Wszelkiej pomyślności życzy Victoria Tucholka www.vt-art.pl
Mam nadzieję, że zwiążecie jakoś koniec z końcem w 2015 roku! Wszelkiej pomyślności życzy Victoria Tucholka www.vt-art.pl
0 Comments
POL Kolejna z serii kartek walentynkowych. Przynęta od serca. Copyright Victoria Tucholka Wkrótce do kupienia na: http://www.vt-art.pl ENG Another card from the valentine series. Heart bait. Copyright Victoria Tucholka. Soon to order on: http://www.vt-art.pl POL Zdjęcia powyżej zawierają znak wodny VICTORIA TUCHOLKA w celu ochrony praw autorskich. Oryginalna kartka jest pozbawiona widocznego na zdjęciach znaku wodnego.
ENG The images above contain watermark VICTORIA TUCHOLKA in order to protect copyright. The original card does not contain watermark as seen on the images above. POL Pierwsza z serii kartek walentynkowych. Zaplątane serce. Copyright Victoria Tucholka Wkrótce do kupienia na: http://www.vt-art.pl ENG First card from the valentine series. Tangled heart. Copyright Victoria Tucholka. Soon to order on: http://www.vt-art.pl POL Zdjęcia powyżej zawierają znak wodny VICTORIA TUCHOLKA w celu ochrony praw autorskich. Oryginalna kartka jest pozbawiona widocznego na zdjęciach znaku wodnego.
ENG The images above contain watermark VICTORIA TUCHOLKA in order to protect copyright. The original card does not contain watermark as seen on the images above. Mówią, że jestem szalona, a to szalony jest wiatr...
Niejednokrotnie zdarzało mi się już w różnych sytuacjach mówić, że jak dla mnie świat mógłby istnieć bez seksu. Dla tych, którzy nie traktowali moich słów poważnie, byłam oczywiście przedmiotem żartów, że mam doprawdy przewrotne poczucie humoru. No bo kto nie lubi seksu?! Może to jest po prostu dla mnie niezręczny, wstydliwy temat i tyle. Dla tych, którzy traktowali moje słowa poważnie, było to szokiem. Zakrawało o poważną anomalię. Wręcz chorobę. Ja jednak nie od wczoraj zdawałam sobie sprawę z tego, że w kontaktach z mężczyznami, próbując nawiązać nawet bliską relację, seks, nie mówiąc nawet o udanym pożyciu seksualnym, był dla mnie kwestią mało powiedzieć drugorzędną, co z grubsza nieistotną. A najlepiej to jakby go wcale nie było. Wtedy byłoby idealnie. Ale to było niemożliwe choćby z tego prostego względu, że uznaję prawo natury. I mimo, że nie mogę powiedzieć, aby fizyczna bliskość nie była dla mnie istotna, to zawsze miałam poczucie, że w pewnym momencie kontakt fizyczny przestaje mi sprawiać przyjemność. W pewnym momencie uznałam nawet, że być może ja wcale nie szukam w mężczyźnie partnera, ale przyjaciela...
