To miejsce zauroczyło mnie od pierwszego wejrzenia, kiedy mijałam je po drodze kilka miesięcy temu. Wielokrotnie mijałam je przez ten czas i obiecywałam sobie, że któregoś dnia zatrzymam się, by zrobić zdjęcie. Dziwny jest ten świat. Dokładnie tak samo obiecywałam sobie ze śpiewami maryjnymi pod kapliczką z pewnie 10 lat temu. Oto dzisiaj znalazłam świetny powód ku temu, aby się zatrzymać. Przedziwnym zrządzeniem losu miałam okazję postawić swoja stopę po drugiej stronie lustra. Stałam dzisiaj na drugim końcu tego strumienia dzięki gościnności właścicielki znajdującej się nad nim działki. Okazało się, że mamy wiele wspólnego, choć czasowo dzieli nas równie wiele, jak człowieka nie stąd ze znajdującym się nad strumieniem miejscem. Wpaść na siebie w jeszcze innym miejscu przy okazji kompletnie niezwiązanej z eksploracją podobnych dzikich zakątków - toż to nie może być nic innego jak jednak przeznaczenie. No i zastanawiam się teraz, co ten na górze miał na myśli. Zastanawiam się również, jak to się stało, że gdy robiłam to zdjęcie, nie spostrzegłam sylwety drapieżnika siedzącego na gałęzi pochylonej nad strumieniem olchy.
0 Comments
Och jak przyjemnie łowić ryby w brwinowskich stawach... Ostatnio na świeczniku antropocen. Lubicie ładne obrazki? No to zaserwuję Wam tym razem terapię szokową, będzie nieprzyjemnie, bo mam wrażenie, że ładne obrazki robią Wam tylko wrażenia, a nie dają do myślenia, a przede wszystkim nie skłaniają do postawy nieco bardziej zaangażowanej społecznie. Korci mnie, aby w ogóle założyć folder pod tytułem "niefajne obrazki" albo "brzydkie obrazki" albo "nieprzyjemne obrazki", choć podobnie jak Wy, wcale za nimi nie przepadam, zwłaszcza jeśli muszę obcować z nimi bezpośrednio, zwłaszcza że znajdują się w moim mieście, niedaleko mojej ulicy, a wciąż są tu takie miejsca, które aż wołają o pomstę do... niebu dam już spokój, uwezmę się na radnych. Oczywiście są to moje ukochane nieużytki. Terra nullius. Ziemia niczyja, a przynajmniej taka, do której nikt się oficjalnie nie przyznaje i jak w czeskim filmie wszyscy udają, że nikt nic nie wie. Na początek stawy na tyłach cmentarza w Podkowie Leśnej znajdujące się w obrębie gminy Brwinów. Przyznam, że ich wiosenny stan zainspirował mnie do stworzenia drugiego obrazu z cyklu: antropocen, a więc będzie dyptyk. Kto wie być może początek serii poświęconej tematowi antropocen. Zobaczymy co życie przyniesie, a niestety cały czas przynosi i to właśnie "wokół przysłowiowego komina", w mojej najbliższej okolicy. Co ciekawe, to będzie drugi obraz zainspirowany tym samym miejscem niestety, a więc nic się tutaj nie zmienia, co tym bardziej skłania do wywierania presji nie tylko fotograficznej i dziennikarskiej, co jak się okazuje beznadziejnie artystycznej. Przykre to, tym bardziej, że raczej bieda tutaj nie piszczy. Oczywiście w granicach ogrodów, bo wszędzie indziej aż roi się od przykładów braku poszanowania nie tyle środowiska naturalnego, co przestrzeni publicznej, a za taką uważam i będę uważać wszelkie tereny nieogrodzone, na których nie znajduje się tablica z napisem "teren prywatny" i "zakaz wstępu". Ten brak poszanowania ma wymiar ogólnospołeczny, tyczy się wszystkich grup wiekowych, zarówno biednych, jak i niestety bogatych. Tyczy się wyrzucania niestety nie tylko odpadów sztucznych, ale również zielonych - po co Wam te kompostowniki drodzy obywatele, skoro nie wiecie, że miejsce wszelkich odpadów zielonych zarówno z waszego stołu, jak i z ogrodu jest właśnie w Waszym prywatnym gminnym plastikowym wystawnym kompostowniku?! Dlaczego muszę cały czas przechodzić obok gór skoszonej trawy, liści, ciętych róży, wywalonych choinek, idąc do najbliższego młodnika?! Skoro miasto ma prawo interweniować w przypadku mieszkańców zaśmiecających własne działki i psujących tym samym wizerunek miastu, może chyba również wezwać zarządcę terenu do uprzątnięcia śmieci, które raczej nie spadły z nieba w zimie jak śnieg i nie powinny być traktowane jako norma. Tymczasem na stawach jest równie wiosennie jak na głównej ulicy w mieście, z tą jedną różnicą, że nie rosną tutaj krokusy, ale inne o wiele bardziej kolorowe "kwiatki". Bieda jest w istocie bardzo kolorowa. Uwielbiam kolory, choć zdecydowanie wolę te naturalne a nie sztuczne. Może lokalne koło wędkarskie zaświeciłoby przykładem na wzór zlotu motocyklistów na Jasnej Górze i zorganizowało na stawach akcję sprzątania świata? Niekoniecznie walną. Można przecież wypromować akcję na zasadzie poczty pantoflowej, zorganizować i umiejscowić worki na śmiecie w wybranych punktach (to nie Kampinoski Park Narodowy wszakże!) i zachęcać do wrzucania do nich śmieci indywidualnie każdego odwiedzającego teren. No bo chyba nie jest przyjemnie łowić w takich syfiastych okolicznościach przyrody? A może lokalni wędkarze to jednak syfiarze i kiepscy gospodarze? Od razu odbijam piłeczkę i jeśli kogoś korci, by mi zarzucić, że ja nic nie robię, tylko fotografuję i narzekam, to muszę przyznać, że nieźle się tutaj obłowiłam w aż dwie donice, sporo keramzytu, bo właściciel donic i znajdujących się w nich roślin, pewnie nawet nie miał pojęcia o ich drogocennej zawartości, i dużą szpulę drewnianą. O tyle "syfu" uczyniłam tę przestrzeń i ziemię lżejszą. Nie mogę się doczekać, czym Wy się pochwalicie. Ciekawe, czy będę zagryzać zęby z zazdrości. Przypomnę, że puszki aluminiowe i stalowe można zanieść do skupu złomu i wymienić na pieniądze, a za nie kupić jeszcze więcej krokusów i posadzić na głównej ulicy w mieście lub we własnym ogródku! Pan ze skupu złomu nie gryzie. Jest nawet bardzo sympatyczny. Na pewno ucieszy się, gdy go odwiedzicie.
„Każdy powód, aby wyjść z domu i zawalczyć o siebie wart jest zachodu.[..] Świat jest piękny tam, gdzie mniej jest chaosu, czyli pod gołym niebem”. - Rafał Fronia, autor książki „Anatomia góry” Jak to było z tą Alicją? Chyba do króliczej nory zwabił ją podstępny kot. Ja nie wiem, co mnie ciągnie w takie miejsca, jak to. Tym bardziej, że po całym dniu na świeżym powietrzu tej kapryśnej pogodowo niedzieli, połowa mnie marzyła tylko o tym, aby jak najszybciej teleportować się w cztery ściany. A jednak tego dnia złamana na dwoje wierzba na horyzoncie bezkresnej skoszonej łąki stała się miejscem mentalnej ucieczki mojej drugiej połowy przed nerwową atmosferą ludzkiej ciżby, która powoli zaczynała jej niemiłosiernie ciążyć. Gdy ta pierwsza zbierała się do opuszczenia miejsca, druga postanowiła zrobić zdjęcie tej wierzbie i na tym jednym zdjęciu miało się skończyć, tak obiecała pierwszej, ale oczywiście w myśl żelaznej reguły "zaraz wracam", która ma wciąż swoje niepoprawne zastosowanie w tym drugim przypadku, wykonanie zdjęcia pociągnęło za sobą ciekawość tego, co kryje się pod jej rozłożystymi konarami? być może odżyło sentymentalnym wspomnieniem innej rozłamanej wierzby odległej o jakieś 400 kilometrów, a w jej pamięci wciąż żywo zielonej pokrytej listowiem zatopionej w kwiecistej czerwcowej łące gdzieś z dala od ludzkich spojrzeń? a może przyciągnęło ją do tej wierzby jeszcze coś innego, coś niezrozumiałego, niewytłumaczalnego, na swój sposób złowrogiego, bo dzikiego i nieprzewidywalnego w swej naturze, jakim w gruncie rzeczy jest mroczny podziemny mieszkaniec najbliższej okolicy. Bóbr. Odkrycie to nie ucieszyło mojej pierwszej połowy zmęczonej koniecznością ciągłego analizowania, planowania i kontrolowania wszystkiego. Oznaczało kolejne zadanie do wykonania. Tak oto obie połowy zlały się ponownie w jedno. Cóż za wiadomość miał mi do przekazania bóbr? Wciąż nie opanowałam tego tajemnego kodu mocy. Istnieją dwie teorie. Jedna, że to my wybieramy nasze zwierzę mocy, a jeśli nie, to ono wybiera nas. Taka jest naturalna kolej rzeczy, gdy wzbraniamy się przed dokonaniem samodzielnego wyboru. Choć zdaję sobie z tego doskonale sprawę, wcale nie łatwo mnie przeciągnąć na swoją stronę. Może gdybym wpadła do bobrzej nory?! Być może wówczas nie miałabym wyboru. Być może dałam się bobrowi mimowolnie wciągnąć w podstępną grę, a jednak uniknęłam pułapki. Nie zapadła się pode mną ziemia, choć nie lękałam się spacerować po bobrzym polu minowym. Miałam po prostu szczęście. Pomylić lądujący samolot z kluczem ptaków - to się dopiero nazywa zmęczenie materiału. A przy tym to zawsze jakieś nowe, niecodzienne i odkrywcze doświadczenie pobudzające do refleksji nie tylko na temat analogii pomiędzy konstrukcją latających maszyn a kluczy ptaków, ale również na temat własnej kondycji psychofizycznej, której słabości zdarzają się umykać w magiczny sposób uwadze w zapamiętałym działaniu.
HAŃBA MIESZKAŃCOM OTRĘBUS! Nie przeżyłam żadnej wojny ani klęski głodu. Nie musiałam z głodu pić nieosolonej wody po ugotowaniu makaronu, jak Pani Elżbieta, która w trakcie Powstania Warszawskiego uciekała piwnicami jak szczur przed kolejnymi bombardowaniami i łapankami z noworodkiem na ramieniu podczas, gdy jej mąż walczył na barykadzie o wolną Polskę. Nie przeżyłam jak moi znajomi z Lwowa kryzysu na Ukrainie i nie opanowałam sztuki przyrządzania ziemniaków na 101 sposobów. Nie widziałam nigdy w Afryce dzieci konających na ulicach z niedożywienia. Kiedyś nie chciałam jeść, chorowałam na anoreksję, bo nie chciało mi się żyć na tym świecie. Dzisiaj zabrałam ten całkiem jeszcze dobry chleb ze śmietnika bez cienia zażenowania. To już trzeci raz, jak znajduję dobre pieczywo wyrzucone w tym miejscu vis-a-vis o zgrozo! piekarni, nieciekawa reklama, może jakiś sabotaż?! i czuję bezsilność, gdy pomyślę z jakim trudem próbuję zarobić na ten chleb i wciąż jeszcze nie zarabiam tyle, aby nie musieć oszczędzać na piekarni. Wolę upiec chleb sama. Tak jest po prostu taniej. Cały czas widzę wpisy z zaczepnymi pytaniami odnośnie tego, ile wody trzeba, aby wyprodukować kilogram mięsa. Ja się Was dzisiaj pytam, czy wiecie, ile wody trzeba, aby wyprodukować kilogram chleba?! Nie mam zamiaru nikogo pouczać i nigdy nie pouczałam, co ma jeść, ale uważam, że wyrzucanie jedzenia powinno być karalne i obłożone grzywną na tej samej zasadzie, na jakiej jest wywóz śmieci do lasu. Wyrzucanie chleba jest dla mnie po prostu czymś niepojętym i godnym potępienia. Rzadko się modlę, choć czasami rozmawiam w myślach z Panem Bogiem i zdarza mi się nieśmiało podpowiadać, że fajnie byłoby znaleźć ekstra parę groszy na ulicy. Chyba Pan Bóg zrozumiał to na swój sposób. Chleba powszedniego daj nam dzisiaj.
