Wcześniej tego ranka dziwnym zbiegiem okoliczności w pamięci zapadł mi jakoś Palomit. Kontuzjowany koń, któremu właściciel postanowił zapewnić w "Szarży" spokojny dom. Udałam się na padok, gdzie zazwyczaj stoi, a moim oczom ukazał się widok, który nie wiem, dlaczego wzbudził we mnie poczucie jakbym była świadkiem jakiegoś niezwykle intymnego rytuału. Palomit stał nieruchomo na środku padoku w pełnym słońcu pod rozłożystym złocącym się jeszcze wciąż dębem. Promienie słoneczne padały na niego tak, że rzucał długi czarny cień. Ktoś mógłby powiedzieć, że po prostu wygrzewa się w słońcu, ale ja miałam zupełnie inne odczucie - miałam wrażenie jakby Palomita tutaj w ogóle nie było, jakby śnił, jakby marzył, jakby był w zupełnie innym świecie. Być może razem z ptakami na łące, nad rzeką, w lesie. W pewnym momencie postanowiłam się zbliżyć możliwie jak najciszej, ale moje kroki wybiły go ze stanu, w którym się znajdował. Odwrócił głowę w moją stronę i ruszył powoli w moim kierunku, choć jakby równie, aczkolwiek inaczej nieobecny jak wcześniej. Niby kroczył naprzód, skubał siano, co raz przygryzał jak to ma w zwyczaju brzegi drewnianego żłobu, ale był w tym wszystkim jakiś niecodziennie nieswój. Jakby o wiele spokojniejszy niż zwykle. Oparłam się o ogrodzenie i przez dłuższą chwilę tak sobie oboje nieobecnie trwaliśmy. Ostatecznie dał się nawet pogłaskać i nie kładł uszu. Patrzyłam mu w oczy i próbowałam z trudem dopatrzyć się w nich tego czegoś. Tej iskierki, którą można zazwyczaj dostrzec w końskich oczach. Na próżno. Spojrzenie miał nieprzeniknione. Jakby ta iskierka była gdzieś poza tym końskim ciałem. Choćby postawiła w płomieniach złotych liści górujący nad padokiem dąb. To dobry stan - gdy dane jest nam choćby na chwilę opuścić swoje niedoskonałe ziemskie ciało. To się chyba nazywa marzenie. Postanowiłam więc udać się dzisiaj na poszukiwanie Palomita.
Mimo pierwszych listopadowych przymrozków, korzystając z chyba ostatnich już słonecznych podrygów złotej polskiej jesieni, postanowiłam jednak zostać dzisiaj nieco dłużej w "Szarży". Już od jakiegoś czasu obiecałam sobie z resztą, że spróbuję porobić trochę zdjęć tutejszym ptakom. Moich ptaszków jednak dzisiaj nie było. Pewnie podobnie jak i mnie wywiało je ostatecznie na okoliczne łąki, nad rzekę, w las. Dzisiaj udzielił mi się chyba jakiś melancholijny nastrój. Odniosłam wrażenie, że od momentu skończenia wachty weszłam na poziom jakiegoś głębokiego wewnętrznego wyciszenia i zaczęłam jakby bardziej współczuć z otaczającą mnie przestrzenią, a zwłaszcza z końmi.
Wcześniej tego ranka dziwnym zbiegiem okoliczności w pamięci zapadł mi jakoś Palomit. Kontuzjowany koń, któremu właściciel postanowił zapewnić w "Szarży" spokojny dom. Udałam się na padok, gdzie zazwyczaj stoi, a moim oczom ukazał się widok, który nie wiem, dlaczego wzbudził we mnie poczucie jakbym była świadkiem jakiegoś niezwykle intymnego rytuału. Palomit stał nieruchomo na środku padoku w pełnym słońcu pod rozłożystym złocącym się jeszcze wciąż dębem. Promienie słoneczne padały na niego tak, że rzucał długi czarny cień. Ktoś mógłby powiedzieć, że po prostu wygrzewa się w słońcu, ale ja miałam zupełnie inne odczucie - miałam wrażenie jakby Palomita tutaj w ogóle nie było, jakby śnił, jakby marzył, jakby był w zupełnie innym świecie. Być może razem z ptakami na łące, nad rzeką, w lesie. W pewnym momencie postanowiłam się zbliżyć możliwie jak najciszej, ale moje kroki wybiły go ze stanu, w którym się znajdował. Odwrócił głowę w moją stronę i ruszył powoli w moim kierunku, choć jakby równie, aczkolwiek inaczej nieobecny jak wcześniej. Niby kroczył naprzód, skubał siano, co raz przygryzał jak to ma w zwyczaju brzegi drewnianego żłobu, ale był w tym wszystkim jakiś niecodziennie nieswój. Jakby o wiele spokojniejszy niż zwykle. Oparłam się o ogrodzenie i przez dłuższą chwilę tak sobie oboje nieobecnie trwaliśmy. Ostatecznie dał się nawet pogłaskać i nie kładł uszu. Patrzyłam mu w oczy i próbowałam z trudem dopatrzyć się w nich tego czegoś. Tej iskierki, którą można zazwyczaj dostrzec w końskich oczach. Na próżno. Spojrzenie miał nieprzeniknione. Jakby ta iskierka była gdzieś poza tym końskim ciałem. Choćby postawiła w płomieniach złotych liści górujący nad padokiem dąb. To dobry stan - gdy dane jest nam choćby na chwilę opuścić swoje niedoskonałe ziemskie ciało. To się chyba nazywa marzenie. Postanowiłam więc udać się dzisiaj na poszukiwanie Palomita.
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |