Niestety nie dopiszę wczasów w sanatorium do listy marzeń. Jednak nie powiem, aby nie zachwyciła mnie różnorodność fauny, a przede wszystkim flory tutejszego Parku Zdrojowego. Chętnie weszłabym w posiadanie wydawnictwa poświęconego tutejszej roślinności, które można nabyć na miejscu. Miłym zaskoczeniem był dla mnie koncert "Cztery pory roku" Antonio Vivaldiego, który rozbrzmiał w parku około godziny 22. Towarzyszyła mu gra świateł we wszystkich kolorach tęczy. Lubię kolory, ale akurat pod jeżeli chodzi o muzykę klasyczną, skłaniałabym się ku rozwiązaniu mniej znaczy więcej i nieco stonowała grę świateł. Najchętniej pogrążyłabym park zdrojowy w kompletnej ciemności. Akustyka była bowiem tak świetna, że przez chwilę łudziłam się, że Vivaldi jest grany na żywo i w muszli koncertowej siedzą instrumentaliści. Miło było przysiąść na ławce i dać upust stłumionym skłonnościom melomańskim. Poobserwować ludzi. Popatrzyć w gwiazdy. Urzekła mnie również rzeźba zakochanych. No i ten klon jesionolistny, a pod nim ławeczka, na której przysiadłam sobie skoro świt i pozdrawiałam nielicznych kuracjuszy, którzy spacerowali o poranku u wejścia do słynnego Sanatorium Marconiego. Wciąż nie potrafię się nadziwić, jak ktoś mógł mnie podejrzewać o spożywanie innego trunku niż tutejszej zdrowotnej wody o zapachu siarki, a dla tych, którym niewiele to mówi, po prostu zgniłych jaj. Polakom niestety zdecydowanie daleko do kultury spożywania alkoholu naszych wschodnich sąsiadów. Do Buska-Zdroju jedzie się przede wszystkim po to, aby spożywać lecznicze wody. Dziwne to uczucie być chyba najmłodszą wśród obecnych. Przypomniało mi się lekceważące skwitowanie podobnych miejsc przez mojego o ironio! ponad już 50-letniego znajomego. Szybko jednak rozpędziłam wspomnienie jego słów. Wciąż w starości upatruję jednak spełnienia marzeń o długim siwym warkoczu, który będę z dumą zarzucała na plecy i wcale nie zamierzam być mniej przebojowa niż jestem. Wręcz przeciwnie. Kościół św. Anny, zwany kościółkiem zdrojowym w nocnej odsłonie Prawie miotła, śmiałam się, której zapomniałam zabrać ze sobą. Znalazłam tę piękną gałąź na ścieżce po drodze do zakątka zakochanych. Dobrze, że ludzie w świętokrzyskim nie wierzą tak bardzo w czarownice, jak się z nimi obnoszą, bo zdecydowane brakuje im tolerancji dla przejawów inności. I znowu pada nieszczęsna diagnoza, że oczywiście każdy pojedzie w podlaskie lub świętokrzyskie, by z czarownicą biebrzańską lub świętokrzyską się sfotografować, ale gdyby miał sąsiadować z nią przez płot, to zgotowałby jej piekło, próbował nawracać, zmienić, przegonić, ostatecznie spalić na stosie. If you like my photos, you can buy them here. Dziuplaste kasztanowce w Parku Zdrojowym w Busk0-Zdroju są świetnym dowodem na to, że budki dla ptaków są wyssanym z palca komercyjnym wynalazkiem cywilizacji stanowiącym marne zadośćuczynienie dla konsekwentnej wycinki drzew. Gdy tak się sobie z tą kawką przyglądałyśmy, pomyślałam z bólem serca o równie urodziwym kasztanowcu wyciętym w pełni kwitnienia w pień przez moich sąsiadów raptem rok temu. Nawet tydzień nie pomieszkali na miejscu. Ubolewam również nad zaślepionym mamoną starostwem powiatowym i wszystko kalkulującymi leśnikami, ignorancją ornitologów, pilarzy i lokalnych władz gminnych, które interesują tylko niektóre drzewa rosnące na ich terenie, ale jak trzeba, jeżeli tylko to się opłaca, to oczywiście wszystkie są strasznie chore. To przykre, że jedyne, co liczy się w Polsce, co stanowi o wartości człowieka, mienia, dzieła natury to pieniądz. Do Buska chyba raczej prędko nie wrócę. Może i żal kolacji we Włókniarzu. Gdyby tylko kolacja faktycznie była tylko kolacją. Zauroczył mnie jednak pięknie położony Pinczów z panoramą Tatr w tle. Niestety nie zatrzymałam się, nie usiadłam, nie przeszłam się, a ruszyłam z kopyta i nic nie było w stanie mnie już zatrzymać. Stanęłam na chwilę na ręcznym na samym środku stromego Garbu Pińczowskiego i w ciszy zmierzchu podziwiałam uśpioną panoramę pięknie położonego Pińczowa na tle ledwo już się rysujących Tatr. Ot, jak na ironię, ten mój spokój, który tak dziwi ludzi... cicha woda brzegi rwie. W istocie zmęczyli mnie ludzie ze swoimi niskimi pobudkami, powierzchownymi ocenami, brakiem szacunku, małostkowością, agresją, przekonaniem, że wszystko można kupić i jednocześnie kompletnym brakiem wiary w siebie. Uciekałam przed tym wszystkim, zanim by mi się udzieliło, bo ja nie chcę taka być i nie będę. Nikt nie zrobi ze mnie głupiej, naiwnej, taniej, tylko i wyłącznie dlatego, że jestem młodą kobietą, która nie zamierza wstydzić się swojej kobiecości, nie zamierza rezygnować z realizowania swoich pasji z podniesioną głową tylko i wyłącznie dlatego, bo jest młoda, bo nie stać ją na to, aby było idealnie, bo inni uważają, że to nie ma sensu, bo się nie opłaca. Ja nie zamierzam nawet zaczynać myśleć o tym, aby tak samo traktować innych, jak oni mnie. W istocie ludzie w Busku strasznie mnie zasmucili. I to ludzie z Buska, jak i spoza niego. I nadal mnie smucą. Ile to smutku, że ciągnie się przez ponad 200 kilometrów i piąty dzień czara goryczy wciąż się przelewa? Nie wiem, skąd akurat takie skojarzenie, ale właśnie pomyślałam sobie o Jezusie cierpiącym na krzyżu. Chyba wiem, dlaczego tak cierpiał. Za bardzo przejmował się i brał do siebie złe uczynki innych, ich słabości, zachowania, niskie pobudki. Ot, był kwintesencją owego przewrażliwienia, które poczytuje się jako słabość. Czystej radości i smutku. Uśmiechu i łez. Przypomniała mi się kobieta, którą zobaczyłam kiedyś na mieście. Na jej twarzy malowało się ogromny smutek. Gdy tylko weszła w tunel prowadzący na dworzec, jej twarz ściął grymas cierpienia, zatoczyła się na ścianę i schowała twarz w ramionach, głośno łkając. I znowu ruszyła, jak ptak, który odbił się od ściany i znowu zatoczyła na ścianę. Nie wiem, co mnie naszło, zamiast iść dalej, zamiast machnąć ręką, że taki już jest ten świat, podeszłam do niej i zapytałam, czy wszystko w porządku. Odpowiedź była oczywista. Tak, wszystko w porządku, nic mi nie jest. I właściwie sama złapałam się na tym, że poczytałam tę jej rozpacz jako słabość, jako stan, który wymaga pomocy, ale właściwie dlaczego? Bo ktoś odważył się na okazanie emocji? Wylanie z siebie żalu, smutku być może dlatego, że ktoś inny go zranił, obraził, skrzywdził. Ludzie nazywają nie wiedzieć dlaczego niekontrolowanie własnych emocji i uczuć słabością. Być może właśnie jest jakaś wielka siła w tym, aby uśmiechać się wtedy, gdy jest miło, a płakać, gdy przykro. Czyż nie jest to w istocie sposobem na zaznaczenie granic własnej prywatności? Na powiedzenie stop, gdy ktoś próbuje wejść na nasze terytorium i mówić, jak mamy żyć. Ot, odwieczne pytanie, czy w ogóle warto ingerować w boskie rządzenia. Czy ta mysz odratowana z rąk drapieżnego kota czasami nie wróci z powrotem na miejsce katuszy i zgodnie z boskim wyrokiem nie zostanie stracona tak jak przykazał. Zabili go i uciekł. Jak feniks odrodził się z popiołów, jak Jezus zmartwychwstał, jakby na złość niedowiarkom. Jakby na przekór przekonaniu, że Boga nie ma, właśnie wtedy ten na górze serwuje Ci nauczkę po to tylko, abyś wydusił magiczne "Chwilo, trwaj" - "O, Boże!" A nawet więcej. Może i "Ojcze nasz..."
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|