Rzecz jasna nie potrafiłam sobie wyobrazić jak to komuś powiedzieć, bo przecież normalni ludzie lubią seks, uprawiają go i jest to coś absolutnie dla nich oczywistego. Nie trudno było mi więc przewidzieć, co by było, gdybym powiedziała, że szukam przyjaciela, podobnie jak, gdybym powiedziała, nie lubię seksu, nie chcę seksu. Wszystkie te tłumaczenia, zostałyby odebrane jednoznacznie jako, słuchaj, nie interesujesz mnie, a przecież jest właśnie wręcz przeciwnie. No ale tu się właśnie robią schody. Więc nie mówi się nic. Tylko bierze się, co dają i usilnie próbuje się sobie wmówić, że przecież trzeba być "normalnym"człowiekiem, że być może zbyt wiele się oczekuje, że być może po prostu seks jednym sprawia przyjemność, innym nie i tyle, trzeba wykrzewić w sobie to dziwaczne podejście. ...przeczyło to jednak stopniu zażyłości, jaki nieraz przybierała relacja. Seks był oczywiście jej nieodłącznym elementem, ale rzadko kiedy był w pełni satysfakcjonujący. Raczej zawsze pozostawiał poczucie rozczarowania i głód jakiejś bardziej duchowej więzi, a wręcz poczucie, że coś bezpowrotnie zamierało, kończyło się wraz ze spędzeniem tzw. upojnej nocy. Niezrozumiałe były dla mnie więc oskarżenia wobec kobiet, że "to" przysłoniło im zdrowy rozsądek. A już tym bardziej, jeżeli ktoś zarzucał mi kierowanie się takimi względami. Ja bowiem zawsze uzależniałam się od swoich partnerów duchowo. Mentalnie. Psychicznie. Byli dla mnie w pierwszej kolejności przyjaciółmi. Duchowymi partnerami. Gdybym miała za nimi tęsknić tylko przez wzgląd na te wszystkie noce, które razem spędziliśmy, nie przeżywałabym tak każdego ze swoich tzw. nieszczęśliwych związków. Dla mnie niepodtrzymywanie kontaktu z tak niegdyś bliską osobą, był bolesny głównie ze względu na to, że nie spędzaliśmy już razem czasu, nie rozmawialiśmy, nie zwierzaliśmy. Dzisiaj przypadkowo szukając określenia na kobietę, która nie lubi uprawiać seksu, znalazłam ten artykuł i mimowolnie oddałam się powyższej refleksji na temat tej zadziwiającej, co po niektórych szokującej, przypadłości, która jest moim udziałem, z której zdaję sobie w pełni sprawę, która wiem, że jest czymś nienormalnym, ale to mnie nawet nie dziwi, bo wiem, jakie są być może jej przyczyny. Trudno powiedzieć, abym się tego wstydziła, choć nie mówię o tym z nikim specjalnie otwarcie, chyba że ktoś sam zacznie temat i mimochodem wyrażę swoje zdanie. Zasadniczo wiem, że we wszechobowiązującej seksualizacji otaczającego świata, gdzie o seksie mówi się wprost bez ogródek, seks jest fajny, kobieta, mężczyźni powinni być seksowni, w łóżku kobieta powinna być taka i siaka, dla świata powinna być damą, "to" przysłania kobiecie, mężczyźnie świat, wiem, że jestem inna, co nie zmienia faktu, że dla otaczającego świata jestem tak czy inaczej kobietą, którą się próbuje wtłoczyć w te wszystkie schematy, którą się zawsze przez ten pryzmat postrzega, ocenia. Ja nie czuję się w pełni kobietą. Obawiam się, że nie dorastam do tego wszechobowiązującego ideału. Nawet nie chcę próbować, mam to już za sobą i przyznam szczerze, że nie zdarzyło mi się w życiu nic bardziej uwłaczającego mojej godności w moich własnych oczach jak właśnie staranie się dorosnąć do czyjegoś przekonania o prymacie takiej filozofii nad byciem po prostu sobą. Obawiam się, że prędzej odnalazłabym się ze strzelbą na sawannie niż w Rossmanie. I owszem można mi zarzucać, że próbuję sobie coś w tym momencie udowadniać, ale jestem pewna, że czułabym się bardziej sexy, rąbiąc drewno, niż wywijając nogami na parkiecie, sącząc drinka. Świeca i akwarele. Dwa środki wyrazu, za którymi nie przepadam. Mały chłopiec i dorosła kobieta. Jak łatwo dać się zwieść pozorom stereotypowego myślenia, patrząc na te dwie prace. Ja wciąż, patrząc na te dwa obrazy, odczuwam trudny do wytłumaczenia dyskomfort. Czym jest wolności słowa w sztuce? Co to znaczy być niezależnym artystą? Co to w ogóle znaczy być artystą? Czy należy sztukę traktować poważnie? Czy sztuka powinna być użytkowa? Praktyczna? Zawsze zrozumiała? Czy powinna czemuś służyć czy wręcz przeciwnie powinna być wolna jak ptak i równie nieodgadniona? Czy jest umiłowaniem piękna? Czy brzydota, chaos mogą być piękne?
Nie wszystko może się zdarzyć... Właśnie wraz z ostatnią łuną zachodzącego słońca zaczął się wigilijny wieczór. Jechała z duszą na ramieniu. Tyle wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilkunastu godzin, że nic by jej już nie zaskoczyło. Wszystko mogłoby się zdarzyć. Trzymała więc kierownicę obiema rękoma, inaczej niż zwykle, nie tak nonszalancko, od tak z jedną dłonią na dźwigni skrzyni. Zawsze zastanawiała się z resztą skąd u niej ten w gruncie rzeczy niebezpieczny nawyk, który w nieprzewidzianej sytuacji mógłby zaważyć o jej życiu. Zdawała sobie z tego przecież doskonale sprawę, a jednak często tak właśnie jeździła.
Po drodze zobaczyła na jezdni zająca niezdecydowanego, czy przebiec przed nadjeżdżającym autem czy nie. Zasada jest zazwyczaj prosta – należy założyć, że zwierzę zawsze przebiegnie choćby i szanse na ujście z życiem miałyby być żadne, choćby i wiązałoby się to z niechybną śmiercią pod kołami. Wiedziała, że przebiegnie. Nie wiedziała tylko, w którym momencie. Nie wiedziała tylko, czy zderzy się z nim czy nie. Dała lekko po hamulcach. O zatrzymaniu się nie było nawet mowy. Takie sytuacje przerabiała już wielokrotnie. Być może przez chwilę sie zawahała, zaczynając manewr wymijania, ale jeszcze w tym samym momencie odbiła kołami na prostą, nie tracąc przyczepności. Jechała na długich światłach, co dało jej tą przewagę, że miała czas w ogóle się zastanowić nad tym, co ją czeka. Zwykle nie ma się tego czasu. Wszystko się po prostu dzieje. Jest się zdanym w całości na własny zdrowy rozsądek, że nie zamknie się oczu, nie puści kierownicy, nie zrobi jakiegoś bezsensowengo manewru, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli jakimś bliżej nieokreślonym odruchem bezwarunkowym. A takie ryzyko jest zawsze. Dobrze, że to tylko zając. Przebiegł. Jechała dalej. Nikt nie wiedział, że będzie. Nie zapowiadała się. Wręcz przeciwnie. Właściwie uprzedziła wszystkich o tym, że jej nie będzie. To był więc czas tylko dla niej. Chciała być sama. Chciała tą drogę przemierzyć całkowicie o własnych siłach. Jakby w oderwaniu jeszcze przez tych kilka godzin od świata, do którego wracała, a do którego chyba nie chciała wracać. Mimo poczucia porażki, chciała w ramach świątecznego prezentu dać sobie choćby te 5 godzin prawdziwej autonomii. Ona sama tym razem w swoim własnym samochodzie. Starego golfa traktowała teraz jako właściwie jedyne miejsce, w którym czuła się tak naprawdę niezależna. Choć trudno było mówić o pewnym zgraniu. Trudno było mówić o prawdziwej miłości. Wiedziała, że nie będzie jej łatwo nawiązać równie głęboką relację jak z poprzednim autem, którego choć nie była właścicielem w sensu stricte, takim właścicielem właśnie zaczęła się czuć. Kiedy kupiła golfa, czuła de facto potworne rozczarowanie. Choć trudno przeszło jej przez gardło to wyznać, osoba, której się zwierzyła, stwierdziła, że prawda jest taka, że to nie auto chciała kupić, ale coś o wiele bardziej cennego. Niezależność. Jakoś to przełknęła, tłumacząc sobie, że jest to kwestią czasu oswojenie się ze sobą nawzajem. Kwestią