Ja i hotele? To się gryzie. Dotychczas jedynym hotelem, jaki uznawałam, był mój samochód. Okazało się jednak, że tym razem hotel z prawdziwego zdarzenia, jakim go wszyscy znacie, to nie tyle najrozsądniejsza, co najbardziej ekonomiczna opcja. A więc oto ja nieco butny dziki człowiek o spartańskim skrzywieniu zjawiam się w krainie ciepłych pryszniców, białej pościeli i pachnących nowością sterylnych czterech ścian. Co z tego wynikło? Kilka intrygujących refleksji, o których wkrótce. Sponsorem tego luksusu oprócz mojego skromnego portfela [uwaga! dygresja] {nie ma nic przyjemniejszego, jak wydawać na siebie własne pieniądze, ostatnio nie wiem, z czego się tak cieszę, bo raczej mało kto, będąc w mojej sytuacji, by się cieszył, ale chciałoby się powiedzieć: to była dzika przyjemność, było warto} [koniec dygresji] był niepozorny hotel Arche w Siedlcach Arche Hotel Siedlce . Dziękuję za gościnę i polecam! P.S. Moja domatorska strona mocy jak zwykle narzekała, że skoro już wymyśliłam sobie podróże i hotele, to trzeba było chociaż wziąć jakąś ę-ą literaturę. No bo, co ona ma niby robić, kiedy ja będę zajęta? Patrzeć przez okno, zwiedzać, spać?! Okazało się, że lektury nie zabrakło. Podczas, gdy ja byłam wykończona po całym dniu i marzyłam tylko o tym, aby zasnąć, moja druga połowa uparła się przejrzeć gruby folder z kilkoma ostatnimi wydaniami "Krainy Bugu" Kraina Bugu od deski do deski. No i się zaczęło: patrz! pojedźmy tam, wiedziałaś o tym? słyszałaś? a może? czy Ty mnie w ogóle słuchasz?! I jak ja mam ze sobą wytrzymać?! Siedlce. Wiele nie zwiedziłam, ale byłam uważna i oczywiście na wylocie wpadło mi w oko kilka perełek lokalnej architektury. Zdecydowanie przydałby się dodatkowy dzień wolny na zwiedzenie miasta. Na zdjęciu charakterystyczne okna w zwieńczeniu zabytkowej kamienicy Maliszewskiego przy ulicy 3 maja. Siedlecki aptekarz Jan Maliszewski zakupił kamienicę w 1925 roku. Jest ona własnością rodziny po dziś dzień. Dopiero teraz zauważyłam na zdjęciu liczne gołębie drzemiące pomiędzy kolejnymi podporami gzymsu. I znowu przypomniał mi się Wiktor Zin ze swoim porównaniem stogów siana do kopuł mauretańskich świątyń. Kiedyś spotkałam się z przekonaniem, że wszystko na wschód od Wisły to już Azja. Można polemizować, a nawet obruszać się na takie porównania, ale czyż to nie byłoby cudowne móc znaleźć się na innym kontynencie po przejechaniu na drugi koniec stolicy?! Moja wyobraźnia pozwala mi na to, aby przenieść się na chwilę do Azji, klucząc po ulicach polskiego miasta. Na zdjęciu kopuła prawosławnej cerkwi parafialnej Świętej Trójcy w Siedlcach. Przykład XX-wiecznej drewnianej architektury wiejskiej wyróżniającej Podlasie na tle innych regionów. Cechą charakterystyczną było pierwotnie roślinne, później zoomorficzne (ptaki) zdobnictwo elewacji w kolorze kontrastowym nadające fasadzie reprezentatywnego charakteru. Podobno każdy wzór zdobienia był oryginalny i można było na jego podstawie rozpoznać twórcę-rzemieślnika, autora elewacji. Tradycja zdobienia fasad zaczęła zanikać po II wojnie światowej. Dzisiaj kontynuuje ją jeszcze ludność mieszkająca na terenach graniczących z Białorusią. Na zdjęciu zdobna fasada domu drewnianego u zbiegu ulic Wojska Polskiego, Józefa Piłsudskiego i Warszawskiej w Siedlcach. "Liche mi dałeś skrzypeczki niemiłosierny Boże." Z dedykacją dla Pana Mieczysława Borkowskiego, czyli Podlaskiego Janko Muzykanta, który przygrywał mi w ten weekend na akordeonie i harmonijce. Jak już się rozbijać i niekoniecznie zabijać, to tylko owocem niemieckiej myśli technicznej. Starym niezniszczalnym golfem. To auto można by spokojnie wysłać z misją w kosmos. Niestety nie wylądowałoby na Księżycu, ale rozbiło satelitę w drobny mak i leciało dalej. Takie się kiedyś robiło "puszki". Dzisiaj żadne nowe auto nie wytrzyma zderzenia ze starym samochodem. To właśnie dlatego o starych samochodach pokutuje przekonanie, że nie są to pojazdy bezpieczne, ale większość ludzi błędnie je interpretuje w kategoriach braku bezpieczeństwa osób nimi się poruszających podczas, gdy stanowią one niebezpieczeństwo jedynie dla kierowców, którzy lubują się w brawurowej jeździe na zderzaku lub nie są zbyt uzdolnieni w manewrowaniu na parkingach. Moim skromnym zdaniem słowo "postęp" jest już dzisiaj tylko pustym komercyjnym frazesem w stylu niegdysiejszego "Panie, igła!". Być może nie dało się już stworzyć nic lepszego, więc trzeba było cofnąć motoryzację w rozwoju, aby w ogóle miała jakąś rację bytu poza produkcją części zamiennych.
PIĘKNO NIEDOSTRZEGANE Kapliczka, do której dotrzeć można tylko na przełaj po miedzy. Tyle piękna po drodze tego słonecznego poranka paradoksalnie wzbudziło we mnie niepokój. Niepokój tego, że mogłabym nie znieść nerwowo jego przytłaczającego ogromu. Większość ludzi nie rozumie tego, co mam na myśli. Wielu znieczuliło się na te drobne akcenty otaczającej rzeczywistości. Wyłączyło emocje. Zobojętniało właśnie z tego powodu, dla którego często towarzyszy mi lęk przed tym, że mogłabym nie udźwignąć któregoś dnia piękna otaczającego świata. Tego, że tak szybko przemija, a raczej tego, że codzienność nie pozostawia już czasu na to, aby faktycznie przeżywać każdy swój kolejny krok na tym świecie. Dlatego najbardziej cenię poruszanie się pieszo i staram się wykorzystywać każdą okazję, aby po prostu chodzić. Uważam, że jest to sposób poruszania najbardziej organiczny dla natury człowieka. Pozwalający mu najpełniej wczuć się, a nawet wtopić w otaczający krajobraz. Chciałoby się tak, aby cały świat zatrzymał się, jak dziecko w porannej mgle pójść na przełaj po miedzy i spojrzeć w oblicze wyblakłej niebieskiej madonnie. KOLOROWE SZKIEŁKA. Ta drewniana willa odrestaurowana do nowości w każdym detalu to prawdziwa perełka w niezmiennie ponurym fabrycznym krajobrazie Łodzi. To dziwne po niemal 7-letniej przygodzie pomieszkiwania w tym mieście poczuć się tutaj zagubionym. Uświadomiłam sobie, że przez te 7 lat funkcjonowałam w innej mocno okrojonej rzeczywistości chyba bardziej gdzieś po drugiej stronie okna bezpiecznie oglądając ten pofabryczny krajobraz, który jakby stanął w miejscu i uparcie nadal w nim tkwi. Swoją drogą ciekawe, jak jest w środku, gdy przez okna wpadają promienie słońca. Dog Friendly Area Wiele spośród niegdyś fabrycznych zabudowań Łodzi zostało zagospodarowanych pod galerie i pasaże handlowe. To dziwne przebywać w ich wysokich wnętrzach, patrzeć na nieraz wciąż surowe ceglane ściany z zamurowanymi otworami, wiele z nich zapewne będącymi pozostałościami po skomplikowanej maszynerii wytwarzanych tutaj produktów zapewne niegdyś tętniącymi hałasem maszyn i gwarem ludzi. Surowość wnętrz łagodzą lampki rozwieszone nad szerokimi placami rozdzielającymi budynki. Jak zwykle jakoś mi lżej znaleźć się na powrót pod jakby rozgwieżdżonym niebem.
