Może sobie padać! Jest pięknie!
Taki zaszczyt mógł nas spotkać tylko na Suwalszczyźnie! Dziękujemy Panu Proboszczowi, który ugościł nas w tych pięknych okolicznościach przyrody.
VICTORIA TUCHOLKA |
|
Poranne mgły po nocnej ulewie nad Hańczą. No i co mi tam, że pada i jest zimno! Może sobie padać! Jest pięknie! Siedem dni chodzenia non stop na bosaka! Siedem dni gotowania tylko na ognisku! Rybę jem tylko raz, może dwa razy w roku w wigilię i w Nowy Rok. To karp po żydowsku w sosie karmelowym z migdałami i sandacz po grecku. Nie odmówię więc sobie oprawienia i upieczenia na ognisku świeżo złowionej przez wędkarza rybki pieczonej w liściu chrzanowym. Była wzdręga, sielawa, byłby okoń, ale razem z młodymi wędkarzami uzgodniliśmy, że rybkę ostatecznie puścimy na wolność. Zawsze żartuję, że nie jem mięsa, ale nie jestem wegetarianinem. Osobiście uważam, że jeśli nie jest to kwestią przetrwania, warto wstrzymać się od zabijania zwierząt i jedzenia mięsa, a nawet produktów odzwierzęcych, choć czynię również wyjątki, np. jeżeli jestem w miejscu, w którym mogę spróbować przygotowanego na miejscu dania regionalnego, świeżo złowionej rybki z jeziora lub po prostu jestem gościem i moi gospodarze dzielą się ze mną tym, co sami przygotowali dla siebie. O rzeczy oczywistej jak marnotrawstwo nawet nie wspominam. Sielawa sprezentowana przez rzeźbiarza i opiekuna kąpieliska Pana Karola była faktycznie delikatesowa. Teraz rozumiem jedną z pań ubolewającą nad brakiem wędzarni ryb w okolicy i możliwości zakupienia wędzonej sielawy. Podczas tegorocznego wyjazdu królowały dania jednogarnkowe. Słynny kociołek figurujący w jadłospisach wielu podlaskich restauracji to nic innego jak właśnie wystawny odpowiednik dania przygotowywanego w jednym garnku na ognisku. Fot.Szymon Nowak Szymon to rowerzysta z Opola, którego spotkałam podczas mojego standardowego powitania z jeziorem. Akurat spał w hamaku zawieszonym na końcu pomostu, gdy dotarłam na miejsce po zmroku. Jak się potem okazało, zdążył stać się już prawdziwą sensacją wśród przebywających na miejscu wczasowiczów swoim nietypowym planem spędzenia nocy. Krótko mówiąc, nie jest ze mną jeszcze tak wcale źle. Spanie na tylnym siedzeniu w samochodzie to prawdziwy luksus w porównaniu z nocą w hamaku na pomoście w chłodną sierpniową noc nad Hańczą. Mój honor obroniłam dopiero rano, oferując kawę zalewaną oczywiście wodą zagotowaną na samodzielnie rozpalonym ognisku. Przy okazji wcieliłam się ponownie w przewodnika po Suwalskim Parku Krajobrazowym. Szymon nie miał zbyt wiele czasu, więc wybór był trudny. Ostatecznie postanowiłam pokazać mu mroczne kamieniste koryto rzeki Czarna Hańcza w zagłębieniu głazowiska w Bachanowie i malowniczą dolinę jeziora wytopiskowego Linówek przy głazowisku w Rutce. Oczywiście spacer na bosaka po polu minowym sponsorowanym przez pasące się wokół krowy nie mógł obyć się bez małej wpadki, którą próbowałam obrócić oczywiście na korzyść chodzenia na bosaka. W końcu to nie byle jakie g...., a więc ma z całą pewnością walory symbolicznego spa, za które w innych częściach świata płaci się nieraz słono, a tutaj jest ogólnodostępne. Dziewicze jezioro wytopiskowe Linówek Siedem dni spontanicznych warsztatów plastycznych dla dzieci! Pobyt nad jeziorem sprzyjał pracy twórczej. Zwróciło to uwagę dzieci, którym nie potrafiłam odmówić zaproszenia do wspólnego tworzenia. Tak oto poprowadziłam kilka spontanicznych warsztatów z malowania kamieni i robienia korali z jarzębiny. Zielna za pasem! Trzeba zrobić zapasy ziół na zimę! Niespokojny ze mnie duch. Trudno utrzymać mnie w miejscu. Jest tylko jedno miejsce, skąd nie myślę prędko uciekać. Gotowa byłabym zapuścić tutaj korzenie. Tutaj czuję się prawdziwie szczęśliwa. Co ciekawe miejsce to cały czas mnie zaskakuje. Oto kilka nowych zakątków, które odkryłam podczas tegorocznego pobytu, które mnie zainspirowały i pewnie znajdą odzwierciedlenie w mojej twórczości. Mroczny las świerkowy łaknął mojego towarzystwa. Zauroczony przypadkowym spotkaniem podczas mojego pierwszego spaceru przywoływał mnie, bym powróciła i tak oto powróciłam pewnego poranka w jego intymne progi. Chyba jego czarujący duch został ostatecznie udobruchany. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tak jak i śmierć nie jest moim zdaniem żadnym końcem, a zaledwie zwiastunem przemiany, tak i "złe duchy" skrywają pod złowrogą maską pokłady łagodności. Pozornie mroczny i złowrogi las świerkowy może zapewnić atmosferę prawdziwej intymności. Łany pomarańczowej koralówki grubej pośród kęp szczawiku zajęczego Rydze i maślaki. Za kosz tradycyjnie posłużył mój zmęczony kapelusz, który paradoksalnie często jest przedmiotem szczególnego zainteresowania napotkanych ludzi. Jak na ironię losu, niektórzy chcieliby go kupić. Dla mnie ma jednak wartość sentymentalną. Był ze mną na drugiej półkuli, piłam z niego wodę, zbierałam do niego grzyby i owoce, spaliło go słońce, robił wielokrotnie za parasolkę. Wieczorem z rydzów i maślaków przyrządziłam pyszną potrawkę. Kuchenki turystycznej użyczyła rodzina, która nocowała tej nocy nad jeziorem. Wspólnie rozpalone ognisko zgasiła bowiem ulewa. Nie ma tego złego, co na dobre nie wyjdzie. Ostatecznie ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę pod wiatą. Mój ulubiony pomost tego lata. Wykonał go znajomy rolnik Pan Mariusz. Jest na tyle długi i szeroki, że można się na nim wygodnie wyciągnąć, patrzeć w niebo i jednocześnie moczyć dłonie w wodzie. Ostatniego dnia mojego pobytu udało mi się chyba osiągnąć pełną synchronizację i przepływ energii z naturą. Już dawno nie czułam się tak dobrze. Debiut Herr Golfa w roli suszarni dobrodziejstw wszelakich: owoce i płatki dzikiej róży, jarzębina, mięta i macierzanka piaskowa. Jesteś wielki Golfiku! W takich momentach myślę sobie: i po co mi dom?! Mam już jeden na czterech kółkach i chyba więcej mi nie trzeba do szczęścia. O byś tylko swoją ostateczną zieloną łączkę znalazł nad brzegiem jeziora. Rok temu żałowałam, że nie zrobiłam wystawy nad Hańczą. W tym roku zrobiłam wystawę na życzenie rodziców dzieci, które wzięły udział w zorganizowanych przeze mnie spontanicznych warsztatach malowania kamieni i robienia korali z jarzębiny. Wszystko zaczęło się od takiego tam skromnego malowania pod wiatą, na pomoście, na plaży. Nie umknęło oczywiście uwadze dzieci, które gromadziły się wokół zaciekawione. Mimowolnie proponowałam, żeby wybrały sobie kamień i malowały. Od tak po prostu za darmo. A co tam! Dzisiaj jest tylko dzisiaj. Dzieci zadowolone, rodzice chyba też, dostałam nawet kamień w prezencie, a na nim jezioro i zielony brzeg. Noszę go teraz ze sobą wszędzie jako amulet. Przy okazji powstała rodzina pszczela z myślą o Biesiadzie Miodowej w Tykocinie, potem o dożynkach w Wiżajnach, a ostatecznie cały ul można było podziwiać nad jeziorem. Wszystko to dzięki temu, że dzień wcześniej poszłam za głosem intuicji i zamiast iść na pomost i oddać się medytacji w samotności, wróciłam jednak na plażę do napotkanych po drodze dzieci i ogłosiłam radosną nowinę, że będziemy jednak malować. Rodzice i dzieci byli zachwyceni i tak oto i wilk był syty i owca cała. Był warsztat, była wystawa, było malowanie i na pomost też znalazł się czas następnego dnia. Jeszcze kilka zdjęć z krótkiego pobytu nad Wigrami Zdecydowanie wybieram wschody słońca. Niestety nie rozumiem zakochanych par robiących sobie zdjęcia na tle zachodzącego słońca. Wydaje mi się to paradoksalnie strasznie smutne. O wiele bardziej wolałabym z wybrankiem serca zrobić sobie zdjęcie o wschodzie, który symbolizuje dla mnie początek czegoś nowego, nieznanego, przyszłości Serce, duma, cena rośnie. Golfik w ogrodach klasztoru pokamedulskiego. Taki zaszczyt mógł nas spotkać tylko na Suwalszczyźnie! Dziękujemy Panu Proboszczowi, który ugościł nas w tych pięknych okolicznościach przyrody. Wschody słońca uwielbiam również za to, że można sobie w spokoju pochodzić i wszystko pozwiedzać. Żywej duszy nawet na zwykle obleganym pomoście nad Wigrami!
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |