który zaważył o ślubie z Polką i związaniu swojej przyszłości z tą naszą absurdalną
polską rzeczywistością.
To zapewne sprawka lokalnego koła gospodyń wiejskich.
Ewa: Victoria! nakładaj sobie. Każdy zjadł już co najmniej siedem!
V: Siedem?
Nawet ratownicy bronili się przed taką ilością.
Kto by komu pierwszej pomocy musiał udzielać?!
Ładna tapicerka. Mieszkałabym.
To chyba fascynuje mnie, duszę artystyczną, najbardziej w zabytkowych pojazdach.
Ciekawe, przypomina mi nieco moje własne notatki dotyczące dojazdu. Wciąż nie zdecydowałam się bowiem na internet w telefonie, a kabel od gps-u płata mi od jakiegoś czasu figle, więc urządzenie to popadło generalnie w niełaskę na moim pokładzie.
Jego miejsce zajęła stara dobra mapa i jest mi z nią chyba najbardziej po drodze.
Pojazdów Zabytkowych w Radziłowie.
Tak to jest, jak w pochmurny dzień pozwolisz ludziom dorwać się do czarnej farby i spuścisz ich na chwilę z oka. Na odsiecz nie trzeba było długo czekać. Do uczestników dołączyła profesjonalna ikonografka, która dodała trochę kolorowych detali.
Na zdjęciu z moim ulubionym wokalistą Adamem Jaguszem z Kapeli z Grodu Szczuki.
Najlepsze kapele grają co miesiąc na jarmarku w Radziłowie! Satysfakcja gwarantowana!
Źródło: https://www.facebook.com/barglowska.ewa/photos/pcb.948882959117934/948880482451515
Moje artystyczne działania stały się dla mnie sposobem nie tylko na życie, ale i na wymarzone podróże. Skromne. Żadne tam wielkie i egzotyczne dookoła świata. To już było i nie dawało tyle radości, co te spontaniczne przeloty po Polsce. Byle na zero wyjść, byle się koszty zwróciły, a te złote góry to ja sobie wypatrzę po drodze już sama i nikt mi ich nie zabierze, bo rodzą się, rosną i bajdurzą mi tylko w mojej głowie.
Okazuje się, że w naturze również występują różne odmiany kaczeńców.
Gdyby moi mechanicy to widzieli, złapaliby się za głowę i uznali, że
jestem najzwyczajniej w świecie szalona, i zapewne mieliby nawet rację, aby tłuc się starym zapakowanym po sufit 26-letnim Golfem wyboistą i miejscami zalaną groblą. Mówiąc, że jesteśmy z Herr Golfem non stop na rajdzie, nie mijam się wiele z prawdą. Takie przełajówki trafiają się nam co najmniej raz na pół roku i jak słowo daję, są kompletnie niezaplanowane. Normalnie ten 3-kilometrowy odcinek od drogi do wieży obserwacyjnej należałoby przemierzać na piechotę, ale z uwagi na późną porę i czworonożnego emeryta z chorymi tylnymi łapkami moi przewodnicy postanowili podjechać możliwie, jak najbliżej wieży. Po drodze oczywiście widoki zapierające dech w piersi. Pani Iwona słusznie zachwalała Biały Grąd. Ochy i achy towarzyszyły mi całą drogę. Musiałam zdobyć się na hiper podzielność uwagi, aby rozglądając się dookoła, nie zgubić podwozia na jednym z licznych wybojów. Oczywiście normalnie nie jedziemy groblą, tylko grzecznie zostawiamy auto na wjeździe i te 3 kilometry delektujemy się otaczającą przyrodą z przysłowiowego buta. Podjeżdżanie autem pod samą wieżę to kompromitacja nawet dla posiadaczy SUV-ów. Po prostu prawdziwi miłośnicy przyrody korzystają z tego, co natura dała, czyli swoich dwóch wspaniałych nóg póki je mają i są zdrowi. Potem może być faktycznie za późno. Po drodze przecież trafić nam się mogą niepowtarzalne obserwacje.
Uwielbiam takie spotkania. Chwilo trwaj! Jest pięknie!
może dzieląc z Wami krótką refleksją.
Wyciszenie na łonie natury.