przebytych kilometrów. Kwestią wspólnych przygód takich, jak chociażby ten zając. Tylko za kierownicą czuła się tak narawdę sobą. Szybko zorientowała się, że ta autonomia jest zagrożona, że walkę o nią toczą jakby dwie siły. Jedna z nich próbuje ją zawrócić, zatrzymać. Druga przyciągnąć do siebie, wyrwać tej pierwszej. Nie ma nic gorszego jak znaleźć się na polu walki dwóch przeciwnych światów. Nigdy wcześniej nie doświadczyła podobnej sytuacji. Z jednej strony znajdowała się w polu magnetycznym okolicznych jezior. Oddziaływały na jej podświadomość. Spędziła wśród nich tak wiele czasu, że poznały każdą jej słabość. Uległa urokowi ich lustra, zwodniczych mielizn, wiotkich trzcin. I władcy jeziora – księżycowi. Dojrzała w zajęczym oku jego błędne spojrzenie. Choćby dlatego nierozsądny manewr był jak najbardziej prawdopodobny. Taka próba sił dwóch silnych charakterów. Być może dlatego zając przebiegł w odpowiednim momencie. Gdyby go potrąciła i wyszła z tego cało, zatrzymałaby się i tak. Nie potrafiłaby pozostawić konającego zwierzęcia na drodze. Nawet gdyby zwierze było martwe, zabrałaby je ze sobą. Choć nie potrafiła przewidzieć tylko jednego – co by czuła w związku z całą sytuacją, jaka by nie była. Być może by wróciła w nadziei na uratowanie mu życia, choć dobrze by wiedziała, że najprawdopodobniej strach okazałby się silniejszy od woli przetrwania. Woli życia. Jakież to odkrywcze?! Jakby mówiła o samej sobie. W pewnych momentach wola ucieczki nawet w naturze okazywała się silniejsza od woli życia. Nawet jeśli ceną była śmierć. Tak się jednak nie stało. Po raz drugi w ciągu 24 godzin przekroczyła wrota miasta, które spokojnie mogłaby już ochrzcić podobnie jak ochrzciła niebieski most w Nowym Dworze Mazowieckim swoim osobistym rubikonem, pomorskim rubikonem. Miasto jezior. Już raz zawróciła. Teraz ponownie uświadomiła sobie jak silnie działają tutaj siły, których nie potrafiła nazwać, wyjaśnić, wytłumaczyć. Wiele osób sprowadzałoby ją na ziemię, twierdząc, że znowu dorabia sobie filozofię, że jest po prostu rozkojarzona. Dla niej jednak fakt, że do baku nalała benzynę zamiast ropy, świadczył o tym, że to nie jest tylko rozkojarzenie, zamyślenie, lekkomyślność, ale silne zachwianie poczucia świadomości. Za kierownicą czuła się bezpiecznie. Wystarczyło jednak postawić nogę na ziemii i do głosu dochodziły jakieś dziwne siły, z których nie zdawała sobie sprawy. Co najmniej jakby za kierownicą była kimś innym niż stojąc obiema nogami na ziemii. Nie od wczoraj wiedziała o swoim wewnętrznym rozdarciu. O swojej podwójnej tożsamości, która w przeciągu ostatnich kilku miesięcy nabrała jeszcze większej wyrazistości. Nie zamierzała z tego rezygnować. Podjęła świadomy wybór i to już lata temu. Wydarzenia ostatniego czasu jedynie utwierdziły ją w przekonaniu, że nie funkcjonuje jedynie na papierze. Że jest w niej coś, co musi ujrzeć kiedyś światło dzienne. Stała tak chwilę z pistoletem w ręcę i nie mogła uwierzyć, patrząc na dystrybutor. Chwila nieuwagi i tak jakby jakaś jej zaprzeszła postać tankowała