Moment, w którym ten cały wielki świat staje na głowie i uświadamiasz sobie, że dżungla amazońska jest zaledwie większą kopią tego, co zmieściłoby się pod Twoją stopą. Jest tylko jedno pytanie: jak Ty się masz do tego wszystkiego, człowieku?! Czy faktycznie stworzył Cię Bóg? Czy wyewoluowałeś od małpy? Powstałeś z kropli wody? A może po prostu spadłeś z nieba jak gwiazda i jesteś na tym świecie obcym elementem, który usilnie próbuje nadać sens swojemu istnieniu na Ziemi, ciągle ją zmieniając przeświadczony o tym, że ją udoskonala, że jest istotą wyższą, jedyną świadomie myślącą, czującą i sprawczą? A co jeśli ten świat chce, abyś tak właśnie myślał?
0 Comments
Strumień bez wody. Deszcz z bezchmurnego nieba. Burza bez piorunów. Wąwozy - skupiska tajemnych mocy. Trudno powiedzieć, czemu tak naprawdę zawdzięczają swój magiczny charakter. Starodrzewowi, wszechobecnym starym wierzbom, zwodniczemu nurtowi rzeki, z którą stanowią nierozłączny tandem... Wąwóz w Zakroczymiu? Któż mógłby się spodziewać. Gdyby nie wspomniał mi o tym miejscu pewien znajomy, pewnie nigdy bym na to nie wpadła. Wreszcie po długim czasie postanowiłam się tam udać by przekonać się, czy faktycznie jest to miejsce aż tak zjawiskowe, jakim je opisują. Podobnie jak z wieloma innymi mazowieckimi magicznymi zakamarkami wcale nie było tam tak łatwo trafić. Wyprawa w poszukiwaniu nadwiślańskiego wąwozu skłoniła nas do wykorzystania pobliskiej grobli jako punktu widokowego. Po wąwozie ani śladu, ale okazało się, że to przypadkowe miejsce jest prawdziwym skansenem wodnej roślinności. Zbudowana z kamieni i gruzu grobla okazała się idealnym siedliskiem dla wielu roślin na dodatek w pełnym rozkwicie, m.in. łączenia baldaszkowego, żabieńca babki wodnej, strzałki wodnej, rdestu ziemnowodnego, jeżogłówki i wielu innych imponujących okazów. Nie zabrakło również zaskrońców, które wydawały się nie być do końca obyte z człowiekiem. Prawie, a bym na jednego nadepnęła. Innego z kolei dostrzegłam przypadkiem robiąc zdjęcia w kępach różowo kwiecącego się rdestu, gdy smacznie spał zwinięty w kłębek jak kot. Chyba był bardziej zaintrygowany moim widokiem niż ja jego, bo zanim umknął, przyglądaliśmy się sobie dłuższą chwilę. Na grobli. Jak widać, pogoda była niezwykle zmienna, choć właściwie nie padało, a burza jakimś cudem nas ominęła. Przepiękne kwiaty baldachów łączenia baldaszkowego nie umknęły uwadze bzygowi pospolitemu, który lubuje się w składaniu jajeczek na wszelkiego rodzaju kwieciu. Wbrew powierzchowności nie ma zbyt wiele wspólnego z groźną osą, a jego larwy, podobnie jak larwy biedronek, są niezwykle pożyteczne, ponieważ zjadają mszyce. Zaskroniec spał spokojnie zwinięty w kłębek pod kamieniem obrośniętym rdestem. Gdybym zachowywała się ciszej, pewnie nawet by się nie obudził. Ochrzciłam zaskrońca misiem uszatkiem wśród węży ze względu na żółte plamy nad oczodołami. Z ciekawostek, według ludowych wierzeń obecność tego węża wróży szczęście domowi, który odwiedza. Trudno się więc dziwić, że w średniowieczu gospodarze wystawiali miskę z mlekiem przy wejściu, żeby zyskać w swoim dobytku dobrego ducha. A czy zaskrońce faktycznie gustują w mleku, to już inna sprawa. Po tym jakże zjawiskowym przystanku, udaliśmy się z powrotem po śladach do centrum Zakroczymia, wiedzeni instynktownym przeczuciem, że to właśnie tam znajdziemy to, czego szukamy. Intuicja nas nie zawiodła. Niepozorne betonowe schody powiodły nas na tereny NATURA 2000. W prawdzie za tablicą był wzorcowy trawnik, ale na szczęście wierzba polska nigdy nie zawodzi, więc udaliśmy się w przeciwnym kierunku śladem jej kolejnych starych okazów. Pewnie gdybyśmy nie spotkali przypadkowej pary zmierzającej nad rzekę nigdy byśmy nie zgadli, którą drogę wybrać. Wiedzie ona dzikim traktem obrośniętym a jakże! wierzbami. Nie ma tutaj żadnych tabliczek ani kierunkowskazów. Sam wąwóz, podobnie jak i miasto jest miejscem specyficznym. Trochę dziwnym, trochę dzikim. By faktycznie poczuć klimat wąwozu trzeba zboczyć z głównej ścieżki w leśny gąszcz i kierować się wymytą przez spływającą po ścianach wodę piaszczystą ścieżką. Nosi ona