Tym razem będzie nieco poetycko, ponieważ są takie sytuacje, w których nie mam śmiałości wyciągać aparatu i robić zdjęć, żeby nie psuć atmosfery, w tym wypadku podniosłej i uduchowionej. To, czego nie uda mi się ująć w formie zdjęć, zazwyczaj staram się ująć w rysunku lub słowie.
Siwe głowy.
Ciężkie powieki.
Dłonie jak powoje oplecione wokół rękojeści parasolki.
Dłonie zbrużdżone jak kora drzewa. Dłonie powykręcane jak dębowe gałęzie.
Dłonie spracowane. Dłonie papierowe.
Dłonie, które na wzór maryjny ukołysały niejedną malutką główkę.
Dłonie zbite w pięść uderzające rytmicznie w dzwon piersi.
Palce zaplątane w paciorkach różańców.
Dłonie złożone na pożółkłych stronicach śpiewników założonych świętymi obrazkami. Wizerunku symbolu nadziei gołębicy, majestatycznej Matki Boskiej Częstochowskiej, rozpromienionego Jezusa.
Starej dobrej szewskiej roboty skórzane pantofle z podpalanej skóry, a w nich stopy jakby jeszcze bardziej wiotkie niż okalające je zamszowe pończochy. Wydaje się, że gdyby nie one, ciała zaraz by uleciały jak duchy, rozsypały się w pył, zdematerializowały.
Pewnie zadajecie sobie pytanie, dlaczego właściwie uczestniczyłam w tych spotkaniach przy kaplicy... przede wszystkim po to, aby przezwyciężyć własne ograniczenia, niejako „wyjść z siebie”, wyjść do ludzi, oswajać rzeczywistość, zrealizować również kolejne długo w czasie odkładane marzenie. Poznać ludzi. Zrozumieć tradycję. Jak wiecie, kocham Polskę. Niejednokrotnie przebywam ją podrzędnymi drogami i zawsze, ale to zawsze zachwycają mnie przydrożne kapliczki, nieraz zatrzymuje się przy nich, by je dokumentować, uświadamiać sobie bogactwo ich rodzajów, pomodlić. Wiem, że są takie miejsca, gdzie drogi usłane są nimi jak grzybami po deszczu (polecam trasę Frampol-Janów Lubelski); są i takie, gdzie ciężko znaleźć choć jedną. Czasami gromadzi się wokół nich zaledwie kilka osób, czasami wydaje się, że cała wieś. Należy przy tym pamiętać, że kapliczki nie stoją przy drodze bez powodu.
„Wznoszenie kapliczek ma na celu gloryfikację Boga, ale w grę wchodzą także niekiedy pobudki bynajmniej nie religijne, np. chęć utrwalenia przez fundatora swojej osoby, podkreślenia własnej zamożności czy pobożności, pozostawienia śladu przyszłym pokoleniom.”
Zachęcam do zapoznania się z całością tekstu, bo jest niezwykle ciekawy. Dla mnie najistotniejsza jest oczywiście ta pierwsza funkcja. Gloryfikacja Boga, która miała zapewnić polom sąsiadującym z kapliczkami, aby opatrzność boska zawsze czuwała nad bezpieczeństwem i obfitością plonów. Tak przecież niegdyś kluczowych dla lokalnych społeczności. Moje ukochane pola rzepaku, facelii błękitnej, zboża, pastwiska, dzikie łąki, leśne błonia. Czymże byłybyście bez przydrożnych kapliczek? Czymże byłyby kapliczki bez tych pól malowanych... aż chciałoby się zacytować Adama Mickiewicza. Czymże byłyby bez głębokiej wiary swych bogobojnych opiekunów?
- Dzisiaj minęłam dwie młode damy, które paliły papierosy. Jedna z nich niosła chzba tę czerwoną różę. Kto by pomyślał, że zostawi ją przy kaplicy, - opowiadała.
Chyba swoją obecnością rozbudziłam w paniach nadzieję na większy udział młodych osób w przyszłorocznych obchodach maryjnych. Jak same stwierdziły, byłoby fajnie, gdyby do grupy dołączyło jeszcze kilka młodych osób. Kto wie, być może liczne osoby, które nas mijały, być może te, które będą miały okazję zobaczyć nasze wspólne zdjęcie, być może dzieci, wnuki tych pań, a może Ty, który czytasz teraz ten tekst, być może odczujesz potrzebę zachowania i kontynuowania tradycji. Jeżeli nie my, to kto?
A na zakończenie kolejna piękna pieśń maryjna. Kiedy dopływałam kajakiem do Szczebrzeszyna, usłyszałam w pewnym momencie chyba właśnie tą pieśń nuconą kobiecym głosem dochodzącą gdzieś zza gęsto porośniętego olszynami brzegu. Odłożyłam wiosło i oddalam się tej magicznej kołysance.