inne auto. Totalna kompromitacja. Absurd. Paranoja. Dla niej, bo dla innych po prostu chwila nieuwagi, rozkojarzenia. Ileż to już słyszała histori, kiedy to dorośli faceci tankowali swoje auta do pełna po to tylko, aby przeżyć szok w kasie. Dlatego też, mimo że w odruchu bezwarunkowym wyjęła telefon z kieszeni z zamiarem zadzwonienia po poradę, szybko się opamiętała. Właściwie sama siebie zaczęła zaskakiwać, że nie wykonała w ostatnim czasie żadnego telefonu sama z siebie z prośbą o poradę, pomoc, wsparcie. Żadnego. To inni dzwonili do niej. Z resztą, na co mogłaby liczyć?! Na słowa krytyki. Znowu udowodniłaby światu, że jest biedną, niezaradną małą dziewczynką, która nic sama nie potrafi zrobić. To nieprawda! Choćby dlatego podeszła do kasy i powiedziała ze spokojem, co się stało i zapytała ekspedientów o poradę. Miała szczęście do ludzi w ostatnim czasie. Nie bez powodu z resztą chętnie wyjeżdżała sama, bo dla napotkanych ludzi była jedną wielką niewiadomą. Była po prostu równie obca jak oni dla niej. Relacja jakakolwiek by się zawiązała w jakimkolwiek kontekście była więc pozbawiona wszelkich emocji. Była rzeczowa. Tak i tak. Jest problem i to jest rozwiązanie. Tak też było w tym przypadku. Konkret pozbawiony zbędnych ozdobników. Ekspedienci spojrzeli po sobie, luknęli na auto, do rozmowy dołączył się też klient, jakiś młody facet około 40-tki, jechał za nią od ronda krótką chwilę oplem sedanem. - Dużo Pani zatankowała tej 95-ki? - zapytał jeden z ekspedientów. - 5 litrów zatankowała - dodał drugi zanim zdążyła otworzyć usta. - Co za auto? - zapytał klient. - Golf - odpowiedział pierwszy ekspedient. - Trójka - dodał drugi. - Aaa, to spoko. To niech Pani tankuje ropę do pełna. Więcej niż mniej na pewno - skwitował klient. - Jak to trójka, to nie ma, o czym gadać. - dodał jeszcze. Odetchnęła z ulgą gdzieś w niedostępnych mrokach własnej duszy. Tankując, zobaczyła jeszcze właściciela opla. - Niech Pani tankuje. Nie powinno być problemu. Byle więcej niż mniej. Zatankowała 10 litrów. Nie tankowała do pełna. Zapłaciła. Ekspedienci wyrazili jeszcze swoje wątpliwości co do ilości, ale nie tankowała więcej. Pojechała. Jak zwykle pozostawiając sobie margines niepewności. Całą drogę słuchała pracy silnika, obserwowała dym z rury wydechowej, który przy dodawaniu gazu, ścielił się jasną łuną jak mgła po błyszczącym paśmie jezdni niknącym w kilometrach ciemności pokonywanej drogi. Ponownie powróciło we niej nieznośne pytanie. Dlaczego nie może do nikogo zadzwonić z prośbą o poradę, pomoc, wsparcie w takiej chwili? Dlaczego jest to niemal ostatnią rzeczą, na jaką by się w tym momencie zdobyła. Nawet gdyby złapała gumę i tak próbowałaby sobie radzić sama. Choć dla niej to byłoby oczywiste... jakby ktoś do niej zadzwonił i powiedział: “Słuchaj, zdarzyło się to i to, nie wiem, co robić...”, ucieszyłaby się, że może komuś doradzić, pomóc, kogoś wesprzeć. I nie drwiłaby z nich. Nie krytykowała. Najpewniej by zażartowała, starając się podnieść drugą stronę na duchu. Czułaby się potrzebna. Choć być może rozumowali