Z cyklu chciał człowiek spokojnie w domu posiedzieć. The Tempest. 10 w skali Beauforta, Kapitanie! Takie widoki przez okno to ja lubię. Turner jak żywy. To latarnia tak jasno świeci czy okręt na morzu płonie?! Przypomniała mi się pewna nocna wachta na Bałtyku. Zazwyczaj wachtuje się we dwoje. Jedna osoba stoi za sterem. Druga między innymi zajmuje się obserwacją morza. Na AIS (taki morski GPS) nie zawsze wyświetlają się wszystkie statki, o czym mieliśmy się okazję przekonać pewnej księżycowej nocy. Właśnie rozpoczęliśmy wachtę, kiedy w oddali zamajaczyły jakieś światełka. Z początku myśleliśmy, że to któryś z jachtów z naszej ekipy (płynęliśmy grupą). W ciemnościach nocy ciężko określić odległość i wielkość obiektu. AIS nic nie pokazywał, więc zapobiegawczo postanowiliśmy skonsultować tę obserwację z kapitanem. Okazało się, że właśnie przecinamy rutę, czyli pas żeglugi wielkich statków. Na szczęście mijany przez nas statek widział, że idziemy na żaglach i zgodnie z przepisami zatrzymał się i ustąpił nam drogę. Gdy go minęliśmy, a naszym oczom ukazał się w całej swojej okazałości 50-metrowy kadłub, zrobiło to na nas ogromne wrażenie! Zwłaszcza na nie aż tak do końca spokojnym znowu morzu. Dlatego właśnie tak przydatna jest druga para oczu. Takie spotkania na morzu należy notować w dzienniku nawigacyjnym wraz z innymi standardowymi danymi. Wpisy do dziennika wykonuje się średnio co godzinę - dane te stanowią istotne informacje na temat kursu, położenia, przebytej drogi i wielu innych szczegółów. Ponadto drugi wachtmistrz ma za zadanie obsługę żagli w razie zaistnienia takiej konieczności. Tak, zrobiłam to, odbyłam rejs po zaminowanym pełnym wraków i niewybuchów polskim morzu i żyję, na Neptuna! Ba! chętnie bym to powtórzyła. Między innymi dzięki temu właśnie doświadczeniu powstał obraz "Oko cyklonu". Nie ma malowania bez doświadczania. Malowanie to tylko jedna z wielu form snucia opowieści o prawdziwym życiu. Moja kobieca intuicja, której zdaniem szowinistycznych ateistów nie ma, podpowiada mi, że ta ekspresja na szybach musi jednak zwiastować jakąś szaloną zawieruchę na dniach. Aż nam zew przygody znowu połechtało. Niech się dzieje, na Neptuna! Bez wiatru nigdzie nie popłyniemy.
Już na tyle przyzwyczaiłam się do tych strzelistych kolumnowych sosen sięgających prawie chmur, że dopiero niedawno odkryłam ich wersje bonsai rosnące w pobliskiej brzezinie. Z cyklu podróże w kropli wody. Namiastka odkrycia na miarę Ameryki. Zinowskie piękno nie dostrzegane. Stanowią ostatnio główny przedmiot mojego zachwytu. Takie niby bezbronne nawet wobec licznie rosnących tutaj wydawać by się mogło niezłomnych brzóz. Brzozowe uroczysko. Nie zdziwiłabym się jednak jakby za jakieś 50 lat stały się równie obojętne na wszechświat jak ich wiekowe odpowiedniki. Te stare kolumnowe sosny wzbudzają we mnie mieszane uczucia. Często wydaje mi się, że nie lubią miejsca swojego przeznaczenia, jakby zesłane zostały tu za karę. I chyba taka też przylgnęła do nich pechowa opinia. Ich krzywe pnie przypominają strzały wbite pod kątem w duszną ziemię, które najwyraźniej chybiły celu. Ich bujne korony niczym ożywione poszarpane lotki powiewające na wietrze znaczące miejsce spoczynku ich niebiańskiemu właścicielowi, który zapewne udaje, że nie widzi, że chybił. Lecz one wciąż rosną, jakby chciały jak bajkowa fasola dosięgnąć nieba i zapuścić w nim korony jak korzenie, co by wszyscy, którzy żal mają do jego niebiańskich arystokratów, mogli się po nich wspiąć i okazać go osobiście. Strącić z chmur nieudolnych władców. To by się chyba nazywało rewolucja.
SKETCHBOOK. NA CENZUROWANYM. Jest takie miejsce w leśnej głuszy, gdzie leży złamane drzewo. Jego niegdyś dostojna korona zatopiona w bagnie, z którego wystają zaledwie pojedyncze potężne konary niczym ramiona topielca walczącego o życie wciąż żywe od porastających je bujnie zielonych mchów. Na zielonym kobiercu powalonego pnia przesiaduje często pewien człowiek. Sam nie wie, dlaczego tutaj przychodzi. Tak wyszło. Miejsce to stało się zupełnym przypadkiem stałym miejscem jego pielgrzymek. Zawsze tutaj wraca, gdy nie wie, gdzie się podziać, targa nim niepokój, odżywa ponownie tłumiony zew przygody. Nie ma w tym miejscu nic specjalnego. Mógłby wybrać lepsze. Mógłby wybrać przecież jakiś potężny dąb w sile wieku. Jeden z tych dębów, które każdy wskazałby jako drzewo mocy, z którego człowiek czerpać może siły witalne, a jednak u kresu swej wędrówki trafił akurat na to martwe drzewo i tutaj postanowił spocząć. Właściwie z początku nie zwracał uwagi na drzewo. Przywiodło go tutaj lustro wody. Zawsze ciągnęło go nad wodę. Los sprawił jednak, że życie rzuciło go daleko od jezior i mórz. Przychodził więc tutaj i po prostu siedział, wpatrując się w dal. Widział jak duch lasu za każdym razem przechodził obok niego obojętnie. Z każdym jego krokiem zazieleniały się kolejne połacie lasu, a gdy odchodził, świat ginął pod ciężarem płonącego złota, po czym znikał w rażącej oczy bieli niczym w popiołach gasnącego paleniska. Zastanawiał się, dokąd zielony monarcha odchodził i, dlaczego wciąż wracał w to samo miejsce. Jakby na przekór logice wbrew naturze wskazówek zegara. Tak samo, jak on. Czy leśnemu duchowi dane było odwiedzać jeziora i morza skryte pod najwyższymi szczytami górskimi, w nieprzeniknionych dżunglach i za bezkresnymi pustyniami, o których sam tak bardzo marzył? Gdy nie mogę czegoś wyrazić tak, jak bym tego chciała, gdy nie mogę się zatrzymać lub gdzieś dotrzeć, gdy nie uda mi się uchwycić chwili na zdjęciu lub gdy istnieją inne przeszkody, opisuję to słowem i obrazem. Widziałam, jak idzie las. Może kiedyś pokażę Wam, jak dostojnie kroczy jego zielony orszak. Być może las jest na swój sposób wiecznie zielony zaklęty w lustrze wody. Kto wie, jakie tajemnice skrywa leśne bagno. Być może to, co wydaje się mieć w nim koniec, ma tam swój właściwy początek. Przez krotochwilę wydawało mi się, że widziałam w nim odbicie złamanego drzewa w pełnym rozkwicie. To była chwila olśnienia. Tylko chwila. Niczym tajemnica odkryta przez dziurkę od klucza. Im dłużej jestem związana z jakimś miejscem, tym za każdym razem odkrywam je jakby wciąż na nowo. Jakby za każdym razem uchylało mi rąbka tajemnicy. Odsłaniało kolejne zasłony, a ja zagłębiała się coraz bardziej w duchową istotę tego innego świata. Gdy szkicowałam ten rysunek, dostrzegłam skrytą za gęstwiną drzew wydmę nadającą pejzażowi pozorów górskiego krajobrazu. I ponownie pomyślałam sobie, jaki to wielki dar móc dzięki temu magicznemu talentowi w dłoniach przekazywać nieskrępowanie innym to, czego nie można przekazać im we właściwej, docelowej formie. Sztuka przekaże wszystko to, co człowiek chciałby zakazać.
SKETCHBOOK. ON THE CARPET. There is a place in the wilderness where a broken tree lies. Its once dignified crown sunk into a swamp, from which barely single powerful boughs protrude like the arms of a drowning man fighting for life still alive from the lush green mosses growing on them. A man often sits on the green cushions of the trunk. He does not know why he comes here. It just happened. By chance, this place became a permanent place of his pilgrimages. He always comes back here, when he does not know where to go, when he feels tormented, when the muffled call of adventure takes advantage over reason. There is nothing special about this place. He could have chosen better. After all, he might have chosen one of those mighty oaks in their prime instead of this dead tree. One of those oaks, which everyone admires as trees of strength from which man can draw vitality, yet at the end of his journey he found this dead tree and here he decided to rest. In fact, at first he did not pay attention to the tree. He was attracted by the mirror of water. He always felt drawn to the water. However, it happened so that fate threw him far from lakes and seas. So he would come here and just sit staring into the distance. Each time he admired the forest spirit passing by him indifferently. With every next step the forest turned more and more green, and when he walked away, he left the world rich in burning gold, which later disappeared in blinding white as if in the ashes of a dying fire. He wondered where the green monarch had gone and why he kept coming back to the same place. As if against the logic and the clock. Just like him. Was the spirit of the forest blessed with the chance of admiring the lakes and seas hidden under the highest mountain peaks, in impenetrable jungles, on the other side of endless deserts, about which he himself dreamed so much? When I cannot express something the way I would like it, when I cannot stop or go somewhere, when I fail to capture the moment in a photo, or when there are other obstacles, I try to describe it with pen and pencil. I witnessed the forest passing by. Maybe one day I will show you how dignified was his green retinue. Maybe the forest is in a way reflected evergreen in the mirror of the water. Who knows what secrets the forest swamp hides. Maybe what seems to end here has its proper beginning somewhere deep down there. For a brief moment, it seemed to me the water reflected the broken tree in full bloom. A glimpse of true enlightenment. Just a glimpse. Almost like a secret discovered through the keyhole. The more I become attached to a place, the more I discover it over and over again. As if a new secret was revealed to me every time. Another curtain raised. Me going deeper and deeper in the spiritual matter of this other world. During sketching this drawing, I noticed a dune hidden behind the thicket of trees that gave the landscape an unexpected mountainous touch. And again I thought what a great talent it is to be able to draw with these hands all that is forbidden to be done in another way. Art enables all that the laws of men have forbidden. Mimo siarczystego mrozu Wilcza Struga całkiem nie zamarzła. W kilku miejscach nawet tak leniwie cieknąca woda skutecznie przerwała krę. To z całą pewnością daje do myślenia, by nie dać się zwieść białym pozorom tegorocznego ataku zimy. Podobnie sytuacja wygląda zapewne na innych zbiornikach, co wydają się potwierdzać komunikaty ostrzegawcze licznych służb. Gdyby nie te prześwity struga nie byłaby ani specjalnie widoczna ani specjalnie atrakcyjna wizualnie ani zapewne nie toczyłoby się wokół niej dzisiaj aż tyle ptasiego życia. Oprócz dzięciołów, które całe dnie wściekle borują leśne dziąsła chyba w całym kraju, nad strugą równie aktywny był samiec kosa i charakterystycznie strzygący mały strzyżyk. Ptaki zwykle skutecznie ginące w leśnych kontrastach można było dzisiaj o wiele lepiej wypatrzyć i obserwować. Płowy strzyżyk odcinał się wyraźnie na białym tle. Z racji swoich małych gabarytów preferował poidełka w koronkach ściętej mrozem niskiej roślinności porastającej rozlewisko, z kolei kos oddawał się pełnym rozmachu kąpielom w miniaturowych przeręblach tuż przy tradycyjnie ruchliwym w niedzielę szlaku. Niestraszny był mu nawet obserwator w mojej pokracznej osobie, a przyglądałam się kosowi dłuższą chwilę, próbując zrozumieć cóż takiego atrakcyjnego może być dla niepozornego ptaka w kampinoskim morsowaniu. Widziałam, że wyciąga z wody zbutwiałe liście. Zapewne w poszukiwaniu pożywienia. Wodnych bezkręgowców, a może sparaliżowanych małych płazów? Aktywność w tym względzie przejawiał cały dzień, zarówno gdy obserwowałam go w drodze do celu, jak i z powrotem. W pewnym momencie dostrzegłam, że coś mu uwiera i bezskutecznie próbuje pozbyć się dosłownie kuli u nogi. Okazało się, że w połowie jednej z nóżek znajduje się kulka lodu. Jakim cudem ptak nabawił się jej na nodze, Bóg jeden raczy wiedzieć. Nie przeszkadzało mu to jednak w żwawym poruszaniu się po lodzie, pełnych ekspresji kąpielach, a nawet na szczęście i w locie. Choć mogłoby się wydawać, że silny mróz nie sprzyja wyprawom w teren, ja osobiście bardzo cenię sobie takie warunki z bardzo prostego względu - powietrze jest suche, a wilgoć nie daje się tak bardzo we znaki, nawet jeśli nieopatrznie zamoczysz rękawiczki czy usiądziesz w śniegu. Przydałoby się jeszcze słońce i byłoby idealnie.się Cała Polska morsuje. Morsuje i Tajny Agent Kos
Czy wiecie, jak wygląda szyszka jodły? Jak każda szyszka składa się z łusek nasiennych. Łuski nasienne jodły prezentują się bardzo okazale. Zainspirowały mnie do wykonania kolczyków.
