Zaletą tego, że nie zawsze masz to, czego chcesz wtedy, kiedy byś tego chciał, jest to, że kiedy już na to zapracujesz i to masz, naprawdę to doceniasz bez żadnego marudzenia, wybrzydzania, krytykowania. Po prostu jest Ci dobrze, że to jest, a jeśli jeszcze to jest w dobrym towarzystwie i przyjemnej atmosferze, a Ty nie musisz robić dobrej miny do złej gry, to już w ogóle jest cudownie. Ten tydzień zaczął się dla mnie oficjalnie w sobotę, gdy postanowiłam zrobić sobie wolne po bardzo pracowitym i owocnym tygodniu. No może nie do końca, bo trzeba było się jeszcze zaprowiantować na kolejny tydzień na lokalnym targu. Wiedziałam jedno, że wśród zakupów nie zabraknie z pewnością upatrzonego dwa tygodnie wcześniej kaczego jaja. To właściwie od niego wszystko się zaczęło. Najpierw było kacze jajo na stoisku z jak ja to lubię mówić prawdziwymi, nie ekologicznymi, nie idealnymi, czasami nieproporcjonalnymi i koślawymi warzywami mojego ulubionego rolnika Pana Sławka, potem odkrycie przepisu na jaja kacze po szkocku, które chyba zagoszczą na moim tegorocznym wielkanocnym stoliku, to właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że w sumie to nigdy nie próbowałam kaczego jaja, nawet nie wiedziałam, że to się da jeść, potem w trakcie lektury Mitów z pięciu części świata Tomasza Margula zachwyciła mnie wizja stworzenia świata z fińskiej Kalewali do tego stopnia, że postanowiłam wykonać szkic, a następnie obraz olejny inspirowany tą jakże wielkanocną wizją - główną rolę odgrywała w nim kaczka i kacze jaja. Nie zapominajmy o tym, że symbolika kaczki była niegdyś niezwykle żywa w polskiej kulturze ludowej. Kaczka była uważana za jeden z najważniejszych zwiastunów wiosny. Innymi słowami, to były naprawdę ciężko wypracowane kacze jaja. Na zdjęciu powyżej porównanie kaczego jaja (po lewej) z kurzym. Nagrodą po tym pracowitym okresie była mała wycieczka, a na dzień dobry zostanie wylizanym od stóp do głów przez najpiękniejszego i najmądrzejszego na świecie owczarka belgijskiego, który w ramach otwarcia sezonu godowego postanowił wykopać zakopanego w ogródku karpia i oczywiście się w nim wytarzać jak na stuprocentowego samca przystało. Przypomniały mi się opowieści o rykowiskach jeleni. Jelenie w tym okresie również lubią się tarzać w różnych bajorkach i ocierać o drzewa, które oczywiście przy okazji znaczą moczem. Jak tu jednak nie wybaczyć napiękniejszemu i najmądrzejszemu pod słońcem owczarkowi belgijskiemu?! Przecież on chciał po prostu ładnie pachnieć. Tyle radości! Jakby tego było mało dzisiaj u moich gospodarzy w planach był przepyszny grecki obiad w wykonaniu mojego Ojca. Na stole zagościła sałatka grecka horiatiki z najprawdziwszymi przywiezionymi prosto z Grecji fetą i czarnymi oliwkami, szaszłyki z mięsem, papryką i cebulą souvlaki i pieczone ziemniaki z dużą ilością tzatziki. Jak dobrze jest mieć w rodzinie grekofila. Powiew kolorowej egzotyki - tego mi było trzeba. Aż nabrałam ochoty na kolejne międzynarodowe eksperymenty kulinarne. Ostatnio prześladują mnie wizje chinkali, chaczapuri i churchele rodem z kuchni gruzińskiej. Miejmy nadzieję, że to dobry omen. Najchętniej telepertowałabym się teraz do Gruzji. W końcu po niemal półtora tygodnia prokrastynacji zlitowałam się też nad luksusową kostką masła i upiekłam ciasto drożdżowe po raz pierwszy od pięciu lat! Ale ten czas leci. Dobra szkoła nie poszła w las. Tak, jak niegdyś doradziła mi córka mojego ś.p. sąsiada, że kluczem do dobrego drożdżowego jest jego odpowiednio długie wyrabianie, mimo że ciasto zrobiłam na mące pszennej typu 1850 graham wyszło tak samo lekkie, jeśli nawet nie lżejsze od tego, które robiłam po raz pierwszy pięć lat temu. Zresztą podobnie w kwietniu, a jeden z wypieków powędrował wówczas do Ojca. Tegoroczny jest chyba o niebo lepszy, może dlatego, że inny niż wszystkie. Taki uparciuch po mojemu. Jak dla mnie niebo na talerzu i nie potrzeba mi do szczęścia nic więcej - nie potrzeba mi pytać innych, czy się z tym zgodzą czy nie, nie potrzeba mi też dzielić się swoją ciężką pracą i sercem, które wkładam we wszystko, co robię, z tymi, którzy nie potrafią zrozumieć, że najważniejsze nie jest to, czy to ciasto jest najlepsze na świecie, kto zrobił to ciasto, z jakich składników, ale to, że ten ktoś w ogóle chce się jeszcze czymkolwiek dzielić z drugim człowiekiem. To ogromny kredyt zaufania i, jeżeli nie zostanie doceniony, najzwyklej w świecie uśmiechem, dobrym słowem, najzwyklejszym dziękuję, to nie należy liczyć na to, że ten ktoś da od siebie następnym razem więcej. Skąd niby miałby wziąć to więcej, skoro właśnie mu złym słowem zabrałeś z tego niewiele, które miał? Wszelkie choćby najdoskonalsze bogactwa i dobrodziejstwa tego świata nic nie są warte, jeżeli ich choć raz w życiu nie stracisz. Tylko wówczas zrozumiesz, co jest tak naprawdę najważniejsze. Jeżeli masz serce dobre i otwarty umysł, dostrzerzesz doskonałość i bogactwo w nawet najskromniejszym darze.
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|