podobnie jak ona... byle tylko nie wyjść na głupią idiotkę. Byle tylko nie dać komuś poczucia, że nie można dać sobie bez niego rady. Być może dlatego właśnie dwa razy się zastanawiała zanim by wykręciła numer. Właśnie dlatego, że zamiast pozytywnej energii, zostałaby zapewne naładowana wszystkim negatywnym co możliwe. O ile jednak życie byłoby łatwiejsze i przyjemniejsze, gdyby można było na siebie liczyć tak jak mogła liczyć na obcych sobie ludzi na stacji. Bez zbędnych wycieczek osobistych. Emocjonalnych szantaży. Dorabiania filozofii. Pragnę Wam dzisiaj zaprezentować projekt kartki świątecznej mojego autorstwa. Projekt oryginalny utrzymany jest w zielonej tonacji. Jest to wydruk na ozdobnym papierze o wyrazistej fakturze na zewnątrz, gładkiej wewnątrz. Do wyboru są dwie wersje kartki: kartka podwójnie składana do zapisania w środku i pocztówka do zapisania na odwrocie. Istnieją również dwie alternatywne wersje kolorystyczne: niebieska i fioletowa. Istnieje oczywiście możliwość zakupienia kartki w dowolnej ilości. Jeżeli jesteście zainteresowani, zapraszam do kontaktu pod adresem: [email protected] Udostępnię Wam wówczas swoją pełną ofertę, a zdradzę, że istnieje możliwość zmiany wielu elementów kartki na Wasze specjalne życzenie.
http://magdalena.piekorz.eu/portfolio/zblizenia/ Kiedy budzę się rano, często pierwsza rzecz, jaka przechodzi mi przez myśl to: "Dlaczego?" Czasami wolałabym przespać te poranki. W ogniu walki... czyli jak powstawała bożonarodzeniowa kartka "Światło w grudniu". Wyjątkowo przedstawiam Wam dzisiaj przepis na dobry obiad: PAPRYKA NADZIEWANA W SOSIE POMIDOROWO-CZOSNKOWYM Przepis podaję nie bez powodu, bo wyjątkowo mnie dzisiaj coś natchnęło, nie wiem, czy całe to danie, czy tylko jeden z jego składników, a mianowicie wykonałam z naciskiem na skończyłam, a to rzadko się zdarza w moim przypadku tak szybko, wzór pod kolejne swoje dzieło. SKŁADNIKI (2 porcje): ok. 1l dowolnego wywaru mięsnego lub warzywnego 2 papryki (kolor dowolny wedle gustu) 2 torebki ryżu 1 cebula 1 ząbek czosnku sól, pieprz, papryka ostra, bazylia lub jakiekolwiek inne zioła Tak, niestety jarsko. Ostatnio zniechęciłam się nieco do mięsa. Jakkolwiek Wy możecie równie dobrze zastąpić ryż mięsem mielonym (najlepiej wołowym). Pamiętajcie jednak, aby farsz do papryki przygotowywać a la kotlety mielone, czyli dodać jeszcze jajko, bułkę tartą, etc. Jak tam Was kochane mamy uczyły. Sos: wywar rosołowy (np. na kurczaku, może być też na innym mięsie lub zwykły na włoszczyźnie. Wedle preferencji smakowych. Dla zagonionych: od biedy kostka rosołowa. Warto pamiętać, że zależnie od rodzaju wykorzystanego wywaru potrawa będzie miała nieco inny smak i aromat.) słoiczek przecieru pomidorowego śmietana łyżka masła 1 ząbek czosnku sól, pieprz, papryka ostra, zioła PRZYGOTOWANIE: 1. Doprowadzamy wodę w garnku do wrzenia. Wrzucamy ryż. Dodajemy szczyptę soli. 2. Podgrzewamy wywar w osobnym garnku. 3. Rozgrzewamy na małej patelni olej i dodajemy pokrojoną drobno cebulkę. W między czasie miażdżymy ząbek czosnku i dodajemy do cebulki, kiedy ta będzie już zarumieniona. Uwaga na zbyt duży ogień lub temperaturę. Złota zasada: najlepiej uzbroić się w cierpliwość i gotować wszystko powoli na jak najmniejszym ogniu. Wówczas to, co gotujemy będzie nie tylko smakowało lepiej, ale zachowa więcej wartości odżywczych. A dlaczego o tym mówię? Bo łatwo spalić zarówno cebulkę, jak i czosnek na zbyt rozgrzanym tłuszczu, a taki czosnek nie nadaje się już za bardzo do dalszego gotowania, nie mówiąc już o tym, że jest po prostu niesmaczny. Chwilę podgrzewamy czosnek z cebulką, po czym przekładam cebule z czosnkiem do osobnego naczynka. Patelnie z resztą tłuszczu odstawiam na bok. 4. Do gotującego się wywaru dodajemy przecier pomidorowy, wyciskam ząbek czosnku, dodaje łyżkę masła, 1-2 łyżki śmietany. Przyprawiam wedle uznania. Wywar powinien być gęstszy po dodaniu tych składników. Jeżeli taki nie jest: rozpuśćmy łyżkę mąki w ćwierć szklanki zimnej wody i dodajmy zawiesinę do wywaru, cały czas mieszając. Wywar powinien zgęstnieć. Miarkujmy jednak ilość dodawanej zawiesiny. Może się okazać, że nie ma potrzeby dodawać całej zawiesiny. 3. Papryki przekrajam na połowę. Usuwam gniazda nasienne. Z każdej połówki odkrajam jeden cienki plaster wzdłuż krawędzi. Uzyskane wycinki kroje drobno i podsmażam na reszcie tłuszczu z cebulki i czosnku. Na koniec dodaje cebulkę i czosnek. 4. W tym momencie ryż powinien być już gotowy. Warto co raz sprawdzać, na jakim jest etapie gotowania. Lepiej, aby był nieco twardy niż rozgotowany, bo to jeszcze nie koniec gotowania. Ryż odlewamy. Warto go jeszcze przepłukać w sitku lub po prostu w torebce pod kranem, żeby się nie kleił. Ryż mieszamy następnie razem z potrawką z papryki, cebulki i czosnku. Możemy dodać chochlę gęstego pomidorowo-czosnkowego wywaru. Voila! farsz gotowy. Nadziewamy nim połówki papryk. To, co się nie zmieści, zostawiamy jako dodatek. 5. Tak przygotowane papryki wstawiamy do głębokiej patelni lub garnka. Opcjonalnie do żaroodpornego naczynia, jeżeli wolimy przygotować danie w piekarniku. Całość zalewamy przygotowanym sosem pomidorowo-czosnkowym. Uwaga! Sos wlewamy po brzegach naczynia tak, aby nie zalać papryk od góry. Możemy w ten sposób popsuć sobie całą misterną robotę związaną z nadziewaniem papryk (farsz nie ma bowiem na tyle zwartej konsystencji). Gotujemy lub pieczemy pod przykrywką! Nie powiem, ile. Tutaj trzeba się zdać na intuicję. Racjonaliści mogą zdać się na powonienie. Sądzę, że jeżeli zastosujecie się do mojej złotej zasady - powoli na małym ogniu - to w godzinę wszystko powinno być gotowe. 6. Gotowe papryki przekładamy do głębokich talerzy. Jeżeli został nam farsz, to możemy wziąć odpowiedniej wielkości szklankę, napełnić ją farszem i zrobić na talerzu obok papryki przysłowiową "babkę" tak jak to robią maluchy w piaskownicy. Całość polewamy sosem. Jak się komuś nudziło, to pewnie w czasie długiego oczekiwania na finał zrobił jakąś pyszną sałatkę. Poniżej możecie zobaczyć moją skromną, jakkolwiek równie pyszną wersję. SMACZNEGO! |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |