Często zdarza mi się, że ludzie pytają mnie, czy jest na sprzedaż. Ile mogłoby kosztować 5 lat doświadczeń uzbieranych podczas włóczenia się po Polsce i świecie? Kiedyś był piękny. Miał proste rondo, jednolity kolor. Dzisiaj jest pofałdowany, przebarwiony. Służył mi za okulary przeciwsłoneczne, parasol, manierkę i wiele innych przedmiotów bez których teoretycznie normalny człowiek powinien nie potrafić sobie poradzić. Ostatnio okazało się, że świetnie sprawdza się jako koszyk w sytuacjach kryzysowych.
Z natury swojej jestem niespokojnym umysłem, a jako że prowadzę nieco alternatywny tryb życia, to rzadko kiedy robię cokolwiek w imię słynnego hasła "sztuka dla sztuki". W moim przypadku to zwykle środki uświęcają cel, a nie odwrotnie. Nauczyłam się więc zatrzymywać, zwalniać, a nawet zawracać po drodze, jeżeli coś mnie zaintrygowało, zachwyciło, zaciekawiło. Jako że realizacja celu zwykle nie przynosi mi ani specjalnej satysfakcji ani oczekiwanej gratyfikacji, nauczyłam się szukać ich wszędzie po drodze do i z celu. Dużą rolę odgrywa w tych poszukiwaniach pewna moja szczególna skłonność, którą jest zbieractwo. Zbieractwo w szerokim tego słowa znaczeniu - począwszy od zbierania owoców, przedmiotów po zbieranie wrażeń, historii, opowieści, a nawet robienie zdjęć, swoiste dokumentowanie, które również jest próbą pewnego rodzaju zabezpieczenia na trudny zimowy okres czy w ogóle trudniejsze czasy, w których nieraz to właśnie zdjęcia stanowią taki drogocenny skarbiec chwil pozwalający przetrwać chwile załamania, być może cofnąć się w czasie, a być może odbić w fantasmagorię. Natura - nie potrafiłabym bez niej przetrwać. Las, łąka, jezioro. Gdy nie znajduje zrozumienia w ludzkim świecie, to właśnie natura obejmuje mnie swoim troskliwym ramieniem. Masz jagody, kochanie i trzy kurki nawet dla Ciebie uchowałam. A może to nie natura, ale Pan Choinka?! Zdarza mi się, że ludzie sugerują, że poniosła mnie fantazja, ale jak widzę takie rzeczy, w ogóle widzę wiele rzeczy w wielu miejscach nieraz oddalonych od siebie o setki kilometrów, to myślę sobie, że paradoksalnie jestem mimo wszystko cholernie racjonalna. Często zdarza mi się, że ludzie kwitują moje zbieractwo pobłażliwymi spojrzeniami. Przecież żyjemy w takich postępowych czasach, że zaradnego człowieka stać na to, aby zbierali za niego inni. Ja myślę, że w ten sposób odbieramy sobie pewną dozę sprawczości, samowystarczalności, ale również możliwości faktycznego organicznego kontaktu z naturą takiego, jaki był naturalnie wpisany w życie naszych przodków. Ktoś mógłby powiedzieć, że pójście do lasu po to, aby coś zbierać, to znowuż brak umiejętności wyciszenia w rozumieniu sztuki dla sztuki, ale moim zdaniem wyciszyć, a nawet wręcz wtopić w las można spokojnie poprzez zbieranie, na przykład jagód. Oto po pół godzinie siedzenia w jagodzisku, z nieopodal dochodzą do Ciebie jakieś odgłosy. Piski stają się coraz donośniejsze i donośniejsze. Potrafisz zidentyfikować kierunek, z którego dochodzą, potem miejsce, a na koniec dostrzegasz poruszenie w kępie jagód metr od siebie. Po chwili z kępy na wyciągnięcie ręki wyłania się rudy gryzoń. Nornik lub nornica. Nie wydaje się specjalnie zaskoczony ani przerażony. Wręcz przeciwnie wygląda na zaciekawionego analogicznie do mnie. Ciekawe czy, jak by potrafił może przezwyciężyłby nieśmiałość i nawet się przywitał. Po chwili z krzaków wyskakuje drugi i rzuca się na pierwszego. Być może ten drugi dla odmiany spanikował lub postanowił nastraszyć pierwszego. Obydwa gryzonie rzucają się w popłochu w jagodzisko. Po ruchu gałązek widzę, jak się oddalają. Takie momenty sprawiają, że czuję taką totalną akceptację lasu i wszelkiego jego stworzenia dla mojej w nim obecności. Paradoksalnie czuję się bezpieczna. Czuję ulgę. Współczuję. Mogłabym położyć się i zasnąć. Ostatnio zresztą coraz częściej odczuwam taką fizjologiczną potrzebę. Kładę się i patrzę w niebo prześwitujące w okapie koron drzew. Czasami spadnie deszcz. Do runa docierają tylko wyselekcjonowane krople. Rozcinają mrok lasu trochę jak świetliste strzały. Ostatnio mój wiekowy kapelusz wyparł tradycyjny wiklinowy koszyk na ziemniaki. Często zdarza mi się, że ludzie pytają mnie, czy jest na sprzedaż. Ile mogłoby kosztować 5 lat doświadczeń uzbieranych podczas włóczenia się po Polsce i świecie? Kiedyś był piękny. Miał proste rondo, jednolity kolor. Dzisiaj jest pofałdowany, przebarwiony. Służył mi za okulary przeciwsłoneczne, parasol, manierkę i wiele innych przedmiotów bez których teoretycznie normalny człowiek powinien nie potrafić sobie poradzić. Ostatnio okazało się, że świetnie sprawdza się jako koszyk w sytuacjach kryzysowych. Zbieranie jagód czy innych leśnych darów to paradoksalnie świetna okazja, aby odkrywać tajemnice lasu. Podczas jednej z wypraw trafiłam na porzucone gniazdo kosa. Być może ptak padł ofiarą jakiegoś dzikiego zwierzęcia, a porzucone jaja znalazły innego amatora. Ciekawe, jakie zwierzę, ptak lub owad specjalizuje się w przedziurawianiu skorupek by wydobyć ich pożywną zawartość.
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |