Dopiero co wczoraj przypomniałam sobie o Krishna Radha. Rok temu znajoma hinduska malarka z Katowic chciała mi ofiarować obraz swojego autorstwa przedstawiający Krishne i Radhe na huśtawce. Nie zabrała go jednak ze sobą na finisaż wydarzenia, w którym brałyśmy wspólnie udział, bo nie wiedziała, czy przyjadę do Katowic. Potem zapraszała mnie, abym odwiedziła ją, wpadła na hinduski obiad, kiedy będę w Katowicach następnym razem. Wtedy pokaże mi obraz. Do Katowic jednak ostatecznie nie dotarłam. Siła wyższa. W tym roku moja przygoda ze Śląskiem wszystko na to wskazuje na niebie i i ziemi najwyraźniej dobiegła końca. Jest to o tyle intrygujące, że przyczyniły się do tego szczególne okoliczności, których nie chciałam zaakceptować, ale o braku akceptacji tego, co los przynosi dalej. W piątek nie wiedzieć czemu, oczy mi się zamykały, ledwo trzymałam się na nogach, wzięło mnie na oparach na realizację długo odkładanego pomysłu ekspozytora (oto jest pytanie, chyba nie chce być ekspozytorem, ale czymś więcej, czym? być może czymś zaiste niepraktycznym oczywiście) niegdyś zebranych w tym celu kawałków drewna. To już kolejna instalacja, druga z motywem drzewa. Zabrałam ją ze sobą do Spały. Ostatniej rzeczy, jakiej bym się spodziewała tego dnia, była decyzja o zawitaniu do pobliskiego Zakościela, a właściwie wewnętrzny przymus. Rozsądek z kolei nakazywałby wracać po zaledwie dwóch godzinach snu i całym dniu w upalnym słońcu. Wracać... albo zostać. Gdzie jest pies pogrzebany?! Oto jest pytanie. Rok temu miałam odwiedzić tutaj pełną rodzinę zapoznaną w Spale, ale ostatecznie nie starczyło czasu, sumienie wyborcy wzięło górę i zawróciłam, będąc prawie w przedsionku. Dzisiaj spotkaliśmy się ponownie i wypomniano mi, że miałam przyjechać, bo więc mimo zmęczenia i licznych wymówek, postanowiłam tym razem dopełnić dzieła, nie bez komplikacji zresztą. Jakim zdziwieniem było dla mnie, gdy nad brzegiem Pilicy w Zakościelu zobaczyłam huśtawkę. Uświadomiło mi to, choć być może to wyssane z palca, żeby kierować się od razu znakami, które znajduję po drodze, odpowiadać na sygnały natychmiast, nie odkładać na później, jutro, za tydzień, miesiąc, rok. Być może całe to moje zeszłoroczne zawieszenie, swoista hibernacja, wegetacja, a następnie wszelkie niepowodzenia, impulsywne reakcje, ucieczki były spowodowane poczynionym wówczas zaniechaniem. Pamiętam, jak dzisiaj, jak opuszczałam Inowłódz o zmroku, a roztaczający się za plecami kościoła św. Idziego krajobraz wprost przyciągał mnie, jak magnes. Nawet teraz uświadamiam sobie, że i nawet dzisiaj stanęłam kila razy okoniem, popłynęłam pod prąd, choć powiedziano mi wyraźnie, abym jechała TAM! Dziwne to wszystko. Chyba się... powtarzam?! Mało powiedziane. Czuję się co najmniej tak, jak bym była na tropie jakiegoś skarbu, jakiejś jednej wielkiej tajemnicy, choć moją intuicje w dążeniu odkrycia ich zakłóca wciąż rozsądek, na który reaguję impulsywnie jak na rozżarzone żelazo. Kowal, a propos. Patrzył dzisiaj na mnie wymownie. Ludzie pytają mnie, jaki to ma sens? To całe jeżdżenie? Nie lepiej byłoby się zatrzymać? Jakaś jestem chyba zagubiona. Sęk w tym, że to dzieje się samo, a moje ciało biernie podąża za tym, co kieruje duszą. Cokolwiek to jest - zło czy dobro. Czyż ostatecznie nie są względne? nie są kwestią punktu widzenia? Moje zagubienie bywa niczym innym, jak przeznaczeniem. Jest wręcz bezwarunkową immunologiczną reakcją organizmu walczącego paradoksalnie o nic innego, jak właśnie przetrwanie, wszystkie moje poszukiwania, zagubienia, ucieczki, jeżeliby pójść tropem biologii totalnej. Ot odpowiedź na pytające spojrzenia ludzi, gdy mówię im, że nie zamierzam bronić się przed chorobą. Ugładzać jej pod linijkę po to, aby udawać przed sobą i innymi, że się dostosowałam, dopasowałam, już będę cicho, będę grzeczną dziewczynką. Nie zamierzam przedłużać sobie życia na siłę. Czy szaleństwo też jest chorobą? Z czego wynika? Czy jest fizycznym objawem? czy stanem emocjonalnym? wołaniem duszy? czy faktycznie należy zamykać się na emocje? jak to zrobić? gdy zamykam się na emocje, wzmaga się we mnie paradoksalnie nieznośne poczucie rozdwojenia, przed którym uciekam. Oto moja huśtawka.
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|