jeszcze ślady wczorajszej ulewy. Miejscami wilgotna ziemia zapada się pod nogami. Jest dziko, mrocznie i jakoś nieswojo. Wąwozy mają w sobie to coś. Trudno to opisać. Po prostu wydają się skupiskiem jakiś dziwnych mocy. Stare brzozy obrośnięte bluszczem prezentowały się niezwykle majestatycznie na wyniesieniach ścian wąwozu szczególnie na tle ciemnych burzowych chmur. Wierzb co nie miara. Jak by się lepiej przyjrzeć, możnaby dostrzec w co poniektórych człekokształtne podobieństwa. Czasem jakby łypały na przechodnia mrocznym okiem z czeluści dziupli... O czym szumią wierzby... Za dawnych czasów uważano wierzby za siedlisko złych mocy. Ciekawe, co za chochlik zamieszkał w tej, pod którą przysiedliśmy nad brzegiem Wisły. Choć świeciło słońce, w pewnym momencie na nasze głowy zaczęły padać krople. Zdziwieni zaczęliśmy się rozglądać za ciemną chmurą, ale jedyne, co zdołaliśmy dostrzec, to zbliżającą się po wodzie ścianę deszczu. Równie szybko jak się pojawiła, tak też i umknęła dalej, zraszając nas uprzednio sowicie rześkim prysznicem kropelek wody. Takie dziwy. Świtezianka jakaś.
...72, 73, 74, 75, 76, 77 sztuk jagód. No, dobrze. Jagodzianki w cukierniach nie są sztuczne. Aby się o tym przekonać, musiałam oczywiście pójść do lasu... na grzyby ;) Grzybów nie znalazłam, ale za to, wracając, dostrzegłam coś fioletowego w mijanym jagodzianym gąszczu. Przyznam szczerze, że byłam mile zaskoczona, bo nie mieszkam w żadnej puszczy, a dzikich leśnych terenów w mojej najbliższej okolicy jest tyle, co kot napłakał. Grzyby to już tutaj zbierałam, ale jagody! to dla mnie prawdziwa sensacja. Moja wyprawa do pobliskiego brzozowego zagajnika zrobiła Łobuzowi apetyt na więcej. Nie będziemy przepłacać za jagodzianki. Idziemy na jagody! Udaliśmy się do samej puszczy. Jak na pesymistę przystało, z początku Łobuz trochę biadolił, że nic nie znajdziemy, że wszystko przebrali, ale jak w końcu trafiliśmy na jagodowy bór, to można było doprawdy dostać oczopląsu. Choć jagód nie brakowało, ledwo uzbieraliśmy pełną manierkę. Czapki z głów chylimy dla zbieraczy jagód. To naprawdę ciężka robota! Las również powoli się czerwieni owocami borówki brusznicy (borówki czerwonej). Jak widać nie tylko my gustowaliśmy w jagodach. Najprawdopodobniej to liszka wieczernica szczawiówka. Zwijała się ostrzegawczo w kłębek i jeżyła kolce na grzbiecie jak kot. Jak przystało na wszystko, co ładne, niestety wyrośnie z niej niezbyt urodziwa szara ćma. Ostatecznie znaleźliśmy nawet i kurkę i zajączka, a to oznacza, że nadszedł i czas grzybobrania.
Hasło "storczyk" wzbudza oczywiste skojarzenia z doniczkowymi orchideami, które można kupić w każdym większym markecie, lub w najlepszym wypadku z tropikalną dżunglą. Tymczasem przy odrobinie szczęścia każdy z nas może trafić w Polsce na okaz jednego z wielu storczyków rosnących dziko na terenach podmokłych, leśnych lub po prostu niezagospodarowanych. Są oczywiście znaczące mniejsze od egzotycznych kuzynów, co jednak nie ujmuje im misterności i różnorodności. Oto kilka przykładów. Storczyk szerokolistny, kukułka szerokolistna. Chyba najbardziej urodziwy i pospolity spośród polskich dzikorosnących storczyków. Suwalski Park Krajobrazowy Storczyk plamisty, kukułka plamista, stoplamek plamisty. Jak zwał, tak zwał. Swoją "plamistą" nazwę zawdzięcza charakterystycznie nakrapianym liściom. Suwalski Park Krajobrazowy. Podkolan biały, Suwalski Park Krajobrazowy Imponujący okaz kruszczyka szerokolistnego znalazł sobie idealne siedlisko na pniu wierzby. Symbioza z drzewem służy mu, podobnie jak wielu innym roślinom. Spośród rosnących w terenie okazów, głównie wolnorosnących, kruszczyk pod wierzbową osłoną wyróżniał się najbardziej wielkością, jaskrawością liści i kwiatów, nieskażeniem przez szkodniki. Z daleka kwiaty kruszczyka nie są nazbyt urodziwe. Dopiero gdy przyjrzymy im się z bliska, zachwycają misternym wyglądem. Jest on wręcz nieco diaboliczny. Pozornie odpychające wrażenie, które wzbudza w człowieku, może okazać się zachętą dla owada. Kruszczyk szerokolistny, Kania Nowa A oto roślina, która pierwotnie mnie zwiodła. Sądziłam bowiem, że to...
...gnieźnik leśny, gniazdosz leśny (Neottia nidus-avis). Cechą charakterystyczną tego rzadko spotykanego storczyka jest to, że nie ma on praktycznie w ogóle liści i właściwie żadna część rośliny nie jest zdolna do fotosyntezy. Gnieźnik leśny czerpie większość niezbędnych mu do wzrostu składników odżywczych z grzybów, na których pasożytuje. Zjawisko to nazywane jest mikoryzą. Okazuje się jednak, że dałam się zwieść przysłowiowemu szalonemu podobieństwu gnieźnika do zupełnie innej rośliny, która ze storczykami nie ma nic wspólnego, a mianowicie do korzeniówki pospolitej (Monotropa hypopitys), która należy do rodziny, a to ci dopiero podobieństwo! wrzosowatych. Obie rośliny są bardzo do siebie podobne - rośliny bezzieleniowe, współżyją z grzybami, zredukowane liście, niezdolne do fotosyntezy. Jedyne, co właściwie różni dorosłe osobniki obu roślin pod względem powierzchowności, to kwiaty. U gnieźnika złożone są z 6 działek z charakterystyczną dla storczyków dwuklapową warżką. Z kolei u korzeniówki pospolitej kwiaty są dzwonkowate, kubkowate, stulone, osadzone na bardzo krótkich szypułkach, zebrane w szczytowe, jednostronnie zwisłe grono na końcu łodygi. Kwiaty są obupłciowe, promieniste, zróżnicowane na kielich i koronę. Płatków jest dwa razy mniej niż pręcików, a słupek jeden, górny, przeważnie zbudowany z 5 owocolistków, zalążnia podzielona na komory, przekształca się po zapyleniu w jagodę lub suchą torebkę (wikipedia). Ciekawe, co natura miała za cel w stworzeniu roślin tak do siebie podobnych rosnących na niemalże identycznych stanowiskach w bardzo podobnych warunkach. Okazy, które prezentuje pochodzą z różnych, nieraz odległych zakątków Polski, choć to nie oznacza, że nie da się ich zaobserwować w innych miejscach. W poszukiwaniu storczyków warto z pewnością udać się na podmokłe łąki, brzegi stawów, okolice bagien, choć jak widać na przykładzie gnieźnika leśnego jest to roślin, która świetnie się adaptuje do panujących warunków. Storczyka można znaleźć nawet w ciemnym lesie. "Wierzę, iż źdźbło trawy nie mniej znaczy niż rzemiosło gwiazd (…)" Walt Whitman - "Pieśn o sobie samym" Dzicz! Jestem w swoim żywiole! Rozmarzona żaba jeziorkowa (Pelophylax lessonae), czyli zdjęcie z cyklu kwiatek (jaskier), ptaszek, chmurka. Pionierska turzyca sina (Carex flacca). Niby zwykła trzcina. Zawsze podziwiałam jednak doskonałość źdźbeł trawy. Nie dziwię się więc temu, że jeden z najznamienitszych amerykańskich poetów Walt Whitman tak właśnie zatytułował tom swoich wierszy - "Źdźbła trawy". "Wierzę, iż źdźbło trawy nie mniej znaczy niż rzemiosło gwiazd, A mrówka jest równie doskonała i ziarnko piasku i jajko strzyżyka, (…) A krowa, żująca z pochylonym łbem, przewyższa każdy pomnik, A mysz jest cudem wystarczającym, by wstrząsnąć sekstylionem niewiernych. (…)" W Polsce też rosną storczyki! Tylko nieco inne! Storczyk szerokolistny (Dactylorhiza majalis) jest pod ścisłą ochroną. Prawda, że piękny! Zbyt piękne by zrywać! Wyprawa po ziemię "z wierzby" zakończona sukcesem! To była jedna z tych moich wypraw pod hasłem: zaraz wracam! Bo oczywiście poszłam tylko i wyłącznie po ziemię ;) Oczywiście zawiało mnie o wiele dalej. Niestety nie udało mi się utrzymać doniczki na głowie bez trzymanki! Długo zastanawialiśmy się, co to za dziwny zlepek sierści... W końcu zupełnym przypadkiem, przy okazji próby zidentyfikowania znalezionego pióra ptasiego, odkryłam "makabryczną" prawdę ;) Ten zlepek sierści to wypluwka (zrzutka), czyli pozostałość niestrawionego przez takie ptaki, jak sowa, ptaki szponiaste i mewy, pokarmu. Ta wypluwka to tylko zlepek sierści, ale niektóre wypluwki mogą zawierać również resztki kości ofiary lub pancerzyki owadów. Wspomniane ptaki niekiedy połykają swoje ofiary w całości, a jako że słabo trawią, w odruchu wymiotnym pozbywają się niestrawionych części.