Widoczna na pniu tego drzewa jaśniejsza podłużna żyła, to przykład wieloletniej listwy mrozowej powstałej w wyniku uszkodzenia pnia spowodowanego wahaniami temperatur, tzw. pęknięcia mrozowego. Pęknięcie zaczęło się na pewnej wysokości od nasady pnia i jeśli dobrze się przyjrzeć powierzchni listwy najprawdopodobniej przebiegało dwuetapowo. Po prostu drzewo nie nadążało z regeneracją tkanki na uszkodzonym pniu i w wyniku kolejnego skrajnego wahania temperatury doszło do nowego pęknięcia i dalszego rozszerzania się listwy. Warto zwrócić uwagę, że jest ona wypukła, wybrzuszona, silnie nabrzmiała, przypomina konar wrośnięty pionowo w pień. W wielu miejscach na jej obrzeżach widoczne są charakterystyczne bruzdy po gałęziach, które zostały uszkodzone, uschły lub zostały złamane przez wiatr i odpadły. Stanowią one wraz z innymi mechanicznymi uszkodzeniami wywołanymi czynnikami zewnętrznymi potencjalnie newralgiczne punkty sprzyjające powstawaniu pęknięć mrozowych i rozszerzaniu się listwy mrozowej. W skrajnych przypadkach szczelina pęknięcia zwęża się ku środkowi pnia, często dochodząc do rdzenia.
SNY I KAMIENIE Suwalszczyzna to punkt obowiązkowy w moim kalendarzu. W ostatnich latach są to raczej spontaniczne i niestety krótkie porywy serca, choć serce oczywiście protestuje, trudno je zadowolić, najpierw męczy, że czegoś pragnie, a potem męczy, że nie zasłużyło, a za wszystko oczywiście obwinia mój brak zaradności życiowej, jak w starym dobrym małżeństwie. Proza życia, ale nic mu na to nie poradzę. Czasami tak już po prostu bywa, że nie dopisze szczęście i nie można zostać dłużej, czasami zdarzy się i tak, że na miejscu wydarzy się coś złego i ciężko przejść nad tym od tak do porządku dziennego, jakby nic się nie stało, zacząć nowy rozdział, wrócić. Wszelkie negatywne emocje, jeśli nie wyrażone od razu, nie wyrzucone z siebie, nie ukierunkowane na tego, kto je wzbudził, muszą w człowieku wybrzmieć, wypalić się. Niestety najlepiej w odosobnieniu, inaczej jak ślepa strzała kupidyna trafią w przypadkowe serca, a Ty nie będziesz nawet zdawał sobie sprawy, kiedy je wystrzeliłeś. Dlatego zawsze myślę sobie, że lepiej byłoby dla ludzi, gdyby w swym gniewie zawsze skutecznie dobijali swe ofiary, bo ofiary są jak lustra, które gniew oprawców niekontrolowanie odbijają i wzniecają kolejne pożary. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Próby zapuszczenia korzonków w marzeniu mogą niestety obnażyć słabości jego realizacji. Życie to nie same kwiatki czy tu czy tam wszędzie ludzie mają te same problemy, przeżywają osobiste tragedie i borykają się z trudami codzienności. To Ty musisz pielęgnować w sobie spokój i równowagę wewnętrzną, aby sprostać nie tylko własnym problemom, ale i tym, które przyjdzie Ci dzielić wraz z napotkanymi ludźmi. Oby starczyło tego spokoju, by mimo problemów te spotkania pozwalały radości zagościć w sercach i napędzać do stawienia czoła kolejnym wyzwaniom. Co ciekawe, rok, który upłynął, już mi następny zaplanował poprzez moje własne zaniechanie. Nie skorzystałam z propozycji Sny i Kamienie Dreams and Stones by spędzić złotą polską jesień, eksplorując nieznane okolice jeziora Rospuda i Wysokie. Brzmi pięknie: "Nowy ośrodek rozwojowy i rezydencja artystów. Las, jezioro, sauna, łodzie, sala do tańca, jogi. Miejsce stworzone dla przyjemności. Zapraszam z serca." Jakkolwiek jako dziwaczka i nudziara nie gustuję w luksusach i uznaję tylko jedną rezydencję, którą jest mój ukochany Herr Golf, to nigdy nie wiadomo, czy nie da mi on dyskretnie do zrozumienia, że też chciałby czasami na wyjeździe odpocząć i spać sam W imię rozwoju sytuacji i sprzyjających okoliczności jestem gotowa rozważyć rozbicie namiotu z jakimś ładnym widoczkiem na dzień dobry, a pięknych widoków tam nie brakuje. WISZTYNIEC Skoro Suwalszczyna, sny, marzenia i kamienie, to trzeba czasami zaszaleć i znaleźć naprawdę duży kamień. Zwłaszcza jeśli mają pomieścić się na nim dwie artystyczne dusze. Razem z Krystyna Sajewska musimy odbyć podróż na Litwę, a właściwie do Wisztyńca. Litwa to osobny temat, choć w między czasie podczas jednej z moich dla odmiany jesiennych podróży, o mały włos, a zawitałabym do Wisztyńca z Panem Waldkiem, z którym oczywiście poznaliśmy się przypadkiem nad Hańczą i przegadaliśmy godzinę. Ten typ tak ma. Z największego milczka wydobędzie w godzinę opowieść życia. Miałam jednak inne plany. Jak potem spotkałam się z Krysią i zachwalała wyprawę do Wisztyńca, okazało się, że dobrze zna Pana Waldka. Nie pozostaje nic innego, jak razem z Krysią pojechać i uciąć sobie babską pogawędkę o życiu na wisztynieckim kamieniu, oczywiście czyniąc wcześniej niezliczoną ilość przystanków po drodze, by zaspokoić zachwyty naszych absolutnie zsynchronizowanych pod tym względem artystycznych dusz. A tak oto o wisztynieckim kamieniu pisze Marta Cobel-Tokarska: "Kolejną kategorią będą kamienie obdarzone szczególnym znaczeniem, jako miejsca sakralne, związane z kultem religijnym. Na przykład: „(…) za Wisztyńcem na Litwie jest kamień z wgłębieniem na wierzchu, na który wchodzi się po drabinie. Niektórzy twierdzili, że to stopa diabła, inni, że Matki Boskiej. Wieści skrajne, ale w przekazach ludowych tak bywa. Pojechałam, głaz Visticis leży 2 km na północ od Wisztyńca przy drodze do Kybartai. Wysoki – 4 m! Długi – ponad 7 m! Szeroki – 4,7 m. Prawie 17 metrów obwodu. Okazało się, że ma określenie «cudowny» ze względu na znaczenie religijne, bowiem siedziała na nim Matka Boska. Do XIX wieku odbywały się do niego procesje. Dziś głaz jest pomnikiem archeologicznym i zajmuje szóste miejsce wśród litewskich głazów narzutowych. Myślę, że kult tego miejsca istniał wcześniej, jeszcze przed chrześcijaństwem”. A zatem kamienie z niepozornego elementu krajobrazu awansują tutaj do rangi wyjątkowych miejsc; czy też przedmiotów obdarzonych szczególnym znaczeniem. Mają nadane nazwy, są opatrzone mianem atrakcji turystycznych, przypisane są do nich konkretne historie." Cytat z bloga Marty Cobel-Tokarskiej: http://suwalskiepogaduchy.blogspot.com/.../jak-poszukuje... Z kolei moja słabość do kamieni wyrasta z doświadczenia Australii i kamieni takich, jak te, które stały się miejscem akcji "Pikniku pod Wiszącą Skałą" (1967) Joan Lindsay, powieści zekranizowanej przez Petera Weira w 1975 roku. Trudno powiedzieć, dlaczego doświadczenie piątego kontynentu, mimo że budzące emocje godne obcowania z rajskim ogrodem, wzbudza poczucie narastającego z każdym kolejnym krokiem antagonizmu pomiędzy człowiekiem a tamtejszą ziemią i przyrodą a nawet pomiędzy samymi ludźmi, towarzyszami jednej podróży, co najmniej jakby ten nieprzystępny ląd czytał w nas jak w nutach i potęgował najmroczniejsze cechy charakteru, by zdramatyzować przebieg wyprawy i zniechęcić od dalszej eksploracji, sprowokować potrzebę ucieczki i powrotu tam, skąd żeśmy każdy z osobna przybyli. "Każdy (więc) ma swoje kamienie." Edyta Górniak INSPIRACJA Kusząc dalej los, mam nadzieję, że znajdę w tym roku na Suwalszczyźnie inspirację do tworzenia kolejnych opowieści o tajemnicy istnienia.
Zwą mnie Ismaelem. Przed paroma laty, gdy bieda zajrzała mi w oczy, postanowiłem zaciągnąć się na statek i wypłynąć na ocean. Gdy mi tak źle, że chciałoby się strącać czapki z głów przechodniów, wiem, że czas znów wypłynąć na morze. WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ NAD WODĘ, KTÓREJ CZAR ODWODZI OD ŻYCIA NA LĄDZIE I PROWADZI WZDŁUŻ GÓRSKICH POTOKÓW I RZEK AŻ KU MORZU. A TAM KAŻDY JAK W LUSTRZE ODNAJDUJE SWE OBLICZE. Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. Bracia Żeglarze, Jonasz sprzeciwił się boskiemu rozkazowi, bo był on zbyt trudny, a Pan Bóg żąda od nas trudnych rzeczy. Idąc jego drogą działamy wbrew samym sobie. Jonasz próbował lecz przed nim uciec. Łudził się, że zbudowany ludzką ręką statek zniesie go tam, gdzie boska władza nie sięga. Krążył wśród ładunku niczym złodziej, budząc wśród żeglarzy pusty śmiech. Wypłynęli, lecz morze się rozszalało, nie chcąc nieść niegodziwca. Nadszedł ogromny sztorm, wyrzucono ładunek za burtę, by odciążyć statek. Lękam się Pana, woła Jonasz, Boga, który stworzył morze i suchy ląd. Żeglarze znów go wyśmiali. Nieszczęsny Jonasz polecił, by wyrzucili go za burtę, bo przez niego rozszalał się sztorm. Chwycili Jonasza jak kotwicę i cisnęli nim w toń. Wpadł wprost do ogromnej paszczy wieloryba. Zatrzasnęły się za nim biały zęby jak więzienne kraty. Jonasz modli się do Pana z brzucha ryby. Zważcie na jego modlitwę, bracia, nie zalewa się łzami, czuje, że ponosi sprawiedliwą karę, wybawienie pozostawia Bogu. Nawet z piekielnych trzewi najgorszej z morskich bestii usłyszał Bóg jego wołanie. Przemówił do wieloryba, który z mrocznej, zimnej głębi wypłynął na słońce. Pan nakazał rybie i wyrzuciła Jonasza na ląd. Jonasz zaś posiniaczony i poobijany z uszami jak muszle pełnymi szumu oceanu nakaz wszechmogącego. Co Bóg mu nakazał? Głosić prawdę w obliczu kłamstwa. BIADA TEMU, KTO USPOKAJA ROZSZALAŁE FALE. BIADA TEMU, KTO NAUCZA, SAM BĘDĄC ROZBITKIEM. Chwała temu, kto wbrew dumnym bożkom i komandorom tej ziemi pozostaje niezłomny. Kto tępi grzech, choćby miał je wyrwać spod senatorskiej lub sędziowskiej szaty. Wiecznej radości zazna ten, kto gasnąc, powie: Ojcze jednak umieram. Bardziej niż sobie czy światu poświęciłem się Tobie. Lecz i to nic. Wieczność pozostawiam Tobie. Kimże bowiem jest człowiek, by żyć tak długo, jak sam Bóg. "Moby Dick" (1956) John Huston Karp po żydowsku, podłaźniczka z łańcuchami z jarzębiny i dzikiego wina i... stuliściec. Mój pierwszy w życiu makowiec i stuliściec w jednym. Chyba na dobre zagości na moim wigilijnym stole. Enigmatyczny pod względem proporcji i kolejnych kroków przepis nie zwiódł mnie i udało mi się, jak na pierwszy raz, osiągnąć całkiem przyzwoity efekt zważywszy na fakt, że użyłam tylko połowy porcji masła. W sumie półtorej godziny medytacji na stojąco w kompletnej ciszy wyrabiania ciasta i wałkowania pięciu cienkich jak kartka papieru placków. Warto było. Ciasto lekkie jak chmurka. Zresztą nawet wizualnie plaster ciasta przypomina obłoczek na niebie. Teraz pozostaje mi jedynie dorwać jakiegoś Litwina, który zdradzi mi kilka tajników idealnego stuliśćca. Generalnie ciasto powinno przypominać ciasto francuskie lub turecką baklawę, co oznacza, że placki muszą być możliwie najcieńsze, niczym pergamin, wszakże to ciasto drożdżowe, a więc ciasto, które generalnie podwaja swoją objętość w trakcie pieczenia.
Sprawdzian wiedzy: co wiesz o ziemniaku. Czy mówią Ci coś egzotyczne nazwy Bellarosa, Oberon, Tajfun? Czy wiesz, jakiego ziemniaka najlepiej użyć do frytek, a jakiego do kopytek? Jakie cechy różnią poszczególne odmiany? Kiedyś bawiły mnie podziały na ziemniaki w marketach. Dzisiaj szyderczy uśmieszek zrzedł na mej twarzy na widok pewnego stoiska. Okazuje się, że ziemniak ziemniakowi jednak nierówny. Można się o tym przekonać na własne oczy na pewnym stoisku na targu w Piasecznie. Prawie 10 szuflad każda z inną odmianą ziemniaka opatrzoną krótkim opisem. Jakby tego było mało, zawsze można zasięgnąć porady sympatycznej właścicielki stoiska, która twierdzi, że odkąd wprowadziła oznaczenia z opisami, zyskała stałych klientów. Oferta warta testowania. Tak, to jest reklama Polecam.
#ziemniak #kartofel #polskirolink #odrolnika #kupujeurolnika #kupujurolnika #targpiaseczno #piaseczno #targ #polskitarg #natargu Podłaźniczka? A co to? - pytają, gdy opowiadam, że od lat praktykuję taki zwyczaj zamiast choinki. Taniej, bez szkody dla środowiska i sumienia (suche szkielety choinek porzucone w ogrodach, lasach czy w kontenerach budzą we mnie do dzisiaj grozę w nowym roku), a z korzyścią dla ogrodu, w którym zawsze jest co przyciąć. Ja z takimi cięciami czekam właśnie do grudnia. Podłaźniczka to ludowa tradycja bożonarodzeniowa praktykowana jeszcze w latach 20-tych XX wieku szczególnie na południu Polski polegająca na podwieszeniu czubka ściętej jodły lub świerka lub, do czego bardziej zachęcam, po prostu ściętej gałęzi drzewa iglastego i przyozdobiona tradycyjnymi ozdobami. Niegdyś każda z nich miała swoje symboliczne znaczenie. Obowiązkowo na takiej podłaźniczce musiały znaleźć się; jabłka, orzechy, ciasteczka, kolorowa bibuła, słomiane gwiazdki, wstążki i przede wszystkim „światy”, jak nazywano kolorowe krążki opłatków.
Mam ogromny sentyment do piosenki Laskowskiego. Jak byłam nastolatką, słuchałam kasety magnetofonowej ze składanką, w której znajdował się ten właśnie utwór: https://www.youtube.com/watch?v=MyfY7ZNtcaA Nic dziwnego chyba, że moja żelazna dyscyplina finansowa uległa mikołajkowemu złamaniu na widok stoiska z drewnianym rękodziełem (Gdybym był bogaczem...), a w szczególności tej popularnej ludowej zabawki aerodynamicznej zwanej "kurki. Jest ona bowiem kwintesencją wielu rzeczy, do których mam sentyment. Jako miłośniczka polskiej wsi nie potrafiłam oprzeć się pokusie sprawienia sobie własnego symbolicznego kurnika. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Tak wyszło. Żeby nie było, że już kompletnie zdziecinniałam, przekształciłam zabawkę w wiszącą dekorację ogrodową sterowaną podmuchami wiatru. Być może kiedyś zauroczy i Was podczas odwiedzin w Ogród Sztuki Natusin. Fascynujący mechanizm - w wyniku poruszania drewnianej kulki wiszącej u dołu, linki łączące ją z ruchomymi główkami kurek wprawiają je w ruch tak, że wydają się dziobać symboliczne ziarno namalowane w centralnej części płytki. Jest jeszcze coś, co zauroczyło mnie w tej zabawce. Kolory oczywiście, ale również oczywista w naszej szerokości geograficznej dekoracja płytki przywiodła mi na myśl styl kropkowany w sztuce australijskich Aborygenów. Wykropkowane koło symbolizuje w tym stylu, bo sztuka australijskich Aborygenów jest bardzo zróżnicowana stylistycznie, źródło wody. Gdyby tylko Ziemia była płaska... Jarmarki i targowiska są mi bardzo bliskie. Życie na nich wydaje mi się prostsze i przyjemniejsze niż na co dzień. I ludzie też. Najbliżej mi tam do nich. Nie dla mnie gustowne salony i skinienia pianisty, bo ja mam duszę alpinisty - żartowałam kiedyś. Myślę, że wielu wystawców ma tak samo jak ja.
Let it never rise. A journey to the East. The first day lived to its fullest since a long time. I will not bore you with the shots of the road cause it was a dream indeed and I was, I am a dreamer. I guess I no longer belong to the living ones. I am a ghost lost on the roads to (k)nowhere. There is one mistake in all this 'travelive so as if there is no tomorrow'. Not 'as if there is no tomorrow', but 'because tomorrow always is'. Tomorrow means too late and I know I will not make it. I can see only blurred lines and I wonder are my eyes tired or am I expiring? 'Miss, death is only a formality. In a way one keeps on dying many times throughout their life here on Earth,' a man I met today told me. He has just lost his mother. We would have never met, if I have not came back on the road again. This might have probably been the most important reason why God send me there. You can buy existence with money, but you cannot buy real life. Life is just a sacrifice.
https://www.youtube.com/watch?v=dAkA0mUzmSw... "I stosownie do tego, czy jest z tego, czy z owego utkany, Jak czyni, jak wędruje – takim się stanie. Jeśli dobrze czyni, będzie dobry, Jeśli źle czyni, będzie zły. Świętym będzie przez święty czyn, złym przez zły. Dlatego też mówią: „Człowiek jest z żądzy utkany”. A jaka jest jego żądza, taki ma rozsądek, Jaki zaś ma rozsądek, podług tego spełnia swój czyn, Jak zaś czyn spełnia, tak mu też się dzieje." Bryhadaranjakopaniszada, IX - VI w. p.n.e.
ZNIENACKA. CZAS NA REFLEKSJĘ "Tam jest mój domek, gdzie jest mamusia" - odpowiedział synek pewnej prezenterki telewizyjnej na pytanie, czy nie ma żalu do mamy za to, że przenieśli się na drugi koniec Polski. A Wy? Jak byście dokończyli to zdanie: "Tam jest mój dom, gdzie…"
|
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|