Ceramiczne kafelki kojarzą nam się zazwyczaj z wystrojem łazienek. Zasadniczo nie jesteśmy zbyt wybredni i stawiamy na ascetyzm, prostotę i jednolitość. Czasami jednak warto pomyśleć o małym urozmaiceniu i wprowadzić kilka sztuk dowolnego motywu w wybranych miejscach. Taki motyw można wykonać samodzielnie lub zamówić. Z pewnością sprawi, że nasza łazienka nabierze wyjątkowego charakteru. Zależnie od motywu ozdobne kafelki można również wykorzystać w innych pomieszczeniach, np. kuchni. Ostatnio zauważyłam również, że ludzie coraz częściej wykorzystują ozdobne kafelki jako tablice adresową. Z pewnością jest to świetne rozwiązanie dla rozbicia nieatrakcyjnych betonowych bram wejściowych. Taki mały ozdobny element świetnie komponuje się na surowym betonie, wręcz go uszlachetnia, zwłaszcza jeżeli nawiązuje do roślinności obrastającej nasz płot. Spośród powyższych przykładów idealnie na te potrzeby nadaje się np. motyw z winoroślą, gdzie nazwę ulicy wraz z numerem można wprowadzić w centralnym miejscu. Motyw florystyczny zawsze idealnie wkomponuje się w przestrzeń kuchenną, zastępując inne dekoracje, np. ozdobne talerze. Motyw akwarystyczny oczywiście będzie idealną ozdobą łazienki. Z pewnością spodoba się najmłodszym. Można również pokusić się o motywy florystyczne lub geometryczne.
0 Comments
Doświadczenie rodzi prawa, nigdy znajomość praw nie poprzedza doświadczenia. "Nocny Lot" Anotine de Saint-Exupery
Nigdy sobie nie folgowałam. Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Nigdy nie wydawałam całej wypłaty. Zawsze odkładałam na czarną godzinę. Nie mówiąc już o życiu na kredyt lub byciu na tzw. "garnuszku". O, nie! Życie dało mi ostrą szkołę jazdy. Nigdy o nic nie prosiłam. Zawsze starałam się sobie radzić sama. Może dlatego potrafię sobie teraz poradzić w obliczu wielu rzeczy, które przestają działać jak należy lub po prostu ich brakuje. Zawsze jednak trafię na takie rzeczy, które chciałabym mieć, a to oznacza, że muszę z czegoś zrezygnować, na czymś zaoszczędzić, coś zarobić, aby móc sobie przybliżyć różne zachcianki. Życie to sztuka wyboru. Coś za coś. Oto niektóre z aktualnych zachcianek na mojej liście. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To, że nie mogę na coś sobie pozwolić od razu daje mi przewagę w postaci czasu na refleksję, a wówczas potrafię też lepiej ocenić swoje faktyczne potrzeby związane z danym przedmiotem luksusu. 1). szczoteczka do zębów Ecobamboo Niby niewielki wydatek, ale jednak. Może gdybym miała sposobność kupić ją bezpośrednio mniej bym się zastanawiała. Nie przepadam za zakupami przez Internet. Z pewnością chciałabym mieć taką szczoteczkę do zębów. Uwielbiam wszelkie przedmioty z drewna. Cena: 12,99 zł Źródło: http://ecobamboo.pl/index.php?id_product=8&controller=product&id_lang=1 2). Olej kokosowy tłoczony na zimno Aura herbals Wielokrotnie już przeze mnie chwalony olej kokosowy. Świetny kosmetyk. Idealny dodatek spożywczy. Cena zaporowa: 58,90 zł/900 ml (w sklepie będzie pewnie kilka złotych taniej). A skoro już olej, to przydałoby się dużo pysznych ziarenek i orzechów, aby zrobić chleb z ziaren. Źródło: http://auraherbals.pl/p1412,bio-olej-kokosowy-900ml-tloczony-na-zimno.html 3). Dachowy bagażnik rowerowy + belki do relingów Oczywiście moja lista zachcianek nie mogła się obyć bez akcesoriów samochodowych, które stanowią właściwie główny punkt programu przy przeglądaniu wszelkiego rodzaju gazetek. I tak oto trafiłam ostatnio na dachowy bagażnik rowerowy i belki do relingów. Nie ruszam się na żaden wyjazd bez roweru. Dotąd radziłam sobie bez luksusu posiadania podobnych udogodnień. Z pewnością, jeśli finanse kiedyś na to pozwolą, na pewno sprawię sobie taki zestaw. Pomarzyć zawsze można. Można też dać sobie radę bez tego i zaoszczędzone pieniądze poświęcić na przyjemności na miejscu. Zazwyczaj wybieram tą drugą opcję i w sumie zazwyczaj mi z tym dobrze, że zyskuję bezcenne doświadczenie lub niepowtarzalne wrażenia. Wówczas mi już nie żal, że nie mam takich rzeczy. Razem: 298 zł. 4). Kajak Zawsze można wynająć, ale chciałoby się być niezależnym i nieograniczonym czasowo. Wówczas nie obeszłoby się bez opcji 3. Cena: 1799 zł (oczywiście cena przykładowa, kajak przykładowy, można znaleźć coś tańszego) + wiosła + kamizelka Źródło: http://www.gokajak.com/
Film "Zbliżenia" Magdaleny Piekorz to w najprostszym ujęciu film o toksycznej relacji między rodzicem a dzieckiem. O tym, że to wcale nie jest tak, że nie umiemy dorosnąć, czasami po prostu ktoś nam dorosnąć nie pozwala. Dlaczego? Bo jesteśmy jedyną rzeczą, to przedmiotowe określenie nie jest przypadkowe, w istocie jesteśmy traktowani jako dobro materialne, swoisty luksus, jak dom, samochód, telewizor, z tym, że potrafimy jeszcze czuć, łączymy w sobie tą przedmiotowość z emocjonalnością, która jest niezbędna do życia naszemu rodzicowi. Gdy wszyscy odeszli, gdy wszyscy już odrzucili, gdy wszyscy skrytykowali, my nie możemy odejść, nie możemy odrzucić, nie możemy skrytykować, bo jesteśmy z rodzicem związani szczególną więzią. Więzią, która w tym przypadku jest przez naszego rodzica wykorzystywana. Nie da się uciec przed taką relacją w żaden sposób. Nie da się uciec ani w pracę ani w drugiego człowieka. Nie da się zacząć życia od nowa. Tych dwóch światów nie da się pogodzić. Nie da się zadość uczynić niesprawiedliwości. W procesie wychowania wdrożony zostaje nam błędny schemat, który nie pozwala nam dorosnąć i zazwyczaj jest umiejętnie podsycany w wsyublimowany sposób tak, aby wiecznie utrzymywać relację chorobliwym poczuciem winy. Ta toksyczność może być nieuświadomiona przez długi czas. Im dłużej trwa proces uświadamiania sobie stopnia i charakteru wykształconej zależności, tym trudniej wyzwolić się ze schematu myślenia, który został nam wpojony, a nawet jeśli go sobie uświadomimy, nie zawsze wiemy, co robimy, nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze postępowanie jest automatyczne, jest bezwarunkowym odruchem pewnego schematu, który został wyuczony przez rodzica.
Ja właściwie przyjęłam zupełnie inną postawę niż główna bohaterka. Postawę, która nie daje ludziom możliwości zrozumienia mojego postępowania ani moich stanów, które nie odbiegają daleko od stanów, które przeżywa główna bohaterka, ale która pozwala mi odciąć się, uciec, unikać sytuacji, w których nadal realizowałabym schemat. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, a co nie zostało właściwie uwzględnione w filmie, że ten schemat działa na wszystkich płaszczynach życia - relacjach zawodowych, relacjach damsko-męskich. Być może różnica polega na tym, że bohaterka choć również oszukana przez matkę w kwestii ojca, miała jednak świadomość, że ojciec był i był złym człowiekiem, dlatego nie odczuwała potrzeby poznania go i choć ostatecznie faktycznie okazuje się, że ojciec wcale nie jest kimś godnym szacunku, to jednak wcześniej tej wątpliwości nie było, dlatego też relacje damsko-męskie nie były aż tak obciążone niewiedzą. Właściwie wszystko to, co ona już przeżyłam. Być może za wyjątkiem bycia faktycznie u nadziei i zawodowego sukcesu, które jednak matka głównej bohaterki obraca w niwecz decyzją o pozbawieniu się życia w kluczowym momencie życia córki. Dla mnie, choć ktoś mógłby zasugerować, że jest to w istocie czyn heroiczny, bo przecież samobósjtwo wydaje się w tym momencie jedyną możliwością ostatecznego uwolnienia córki od siebie samej, jest postępowaniem tchórzliwym, okrutnym i de facto ostatecznym ciosem w plecy dla córki, która będzie musiała do końca swych dni żyć w poczuciu winy. Jest to nieuniknione zważywszy na efekt Pawłowa, który został wykształcony w filmowej relacji między córką i matką. Ta wiecznie nakręcającą się spirala poczucia winy jest mi również bardzo bliska. Nie wiem, czy można z nią walczyć. Nie wiem, czy można się od niej uwolnić. Jedyna nadzieja w izolacji. Znam przykłady z życia wzięte, gdzie faktycznie okazało się to jedynym skutecznym rozwiązaniem, aby córka mogła żyć i być szczęśliwa. Jest to równie okrutne rozwiązanie jak to, które przyjęła matka bohaterki, ale na tym polega wojna światów, że ktoś musi zadać ostateczny cios. Jest tylko jeden zwycięzca. Dla mnie w "Zbliżeniach" jest nim niestety matka. Czy w moim filmie też zwycięzcą będzie matka? A może uda mi się odejść wcześniej w ten lub inny sposób? Czy każda forma odejścia może być zwycięstwem? Nie mówię dla innych, ale dla samego siebie? http://zalukaj.tv/zalukaj-film/22288/zblizenia_2014_.html Ja też nakręciłam już kiedyś film o tym, że odchodzę od matki. Byłam na pierwszym roku studiów w Szkole Filmowej. Film nakręciłam w tajemnicy przed matką, nigdy też go jej nie pokazałam. Sama również do niego nie wracam. Przypomina mi bowiem o tym, co się miało stać, a się nie stało. Na zawsze zostało uwięzione na taśmie miniDV. Czas zatrzymał się wraz z końcem taśmy. Tamten film się urwał na zawsze. Ciekawostka: nazwa jeziora pochodzi podobno z wymarłęgo już języka jaćwińskiego (grupa języków bałtyckich) od słowa antis, czyli kaczka, a dokładnie Anas platyrhynchos
"Na stronicach tej książki wymieniłem kilku z tych ludzi, którzy tak jakby usłuchali nakazu powołania i wybrali pustynię albo linię lotniczą, tak jak inni wybraliby klasztor. Ale chybiłem celu, jeśli wzbudziłem przede wszystkim podziw dla tych ludzi. Podziwu godna jest gleba, na której wyrośli. Powołanie niewątpliwie odgrywa jakąś rolę. Jedni zamykają się w swoich sklepikach. Inni, nieugięci, idą swoją drogą, a kierunek wyznacza im impuls konieczności, już w historii ich dzieciństwa odnajdujemy zarodki porywów, które zdecydują o ich losie. Ale poznana post factum historia wprowadza w błąd. Moglibyśmy odnaleźć te porywy u wszystkich ludzi niemal. Znaliśmy wszyscy sklepikarzy, którzy w noc niebezpieczeństw na morzu czy w płomieniach pożaru przeszli samych siebie. Nie mylą się, znają bezbłędnie wartość swojej pełni człowieczeństwa: ten pożar pozostanie na zawsze najważniejszą nocą ich życia. Ale z braku nowych okazji, sprzyjającej gleby, wymagającej religii, pogrążyli się w sen, zwątpiwszy we własną wielkość. Powołanie pomaga człowiekowi wyzwolić się, to pewne, ale trzeba także wyzwolić powołanie." Ziemia, planeta ludzi Antoine de Saint-Exupery Ziemia, planeta ludzi Antoine de Saint-Exupery'ego to chyba jedno z najbardziej przenikliwych pod względem zawartych w nim refleksji dzieł w twórczości pisarza. Podobnie jak w innych bohaterem jest pilot, ale w porównaniu z kultowym Małym księciem, być może historią zrodzoną w wyniku lub w trakcie bezpośredniego doświadczenia rozbicia na pustyni opisywanego z resztą z całą swoją bezwględnością właśnie w Ziemi, planecie ludzi, która z kolei silnie zakorzeniona jest w realiźmie. To właśnie od realistycznych opisów autor wychodzi poprzez wnikliwą obserwację otaczającego świata i ludzi do egzystencjalnych refleksji. Czytając tę książkę, odnosi się nieodparte wrażenie, że wszystkie te przemyślenia nie mogły wyrosnąć z niczego innego jak z własnego doświadczenia. Sięgnęłam po nią z uwagi na fakt, że autor był zawodowym pilotem, a awiacja jest przedmiotem jednego z moich zainteresowań. Marzy mi się kiedyś zobaczyć ziemię z lotu ptaka, ale z nie z pokładu wielkiego jumbo jeta, ale jako pilot lub pasażaer awionetki. Czytając książki autora, wielokrotnie mi to ciążyło, że właśnie z braku osobistego doświadczenia nie jestem w stanie w pełni delektować się opisywanymi doświadczeniami lotniczymi, a takich opisów jest w książkach autora wiele. Zawsze jednak są one punktem wyjścia do wnikliwej i obszernej refleksji nad życiem człowieka. Powyższy cytat o powołaniu jest zaledwie jedną z takich refleksji - najkrótszych, a jakże prosto i wnikliwie puentujących to zagadanienie. Te refleksje nie są jakimiś górnolotnymi rozważaniami artysty. Nie, źródłem tych refleksji są osobiste obserwacje i doświadczenia bezwzględnej i brutalnej rzeczywistości Afryki Północnej, choć właściwie bardziej pustyni i ludzi pustyni, w swoim kulminacyjnym punkcie nielicznych zwierzęcych mieszkańców jednego z najmniej wilgotnych terenów pustyni libijskiej, gdzie wilgotność w porównaniu z 40% wilgotnością Sahary spada tam do piekielnych 18%, co dla przeciętnego człowieka przy braku wody oznacza śmierć z wycieńczenia w ciągu zaledwie 19 godzin. Jest to chyba jedno z najbardziej wstrząsających swoją fantasmagorycznością doświadczeń opisanych na łamach tej powieści, nie pozbawionych jednak trzeźwych momentów olśnienia, kiedy autor opisuje, jak tropi zwierzęta udające się na żer o świcie i zauważa, że zwierzęcy świat rządzi się zaskakującą rozmyślnością w dbaniu o ciągłość zaopatrzenia w ślimaki na rachitycznej roślinności pustynnej, zjadając jedynie ślimaki z wyselekcjonowanych krzaczków tak, aby nie zaburzyć ekosystemu i zapewnić ciągłość łańcucha pokarmowego. Świat zwierząt i ludzi łączy w tej powieści jedno - jakby organiczne pragnienie przestrzeni, wolności, odrębności niezależnie od stopnia zniewolenia. Za wszelką cenę - nawet za cenę wygodnego i spokojnego życia. Życia, które autor czyni w powieści wartością absolutną. Najwyższą.