No to mamy komplet. Dzisiaj zaintrygował mnie jakiś jazgot w krzakach. Od razu domyśliłam się, że chyba w kolejnej budce dla ptaków pojawili się nowi lokatorzy. Dobra firma, dobra budka. Jak zagwarantował producent, w budce dla szpaków zamieszkała hałaśliwa szpakowa rodzina. Zanim jednak ustaliłam, że to szpaki - szpak-mądry ptak, nie wleci do budki, jeśli widzi intruza schowanego w krzakach, trzeba się oddalić, znowu odniosłam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje - wykształciłam już chyba taki siódmy zmysł na wszelkich przedstawicieli dzikiego świata. Z budki dla kawek wyzierał rudy łebek z dwoma kitkami na głowie. Lokator nieregulaminowy - nie ma skrzydeł, nie śpiewa, nie znosi jaj, ale chyba nie będę robić afery. Będę chyba na nią wołać Pippi, bo odrazu skojarzyła mi się z bohaterką szwedzkiej powieści Astrid Lindgren. Niedziałający komin stał się już chyba na dobre lożą szyderców, tzn. krzykliwych kawek, i trudno będzie je chyba przekonać do drewnianej budki na drzewie. Z sikorkami nie było tego problemu - chętnie przeniosły się spod więźby dachowej do nowego lokum. Być może sposobem na kawki byłoby zamontowanie budki na obudowie komina - pomyślimy, zobaczymy za rok. Budki dla ptaków wykonałam rok temu w ramach warsztatów zbijania budek lęgowych zorganizowanych przez Panią Ewa Komor-Mazur w Ożarowie Mazowieckim w maju 2016. Wówczas również zawiesiłam je na rosnących w ogrodzie drzewach- więcej tutaj. Producentem budek do zakupienia zarówno w częściach, jak i już gotowych zbitych jest firma Ussuri Ochrona Przyrody. Warsztaty zostały dofinansowane z funduszy FIO - Mazowsze Lokalnie. Moje ulubienice- sikory modre. Po raz pierwszy zauważyłam je rok temu - zagnieździły się pod więźbą dachową, a ja jak ta nadopiekuńcza matka oczywiście martwiłam się, czy młode sikorki poradzą sobie z wydostaniem się z tak ciasnego i niewygodnego lokum. Kiedy tylko dowiedziałam się o możliwości zbicia budki dla sikorek w ramach warsztatów, nie mogłam przepuścić okazji, aby zafundować im lokum z prawdziwego zdarzenia. Pippi, ruda lokatorka budki dla kawek Hałaśliwe szpaki. Szybkie to i zwinne, więc niełatwo uchwycić na zdjęciu. Ostatnio doszłam do wniosku, że to takie wiejskie gołębie. Robią dużo hałasu, strasznie się ze sobą przekomarzają, zazwyczaj trzymają się razem w większych skupiskach, potrafią nieco napaskudzić, a nawet wypatroszyć dach z wełny mineralnej, aby uwić sobie tam wygodne, aczkolwiek niekoniecznie bezpieczne gniazdko. Młode w tej budce są z pewnością bezpieczne pod okiem czujnej i zapobiegliwej szpakowej mamy. Z pewnością żadnemu jajeczku ani tym bardziej pisklaczkowi nie grozi wypadnięcie z takiego gniazdka. Podejrzewam, że nawet sąsiedztwo z budką Pippi nie stanowi zagrożenia dla szpakowej rodziny - wielkość otworów w budkach jest odpowiednio dostosowana pod kątem konkretnych mieszkańców. Nie zmienia to jednak faktu, że człowiek powinien przynajmniej raz do roku, najpóźniej do końca lutego, upewnić się, że nie zagnieździli się w budkach niepożądani mieszkańcy, np. owady, czasem wiewiórki.
