Przykro mi, drodzy esteci, ale rozpływam się w zachwytach nad przejawami podobnej Waszym zdaniem "kiczowatości", moim zdaniem wyżynach ludzkiej kreatywności rodem z PRL-u. Ten mój zachwyt towarzyszy mi nieprzerwanie, mimo zakończenia sezonu, zbliżające się najmroczniejsze zdaniem niektórych pory roku umacniają go jedynie w nędzy moich wąskich horyzontów. I uginająca się pod owocem jabłonka skontrastowana z palmami na fasadzie. Przypomina mi to bazylikę w Poświętnym, perełkę barokowego przepychu, a tam papuga! Oczyma wyobraźni widzę pańszczyźnianego chłopa rodem z obrazów Chełmońskiego zmierzającego mrocznym, bagnistym traktem ku jasności bazyliki na horyzoncie niczym spadającej gwiazdy dogorywającej na morowej polskiej ziemi. Widzę, jak mętna źrenica tonie w zachwycie nad tym dziwem natury. Zabawne, biebrzańskim bydłem zachwycili się sami Meksykanie. To jak dotąd jedyne zdjęcie zakupione przez Meksykan na amerykańskim banku zdjęć.
0 Comments
Było sobie raz biedne dziecko i nie miało ani ojca, ani matki — wszystko mu pomarło i nie było nikogo na świecie, a ono wędrowało i szukało dzień i noc. A że nie miało nikogo już na świecie, chciało iść do nieba. Księżyc spojrzał na nie tak mile, a gdy doszło w końcu do księżyca, to był to kawałek spróchniałego drzewa. Wtedy chciało iść do słońca, słońce spojrzało na nie tak mile, a gdy doszło w końcu do słońca, to był to zwiędły słonecznik. Wtedy postanowiło pójść do gwiazd. Gwiazdy popatrzyły na nie tak mile, a gdy doszło w końcu do gwiazd, to były to złote muszki nabite na ciernie przez dzierzbę. Wtedy dziecko chciało wrócić znów na ziemię, ale gdy doszło do ziemi, to ziemia była przewróconym gliniakiem. Tak więc zostało samiusieńkie i przysiadło, i zaczęło płakać. I siedzi tam aż dotąd i jest samo, samiusieńkie. Georg Büchner, Woyzeck Ars moriendi. Killing Sunflowers. Katowice, 2019.
Idź, wędrowcze, gdy ci jedno, Którymkolwiek idziesz krajem! Idź, gdy łza ci drogę mroczy, Kiedy dusza twa omdlewa, A nie zgadniesz, czy ta ziemia, Czy też serce twoje śpiewa: — »O beu souleu!« Maria Konopnicka BAROKOWE POŚWIĘTNE Barok. Słowo klucz. Jak na barok przystało, bazylika w Studzianna-Poświętne wrażenie robi już z daleka. Jest to wrażenie porównywalne do widoku słynnego opactwa św. Michała Archanioła na Mont Saint-Michel we Francji. Niestety mój sprzęt nie pozwolił na wykonanie zdjęcia, które byłoby tego potwierdzeniem, a więc idź, wędrowcze i sam się przekonaj. Fasada budynku zachwyca finezją detali. Mnie ujęły w szczególności charakterystyczne "ślimaki", tzw. woluty. Wystawna fasada nie jest tylko czczą obietnicą obcowania z monumentalną sztuką. Wewnątrz czeka jeszcze większa uczta dla oka. Choć wolę skromniejsze wnętrza drewnianych kościółków, barok ze swoją szeroką paletą intensywnych kolorów z całą pewnością jest ratunkiem dla duszy umęczonej szarą codziennością. Wielu ludzi wytyka kościołowi zbytni przepych, ale dla mnie osobiście ten przepych jest w istocie ogromnym pocieszeniem wobec wszechobecnej taniości, bylejakości i toporności o wiele bardziej rozpasanej a chaotycznej ulicznej betonozy i komercji. Nie wspomnę już nawet o szarej codzienności ulicy, na której zwykle jedynym kolorowym akcentem są niestety tandetne billboardy psujące polski krajobraz. Nie dziwi mnie więc, że kościół był, jest i zapewne będzie jeszcze długo swoistym azylem dla wrażliwej duszy pragnącej obcować z pięknem, harmonią i metafizyką. Dla mnie jako dla duszy artystycznej, paradoksalnie często postrzeganej jako zagubionej, nie pozostawia to żadnej wątpliwości. Obcując z pięknem, przesiąkamy nim. Czyni nas ono bardziej wyczulonym nawet na najskromniejsze jego przejawy w otaczającej nas codzienności. Barokowa bazylika wydaje się trochę jak źródło, w którym biorą początek a może mają swój koniec wszystkie jego przejawy. Niektóre malowidła są jak pieśni maryjne. Wyjęte z kontekstu równie dobrze mogłyby opiewać historie zwykłych ludzi i miejsc. W barokowym wydaniu nawet istoty tak fantastyczne jak anioły zachwycają osobliwą zmysłowością. Ostatnio zainteresowana udziałem w wydarzeniu organizowanym przez pewne opactwo, natknęłam się na kwestionariusz, w którym padło pytanie, czy w oferowanym asortymencie znajdują się jakieś przedmioty nawiązujące do fantastyki, magii, okultyzmu, itd. Czy anioły nie są właśnie na swój sposób istotami fantastycznymi, magicznymi? Czy gdybym zwierzyła się komuś, że spotkałam anioła lub przyszedł do mnie anioł, to ludzie nie próbowaliby racjonalizować tego mojego zwierzenia jako wypowiedzi odnoszącej się do żywej istoty, drugiego człowieka? Ludzie nie mogą być aniołami. Jeżeli komuś tak się wydaje, to niestety karmi się złudzeniem, ugłaszcza rzeczywistość, która była, jest i zawsze była brutalna, bo tworzą ją właśnie ludzie. Czy gdybym się dalej upierała przy tym aniele niczym z jednego z tych przedstawień w bazylice, nie posądzono by mnie o utratę zmysłów? Wreszcie czy sam diabeł nie jest w istocie upadłym aniołem? W niektórych ujęciach "częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni"? Czy nie brzmi to znajomo? Po prostu ludzko? Tak, dobrze widzicie. Papuga. Dekoracyjny motyw egzotycznego ptaka przewija się na wielu bocznych ołtarzach. Jakże intrygujący musiał być dla ludzi niegdyś, a co dopiero dzisiaj. Przed oczyma stają mi mroczne, wręcz apokaliptyczne obrazy Chełmońskiego przedstawiające chłopów pańszczyźnianych zmierzających boso o zmierzchu błotnistym traktem do rysującego się niewyraźnie na horyzoncie światła świątyni. Prawie jak obietnica raju. I oto stają we wrotach i widzą tego kolorowego rajskiego ptaka. Kwintesencja wielkiej tajemnicy pobudzającej wyobraźnię. Uwznioślającej. Uduchawiającej. A ten rajski akcent skonfrontowany z niemniej barwnym opoczyńskim pasiakiem wykańczanym wymyślnymi frędzlami. To właśnie tymi ludowymi wzorami zachwycał się niegdyś mój kolega z Meksyku, twierdząc, że udział w obchodach Bożego Ciała w Łowiczu sprawił, że poczuł się w Polsce jak w domu. Ołtarz zdobi cudowny, bo związany z objawieniem maryjnym, obraz przedstawiający Świętą Rodzinę Nazaretańską spożywającą wieczerzę. Mnie niestety nie zachwycił. Być może z uwagi na fakt, że na oryginalne malowidło nałożono złocenia, które odbierają urok w gruncie rzeczy zwyczajnemu, jakże bliskiemu wielu rodzinom przedstawieniu. Po prostu te złocenia budują niepotrzebny dystans, a przecież każdy z nas mógłby odnaleźć się w którejś z przedstawionych postaci: matce, ojcu, dziecku, czy nawet całej rodzinie i wspólnocie. Z całą pewnością mógłby to być całkiem realny obrazek, do którego odtworzenia możnaby dążyć we własnym życiu. W rażącej kosztownościami odsłonie pozostaje jednak niestety nieczytelny, a przez to odrzucający. Zdecydowanie kładzie nacisk na dobra doczesne, które, jak wszyscy doskonale wiemy, potrafią przyćmić to co najistotniejsze - zwykłe ludzkie relacje. NIEBOWO, czyli kawałek nieba na ziemi Ponoć grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne idą tam, gdzie chcą. Ja jestem chyba wilkiem w owczej skórze i choć pozory mogłyby mylić, chodzę raczej własnymi ścieżkami i nieco pod prąd, a tu się okazuje, że nawet wtedy może trafić się jakieś niebo, więc może pojęcie nieba jest również kwestią skali. Gdy tylko zobaczyłam kolorową fasadę budynku i kolorowe opoczyńskie biało-niebieskie pasy na drodze, o których wspomniał mi pracujący nieopodal na polu rolnik, poczułam ulgę. Oto trafiłam do Niebowa, które właściwie nie istnieje. Mieszkańcy okolicznych miejscowości patrzyli na mnie zdezorientowani, gdy pytałam o drogę. Okazało się, że choć nazwa wydaje się swojska, została wymyślona przez właścicieli tego prywatnego skansenu, a właściwie zainspirowana regionalną nazwą jednego z kolorów włóczki używanej do wyszywania opoczyńskiego pasiaka, a mianowicie koloru "niebowego". Paragraph. Kliknij tutaj, aby edytować. I znowu ulga. A już myślałam, że kupowanie sobie w moim wieku drewnianych ludowych zabawek rodem z kolorowych jarmarków to przejaw zdziecinnienia. Właścicielka pocieszyła mnie, że na widok tego stołu z zabawkami w wielu gościach Niebowa odżywa na powrót dziecięca ciekawość. Mnie w szczególności zachwycił konik, którego można było wprawić w ruch, poruszając na zmianę a to jedną, a to drugą pałeczką. UROKI POBOCZY I BEZDROŻY Zachód słońca zwiastował konieczność znalezienia sobie jakiegoś bezpiecznego miejsca, by przeczekać do świtu. Coraz częściej myślę sobie, że bezpieczniej byłoby zatrzymać się na poboczu lub na jednym z licznych leśnych traktów niż pod przysłowiową latarnią. Po drodze z Niebowa do Tomaszowa, droga usłana była imponującymi okazami dębów. Serwuję Herr Golfowi takie cuda świata, poprawka, cuda Polski, że już chyba dawno zapomniał, że marzyła mu się kiedyś zielona łączka. No a to już dla wielu w ogóle szaleństwo. Zwłaszcza, gdyby powiedziano im, że pojadą tędy obiektem muzealnym na czterech kółkach. Mogłam jechać przez Tomaszów, choć ostatnio przeprawa przez miasto wcale nie odbiega dalece od wrażeń jakie zaserwować może wyboista leśna droga. Mimo galopującego październikowego zmierzchu postanowiłam więc pojechać skrótem przez las. Wciąż pamiętam, jak jeszcze 10 lat temu mieszkałam na takiej gruntowej ulicy. W sumie poczułam ulgę, że są wciąż takie drogi i można odbyć taką podróż do przeszłości. Niestety należę do tych, którzy mimo wszystko uważają, że tak było lepiej. Lepiej, bo przynajmniej ludzie tak nie pędzili nie wiadomo dokąd, po co, przecież niby ta równa i prosta droga wyłożona kostką miała być już sama w sobie oszczędnością czasu, a okazało się, że ludziom wiecznie mało, skoro można jechać dwa razy szybciej, to czemu nie. Chyba nie o to jednak chodziło. Szkoda, że wielu kierowców zapomina o tym, że nie są jedynymi uczestnikami ruchu i, że drogi remontuje się po to, aby po prostu było bezpieczniej i oszczędniej, a nie po to, aby mogli pędzić nimi jeszcze szybciej. Dokąd? po co? A może ja po prostu nie rozumiem, bo dla mnie domem jest w ostatnim czasie bardziej droga i mój własny samochód. Cztery ściany jeśli nie okazują się klatką, w której ktoś próbuje mnie osaczyć, to bywają mogiłą, która wysysa z energii i motywacji do tego, aby jednak dalej próbować brnąć do przodu, rozwijać się, szukać jednak jakiś, choćby ulotnych zalet tego świata. Może kiedyś w końcu jakieś drzwi staną przede mną otworem, odetchnę z ulgą, że znalazłam bezpieczną przystań, że nie muszę już obawiać się tego, czy drugi człowiek nie zacznie mi podstępnie wlewać trucizny do ucha, przycinać skrzydła, dowartościowywać się kosztem mojej wyrozumiałości, być w ciągłej gotowości do ucieczki i tracić czas na wylizywanie ran. SPAŁA NOCĄ Październikowy dzień jest krótki, więc postanowiłam skorzystać z uroków nocy i zrobić sobie spacer po podświetlonej Spale. Ze wszystkich miejsc, które tego dnia odwiedziłam, tutaj powiało niestety grozą prosektorium. Zimnym światłem latarni ulicznych. Upiorna, komercyjna i głośna Spała. Przypomina mi momentami klimat dawnych karczm spod ciemnej gwiazdy rozsianych w gęstwinach puszcz, z których ucieczka po nocy wiązać mogła się jedynie z ryzykiem wpadnięcia w grząskie bagno lub na stado wilków.
Pewne rzeczy pozostają niezmienne. Polska. Chiny Ludowe. Ameryka. Unia Europejska. Kobieta zawsze była, jest i będzie uprzedmiotawiana. Zarówno przez mężczyzn, jak i niestety inne okaleczone kobiety, które podtrzymują ten krzywdzący stan w chęci zemsty na swoich oprawcach. Mimo ich poczucia wyższości nad innymi kobietami, łączy nas wszystkie niestety wciąż jedno i to samo: bezsilność. Jak szkarłatna litera, jak ten czerwony chiński kubraczek, niewidzialne, choć jakże oczywiste piętno. Z tą jedną różnicą, że niektóre z nas próbują na próżno się do mężczyzn upodobnić, manipulując tymi, które nie zdają sobie z tego sprawy, które karmi się złudzeniem jednej wielkiej kobiecej wspólnoty, stając się tym samym żałosnymi karykaturami mężczyzn. Hasło "Nie jesteś sama" nabiera w tym sensie upiornego wydźwięku. Co gorsze, analogicznie jak w przypadku zabójstw, tak i w tym przypadku katem okazuje się najczęściej najbliższa osoba, której bezgranicznie ufamy. Przecież to nasza matka, siostra, nieraz najlepsza przyjaciółka czy niby troskliwa znajoma. The sun goes behind a cloud.
My mouth cannot utter what is in my heart. The best compost cannot save parched seedlings. Nobody can save me, poor Cuiqiao. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|