Kiedyś ćwiczyłam capoeirę, więc te rytmy podziałały łagodząco na mój nienajlepszy nastrój. Z tym brazylijsko-portugalskim akcentem w moim życiu wiążą się miłe wspomnienia. Przede wszystkim z takimi być może na kimś nierobiącymi specjalnego wrażenia, dla mnie jednak ogromnymi osiągnięciami, jak na przykład: nauczenie się robienia "gwiazdy", stania na rękach, pierwszego doświadczenia bezpośredniego uderzenia w twarz. Te pierwsze dwie akrobacje były dla mnie początkowo czymś przechodzącym moje wyobrażenie. Nie sądziłam, że potrafiłabym w ogóle kiedykolwiek się ich nauczyć. A jednak! Na początku ćwiczyłam z dwoma zaawansowanymi już chłopakami z jednej z warszawskich uczelni - jeden specjalizował się głównie w breakdancie, drugi był już doświadczonym capoeirzystą. Niedługo potem zapisałam się do jednej z największych grup capoeiry w Warszawie - BERIBAZU. Jako, że zawsze fascynowałam się językami, przebywając w bezpośrednim towarzystwie mistrzów mówiących głównie w języku portugalskim, zakupiłam rozmówki portugalskie i próbowałam przyswoić podstawy tego pięknego języka. Dzisiaj, słuchając tych kilku utworów, błyskawicznie zorientowałam się, że to język portugalski. Jak dla mnie to miód na moją duszę. A co Wy myślicie? Jak zapewne wiecie - nie jestem typem mola książkowego. Zazwyczaj do lektury wychodzę od bezpośredniego doświadczenia. W ostatnim czasie w czasie swojego czerwcowego pobytu nad moim chyba ulubionym miejscem w Polsce, jeziorem Hańcza, w wyniku przypadkowego zabłądzenia do bazy płetwonurkarskiej naszedł mnie spontaniczny pomysł, aby doświadczyć bezpośrednio swojego ulubionego żywiołu wody i skorzystać z opcji próbnego nurkowania, tzw. INTRO. INTRO to nurkowanie w pełnym ekwipunku, tzn. w kombinezonie, płetwach, mascę i ważącej ok. 15 kilo butli na głębokośc maksymalnie 10 metrów pod stałą opieką instruktora. Oczywiście miałam wiele obaw i zdążyłam już sobie powiedzieć, że nie będę nurkować, tylko sobie poaptrzę. Ostatecznie jednak Jarkowi Bekierowi z bazy Banana Divers udało się mnie przekonać, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Nie ma to jak przezwyciężyć własny strach. Jest w tym coś bardzo oczyszczającego. Coś co sprawia, że nagle siły, radość i pewność siebie przypływają. Jesteś w stanie przenosić góry. Niestety nie mogłam pozwolić sobie na pełne szkolenie z powodów finansowych. Obiecałam sobie, że wrócę, choć właściwie, patrząc teraz na różne tego typu obietnice, nieco w to powątpiewam. Niemniej jednak balansując na tej cienkiej czerwonej linii znalazłam u kolegi powyższą pozycję - "Człowiek zdobywa głębiny" autorstwa Jacka Gussmanna. Pozycja bardzo ciekawa, ponieważ rzucającą światło na wiele kwestii, każdej poświęcając osobny wyczerpujący temat rozdział. I tak z książki dowiedziałam się nie tylko o historii płetwonurkarstwa, przy okazji znajdując inspirację do rysunku satyrycznego związanego z wodą, rybami i wędkarstwem, ale również o zagadnieniach technicznych i pogranicza nauk przyrodniczych. Te dwa rozdziały najbardziej mnie póki co zaciekawiły, choć jest tego wiele więcej. Z pewnością polecam tą pozycję osobom, które mają już jakieś doświadczenie w nurkowaniu lub dopiero zamierzają spróbować swoich sił w tym sporcie i szukają inspiracji, czegoś, co je zachęci do zrobienia pierwszego kroku pod wodą. Dla zainteresowanych bezpośrednim doświadczeniem polecam Bazę Banana Divers w miejscowości Błaskowizna nad Jeziorem Hańcza: http://bananadivers.pl/ Druga pozycja to "Moje Camino" Zeno Howiackiego. Autora miałam okazję poznać osobiście, przy okazji oferując mu swoje usługi tłumaczeniowe, aktualnie jestem w trakcie tłumaczenia książki, która została mi sprezentowana właśnie a konto przyszłego tłumaczenia. "Moje Camino" to dziennik z pielgrzymki, którą autor odbył w 2010 roku do Santiago de Compostela. Jak przystało na dziennik, książka jest rodzajem osobistego pamiętnika, napisanego prostym i przystępnym językiem. Być może trudno zaliczyć ten dziennik to literatury przez wielkie "L". Z pewnością jednak będzie on światełkiem w tunelu dla wielu, którzy podobnie jak sam autor byli w swoim życiu uwikłani w alkoholizm lub inny nałóg i w wyniku różnego rodzaju niepowodzeń życiowych, poszukując nowej drogi, szukają właśnie zachęty do oczyszczenia własnej karmy, czym z pewnością dla autora okazało się wyzwanie pielgrzymki do Santiago de Compostela.
Dla zainteresowanych: http://www.poczytajka.pl/product-pol-133-Zeno-Howiacki-Moje-Camino.html http://lourdes-pyrenees-camino-de-santiago.blogspot.com/ Spruła Ci się ulubiona para spodni? Żaden problem. Wystarczy igła, nitka, kawałek skóry i odrobina wyobraźni. Godzina spontanicznej roboty, której efektem są spodnie z niepowtarzalnym motywem. Sama te skórzane wstawki są pewnie więcej warte niż spodnie. TAŃCOWAŁA IGŁA Z NITKĄ 2015 COPYRIGHT Victoria Tucholka Ziemniaczki bardzo perma kulturalne. Moje malutkie kochaniutkie! Te ziemniaczki to jedyne, co mi w tym roku wyszło. Oprócz pietruszki i wiele obiecującej sadzonki fasolki szparagowej:) Jakoś mi się w tym roku nie udało rozkręcić na maxa. Ach, jeszcze poziomki mi się rozpleniły. Oregano padło ofiarą bezlitosnych upałów. Nic jednak w przyrodzie nie ginie: przywieziona znad Hańczy sadzonka mięty, choć pozornie wysuszona, po włożeniu do wody, wypuściła młode łodyżki. Będę się więc mogła niedługo nacieszyć domową miętą, której świeże listki chętnie dodaje do herbaty. Uzyskany w ten sposób napar jest niezwykle orzeźwiający. A propos herbaty: jestem nieodrodną wielbicielką picia herbaty w szkle. Pozwala mi to w pełni nacieszyć się kolorem herbacianego naparu. Uwielbiam też dodawać różnego rodzaju świeże lub suszone dodatki, które zbiorę przy różnych okazjach, np. wspomniane świeżelub suszone listki mięty, płatki dzikiej róży, rumianek, płatki innych kwiatów (akacji, jasminu itd). Deilephila elpenor, czyli Zmrocznik gładysz. Taki oto całkiem pokaźny i piękny okaz zaskoczył mnie dzisiaj pod prysznicem w nieunikniony sposób, przywodząc na myśl motyw z Milczenia owiec. Jest to gatunek ponoć dosyć pospolity, typowy dla wilgotnych terenów podleśnych, częstokroć bytujący na dzikich winoroślach. Nigdy jednak nie spotkałam się wcześniej z tak pięknym ubarwieniem i nie miałam okazji przyjrzeć się temu owadowi z bliska, a muszę przyznać, że ta ćma jest niezwykle ciekawa pod względem budowy.
Przy okazji ktoś wspomniał mi, że ćmy nie widzą za dnia i potrzebują jednego określonego głównego źródła światła, coś a la latarnia morska, aby umiejętnie nawigować w locie. Zazwyczaj jest to księżyc, choć z uwagi na postęp cywilizacji, takich źródeł światła jest w nocy o wiele więcej. Naukowcy nie są ponoć wciąż zgodni co do zasady, którą ćmy kierują się w nawigacji. Poniżej ciekawostka: "Dlaczego ćmy lecą do światła? Do dziś naukowcy nie są zgodni co do przyczyn tego zjawiska. Jedna z teorii mówi, że ćmy posiadają ewolucyjnie rozwinięty mechanizm nawigacji w oparciu o światło. Ćmy nie rozróżniają światła księżyca lub gwiazdy od światła emitowanego np. przez żarówkę i usiłują lecieć pod odpowiednim kątem do świecącego obiektu. Obiekt emitujący światło służy ćmom w podobny sposób, jak latarnia morska statkom." Ostatnio źle się czuję. Zrzucam winę na uzależnienie od nikotyny. Pomyślałam więc, że może zmiana diety sprawi, że nie będę odczuwać aż tak silnej chęci, aby sięgnąć po papierosa. Jakie przełożenie na ograniczenie w tym względzie, będzie miała dieta, trudno mi w tym momencie określić. Niemniej jednak chciałam się z Wami dzisiaj podzielić przepisem na chleb, na który zawsze miałam ochotę, ale ze względu na cenę, nigdy nie zdecydowałam się na zakup. Teraz wiem, że mogę go zrobić szybko i tanio sama i chciałabym nim podzielić się z Wami. Niniejszy przepis można dowolnie modyfikować, zastępując dany składnik innym, na przykład, zastępując orzechy włoskie większą ilością słonecznika lub pestek z dynii. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|