Przełom kwietnia i maja to czas, kiedy sosny puszczają pędy. Można z nich wykonać bardzo zdrowy syrop lub całkiem wykwintną nalewkę. Gdy udałam się ostatnio na pierwsze zbiory, szybko zorientowałam się, że nie jestem jedynym amatorem pachnących sosnowych pędów. Paradoksalnie konkurencja, mimo swoich małych rozmiarów, była przekonywująca w obronie swojego terytorium. Wolnoć Tomku w swoim domku. Mrówki. Lgną do wszystkiego, co słodkie i lepkie. Choć starałam się omijać skolonizowane przez nie pędy, całkiem mnie pokąsały. Liszka. Idealnie wtopiła się w tło. Z pozoru nieagresywna, lecz lepiej jej nie dotykać. Kontakt skóry z wypustkami liszki może skutkować reakcją alergiczną u co wrażliwszych osób. Pająki. Panowie życia i śmierci. Z oczywistych względów młode pędy sosny stanowią idealne miejsce ich polowań. Przyciągają bowiem wiele owadów łakomych na sosnowy nektar. Na zdjęciu powyżej, pospolity krzyżak przestraszony moją wizytą. Podczas mojej wyprawy nie zabrakło również intrygujących tworów. Ciekawe, czy ten tajemniczy, imponujących rozmiarów kokon ze zdjęcia poniżej jest dziełem bytującego na tym pędzie pająka. A może to jeszcze jakiś inny mieszkaniec sosnowych pędów, który dopiero rozwinie skrzydła?
Każda okazja, aby ruszyć się z czterech ścian w świat, jest moim zdaniem bezcenna. Nie zawsze możemy jednak mieć zawsze to, czego chcemy tak jak chcemy tu i teraz. Czasami i w podróży musimy iść na kompromis. Na przykład, kompromis z czasem. Oto kilka migawek z Kudowy-Zdrój, jednego z najstarszych uzdrowisk Polski i Europy, uchwyconych na łapu-capu. Leśny Lud. Rzeźba wkomponowana w Górę Parkową niedaleko budynku sanatorium Bristol. Ponoć pretenduje do miana jednej z głównych atrakcji, a z pewnością jednego z najważniejszych miejsc pamiątkowych zdjęć w Kudowie-Zdrój. Nie da się zaprzeczyć, że rzuca się w oczy. Z kolei ze szczytu Góry Parkowej rozpościera się piękna panorama miasta. Na pierwszym planie rzeźba przypominająca o melomańskim charakterze miasta. Od 1962 roku odbywa się tutaj cyklicznie Międzynarodowy Festiwal Moniuszkowski. W tym roku będzie to już jego 55 edycja.
Okna sanatorium wychodzą na z pozoru zwyczajny park. Rosną w nim jednak drzewa o imponujących pniach i koronach. Choć zima dawno ogołociła otaczający krajobraz z żywych barw, korony tych drzew wciąż są gęsto usłane rudymi listkami. Ten majestatyczny pień należy do grabu pospolitego Carpinus betulus L. W duchu darwinowskiego zbieractwa oczywiście nie omieszkałam zebrać trochę próbek. Może na wiosnę uda się wyhodować z nasion kilka sadzonek. Oczywiście graby pospolite to niejedyne unikatowe okazy w Kudowie-Zdrój. Znajduje się tu wiele więcej nie tylko zabytkowych europejskich, ale również egzotycznych drzew i krzewów. Poza tym Kudowa-Zdrój zachwyca niebagatelną architekturą, kryje wiele urokliwych zakamarków, a w okolicy znajduje się wiele ciekawych atrakcji. Choćby Park Narodowy Gór Stołowych - jedno z pasm górskich w łańcuchu Sudetów. Przykład nielicznych w Europie gór płytowych. Choć nie mają one niestety potencjału narciarskiego, w pobliskich miejscowościach, np. Zieleńcu, znajdują się liczne stoki narciarskie. Warto więc skorzystać z okazji i zafundować sobie choćby kilka symbolicznych zjazdów.
To nie żaden egzotyczny kraniec świata! Jesteśmy oczywiście w Polsce! Zimorodek zwyczajny, zimorodek (Alcedo atthis) Ten pospolity, choć rzadki ptak bytuje głównie na terenach czystych rzek, strumieni i jezior. Jeżeli istnieje coś takiego jak raj, to właśnie kolejna taka chwila, którą mogę dorzucić do mojej rajskiej skarbonki! Ot, taki zwykły, nieco wietrzny jesienny, choć słoneczny dzień w Polsce gdzieś na uboczu jednego z wielu średniej wielkości miast nad rzeką! Ćwir-ćwir, no więc, nawet się nie oglądając, odgwizduję pewna, że to znowu jedna z tych wielu gadatliwych sikorek, podnoszę wzrok, a tu... co widzę? Zimorodek we własnej osobie. Ot, tak zwyczajnie bez ceregieli przysiadł sobie na gałęzi jednego z powalonych w wodzie drzew kilka metrów ode mnie. W takich momentach cieszę się, że jestem uzależniona od noszenia ze sobą aparatu fotograficznego. Być może to pierwszy i ostatni raz, kiedy mogłam oglądać tego ptaka z tak bliska na wolności. Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie jeszcze do niedawna, ten ptak był jedną z tych abstrakcyjnych ptasich osobistości na równi z wymyślonymi rajskimi ptakami, a na słowa, że można go spotkać na zwykłą rzeką w Polsce reagowałam z daleko idącą obojętnością pomieszaną z niedowierzaniem. A jednak! Zimorodki żyją w Polsce! A oto jeden z ich rzadkich przedstawicieli!
Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste. Ta mała zielona bestia ma wilczy apetyt. Odkryłam ją dzisiaj na jednym z kwiatów w ogrodzie. Gdybym przyszła pół godziny później, zapewne skonsumowałaby go całego. Teraz wiem, kto pożarł moją bazylię. Na zdjęciu gąsienica błyszczki jarzynówki (Autographa gamma). ENG This small green beast has a ferocious appetite. I have discovered it this morning on one of the flowers. If I came half hour later, it would have consumed it all. Now I know who ate my basil. On the photo Silver Y (Autographa gamma) caterpillar.
Mikołajek płaskolistny (Eryngium planum L.)
Sea holly (Eryngium planum) 'Bluecap' To był chyba najdziwniejszy ze wszystkich widoków, jakie widziałam, a na pewno najdziwniejsze z licznych dziwnych doświadczeń, jakie miały miejsce podczas najbardziej dłużącej się przeprawy ze wszystkich podczas podróży po Australii. Dzień jeszcze nawet nie zdążył na dobre rozpalić czerwonawej nawierzchni drogi wijącej się zakolami wśród bujnej zieleni, kiedy zaczęliśmy przecierać oczy jak byśmy nie wierzyli, czy to co widzimy przed sobą to jawa czy sen, a mieliśmy wszelkie powody ku temu, aby wątpić w trzeźwość swoich umysłów po niezbyt przespanej nocy na jednym z parkingów dla roadtrains. Droga dosłownie chodziła nam przed oczyma. W ostatniej chwili mój towarzysz krzyknął na mnie, abym się zatrzymała. Dałam po hamulcach i wyskoczyliśmy na jezdnię jak oparzeni, nie mogąc uwierzyć w to, co widzimy. Ogromna chmara pasikoników niby to leniwie przechodziła, niby spacerowała w bliżej nieokreślonym celu po rozgrzanym paśmie drogi. Wydawały się totalnie nie przejmować naszą obecnością ani teraz, gdy prawie na kolanach bacznie im się przyglądaliśmy, ani potem, kiedy chcieliśmy jechać dalej. Dosłownie jakby wpadły w jakiś trans, a my pewnie razem z nimi, bo dalsza droga nie oszczędziła nam kolejnych dziwnych doświadczeń. Szybko uświadomiłam sobie, że fotografia nie jest najlepszym medium, które mogłoby być pomocne w uchwyceniu powyższego zjawiska. Uświadomiłam sobie wówczas siłę filmu i to, że są takie zjawiska i widoki, które są istotne nie tylko ze względu na swoją wizualność, ale przede wszystkim ruch. I to właśnie wtedy powinniśmy uruchomić kamerę w swoim aparacie. Zapewne to uczucie, kiedy widzicie piękny widok lub zjawisko, wyciągacie aparat, naciskacie spust migawki i z rozczarowaniem po wykonaniu kolejnych kilku prób usilnego kadrowania odkrywacie, że Wasze zdjęcie nijak oddaje obraz rzeczywisty, jest Wam dobrze znane. W tym momencie pewnie gro "ekspertów" w tej dziedzinie pouczyłoby Was o tym, jak należy fotografować, niektórzy z pogardą wypowiedzieliby się o Waszym sprzęcie, jeszcze inni stwierdzili, że w ogóle nie rozumieją, co Wy tutaj chcecie fotografować. Zazwyczaj nie jesteśmy wyedukowani w tej materii, cieszymy się, że mamy w ogóle cokolwiek aparatopodobnego w ręku i możemy uwiecznić na tym urządzeniu to, co właśnie nas urzeka. Jeżeli jednak z jakiś powodów zdjęcie nie oddaje rzeczywistego obrazu, nie wahajmy się uruchomić kamery. Ja tak właśnie zrobiłam, widząc marsz pasikoników i, gdy odnalazłam go wreszcie na karcie odetchnęłam z ulgą, bo zapewne nie prędko przyjdzie mi znowu zobaczyć podobne zjawisko.
Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste. Czy wiecie, że powstał osobny termin na odwiedzanie cmentarzy w celach turystycznych? To właśnie tanatoturystyka. Termin pochodzi od greckiego boga i uosobienia śmierci - Tanatosa. W ostatnim czasie generalnie jakoś omijam cmentarze. Zwłaszcza w Polsce. Trudno mi przeboleć skalę zaniedbań, która zazwyczaj jest rażąca, a wiem, że jestem wrażliwa na przykłady deterioracji zwłaszcza cmentarnych dzieł sztuki. Niemniej jednak miałam okazję w swoim życiu być na cmentarzach w różnych krajach i podejście ludzi do kwestii upamiętniania swoich bliskich zawsze mnie zaskakiwało. Wcześniej wspominałam o szklanym cmentarzu aborygeńskim, który zaimponował mi artyzmem, z jakim wykonane były szklane wzory na grobach oraz tym, że było tam tak kolorowo. Tym razem chciałam się podzielić z Wami zdjęciem z francuskiego cmentarza. We Francji dość popularne jest stawianie małych marmurowych tabliczek z mosiężnymi reliefami i napisami. Reliefy bywają różne - czasami standardowe (dłoń wypuszczająca gołębia, jakiś kwiatek), ale mogą się też zdarzyć bardzo osobliwe przedstawienia, np. kota, psa, sportowego auta czy wreszcie dość popularny w tych stronach myśliwy ze strzelbą (tradycja polowań jest we Francji wciąż żywa). Napisy zazwyczaj krótkie "Pamięci...". Takie tabliczki można spotkać na większości współczesnych francuskich nagrobków. Stawiają je krewni, przyjaciele i znajomi zmarłych.
Pineapple plantation. Queensland, Australia Plantacja ananasów. Queensland, Australia Przyznam szczerze, że nigdy jakoś nie zastanawiałam się nad tym, jak wygląda w naturze ananas. Kiedy stanęłam przed pewnym polem, uświadomiono mnie, że to jest właśnie pole ananasów, dopiero wówczas wśród zielonych grzyw dostrzegłam owoce. Chyba spodziewałam się, że owoce te rosną jednak na drzewach jak jabłka. Dotąd z resztą miałam okazję jedynie widzieć owoce na straganie lub na sklepowej półce, a więc jednak nieco wyżej, bo normalnie ananasy rosną na niskich krzaczkach blisko ziemii. Zastanawia mnie nazwa. "Pineapple" w dosłownym tłumaczeniu na język polski oznaczałoby "sosnowe jabłko". Faktycznie, chropowata, twarda i niejadalna skorupa owocu przywodzi na myśl sosnowe szyszki, a sam owoc w smaku przypomina nieco słodkie jabłko. Miąższ owocu również jest żółtawy w odcieniu. No i poza tym dojrzałe jabłka spadają na ziemię. Ciekawe, czy ludzie, którzy odkryli ananasy jako pierwsi, również mieli podobne skojarzenia.
[ENG] I have to admit that I have never really wondered how do pineapples look like in nature. When I was standing in front of some field, I was told that this is a pineapple field. Only then I noticed the fruits among the green manes. I guess I must have expected them to grow on trees just like apples. Until then I have seen pineapples on market stalls or shop shelfs, so much higher than pineapples normally grow. They grow on small bushes close to the ground. The name of the fruit puzzles me. The rough, tough and inedible crust of the fruit reminds me of pine cones. The fruit tastes slightly like a sweet apple. The flesh of the fruit also has yellowish color like an apple. Besides ripe apples fall to the ground. I wonder if the people who first discovered pineapples also had similar associations. Etymologia: W istocie po raz pierwszy użycie słowa "pineapple" w języku angielskim odnotowano w kontekście organów reprodukcyjnych drzew iglastych (szyszek). Kiedy europejscy odkrywcy okryli ten tropikalny owoc w Ameryce Południowej, nazwali go "pineapple" właśnie ze względu na podobieństwo do szyszek. Z kolei naukowy dwumian Ananas comosus, ananas, oryginalna nazwa owocu pochodzi od słowa w języku Tuoi nanas oznaczającego "doskonały owoc" i comosus, czubaty lub kibiciasty odnosi się do trzonu owocu. Inne owoce należące do tego gatunku również często nazywa się szyszkami, również w innych językach. Po hiszpańsku "piña", a więc szyszka lub ananá (ananás). Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Pineapple Ananas w ogóle został odkryty przez Europejczyków dość późno, bo dopiero w 1493 roku przez Krzysztofa Kolumba na Gwadelupie. Ojczyzną ananasów są wyżynne oraz górzyste obszary Brazylii i Paragwaju. Stamtąd ananasy zostały sprowadzone w XVI wieku i później w inne miejsca świata. Jak już wiecie, nie są to owoce rodzime dla Australii. Do Australii ananasy trafiły z Indii dopiero w 1838 roku! dzięki misjonarzom luterańskim. Etymology: The word "pineapple" in English was first recorded to describe the reproductive organs of conifer trees (now termed pine cones). When European explorers discovered this tropical fruit in the Americas, they called them "pineapples" (first referenced in 1664 for resemblance to the pine cone).[9][10] In the scientific binomial Ananas comosus, ananas, the original name of the fruit, comes from the Tupi word nanas, meaning "excellent fruit,"[11] as recorded by André Thevet in 1555, and comosus, tufted, refers to the stem of the fruit. Other members of the Ananasgenus are often called pine, as well, in other languages. In Spanish, pineapples are called piña ("pine cone"), or ananá (ananás) (for example, the piña colada drink).[citation needed] Source: https://en.wikipedia.org/wiki/Pineapple Pineapples were discovered by Europeans quite late. Christopher Columbus tried them first in 1493 in Guadeloupe. Pineapples origin from upland and mountainous terrains of Brazil and Paraguay. From there pineapples were imported in the sixteenth century and later in other places of the world. As you can see, pineapples are not native to Australia. They reached Australia from India only in 1838! thanks to the Lutheran missionaries. Aborygeński Szklany Cmentarz w Collareneberi Wpadłam na to miejsce zupełnym przypadkiem. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wszystkie groby pokryte były kolorowymi szklanymi koralikami i innymi przedmiotami wykonanymi ze szkła. Jeżeli uważnie przyjrzysz się zdjęciu poniżej, zauważysz mnóstwo figurek ptaków. Jeżeli wierzyć wypowiedzi zacytowanej pod zdjęciem, pochowana tutaj osoba musiała być wielbicielem ptaków lub mieć za życia coś z nimi wspólnego. Wciąż jednak zadaje sobie pytanie: Dlaczego szkło? Dlaczego nie plastik albo jakiś inny materiał? Zastanawiam się, czy ktokolwiek byłby w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Niestety, nie było możliwości spytać o to lokalnego przewodnika aborygeńskiego. Wciąż obiecuję sobie skontaktować się z Aborygenami, którzy tam mieszkają. Być może oni rozwialiby zagadkową tajemnicę szklanego cmentarza. Aboriginal Glass Cemetery in Collarenebri I found this place by coincidence and it made a lasting impression on me. All the graves were covered in colorful glass beads and other things made of glass. If you look close at the one below, you will notice lots of figurines of birds. If to believe the citation below the photo, the person who was buried here must have been fond of them or had to do something with birds during her life. Still I wonder why glass?! Why not plastic or some other material. I wonder if there is still anyone who could answer this question. Unfortunately, there was no chance to ask the local Aboriginal guide. I still promise myself to get in touch with Aboriginal people who live there. Maybe they could explain to me the puzzling mystery behind glass cemetery. "We adorn our lost ones graves with shattered coloured glass that forms the bases of all graves. Created in a special way, family work groups carefully lay out designs of matching colours. Flowers and figurines crowd the whole surface. They often reflect a role in life, a hobby or personality. They are pictograms of people gone on ahead. For example, each of my grandparents have angel figurines among many others. For me, these four souls are my guiding angels and this is best represented by the physical angels." Lyzz Wang (http://www.manataka.org/page2141.html)
"Ozdabiamy groby naszych zmarłych kawałkami kolorowego szkła, które stanowi główny materiał zdobniczy na cmentarzu. Groby ozdabiamy w szczególny sposób. Rodziny pracują wspólnie, układając określone wzory z kolorowego szkła. Na grobach jest dużo kwiatów i figurek. Bardzo często odzwierciedlają one rolę w życiu, hobby lub osobowość zmarłego. To piktogramy ludzi, którzy już odeszli. Na przykład, na grobach moich dziadków są między innymi figurki aniołów. Dla mnie, te cztery dusze są moimi aniołami stróżami, co najlepiej potwierdzają aniołowie z krwi i kości." Lyzz Wang (http://www.manataka.org/page2141.html) Rzeźby, a raczej pomniki... jedna z rzeczy, które wciąż nie przestają mnie urzekać na cmentarzach. Kiedyś zwyczaj ten był o wiele bardziej rozpowszechniony. Na starych cmentarzach wciąż można znaleźć prawdziwe arcydzieła ocierające się wręcz swym charakterem o kunszt antycznych rzeźb, które wyszły spod dłuta legendarnych mistrzów, a które oglądać możemy tylko w światowych muzeach lub na kartach albumów. Tym cmentarnym choć wyszły również spod ludzkiej ręki, ostateczny kształt nadał jednak największy spośród realistów - czas. Staram się generalnie nie publikować prywatnych zdjęć. Tym razem jednak czynię wyjątek. Muszę się Wam pochwalić swoją piękną Babcią. A wkrótce: Podkowa Leśna-Nowy Dwór Mazowiecki 100km |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |