Policjant szybko skanuje wszystkie pasażerki, po czym zatrzymuje swoje świdrujące spojrzenie na mojej uśmiechniętej twarzy. - Czy wie Pani, jakie jest ograniczenie na tej drodze? - pyta. Zanim zdążę się zastanowić, odpowiadam, że nie wiem oczywiście z niezmiennie bananowym uśmiechem. - A z jaką prędkością Pani jechała? Przyznam się, że nie mam pojęcia. Nie patrzyłam na licznik, tylko na drogę. Uśmiecham się. - A wie Pani jakie było ograniczenie na znaku? Myślę sobie, na jakim znaku? Nie widziałam żadnego znaku, odpowiadam, załączając Zapada dłuższa chwila milczenia, podczas której mierzymy się oboje wzrokiem jak gracze pokerowi. Mam tą przewagę, że od początku się uśmiechałam. W końcu słyszę: No, dobrze, niech Panie jadą.
Ledwo odjechałyśmy, uderzając kilka razy w kierownicę, wybuchnęłam: "Jak to tak to? Tyle lat łamania przepisów, pędzenia na złamany kark i to wszystko?! Nawet badania na alkomacie?" Dziewczyny patrzą na mnie zdziwione. Dodaję: "Ola, jak będziemy wracać, musisz koniecznie spojrzeć, czy tam był jakiś znak, bo jak słowo daję, nic nie widziałam." Jak się potem okazało, żadnego znaku tam w istocie nie było. Do dzisiaj nie wiem, ile jechałam ani, jakie ograniczenie obowiązuje na tym odcinku. Jedyne, nad czym się przez te lata zastanawiałam było to, co za skomplikowany proces myślowy musiał zachodzić w głowie tego policjanta. Zakładając swój młody wygląd, nawet teraz, a wtedy to już zwłaszcza, cała ta nasza wesoła ferajna musiała się wydawać niezłym "burdelem" na kółkach, który w razie spełnienia najgorszego scenariusza musiałby pewnie wiązać się z ogromną ilością papierkowej roboty, nie mówiąc już o pracowitym wieczorze na komisariacie. Podejrzewam, że ten Pan wolał po prostu sobie i nam oszczędzić takich atrakcji.
Dojeżdżamy na miejsce i parkujemy gdzieś z brzegu w trawie. Od głównego pola namiotowego i sceny dzieli nas dosyć wysoki nasyp porośnięty trawą i drzewami. Wkrótce jednak okaże się, że nie stanowi to absolutnie żadnej przeszkody dla wszechobecnego kurzu, który niesie się daleko wzniesiony w powietrze przez setki tysięcy stóp wędrujących dzień w dzień po terenie festiwalowym. Z czasem uświadamiam sobie, że całkiem pokaźna jego warstwa osiadła nie tylko na karoserii, ale w szczególności na szybach auta. Uznałam, że taki kurz ma potencjał artystyczny. Zawsze chciałam udekorować swoje auto w jakiś taki nietypowy sposób. Nigdy jednak bym nie pomyślała, że kurz może idealnie sprawdzić się w charakterze podkładu.
Muszę przyznać, że wybrałyśmy idealne miejsce, aby się rozbić. Do sceny prowadziła ścieżka przez trawy. Na wysokości nasypu przed oczyma roztaczała się imponująca panorama na cały teren koncertowy, który powoli zapełniał się ludźmi, samochodami, namiotami. Właściwie podchodziłam nieufnie do całego tego wydarzenia. Szybko jednak uświadomiłam sobie, jak bardzo różni się od festiwali muzycznych, na których dotąd miałam okazję bywać. Chodziło oczywiście o ludzi – nie spotkałam jak dotąd przedstawicieli tak wielu subkultur bawiących się wspólnie w jednym miejscu. Nie byłam świadkiem ani jednej agresywnej wymiany zdań czy zachowania. Wydawać by się mogło, jakby na te kilka dni wszystkie subkultury zawiesiły różnice zdań na kołku w imię miłości ponad podziałami. Jako że nie wpisywałam się w żadną subkulturę, obawiałam się trochę że swoją przeciętnością będę przedmiotem lekceważenia ze strony innych. Wszyscy jednak byli tutaj przyjaźnie do siebie nastawieni i bez żadnych oporów nawzajem siebie pozdrawiali, a nawet bezpośrednio podchodzili i zaczynali rozmowę w nadziei na nawiązanie jakiejś nowej przyjaźni czy po prostu miłe spędzenie wspólnie wieczoru przy akompaniamencie występu kolejnego artysty. Ta przyjazna atmosfera w połączeniu z ponadpodziałowym charakterem imprezy była chyba tym, czym Woodstock zachwycił mnie najbardziej.
A skoro już mowa o udziale przedstawicieli wielu subkultur, oczywiście przekładało się to na to, że tłum urzekał różnorodnością i kolorami strojów. Obok siebie bawili się nieraz metalowcy, punkowie, rastafarianie i przedstawiciele wielu innych subkultur. Nieraz zdarzyło mi się, że grupki takich pomieszanych melomanów podchodziły do mnie i prosiły o wykonanie zdjęcia. Z wiszącym na szyi analogowym Nikonem mogłam być dla nich nawet profesjonalnym fotografem. Na Przystanku Woodstock każdy może poczuć się wreszcie kimś. Tutaj nikt nikogo nie szufladkuje i nie ocenia. Woodstock podbił moje |
I w istocie Przystanek Woodstock to nie tyle magiczne festiwal, miejsce, co przede wszystkim ludzie. Ludzie o otwartych umysłach i przyjaznym usposobieniu. Ta magia wydaje się jednak pryskać w zderzeniu z otaczającą rzeczywistością, gdzie nie brak krzywdzących opinii na temat festiwalu i jego uczestników ze strony ludzi, którzy nigdy nawet nie mieli okazji na nim być. Sama spotkałam się ze słowami pogardy dla swojego uczestnictwa w tym wydarzeniu i zostałam zrównana pod krzywdzący stereotyp Woodstockowicza, który pije, ćpa i puszcza się. To przykre, że wciąż można się spotkać z takimi krzywdzącymi opiniami, a już tym bardziej przykre, że coraz częściej podważa się pozytywny charakter tego wydarzenia.
Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste.